[Tylko u nas] Budzisz: Dlaczego rosyjskie służby weszły do biur największego dilera samochodowego w Rosji
![[Tylko u nas] Budzisz: Dlaczego rosyjskie służby weszły do biur największego dilera samochodowego w Rosji](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/34158.jpg)
Opublikowano dnia 01.07.2019 20:09
26 czerwca, dzień przed tym kiedy świat mógł przeczytać długi wywiad rosyjskiego prezydenta dla The Financial Times, w którym obwieścił on o śmierci liberalizmu, przedstawiciele służb śledczych przyszli do Rolfa. Przyszli to mało powiedziane, raczej wjechali z wielkim hukiem. W biurach firmy w Moskwie i w Petersburgu pojawiły się niewielkie, liczące około 50 osób, grupy „specjalistów” w mundurach, z bronią, a dodatkowo kilkuosobowe lotne brygady przeprowadziły rewizje w kilkunastu (12) mieszkaniach osób związanych z firmą i współpracowników jej właściciela Sergieja Pietrowa. W efekcie zabrano całą dokumentacje księgową firmy, twarde dyski komputerów a kilku managerów trafiło na przesłuchania, z tego jeden do aresztu (domowego).
screen YouTubeFirma Rolf, którą Pietrow, wyrzucony z wojska za czasów ZSRR za działalność opozycyjną (jest z zawodu inżynierem – lotnikiem) jest największym w Rosji dealerem samochodowym o rocznej sprzedaży na poziomie 4 mld dolarów. Już to kogo rosyjscy siłowicy wzięli na cel kolejnego swego ataku mogłoby wywołać w Rosji sporą sensację, zwłaszcza, że podczas niedawno zakończonego Forum Gospodarczego w Petersburgu wiele mówiło się o tym, że ich nadmierna aktywność jest szkodliwa dla gospodarki, z tego prostego powodu, że wszędzie widząc przestępców paraliżują normalny bussines. Tylko, że Pietrow nie jest zwykłym przedsiębiorcą. Był on w latach 2007 – 2016 posłem do rosyjskiej Dumy, z partii Sprawiedliwa Rosja, który wsławił się opozycyjną postawą wobec polityki władz. Jako jeden z niewielu głosował przeciw tzw. ustawie Dimy Jakowlewa, która zabraniała adoptowania przez zagraniczne rodziny rosyjskich dzieci (nawet niepełnosprawnych), był też przeciw uchwaleniu tzw. Pakietu Jarowej, który dał przedstawicielom rosyjskich struktur siłowych większą możliwość kontroli mediów i Internetu. Ale już zupełnie skandalicznie zachował się w 2014 roku. Najwyraźniej nie poniosła go fala krymskiego entuzjazmu, bo na głosowanie w sprawie przyłączenia do Rosji półwyspu po prostu nie przyszedł. A potem było już tylko gorzej. Nie wziął udziału w wyborach 2016 roku, bo jak mówił w wywiadach stracił wiarę w to, że w ten sposób będzie mógł w Rosji cokolwiek, nawet w sferze przedsiębiorczości, zmienić. A ostatnio, i to świadczy już o całkowitym upadku człowieka, pojawiły się informacje, kolportowane przez media kontrolowane przez Jewgenija Prigożina, „kucharza Putina” stojącego za grupą najemników znanych jako „Brygada Wagnera”, że Pietrow jest finansowym zapleczem opozycjonisty i blogera Nawalnego.
A zatem polityczny kontekst tego co się pod koniec ubiegłego tygodnia działo w firmie Rolf jest dla wszystkich Rosjan dość oczywisty. Tym bardziej, że zarzuty, stawiane oficjalnie Pietrowowi i jego managerom już na pierwszy rzut oka wyglądają dość wątle. Otóż śledczy są zdania, że kilka lat temu, a dokładnie w 2014 roku, firma kupiła swą spółkę – córkę zarejestrowaną na Cyprze i transakcja ta, zdaniem ekspertów z rosyjskich służb siłowych była niczym innym jak tylko nielegalnym transferem środków poza granice kraju, bo cena transakcji nie odpowiadała rzeczywistej wartości firmy. W rosyjskich gazetach ekonomicznych po tym jak przeczytano te zarzuty długo nie mogli się najprawdopodobniej powstrzymać ze śmiechu. Andrei Movczan, znany rosyjski ekspert inwestycyjny, napisał na swojej stronie w Facebooku, że jest przynajmniej kilkanaście sposobów łatwiejszego i bezpieczniejszego wyprowadzenia z Rosji kapitałów i w związku z tym kupowanie własnej spółki – córki po zawyżonej cenie jest działaniem dla fachowca po prostu głupim. A w Rolfie, firmie która wypuściła na rynkach międzynarodowych swe obligacje i której rachunkowość musiała być nie tylko transparentna, ale była również przez inwestorów sprawdzana, pracują jego zdaniem dobrzy fachowcy. Sam Pietrow w wywiadzie prasowym mówi, że wystarczyło i tak się dzieje w cywilizowanych krajach poprosić o dokumentację i wyjaśnienia a firma chętnie ich udzieliłaby, ma bowiem nie tylko rejestr transakcji i plan restrukturyzacji holdingu w ramach której przeprowadzona zakup, ale również wycenę kupowanej spółki przez renomowanych niezależnych ekspertów, ale nikogo to w gruncie rzeczy nie interesowało. Jego zdaniem najazd na biura firmy miał taki charakter bo po pierwsze zadaniem śledczych było „znalezienie czegokolwiek”, a zatem pretekst nie miał znaczenia, a po drugie rosyjskim siłowikom chodziło właśnie o taki medialny efekt i pokazanie kto w kraju rządzi. Przy czym zdania rosyjskich komentatorów są w tej sprawie podzielone. Jedni uważają, że operacja ma wymiar polityczny, bo po spektakularnej porażce służb mundurowych w Rosji, jaką było wypuszczenie z więzienia pod naciskiem opinii publicznej dziennikarza Gołunowa i kilku innych opozycjonistów (m.in. w Kaliningradzie i w Czeczenii) teraz trzeba było pokazać „kto tu rządzi”. Inni są zdania, że w gruncie rzeczy nie o politykę tu chodzi tylko o przejęcie dużej firmy w rozwijającej się branży, która ostatnio wygrała publiczny przetarg na dostawę samochodów dla służb publicznych a jej były dyrektor finansowy jest obecnie jednym z managerów firmy Aurus, produkującej limuzyny którymi jeździ m.in. Putin. A zatem zdrowa ekonomicznie, rozwijająca się firma z ciekawymi powiązaniami warta jest zainteresowania. Rolf jest firmą, którą kredytują banki państwowe, które miałyby zostać wystraszone teatralną akcją rosyjskich służb. I w efekcie, mogłoby nastąpić przejęcie. Zresztą Pietrow mówi mediom, że już odbiera telefony z propozycją sprzedaży Rolfa. Sam jest bezpieczny, bo od lat mieszka w Wiedniu i jak powiedział „na razie nie wybiera się do Rosji”.
Inni komentatorzy przypominają, że ustawa na podstawie której postawiono Pietrowowi zarzuty pochodzi jeszcze z lat dziewięćdziesiątych, dziś zupełnie nie przystaje do warunków nowoczesnej gospodarki, mało tego, jest wewnętrznie sprzeczna, ale nadal jest utrzymywana w mocy. Inni są zdania, że taki relikt w rosyjskim systemie prawnym potrzebny jest siłowikom właśnie z tego powodu - zawsze można go wykorzystać jeśli chce się kogoś przycisnąć.
Zacząłem ten artykuł od Władimira Putina, który wieszcząc kres idei liberalnej regularnie zachęca zagranicznych inwestorów do tego aby przyjeżdżali do jego kraju obiecując im dobre warunki działania, specjalne strefy przemysłowe, niskie podatki i przychylność państwa. W polskich mediach pojawiły się w związku z tym głosy, iż głównie w państwach „starej Unii”, w Niemczech, we Francji czy we Włoszech zwyciężyć może strategia bussines as usual, czyli robienia z Rosją Putina interesów nie patrząc na jej niegodziwości na Ukrainie czy u siebie. Nie lekceważąc tego zagrożenia warto odwołać się do źródła, czyli przedstawicieli niemieckiego biznesu. Największa organizacja zrzeszająca firmy z Niemiec inwestujące w Rosji przeprowadziła ostatnio wśród swoich członków ankietę na temat planowanych nowych przedsięwzięć. I okazało się, że w najbliższym roku 55 z nich planuje inwestycje w Rosji, na łączną kwotę 395 mln euro. Ale jeszcze w grudniu ubiegłego roku w podobnej ankiecie deklarowano nowe przedsięwzięcia o wartości 628 mln euro. Co ciekawe wyniki nowych badań przedstawiono w Moskwie 26 czerwca, czyli na 2 dni przed tym, jak siłowicy „wjechali” do Rolfa. Matthias Schepp, prezes Niemiecko – Rosyjskiej Izby Handlowej, przedstawiając wyniki ankiety powiedział, że skala inwestycji planowanych w Rosji przez niemieckie firmy jest mniejsza, bo przedsiębiorcy boją się „zbytniego mieszania się państwa” w działalność gospodarczą. Eufemistycznie nazywa się to klimatem dla inwestycji, a w praktyce oznacza, że niemieccy inwestorzy boją się, że i do ich drzwi któregoś dnia, podobnie jak do Rolfa, mogą zapukać panowie w mundurach.
Marek Budzisz