"Kochany towarszysz Bierut". Co PRL zrobił z poetami II Rzeczpospolitej i z kim mu się nie udało?

Losy grupy literackiej "Skamander" nadal rozbudzają wyobraźnię publicystów, bo zaistniały w niej owe charakterystyczne podziały, które po dziś dzień sprowadzają polską politykę do zajadłej wojny domowej
 "Kochany towarszysz Bierut". Co PRL zrobił z poetami II Rzeczpospolitej i z kim mu się nie udało?
/ Wikipedia domena publiczna
W sierpniu 1920 r., w samym najgorętszym ogniu Bitwy Warszawskiej, literatura polska powróciła na chwilę do swojej dawnej funkcji. Z piór uznanych twórców spływało wówczas mnóstwo znakomitych tekstów mobilizujących do przeciwstawienia się "czerwonemu" najeźdźcy. Co charakterystyczne, w obliczu bezpośredniego zagrożenia prawie wszyscy polscy autorzy przemawiali jednym głosem. W odparciu bolszewickiej zarazy uczestniczyli często pisarze o całkowicie odmiennych poglądach, choć łączyły ich instyktowny antykomunizm oraz nieustająca euforia, jaką wywołała dwa lata wcześniej proklamacja niepodległości Polski.
 
Skazane na wymarcie państwo, rozrywane sprzecznościami, mimo wszystkich spadłych nań nieszczęść otrzymało od historii kolejną szansę. I tu nagle ta z utęsknieniem wyczekiwana wolność znów stanęła pod znakiem zapytania. Toteż w odparciu bolszewizmu uczestniczyli także poeci, którzy przedtem wzdragali się przed komentowaniem spraw bieżących, jak choćby Bolesław Leśmian. Pamięć polonisty podsuwa też przypadki Stefana Żeromskiego i Karola Irzykowskiego, którzy udali się na sam front, wcielając się w role korespondentów wojennych.
 
Oprócz starszych i wybitnych pisarzy sięgających pamięcią Młodej Polski pojawiły się w II RP jednak już nowe głosy, należące m.in. do grupy młodszych poetów, którzy czytywali swoje wiersze w stołecznej kawiarni Pod Picadorem. Jak wiadomo, na początku "Skamandryci" czerpali swoją siłę twórczą z nadziei, jaką dawała im odzyskana wraz z niepodległością beztroska. Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński chcieli nadać swoim tekstom wymiar kosmpopolityczny, choć w obliczu wojny polsko-bolszewickiej tylko z trudem mogli się oderwać od patriotycznej nuty, którą trzeba było zagrzewać polskich żołnierzy do walki.
 
Co wszakże ciekawe, o ile w 1920 r. Skamandryci uchodzili jeszcze za zwartą grupę, wyrażającą spójną i jednoznaczną opinię o nadciągającej ze wschodu "dziczy", o tyle po 1945 r. zarysowały się między poetami pod tym względem wyraźne spory i podziały. Nowa rzeczywistość w PRL nasyciła niektórych z nich poczuciem bezsilności, zwalniającej z intelektualnej uczciwości i wyznawanych wcześniej poglądów, bijących z pożółkłych kart lat 20.
 
Gdyby Julian Tuwim pozostał w USA, dokąd udało mu się przedostać po wybuchu II WŚ i gdzie powstały jego bezcenne "Kwiaty Polskie", zapisałby się pewnie złotymi zgłoskami w polskiej literaturze emigracyjnej. Tymczasem powrócił do ogarniętej sowieckim fermentem Polski, gdzie w latach 40. trudno było kontynuować karierę pisarską inaczej, niż z okazywaniem bezgranicznej lojalności wobec stalinowskich marionetek. Poeta, który jeszcze w 1920 r. pracował w Biurze Prasowym Józefa Piłsudskiego, po 1946 r. stał się piewcą nowego ustroju i czcicielem Bolesława Bieruta, który w każdym wrażliwym pisarzu musiał przecież uruchomić podejrzliwość, prowokującą do zadawania pytań. Jan Lechoń, który wolał pozostać w Stanach Zjednoczonych, nie krył swojego zaskoczenia.
 

"Tuwim w liście do 'kochanego towarzysza Bieruta' obiecuje mu na jego sześćdziesięciolecie oddać do druku maszynopis przekładu Niekrasowa. Trudno o bardziej skandaliczny i demoniczny dowód rosyjskiej niewoli, na którą przecież nigdy Tuwim nie cierpiał"

 
- pisał autor "Karmazynowego poematu".
 
W innym liście - tym razem do komunistycznego zbrodniarza Józefa Różańskiego - Julian Tuwim ubolewa nad tym, że w przedwojennej Polsce nie można było publikować płomiennych peanów na cześć Feliksa Dzierżyńskiego. Po śmierci Stalina był zaś jednym z pierwszych polskich autorów, którzy opłakiwali go w pełnych emfazy nekrologach.
 

"Faszyzm dzieli, egoizuje, podczas gdy ustrój sowiecki łączy, zespala, altruizuje. Nie przeczę: szedł on ku swemu celowi krwawymi drogami. Ale przepraszam: kto w historii szedł innymi?"

 
- pytał Tuwim.
 
Niekiedy jego elaboraty były wręcz podlane bełkotem:
 

"Żaden naród nie jest tak dogłębnie chrześcijański jak rosyjski. Kto wie, czy Rosjanie właśnie teraz nie dokopali się do swojego boga"

 
Podobne wątki można też odkryć w biografii Jarosława Iwaszkiewicza. Po wojnie wysunął się rychło na czoło życia publicznego PRL, pretendując do pierwszego "pupila literackiego" władz komunistycznych. Był mile widzianym gościem na przyjęciach przedstawicieli nomenklatury oraz laureatem Nagrody Leninowskiej, pisząc utwory o wyraźnym zabarwieniu ideologicznym.
 
Swoje aspiracje w panującym systemie spełnił również Antoni Słonimski, który próbował skadinąd podciąć polskiej emigracji jej "intelektualne skrzydła". Ta agitacja była przede wszystkim wymierzona w dwóch dawnych przyjaciół ze "Skamandra", Lechonia i Wierzyńskiego, którzy potrafili się oprzeć pokusom komunistów. Sens tejże "akcji reemigracyjnej", wzorowanej zresztą na sowieckim modelu z lat 20., polegał na zwerbowaniu niepokornych twórców żyjących na obczyźnie. W przypadku kilku pisarzy ta akcja się powiodła, z czego jeszcze dzisiaj niektórzy niereformowalni "nostalgicy" wciąż usiłują zrobić kolejny liść w laurowym wieńcu dla PRL. Tyle że akurat Lechoń i Wierzyński pozostawali niezłomni.
 

"Podobno Słonimski wzywał mnie i Wierzyńskiego do powrotu. Ale tutaj w USA nikt nie zmusza nas do tego, abyśmy pisali wiersze o Eisenhowerze, co zresztą nie jest dobrym porównaniem, bo Eisenhower to nie Bierut. To wezwanie - jeśli się pomyśli, co się za nim kryje - budzi wyjątkowy wstręt. Celem jego jest bowiem zniszczenie emigracji jako idei, ale może się też skończyć zsyłką zaproszonych przez Słonimskiego frajerów"

 
- zapewniał Lechoń.
 
Natomiast Słonimski uczynił decyzję swoich dawnych przyjaciół pretekstem do zaostrzenia retoryki:
 

"Niech te tchórzliwe Wernyhory się w tej emigracyjnej smole usmażą"

 
- zaznaczył.
 
Lechoń nigdy już nie wrócił do swojej ukochanej Warszawy, choć oczywiście nie mógł o niej zapomnieć.
 

"Jan przesiadywał całymi dniami w kawiarniach i spacerował spokojnie po ulicach, nie bacząc na tłumy i przejeżdżające samochody. Traktował Nowy Jork jak Warszawę, z tą tylko różnicą, że w Polsce każdy mu się kłaniał, a on sam otrzymywał zaproszenia od Piłsudskiego. Łatwo sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie sławnego człowieka, który na emigracji czuje się nikim"
 

- wspominała po latach aktorka Nina Polan.
 
I choć Lechoń pozostawał w oczach nowojorskiej Polonii depozytariuszem wartości przedwojennej Polski, należącym do ścisłej czołówki emigracyjnych "wieszczy", to nie mógł się pogodzić ani z utratą szerszej publiczności, ani z hipokryzją Tuwima i Słonimskiego. Najmłodszego Skamandrytę zżerał sceptycyzm, jakże typowy dla poetów z przedwczesną sławą. W czerwcu 1956 r. Lechoń skoczył z dwunastego piętra drapacza chmur.  
 

"Dziś, kiedy odchodzi od nas ten wielki poeta, bogaty i intuicyjny umysł oraz nieskazitelny Polak, wydaje się, że odchodzi z nim także część Polski, którą wzieliśmy ze sobą i z którą chcieliśmy wrócić"

 
- przemówił Wierzyński nad grobem swojego przyjaciela.
 
W przeciwieństwie do Lechonia Wierzyński doświadczył w podeszłym wieku istotnego renesansu twórczości, znalazłszy nad Hudsonem dogodne dla siebie warunki. Wydana w 1949 r. i pisana prozą książka "Życie Chopina" stała się w Stanach Zjednoczonych bestsellerem. Jego schyłkowe utwory wyrażały jednocześnie wzrastające zainteresowanie sprawami politycznymi, stanowiąc powrót do dziedzictwa romantycznego. Natomiast w latach 60. Wierzyński skorzystał z fruktów spokoju, jakie niesie ze sobą intymny kontakt z przyrodą wschodniego amerykańskiego wybrzeża. Do końca życia pozostawał obdarzony magnetyczną charyzmą uzdolnionego poety, ale przede wszystkim też niezłomną wiarą w prawdziwie niepodległą Polskę.
 
Losy grupy literackiej Skamander powinny więc nadal rozbudzać wyobraźnię publicystów, ponieważ zaistniały w niej owe charakterystyczne podziały, które po dziś dzień sprowadzają całą polską politykę do zajadłej wojny domowej, nieznającej granic zacietrzewienia, szczególnie po tej stronie, która nie potrafi się uwolnić od postkolonialnego myślenia. Tylko krótkie wzniosłe momenty jak owy "Cud nad Wisłą" zdają się ją chwilowo unieważniać. Wkrótce powracają znane tradycyjne antagonizmy, każące obłożyć "poetów wyklętych" dożywotnią anatemą.

Wojciech Osiński
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Tak Pilecki uciekł z piekła Wiadomości
Tadeusz Płużański: Tak Pilecki uciekł z piekła

81 lat temu, w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Witold Pilecki uciekł z KL Auschwitz, do którego dobrowolnie trafił w 1940 r., aby zdobywać informacje o niemieckiej machinie zbrodni i docelowo – wyzwolić obóz.

Wyzwanie przyjęte: dojdzie do debaty Biden kontra Trump z ostatniej chwili
Wyzwanie przyjęte: dojdzie do debaty Biden kontra Trump

Prezydent Joe Biden powiedział w piątek w wywiadzie z kontrowersyjnym prezenterem radiowym Howarderm Sternem, że jest gotowy do debaty z Donaldem Trumpem. Trump zadeklarował, że może debatować z Bidenem nawet na sali sądowej, gdzie odbywa się jego proces karny.

To koniec tanich wakacji all inclusive? Popularna wyspa mówi nie wczasowiczom z ostatniej chwili
To koniec tanich wakacji all inclusive? Popularna wyspa mówi "nie" wczasowiczom

Co roku na hiszpańską Teneryfę przybywają tłumy turystów, często korzystając z hoteli z opcją All Inclusive. Dużą grupę wśród nich stanowią podróżujący z Wielkiej Brytanii i to właśnie do nich zwrócił się ostatnio zastępca burmistrza stolicyTeneryfy, który wezwał ich do przemyślenia swoich wakacyjnych planów, ale ostrzeżenie w istocie dotyczy wszystkich turystów. 

Jest nowy pakiet uzbrojenia dla Ukrainy z ostatniej chwili
Jest nowy pakiet uzbrojenia dla Ukrainy

Szef Pentagonu Lloyd Austin ogłosił w piątek, że Stany Zjednoczone zakupią dla Ukrainy rakiety Patriot oraz inne rodzaje broni i sprzętu wojskowego o wartości 6 mld dolarów. Jest to największy jak dotąd pakiet uzbrojenia USA dla Kijowa.

Koniec pewnego rozdziału motoryzacji: te modele samochodów już nie powstaną z ostatniej chwili
Koniec pewnego rozdziału motoryzacji: te modele samochodów już nie powstaną

Portal Autoblog.com przygotował listę pojazdów co do których posiada on potwierdzienie lub raporty świadczące o tym, że zostaną one wycofane w 2024 roku. Zwraca on uwagę, że lista ta jest naprawdę pokaźna i zawiera wiele znanych i uznanych serii. 

Szukasz wakacyjnej inspiracji? Tych pięć miejsc w Grecji po prostu musisz zobaczyć tylko u nas
Szukasz wakacyjnej inspiracji? Tych pięć miejsc w Grecji po prostu musisz zobaczyć

Niesłabnącą popularnością wśród Polaków wciąż cieszą się wakacje w Grecji. Co roku tłumy naszych rodaków udają się do tego kraju zarówno w wyjazdach zorganizowanych, często w formule all inclusive, czy też na własną rękę.

PSL odsłania karty: kogo wystawią w wyborach do europarlamentu? z ostatniej chwili
PSL odsłania karty: kogo wystawią w wyborach do europarlamentu?

Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz przekazał, że na listach Trzeciej Drogi z ramienia jego formacji znajdą się wiceministrowie, parlamentarzyści i samorządowcy. "Staramy się wystawić najmocniejsze nazwiska, żeby zmobilizować wyborców do pójścia na te wybory" - mówił.

Sąd umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk za jazdę po pijanemu z ostatniej chwili
Sąd umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk za jazdę po pijanemu

– Sąd Okręgowy w Elblągu umorzył postępowanie wobec sędziego z Suwałk, który był oskarżony o jazdę po pijanemu. Sąd ustalił, że w sprawie nie było wymaganego zezwolenia na ściganie. Wyrok jest prawomocny – podał PAP w piątek rzecznik elbląskiego sądu.

Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje z ostatniej chwili
Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje

Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo przeciwko byłym szefom Służby Kontrwywiadu Wojskowego - gen. Januszowi Noskowi, gen. Piotrowi Pytlowi oraz pułkownikowi Krzysztofowi Duszy.

Ostatnie Pokolenie zapowiada: Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo z ostatniej chwili
Ostatnie Pokolenie zapowiada: "Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo"

– Rozpoczynamy cykl akcji, które będą łamały prawo, będą alarmistyczne, dyskomfortowe, być może radykalne (...). Żądamy nagłej, radykalnej zmiany – zapowiada Łukasz Stanek, ekoaktywista z Ostatniego Pokolenia.

REKLAMA

"Kochany towarszysz Bierut". Co PRL zrobił z poetami II Rzeczpospolitej i z kim mu się nie udało?

Losy grupy literackiej "Skamander" nadal rozbudzają wyobraźnię publicystów, bo zaistniały w niej owe charakterystyczne podziały, które po dziś dzień sprowadzają polską politykę do zajadłej wojny domowej
 "Kochany towarszysz Bierut". Co PRL zrobił z poetami II Rzeczpospolitej i z kim mu się nie udało?
/ Wikipedia domena publiczna
W sierpniu 1920 r., w samym najgorętszym ogniu Bitwy Warszawskiej, literatura polska powróciła na chwilę do swojej dawnej funkcji. Z piór uznanych twórców spływało wówczas mnóstwo znakomitych tekstów mobilizujących do przeciwstawienia się "czerwonemu" najeźdźcy. Co charakterystyczne, w obliczu bezpośredniego zagrożenia prawie wszyscy polscy autorzy przemawiali jednym głosem. W odparciu bolszewickiej zarazy uczestniczyli często pisarze o całkowicie odmiennych poglądach, choć łączyły ich instyktowny antykomunizm oraz nieustająca euforia, jaką wywołała dwa lata wcześniej proklamacja niepodległości Polski.
 
Skazane na wymarcie państwo, rozrywane sprzecznościami, mimo wszystkich spadłych nań nieszczęść otrzymało od historii kolejną szansę. I tu nagle ta z utęsknieniem wyczekiwana wolność znów stanęła pod znakiem zapytania. Toteż w odparciu bolszewizmu uczestniczyli także poeci, którzy przedtem wzdragali się przed komentowaniem spraw bieżących, jak choćby Bolesław Leśmian. Pamięć polonisty podsuwa też przypadki Stefana Żeromskiego i Karola Irzykowskiego, którzy udali się na sam front, wcielając się w role korespondentów wojennych.
 
Oprócz starszych i wybitnych pisarzy sięgających pamięcią Młodej Polski pojawiły się w II RP jednak już nowe głosy, należące m.in. do grupy młodszych poetów, którzy czytywali swoje wiersze w stołecznej kawiarni Pod Picadorem. Jak wiadomo, na początku "Skamandryci" czerpali swoją siłę twórczą z nadziei, jaką dawała im odzyskana wraz z niepodległością beztroska. Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński chcieli nadać swoim tekstom wymiar kosmpopolityczny, choć w obliczu wojny polsko-bolszewickiej tylko z trudem mogli się oderwać od patriotycznej nuty, którą trzeba było zagrzewać polskich żołnierzy do walki.
 
Co wszakże ciekawe, o ile w 1920 r. Skamandryci uchodzili jeszcze za zwartą grupę, wyrażającą spójną i jednoznaczną opinię o nadciągającej ze wschodu "dziczy", o tyle po 1945 r. zarysowały się między poetami pod tym względem wyraźne spory i podziały. Nowa rzeczywistość w PRL nasyciła niektórych z nich poczuciem bezsilności, zwalniającej z intelektualnej uczciwości i wyznawanych wcześniej poglądów, bijących z pożółkłych kart lat 20.
 
Gdyby Julian Tuwim pozostał w USA, dokąd udało mu się przedostać po wybuchu II WŚ i gdzie powstały jego bezcenne "Kwiaty Polskie", zapisałby się pewnie złotymi zgłoskami w polskiej literaturze emigracyjnej. Tymczasem powrócił do ogarniętej sowieckim fermentem Polski, gdzie w latach 40. trudno było kontynuować karierę pisarską inaczej, niż z okazywaniem bezgranicznej lojalności wobec stalinowskich marionetek. Poeta, który jeszcze w 1920 r. pracował w Biurze Prasowym Józefa Piłsudskiego, po 1946 r. stał się piewcą nowego ustroju i czcicielem Bolesława Bieruta, który w każdym wrażliwym pisarzu musiał przecież uruchomić podejrzliwość, prowokującą do zadawania pytań. Jan Lechoń, który wolał pozostać w Stanach Zjednoczonych, nie krył swojego zaskoczenia.
 

"Tuwim w liście do 'kochanego towarzysza Bieruta' obiecuje mu na jego sześćdziesięciolecie oddać do druku maszynopis przekładu Niekrasowa. Trudno o bardziej skandaliczny i demoniczny dowód rosyjskiej niewoli, na którą przecież nigdy Tuwim nie cierpiał"

 
- pisał autor "Karmazynowego poematu".
 
W innym liście - tym razem do komunistycznego zbrodniarza Józefa Różańskiego - Julian Tuwim ubolewa nad tym, że w przedwojennej Polsce nie można było publikować płomiennych peanów na cześć Feliksa Dzierżyńskiego. Po śmierci Stalina był zaś jednym z pierwszych polskich autorów, którzy opłakiwali go w pełnych emfazy nekrologach.
 

"Faszyzm dzieli, egoizuje, podczas gdy ustrój sowiecki łączy, zespala, altruizuje. Nie przeczę: szedł on ku swemu celowi krwawymi drogami. Ale przepraszam: kto w historii szedł innymi?"

 
- pytał Tuwim.
 
Niekiedy jego elaboraty były wręcz podlane bełkotem:
 

"Żaden naród nie jest tak dogłębnie chrześcijański jak rosyjski. Kto wie, czy Rosjanie właśnie teraz nie dokopali się do swojego boga"

 
Podobne wątki można też odkryć w biografii Jarosława Iwaszkiewicza. Po wojnie wysunął się rychło na czoło życia publicznego PRL, pretendując do pierwszego "pupila literackiego" władz komunistycznych. Był mile widzianym gościem na przyjęciach przedstawicieli nomenklatury oraz laureatem Nagrody Leninowskiej, pisząc utwory o wyraźnym zabarwieniu ideologicznym.
 
Swoje aspiracje w panującym systemie spełnił również Antoni Słonimski, który próbował skadinąd podciąć polskiej emigracji jej "intelektualne skrzydła". Ta agitacja była przede wszystkim wymierzona w dwóch dawnych przyjaciół ze "Skamandra", Lechonia i Wierzyńskiego, którzy potrafili się oprzeć pokusom komunistów. Sens tejże "akcji reemigracyjnej", wzorowanej zresztą na sowieckim modelu z lat 20., polegał na zwerbowaniu niepokornych twórców żyjących na obczyźnie. W przypadku kilku pisarzy ta akcja się powiodła, z czego jeszcze dzisiaj niektórzy niereformowalni "nostalgicy" wciąż usiłują zrobić kolejny liść w laurowym wieńcu dla PRL. Tyle że akurat Lechoń i Wierzyński pozostawali niezłomni.
 

"Podobno Słonimski wzywał mnie i Wierzyńskiego do powrotu. Ale tutaj w USA nikt nie zmusza nas do tego, abyśmy pisali wiersze o Eisenhowerze, co zresztą nie jest dobrym porównaniem, bo Eisenhower to nie Bierut. To wezwanie - jeśli się pomyśli, co się za nim kryje - budzi wyjątkowy wstręt. Celem jego jest bowiem zniszczenie emigracji jako idei, ale może się też skończyć zsyłką zaproszonych przez Słonimskiego frajerów"

 
- zapewniał Lechoń.
 
Natomiast Słonimski uczynił decyzję swoich dawnych przyjaciół pretekstem do zaostrzenia retoryki:
 

"Niech te tchórzliwe Wernyhory się w tej emigracyjnej smole usmażą"

 
- zaznaczył.
 
Lechoń nigdy już nie wrócił do swojej ukochanej Warszawy, choć oczywiście nie mógł o niej zapomnieć.
 

"Jan przesiadywał całymi dniami w kawiarniach i spacerował spokojnie po ulicach, nie bacząc na tłumy i przejeżdżające samochody. Traktował Nowy Jork jak Warszawę, z tą tylko różnicą, że w Polsce każdy mu się kłaniał, a on sam otrzymywał zaproszenia od Piłsudskiego. Łatwo sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie sławnego człowieka, który na emigracji czuje się nikim"
 

- wspominała po latach aktorka Nina Polan.
 
I choć Lechoń pozostawał w oczach nowojorskiej Polonii depozytariuszem wartości przedwojennej Polski, należącym do ścisłej czołówki emigracyjnych "wieszczy", to nie mógł się pogodzić ani z utratą szerszej publiczności, ani z hipokryzją Tuwima i Słonimskiego. Najmłodszego Skamandrytę zżerał sceptycyzm, jakże typowy dla poetów z przedwczesną sławą. W czerwcu 1956 r. Lechoń skoczył z dwunastego piętra drapacza chmur.  
 

"Dziś, kiedy odchodzi od nas ten wielki poeta, bogaty i intuicyjny umysł oraz nieskazitelny Polak, wydaje się, że odchodzi z nim także część Polski, którą wzieliśmy ze sobą i z którą chcieliśmy wrócić"

 
- przemówił Wierzyński nad grobem swojego przyjaciela.
 
W przeciwieństwie do Lechonia Wierzyński doświadczył w podeszłym wieku istotnego renesansu twórczości, znalazłszy nad Hudsonem dogodne dla siebie warunki. Wydana w 1949 r. i pisana prozą książka "Życie Chopina" stała się w Stanach Zjednoczonych bestsellerem. Jego schyłkowe utwory wyrażały jednocześnie wzrastające zainteresowanie sprawami politycznymi, stanowiąc powrót do dziedzictwa romantycznego. Natomiast w latach 60. Wierzyński skorzystał z fruktów spokoju, jakie niesie ze sobą intymny kontakt z przyrodą wschodniego amerykańskiego wybrzeża. Do końca życia pozostawał obdarzony magnetyczną charyzmą uzdolnionego poety, ale przede wszystkim też niezłomną wiarą w prawdziwie niepodległą Polskę.
 
Losy grupy literackiej Skamander powinny więc nadal rozbudzać wyobraźnię publicystów, ponieważ zaistniały w niej owe charakterystyczne podziały, które po dziś dzień sprowadzają całą polską politykę do zajadłej wojny domowej, nieznającej granic zacietrzewienia, szczególnie po tej stronie, która nie potrafi się uwolnić od postkolonialnego myślenia. Tylko krótkie wzniosłe momenty jak owy "Cud nad Wisłą" zdają się ją chwilowo unieważniać. Wkrótce powracają znane tradycyjne antagonizmy, każące obłożyć "poetów wyklętych" dożywotnią anatemą.

Wojciech Osiński
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe