[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Niemiecki apetyt na Szczecin

Niemcy chcą, aby Szczecin został stolicą polsko-niemieckiej aglomeracji. Można oczywiście zawsze porozmawiać o wspólnym interesie, pod warunkiem, że będzie się nam opłacał. Tyle że w przeszłości niemiecka "dbałość" o Pomorze Zachodnie tylko rzadko przynosiła Polakom korzyści
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Niemiecki apetyt na Szczecin
/ screen YouTube Carsten Travels
W lipcu nasz piękny Szczecin stał się ponownie przedmiotem dociekań "przyjaciół" zza Odry. Co znamienne, obiegowe paszkwile na Polskę, wypełniające zwykle łamy niemieckich gazet, ustąpiły na chwilę zupełnie innej retoryce. I właśnie w owych krótkich chwilach zwodniczej harmonii, kiedy to niemieccy dyrygenci histerii próbują nagle wlewać otuchę w polskie serca, powinniśmy być szczególnie czujni.
 
Otóż w opiniotwórczym "Nordkurierze" Matthias Diekhoff dał wyraz marzeniom o "wspólnej" polsko-niemieckiej aglomeracji, której stolicą miałby być Szczecin.
 

"To miasto powinno oddychać oboma płucami - polskim i niemieckim"

 
- przekonuje Diekhoff.
 
Przy czym nie jest to jedynie pomysł odurzającego się fantazjami publicysty. Premier Meklemburgii Pomorza Przedniego Manuela Schwesig mówi o "historycznej konieczności", a marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz o odpowiednich "sprężynach finansowych", uruchomionych przez Berlin i czyniących z mieszkańców Szczecina głównymi beneficjentami zaproponowanego projektu.
 
Tymczasem Szczecinianie pozostają sceptyczni, zwłaszcza ci starsi, którymi nie można tak łatwo manipulować jak innymi, którzy wiedzą tyle, ile im napisze jedyna gazeta, po jaką sięgają. Na mieszkańcach pamiętających lata 30. i 40. XX w. niemiecka "troska" o Szczecin musi działać jak pociągnięcie za spust, wyzwalające wzbierające od lat emocje.
 
Po 1945 r. wielu przedstawicieli przedwojennej Polonii odegrało istotną rolę w odbudowie polskiego Szczecina. Dzięki znajomości miasta mogli się walnie przyczynić do "repolonizacji" odrzańskiego grodu. Dla władz PRL Polacy z niemieckiego Stettina byli zresztą łakomym kąskiem, jako że poręcznie wpisywali się w opowieść o pierwotnej "piastowskiej" polskości Kresów Zachodnich, stanowiąc uzasadnienie przyłączenia miasta do państwa polskiego.
 
Nowa granica wzdłuż Odry i Nysy, która odcięła niemieckich Pomorzan od ich wschodniego zaplecza, bynajmniej nie powściągnęła ich rosnących apetytów na Szczecin. Za każdym razem, gdy obserwuję rozgadanych starszych Niemców w pociągu z Berlina do Szczecina, stwierdzam, że wraz ze zbliżaniem się do Polski zapadają jakby w senny letarg. Ich spojrzenia zdradzają doznaną traumę lub tęksnotę za czymś utraconym. Tory biegną przy zabytkowej cukrowni, w której znajdował się obóz zbiorczy dla niemieckich przesiedleńców, którzy po 1945 r. musieli opuścić swoje miasto.
 
Toteż po II WŚ u podstaw niemieckiej historiografii legło przekonanie, że Polacy "ukradli" Niemcom ich "wschód". Trauma utraty pomorskiej stolicy do dziś bije z kart ich publicystyki. Przymusowa deportacja niemieckich Szczecinian jeszcze dziś utwierdza ich często w przekonaniu, że Polacy przybyli do ich miasta "bezprawnie", rozsiadając się w ich mieszkaniach i przejmując zabytki miasta, którymi poprzedni właściciele cieszyli się od pokoleń.
 
Tak jakby sowieccy żołnierze, z którymi się kilkanaście lat wcześniej ochoczo sprzymierzyli, nie mieli z tym nic wspólnego. Pełnia władzy po 1945 r. pozwalała Rosjanom bezprawnie demontować zakłady przemysłowe oraz okradać szczecińskie mieszkania, domy i muzea, określane eufemistycznym mianem "łupu wojennego", po czym wysyłano je drogą morską do ZSRR. Stalin świadomie nacinał niezabliźnione do końca rany, rozgrywając polsko-niemieckie antagonizmy, których na tym skrawku ziemi nigdy nie brakowało.
 
Już w połowie XIX w., wraz z dynamicznym rozwojem gospodarczym Stettina, przybyło nad Odrę wielu Polaków. Większość z nich przyjechała jeszcze przed I WŚ z nieodległego Poznania. Dzieje szczecińskiej Polonii nadal są przykryte grubym pyłem zapomnienia, a Niemcy uparcie podtrzymują fikcję jej nieistnienia, walcząc o oczyszczenie swojej lokalnej historii z polskich wątków.
 
Choć nawet obecnie - 74 lata po II WŚ - tylko niewiele dowiadujemy się o zmaganiach Polaków z niemiecką dominacją w Szczecinie. Nieśmiało przypominają o tym eksponaty w muzeach, zdjęcia zaangażowanych polskich działaczy, godło ze szczecińskiego konsulatu II RP, pamiątki po polskich harcerzach przemierzających szlaki Kniei Bukowej oraz tablice i nazwy ulic, będące wszelako głuchym klawiszem historycznego fortepianu.
 
W 1910 r. mieszkało w Szczecinie ok. 600 Polaków, acz liczba ta nie oddaje w pełni rzeczywistego obrazu, jako że niemieckie źródła nie uwzględniają obrzeży miasta, gdzie mieszkała wtedy spora część polskich pracowników. Polaków można było spotkać w cementowniach, sklepach, stoczni i zakładach rzemieślniczych, ale np. też w klubach dyskusyjnych. Polonia była wprawdzie zdominowana przez warstwę robotniczą, jednak w szczecińskich kawiarniach przesiadywali także polscy artyści i pisarze, zakotwiczeni w świecie lokalnej bohemy.
 

"A teraz - widzisz? Szczecin. Polski Szczecin. Nasz Szczecin"

 
- odnotował związany z poznańską "Tęczą" Konstanty Ildefons Gałczyński, który po II WŚ nie krył swojej radości wobec powrotu "polskiej Wenecji" do ziemi ojczystej, pretendując do roli lokalnego piewcy.
 
Estymą na salonach niemieckiego Stettina cieszyli się także polscy przedsiębiorcy, szczodrze inwestujący w działalność polskich organizacji na niemieckim Pomorzu. Jedna z nich, tzw. Towarzystwo Robotników Polsko-Katolickich, powstała już w 1890 r. i mimo braku własnego lokalu skupiała kilkadziesiąt osób.
 
Dziś rzadko doceniamy, jak trudne było pielęgnowanie polskości w warze ówczesnych konwulsji, które zawładnęły kajzerowskimi Niemcami. Spoiwem łączącym polskich Szczecinian był bez wątpienia Kościół katolicki. W każdą czwartą niedzielę miesiąca o godz. 6 rano (!) odbywały się w dzisiejszej Bazylice św. Jana Chrzciciela na Bogurodzicy wspólne nabożeństwa. Ale ponieważ większość Polaków mieszkała w dzielnicach peryferyjnych, wczesna pora rozpoczęcia mszy utrudniała im dotarcie do kościoła.
 
I właściwie dziś już nie może zdumiewać, z jaką bezczelnością niemieccy włodarze lekceważyli prośby polskich wiernych o przesunięcie mszy na późniejszą godzinę. Zapalnego materiału, ożywianego wzajemnymi urazami, było coraz więcej. Niemieccy bandyci regularnie zakłócali polskie nabożeństwa, zdając sobie sprawę z siły, która promieniowała z pękającej w szwach świątyni. W końcu trzeba było zatrudnić polskich ochroniarzy, którym powierzono mało zaszczytną służbę opędzania się przed nieproszonymi awanturnikami.
 
Rozwijające się żwawo organizacje polonijne dołożyły kolejne pokłady do narastającej pogardy i zapiekłego antypolonizmu. Wkrótce wszelkie polskie inicjatywy podlegały skrzętnej obserwacji służb niemieckich. Coraz częściej dochodziło do ulicznych niesnasek ze szczecińską policją, która dopuszczała się wobec Polaków przećwiczonych "pruskich" metod, stosowanych zresztą też w niemieckiej prasie brukowej, która ośmielała swoich czytelników do lekceważenia wszystkiego, co polskie.
 
Listopad 1918 r. otworzył nowy rozdział w życiu polskich Szczecinian, bo nareszcie mieli oparcie w wolnej Polsce, odradzającej się jako nowoczesna republika, z pełnią praw obywatelskich, na które choćby same Niemcy musiały jeszcze kilka dekad poczekać. Szczecin pozostał w granicach Republiki Weimarskiej, ale odzyskanie przez Polskę niepodległości odebrało niemieckim władzom poczucie bezkarności wobec przekarmionej upokorzeniami mniejszości, choć z drugiej strony wzniecało też nienawiść, skłaniającą wielu polskich mieszkańców do opuszczenia Stettina i zamieszkania w wolnej ojczyźnie. Te emigracje podcięły szczecińskiej Polonii jej intelektualne skrzydła. Polacy musieli się zorganizować na nowo, choć dzięki pomocy Warszawy niebawem znów nabrali wiatru w żagle.
 
Tymczasem Niemcy nie odpuszczali. Bojówkarze zniszczyli jedyną w mieście bibliotekę polską. Zachowanie lokalnych władz wobec Polaków, z którymi rozsądek nakazywałby szukać wspólnych interesów, nie zniechęcał polskich działaczy. Przeciwnie - skala ich mobilizacji pobiła wszystkie dotychczasowe rekordy. Powołany już w 1919 r. Komitet Narodowy w Berlinie, najeżony członkami znad Odry, działał równie intensywnie jak Związek Polaków w Niemczech.
 
Mimo swojej umiejętnej gry dyplomatycznej polscy mieszkańcy musieli jednak jeszcze długo poczekać na otwarcie konsulatu RP w Szczecinie. Utrudnianie utworzenia polskiej placówki wynikało z niemieckich obaw przed rosnącą siłą Polonii. Choć nawet już po jej otwarciu w 1928 r. Niemcy rzucali polskim dyplomatom dalej kłody pod nogi, sprzeciwiając się np. wywieszeniu na budynku godła polskiego. A jednak pomoc Warszawy się opłaciła, jako że otworzyła zupełnie nowe możliwości organizowania uroczystości narodowych i imprez kulturalnych. Obchody Święta Trzeciego Maja mogły więc wreszcie wrócić do swojej dawnej ceny.
 
Nieżyczliwym okiem na działalność szczecińskiej Polonii spoglądali niestety też niemieccy duchowni. Gdy krótko przed wybuchem II WŚ antypolska propaganda znów się nasiliła, liczba polskich nabożeństw spadła do zaledwie kilku w całym roku. Choć nawet przy tak małej ilości zdarzało się, że były one odwoływane z nieuzasadnionych powodów. Irytację niemieckich księży budziła także chorągiew z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, którą zamierzali usunąć. Spotkali się jednak z wyjątkowo nieustępliwą postawą Polaków, a polskie relikwie pozostały w świątyni aż do feralnego września 1939 r.
 
Oliwy do polsko-niemieckiego kotła dolewał również zaostrzający się kryzys gospodarczy. W szczecińskich fabrykach zwalniano w pierwszej kolejności polskich pracowników. Jeszcze w 1937 r. polskie manifestacje wydawały się wielu rodakom niewiążącym się ze specjalnymi przykrościami sposobem na akcentowanie swojego patriotyzmu. Lecz wkrótce wszystko się zmieniło. Ci działacze polonijni, którzy zdecydowali się pozostać w Szczecinie, podkreślali dalej na różne sposoby swoją odrębność.
 

"Nie traćmy nadziei, że to miejsce znowu kiedyś będzie polskie"

 
- apelował do swoich rodaków znany szczeciński działacz Kazimierz Pruszak.
 
Na szacunek zasługuje także opór Polaków w szczecińskich szkołach, gdzie dzieci były narażone na germanizację. Szkolne lekcje groziły całkowitym odcięciem polskiej młodzieży od ich ojczystej kultury. Godnym uwagi lekarstwem na hitlerowską zarazę była działalność Związku Polskich Towarzystw Szkolnych, której ukoronowaniem było utworzenie w przedwojennym Stettinie prywatnych szkół. Zwabione polską kulturą dzieci chodziły też na lekcje, które odbywały się w prywatnych mieszkaniach, potem zaś już w większym budynku przy dzisiejszym placu Lotników (wtedy Augustaplatz). Na końcu lat 30. polscy nauczyciele znaleźli się jednak szybko na celowniku Gestapo.
 
Znakomity pedagog i polski patriota Maksymilian Golisz, który był też twórcą szczecińskiego harcerstwa pod nazwą "Gryf", zapraszał na swoje lekcje także dzieci, które z racji miejsca zamieszkania w odległych dzielnicach były odcięte od dobrodziejstw polskiej kultury. Wbrew wszelkim obstrukcjom Dom Polaków na Augustaplatz przetrwał do września 1939 r. Później wszystkie polskie instytucje oświatowe, sportowe oraz muzyczne rozjechał niemiecki "walec".
 
Jeśli Hitler tolerował przed 1939 r. polskie inicjatywy w Szczecinie, to tylko dlatego, że obawiał się reakcji odwetowych ze strony władz RP wobec mniejszości niemieckiej. Ale już w 1938 r. Niemcy coraz bardziej zamykali się w urojeniach, zabrnąwszy w zawzięte obstawianie przy szaleństwach führera. W Stettinie rosła niepowstrzymanie liczba antypolskich ataków ze strony niemieckiej ludności cywilnej. "Nieznani sprawcy" usunęli tablicę z polskiego konsulatu. Pomysł założenia w mieście Banku Polskiego, mającego tchnąć w szczecińską Polonię nieco więcej życia, był niestety skazany na niepowodzenie.
 
W pierwszej połowie 1939 r. polskie święta obchodzono już co najwyżej w domowym zaciszu, a po wybuchu II WŚ działacze polonijni albo lądowali w więzieniach albo ginęli od niemieckiej kuli. Golisz został zamordowany w obozie Sachsenhausen, nieopodal Berlina. Prawdopodobnie tylko niewielu polskich Szczecinian mogło sobie wtedy wyobrazić, że to niemieckie miasto, ogarnięte hilterowską furią, już za kilkanaście lat znajdzie się prawomocnie w granicach państwa polskiego (acz pod "czerwoną gwiazdą").
 
Niemniej ze świecą szukać w dzisiejszym Szczecinie śladów po przedwojennej Polonii. Bądźmy szczerzy - czy ziszczenie niemieckich marzeń o "wspólnej" polsko-niemieckiej aglomeracji sprawi, że będzie ich więcej? Czasy są oczywiście inne i zawsze można z zachodnim sąsiadem porozmawiać o nowym wspólnym interesie, jeśli będzie się nam opłacał. Lecz wiele wskazuje na to, że w przypadku Szczecina Niemcy raczej znów badają, ile mogą z nami zrobić, zanim się zorientujemy. Wybudują nam domy, ściągną należne sobie raty, a potem zaczną nam dyktować, kto ma w nich mieszkać. Na szczęście historia wyleczyła polskich Szczecinian z przekonania, że niemiecka "dbałość" o ich miasto przynosi wyłącznie korzyści.

Wojciech Osiński

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Nie żyje znany japoński skoczek narciarski z ostatniej chwili
Nie żyje znany japoński skoczek narciarski

W wieku 80 lat zmarł słynny japoński skoczek narciarski Yukio Kasaya, mistrz olimpijski z 1972 roku, wielki rywal Wojciecha Fortuny z tamtych igrzysk w Sapporo.

Rozwód w Pałacu Buckingham już pewny? Wcześniej Meghan Markle obrączkę odesłała pocztą z ostatniej chwili
Rozwód w Pałacu Buckingham już pewny? Wcześniej Meghan Markle obrączkę odesłała pocztą

Kilka miesięcy temu hiszpański dziennik „Marca” poinformował, że Meghan Markle złożyła papiery rozwodowe, w których żąda od Harry’ego 80 mln dolarów i pełnej opieki nad dziećmi. Tymczasem na łamach "New Idea" pojawiły się nowe informacje.

Uczestniczka znanego programu poważnie chora. Wydano oświadczenie z ostatniej chwili
Uczestniczka znanego programu poważnie chora. Wydano oświadczenie

Uczestniczka znanego programu TVP wyznała jakiś czas temu, że jest chora. Teraz pojawiły się nowe informacje.

Mazurek kontra wiceszef MSZ: „Adieu, mam lepszą robotę na boku!” z ostatniej chwili
Mazurek kontra wiceszef MSZ: „Adieu, mam lepszą robotę na boku!”

– Panie ministrze, nie będzie panu żal tak tego zostawiać? Przychodzi pan na cztery miesiące do rządu i teraz mówi pan: „Adieu, chłopaki, bo ja mam teraz lepszą robotę na boku”? – pytał startującego w wyborach do PE wiceszefa MSZ Andrzeja Szejnę prowadzący program na antenie RMF FM Robert Mazurek.

Rekonstrukcja rządu. „Oddaliśmy się do dyspozycji premiera” z ostatniej chwili
Rekonstrukcja rządu. „Oddaliśmy się do dyspozycji premiera”

– Oddaliśmy się do dyspozycji premiera. Rekonstrukcja rządu nastąpi 10 maja, do tej pory pełnimy nasze funkcje – powiedział w piątek w TVP Info minister aktywów państwowych Borys Budka, który będzie kandydował do PE.

Wypadek amerykańskich żołnierzy w Polsce z ostatniej chwili
Wypadek amerykańskich żołnierzy w Polsce

Dwóch żołnierzy z USA zostało rannych w wypadku, do którego doszło na Mazowszu – poinformował polsatnews.pl.

z ostatniej chwili
Kto zostanie Mistrzem Europy 2024 w piłce nożnej? Analiza faworytów turnieju

Piłkarskie emocje sięgają zenitu, gdy zbliżają się rozgrywki o mistrzostwo Europy 2024. O tytuł Mistrza Europy powalczą drużyny z całego kontynentu na niemieckich stadionach. Historia Euro pokazuje, że wielokrotnie tytuły zdobywały reprezentacje, które potrafiły połączyć talent indywidualny z doskonałą organizacją drużynową oraz odpowiednio przygotować się mentalnie i taktycznie.

Mentzen: Nie chcemy, żeby Zielony Ład znowu wpędził nas w biedę z ostatniej chwili
Mentzen: Nie chcemy, żeby Zielony Ład znowu wpędził nas w biedę

– Zielony Ład to upadek europejskiego rolnictwa i przemysłu, utrata dobrych miejsc pracy, wzrost kosztów energii oraz drogie przymusowe remonty. Polska rozwinęła się dzięki ciężkiej pracy Polaków. Nie chcemy, żeby Zielony Ład znowu wpędził nas w biedę – powiedział w opublikowanym na YouTubie nagraniu Sławomir Mentzen.

Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Pilne informacje w sprawie króla Karola III z ostatniej chwili
Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Pilne informacje w sprawie króla Karola III

W ostatnich tygodniach w Pałacu Buckingham zrobiło się niespokojnie. U króla Karola III wykryto nowotwór. „The Daily Beast” podaje nowe niepokojące informacje.

USA finalizują potężny pakiet pomocy dla Ukrainy. Politico podaje szczegóły z ostatniej chwili
USA finalizują potężny pakiet pomocy dla Ukrainy. Politico podaje szczegóły

Stany Zjednoczone finalizują jeden z największych pakietów pomocy wojskowej dla Ukrainy i przygotowują się do podpisania kontraktów na dostawy broni i sprzętu dla Sił Zbrojnych Ukrainy o wartości ok. 6 miliardów dolarów – podał portal Politico, powołując się na dwóch urzędników administracji USA.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Niemiecki apetyt na Szczecin

Niemcy chcą, aby Szczecin został stolicą polsko-niemieckiej aglomeracji. Można oczywiście zawsze porozmawiać o wspólnym interesie, pod warunkiem, że będzie się nam opłacał. Tyle że w przeszłości niemiecka "dbałość" o Pomorze Zachodnie tylko rzadko przynosiła Polakom korzyści
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Niemiecki apetyt na Szczecin
/ screen YouTube Carsten Travels
W lipcu nasz piękny Szczecin stał się ponownie przedmiotem dociekań "przyjaciół" zza Odry. Co znamienne, obiegowe paszkwile na Polskę, wypełniające zwykle łamy niemieckich gazet, ustąpiły na chwilę zupełnie innej retoryce. I właśnie w owych krótkich chwilach zwodniczej harmonii, kiedy to niemieccy dyrygenci histerii próbują nagle wlewać otuchę w polskie serca, powinniśmy być szczególnie czujni.
 
Otóż w opiniotwórczym "Nordkurierze" Matthias Diekhoff dał wyraz marzeniom o "wspólnej" polsko-niemieckiej aglomeracji, której stolicą miałby być Szczecin.
 

"To miasto powinno oddychać oboma płucami - polskim i niemieckim"

 
- przekonuje Diekhoff.
 
Przy czym nie jest to jedynie pomysł odurzającego się fantazjami publicysty. Premier Meklemburgii Pomorza Przedniego Manuela Schwesig mówi o "historycznej konieczności", a marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz o odpowiednich "sprężynach finansowych", uruchomionych przez Berlin i czyniących z mieszkańców Szczecina głównymi beneficjentami zaproponowanego projektu.
 
Tymczasem Szczecinianie pozostają sceptyczni, zwłaszcza ci starsi, którymi nie można tak łatwo manipulować jak innymi, którzy wiedzą tyle, ile im napisze jedyna gazeta, po jaką sięgają. Na mieszkańcach pamiętających lata 30. i 40. XX w. niemiecka "troska" o Szczecin musi działać jak pociągnięcie za spust, wyzwalające wzbierające od lat emocje.
 
Po 1945 r. wielu przedstawicieli przedwojennej Polonii odegrało istotną rolę w odbudowie polskiego Szczecina. Dzięki znajomości miasta mogli się walnie przyczynić do "repolonizacji" odrzańskiego grodu. Dla władz PRL Polacy z niemieckiego Stettina byli zresztą łakomym kąskiem, jako że poręcznie wpisywali się w opowieść o pierwotnej "piastowskiej" polskości Kresów Zachodnich, stanowiąc uzasadnienie przyłączenia miasta do państwa polskiego.
 
Nowa granica wzdłuż Odry i Nysy, która odcięła niemieckich Pomorzan od ich wschodniego zaplecza, bynajmniej nie powściągnęła ich rosnących apetytów na Szczecin. Za każdym razem, gdy obserwuję rozgadanych starszych Niemców w pociągu z Berlina do Szczecina, stwierdzam, że wraz ze zbliżaniem się do Polski zapadają jakby w senny letarg. Ich spojrzenia zdradzają doznaną traumę lub tęksnotę za czymś utraconym. Tory biegną przy zabytkowej cukrowni, w której znajdował się obóz zbiorczy dla niemieckich przesiedleńców, którzy po 1945 r. musieli opuścić swoje miasto.
 
Toteż po II WŚ u podstaw niemieckiej historiografii legło przekonanie, że Polacy "ukradli" Niemcom ich "wschód". Trauma utraty pomorskiej stolicy do dziś bije z kart ich publicystyki. Przymusowa deportacja niemieckich Szczecinian jeszcze dziś utwierdza ich często w przekonaniu, że Polacy przybyli do ich miasta "bezprawnie", rozsiadając się w ich mieszkaniach i przejmując zabytki miasta, którymi poprzedni właściciele cieszyli się od pokoleń.
 
Tak jakby sowieccy żołnierze, z którymi się kilkanaście lat wcześniej ochoczo sprzymierzyli, nie mieli z tym nic wspólnego. Pełnia władzy po 1945 r. pozwalała Rosjanom bezprawnie demontować zakłady przemysłowe oraz okradać szczecińskie mieszkania, domy i muzea, określane eufemistycznym mianem "łupu wojennego", po czym wysyłano je drogą morską do ZSRR. Stalin świadomie nacinał niezabliźnione do końca rany, rozgrywając polsko-niemieckie antagonizmy, których na tym skrawku ziemi nigdy nie brakowało.
 
Już w połowie XIX w., wraz z dynamicznym rozwojem gospodarczym Stettina, przybyło nad Odrę wielu Polaków. Większość z nich przyjechała jeszcze przed I WŚ z nieodległego Poznania. Dzieje szczecińskiej Polonii nadal są przykryte grubym pyłem zapomnienia, a Niemcy uparcie podtrzymują fikcję jej nieistnienia, walcząc o oczyszczenie swojej lokalnej historii z polskich wątków.
 
Choć nawet obecnie - 74 lata po II WŚ - tylko niewiele dowiadujemy się o zmaganiach Polaków z niemiecką dominacją w Szczecinie. Nieśmiało przypominają o tym eksponaty w muzeach, zdjęcia zaangażowanych polskich działaczy, godło ze szczecińskiego konsulatu II RP, pamiątki po polskich harcerzach przemierzających szlaki Kniei Bukowej oraz tablice i nazwy ulic, będące wszelako głuchym klawiszem historycznego fortepianu.
 
W 1910 r. mieszkało w Szczecinie ok. 600 Polaków, acz liczba ta nie oddaje w pełni rzeczywistego obrazu, jako że niemieckie źródła nie uwzględniają obrzeży miasta, gdzie mieszkała wtedy spora część polskich pracowników. Polaków można było spotkać w cementowniach, sklepach, stoczni i zakładach rzemieślniczych, ale np. też w klubach dyskusyjnych. Polonia była wprawdzie zdominowana przez warstwę robotniczą, jednak w szczecińskich kawiarniach przesiadywali także polscy artyści i pisarze, zakotwiczeni w świecie lokalnej bohemy.
 

"A teraz - widzisz? Szczecin. Polski Szczecin. Nasz Szczecin"

 
- odnotował związany z poznańską "Tęczą" Konstanty Ildefons Gałczyński, który po II WŚ nie krył swojej radości wobec powrotu "polskiej Wenecji" do ziemi ojczystej, pretendując do roli lokalnego piewcy.
 
Estymą na salonach niemieckiego Stettina cieszyli się także polscy przedsiębiorcy, szczodrze inwestujący w działalność polskich organizacji na niemieckim Pomorzu. Jedna z nich, tzw. Towarzystwo Robotników Polsko-Katolickich, powstała już w 1890 r. i mimo braku własnego lokalu skupiała kilkadziesiąt osób.
 
Dziś rzadko doceniamy, jak trudne było pielęgnowanie polskości w warze ówczesnych konwulsji, które zawładnęły kajzerowskimi Niemcami. Spoiwem łączącym polskich Szczecinian był bez wątpienia Kościół katolicki. W każdą czwartą niedzielę miesiąca o godz. 6 rano (!) odbywały się w dzisiejszej Bazylice św. Jana Chrzciciela na Bogurodzicy wspólne nabożeństwa. Ale ponieważ większość Polaków mieszkała w dzielnicach peryferyjnych, wczesna pora rozpoczęcia mszy utrudniała im dotarcie do kościoła.
 
I właściwie dziś już nie może zdumiewać, z jaką bezczelnością niemieccy włodarze lekceważyli prośby polskich wiernych o przesunięcie mszy na późniejszą godzinę. Zapalnego materiału, ożywianego wzajemnymi urazami, było coraz więcej. Niemieccy bandyci regularnie zakłócali polskie nabożeństwa, zdając sobie sprawę z siły, która promieniowała z pękającej w szwach świątyni. W końcu trzeba było zatrudnić polskich ochroniarzy, którym powierzono mało zaszczytną służbę opędzania się przed nieproszonymi awanturnikami.
 
Rozwijające się żwawo organizacje polonijne dołożyły kolejne pokłady do narastającej pogardy i zapiekłego antypolonizmu. Wkrótce wszelkie polskie inicjatywy podlegały skrzętnej obserwacji służb niemieckich. Coraz częściej dochodziło do ulicznych niesnasek ze szczecińską policją, która dopuszczała się wobec Polaków przećwiczonych "pruskich" metod, stosowanych zresztą też w niemieckiej prasie brukowej, która ośmielała swoich czytelników do lekceważenia wszystkiego, co polskie.
 
Listopad 1918 r. otworzył nowy rozdział w życiu polskich Szczecinian, bo nareszcie mieli oparcie w wolnej Polsce, odradzającej się jako nowoczesna republika, z pełnią praw obywatelskich, na które choćby same Niemcy musiały jeszcze kilka dekad poczekać. Szczecin pozostał w granicach Republiki Weimarskiej, ale odzyskanie przez Polskę niepodległości odebrało niemieckim władzom poczucie bezkarności wobec przekarmionej upokorzeniami mniejszości, choć z drugiej strony wzniecało też nienawiść, skłaniającą wielu polskich mieszkańców do opuszczenia Stettina i zamieszkania w wolnej ojczyźnie. Te emigracje podcięły szczecińskiej Polonii jej intelektualne skrzydła. Polacy musieli się zorganizować na nowo, choć dzięki pomocy Warszawy niebawem znów nabrali wiatru w żagle.
 
Tymczasem Niemcy nie odpuszczali. Bojówkarze zniszczyli jedyną w mieście bibliotekę polską. Zachowanie lokalnych władz wobec Polaków, z którymi rozsądek nakazywałby szukać wspólnych interesów, nie zniechęcał polskich działaczy. Przeciwnie - skala ich mobilizacji pobiła wszystkie dotychczasowe rekordy. Powołany już w 1919 r. Komitet Narodowy w Berlinie, najeżony członkami znad Odry, działał równie intensywnie jak Związek Polaków w Niemczech.
 
Mimo swojej umiejętnej gry dyplomatycznej polscy mieszkańcy musieli jednak jeszcze długo poczekać na otwarcie konsulatu RP w Szczecinie. Utrudnianie utworzenia polskiej placówki wynikało z niemieckich obaw przed rosnącą siłą Polonii. Choć nawet już po jej otwarciu w 1928 r. Niemcy rzucali polskim dyplomatom dalej kłody pod nogi, sprzeciwiając się np. wywieszeniu na budynku godła polskiego. A jednak pomoc Warszawy się opłaciła, jako że otworzyła zupełnie nowe możliwości organizowania uroczystości narodowych i imprez kulturalnych. Obchody Święta Trzeciego Maja mogły więc wreszcie wrócić do swojej dawnej ceny.
 
Nieżyczliwym okiem na działalność szczecińskiej Polonii spoglądali niestety też niemieccy duchowni. Gdy krótko przed wybuchem II WŚ antypolska propaganda znów się nasiliła, liczba polskich nabożeństw spadła do zaledwie kilku w całym roku. Choć nawet przy tak małej ilości zdarzało się, że były one odwoływane z nieuzasadnionych powodów. Irytację niemieckich księży budziła także chorągiew z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, którą zamierzali usunąć. Spotkali się jednak z wyjątkowo nieustępliwą postawą Polaków, a polskie relikwie pozostały w świątyni aż do feralnego września 1939 r.
 
Oliwy do polsko-niemieckiego kotła dolewał również zaostrzający się kryzys gospodarczy. W szczecińskich fabrykach zwalniano w pierwszej kolejności polskich pracowników. Jeszcze w 1937 r. polskie manifestacje wydawały się wielu rodakom niewiążącym się ze specjalnymi przykrościami sposobem na akcentowanie swojego patriotyzmu. Lecz wkrótce wszystko się zmieniło. Ci działacze polonijni, którzy zdecydowali się pozostać w Szczecinie, podkreślali dalej na różne sposoby swoją odrębność.
 

"Nie traćmy nadziei, że to miejsce znowu kiedyś będzie polskie"

 
- apelował do swoich rodaków znany szczeciński działacz Kazimierz Pruszak.
 
Na szacunek zasługuje także opór Polaków w szczecińskich szkołach, gdzie dzieci były narażone na germanizację. Szkolne lekcje groziły całkowitym odcięciem polskiej młodzieży od ich ojczystej kultury. Godnym uwagi lekarstwem na hitlerowską zarazę była działalność Związku Polskich Towarzystw Szkolnych, której ukoronowaniem było utworzenie w przedwojennym Stettinie prywatnych szkół. Zwabione polską kulturą dzieci chodziły też na lekcje, które odbywały się w prywatnych mieszkaniach, potem zaś już w większym budynku przy dzisiejszym placu Lotników (wtedy Augustaplatz). Na końcu lat 30. polscy nauczyciele znaleźli się jednak szybko na celowniku Gestapo.
 
Znakomity pedagog i polski patriota Maksymilian Golisz, który był też twórcą szczecińskiego harcerstwa pod nazwą "Gryf", zapraszał na swoje lekcje także dzieci, które z racji miejsca zamieszkania w odległych dzielnicach były odcięte od dobrodziejstw polskiej kultury. Wbrew wszelkim obstrukcjom Dom Polaków na Augustaplatz przetrwał do września 1939 r. Później wszystkie polskie instytucje oświatowe, sportowe oraz muzyczne rozjechał niemiecki "walec".
 
Jeśli Hitler tolerował przed 1939 r. polskie inicjatywy w Szczecinie, to tylko dlatego, że obawiał się reakcji odwetowych ze strony władz RP wobec mniejszości niemieckiej. Ale już w 1938 r. Niemcy coraz bardziej zamykali się w urojeniach, zabrnąwszy w zawzięte obstawianie przy szaleństwach führera. W Stettinie rosła niepowstrzymanie liczba antypolskich ataków ze strony niemieckiej ludności cywilnej. "Nieznani sprawcy" usunęli tablicę z polskiego konsulatu. Pomysł założenia w mieście Banku Polskiego, mającego tchnąć w szczecińską Polonię nieco więcej życia, był niestety skazany na niepowodzenie.
 
W pierwszej połowie 1939 r. polskie święta obchodzono już co najwyżej w domowym zaciszu, a po wybuchu II WŚ działacze polonijni albo lądowali w więzieniach albo ginęli od niemieckiej kuli. Golisz został zamordowany w obozie Sachsenhausen, nieopodal Berlina. Prawdopodobnie tylko niewielu polskich Szczecinian mogło sobie wtedy wyobrazić, że to niemieckie miasto, ogarnięte hilterowską furią, już za kilkanaście lat znajdzie się prawomocnie w granicach państwa polskiego (acz pod "czerwoną gwiazdą").
 
Niemniej ze świecą szukać w dzisiejszym Szczecinie śladów po przedwojennej Polonii. Bądźmy szczerzy - czy ziszczenie niemieckich marzeń o "wspólnej" polsko-niemieckiej aglomeracji sprawi, że będzie ich więcej? Czasy są oczywiście inne i zawsze można z zachodnim sąsiadem porozmawiać o nowym wspólnym interesie, jeśli będzie się nam opłacał. Lecz wiele wskazuje na to, że w przypadku Szczecina Niemcy raczej znów badają, ile mogą z nami zrobić, zanim się zorientujemy. Wybudują nam domy, ściągną należne sobie raty, a potem zaczną nam dyktować, kto ma w nich mieszkać. Na szczęście historia wyleczyła polskich Szczecinian z przekonania, że niemiecka "dbałość" o ich miasto przynosi wyłącznie korzyści.

Wojciech Osiński


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe