[Tylko u nas] Prof. David Engels: Wielki kac po przegranej [?] Trumpa - i płynąca z tego nauka
![Donald Trump [Tylko u nas] Prof. David Engels: Wielki kac po przegranej [?] Trumpa - i płynąca z tego nauka](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16052205381d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372470e87785ce629d3947730040c923dfa.jpg)
Niedocenianie przewagi lewicowo-liberalnego konsensusu politycznego, a także skuteczności, z jaką wojują, było ogromnym, ale przecież dającym się przewidzieć błędem, i wynika w dużej mierze z wewnętrznego rozdarcia sił „alternatywnych", zarówno tych świecko-neoliberalnych, jak i tych destrukcyjno-demagogicznych, a wreszcie i tych religijno-konserwatywnych - a wszystko w polu napięć pomiędzy patriotyzmem o charakterze nacjonalistycznym i tym odnoszącym się do ogólnie pojętej cywilizacji zachodniej; brak tu zazwyczaj w pełni wiarygodnego profilu politycznego poza samym tylko odrzuceniem aktualnego status quo, a więc i zdolności do dokonywania realistycznej analizy obecnego układu sił. Widać też, jak szybko wyczerpuje się aktywność polityczna środowisk konserwatywnych gdy już udaje im się dojść do władzy, co pokazały choćby cztery lata prezydentury Trumpa, kiedy to mieliśmy do czynienia jedynie ze stabilizacją zastanych warunków i rzadko dochodziło do prawdziwej wewnętrznej transformacji. Nade wszystko jednak, poza deficytami w samej ideologicznej spójności i solidności, zabrakło również tego, co dziś liczy się najbardziej, mianowicie godnych zaufania i charyzmatycznych protagonistów, którzy swym osobistym przykładem zyskaliby w oczach obywateli tak pilnie potrzebną wiarygodność, czego media mainsteamowe zwykle tym ruchom odmawiają.
Jedynie w Europie Wschodniej, gdzie ruchy "populistyczne" silniej niż gdziekolwiek indziej mogły się uformować w oparciu o tradycyjne, patriotyczne i religijne uczucia i wartości - co już niemal całkowicie wymarło na Zachodzie - można było stworzyć wyspę owej rzekomo „nieliberalnej, czyli odmawiającej przyjęcia lewicowo-liberalnego konsensusu, demokracji. Powstaje jednak pytanie, jak długo takie warunki będą jeszcze istnieć i jak długo ruchy te będą w stanie wytrzymać nacisk z Zachodu; zwłaszcza teraz, gdy powiązanie dotacji unijnych z tzw. „mechanizmem praworządności” czyni z obywateli tych państw zakładników, chcąc zmusić ich do wystąpienia przeciwko własnemu rządowi i obalenia go; a jednocześnie, gdy w Stanach Zjednoczonych krótki epizod życzliwej neutralności wobec ruchów konserwatywnych w Europie ustąpi zapewne wkrótce ponownemu kursowi na Brukselę i Berlin.
Jednak ten nastrój przygnębienia może też przynieść coś dobrego. Przede wszystkim daje okazję do refleksji, że ta żywiona dotąd nadzieja na możliwość wpływania na politykę na równi z partiami systemowymi, posługując się instrumentami państwowo-prawnymi, okazała się zwykłą naiwnością. Wszędzie bowiem na Zachodzie państwo prawa, niegdyś bezstronne i neutralne, przeobrażone zostało na lewicowo-liberalną modłę, a tradycyjny trójpodział władzy musiał ustąpić imperatywowi polit-poprawnej „postawy”. Tak więc potrzebne byłoby więcej niż kilka z rzędu zwycięstw wyborczych, aby powierzony mandat dało się zrealizować do końca. Zaś owych rzekomych "populistów", a w każdym razie wielu z nich, można by wręcz nazywać „ostatnimi demokratami”, gdyż z jakąś atawistyczną naiwnością skupiają się na instytucjach i mechanizmach demokratycznych, które wciąż jeszcze traktują w kategoriach myślowych z lat 80., przeoczając całkowicie fakt, że rzeczywista władza generowana jest dzisiaj gdzie indziej, w szczególności tam, gdzie kształtowana jest opinia publiczna.
Zrozumienie tego zjawiska jest z pewnością wielkim zwycięstwem sił lewicowo-liberalnych, i można by się w pełni zgodzić z Nancy Pelosi, kiedy na konferencji prasowej 6 listopada zapytana o to, w jakim stopniu „wielka transformacja” USA może zostać przepchnięta wbrew woli zdominowanego przez republikanów senatu, zacytowała historyczne słowa Abrahama Lincolna: Public sentiment is everything. With it you can accomplish almost anything; without it, practically nothing.”[Odczucia społeczne są wszystkim; dzięki nim możesz osiągnąć prawie wszystko; bez nich praktycznie nic]. Oto rzeczywistość, której wielu konserwatystów nie chce jakby przyjąć do wiadomości, gdyż instynktownie odwołują się do prawdy, nie zaś do woli większości; a lekceważenie tej maksymy, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, prędzej czy później musi prowadzić do klęski. A jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę faktyczną niemożność przeprowadzenia nowego, wymagającego przecież dziesięcioleci „marszu przez instytucje”,to wniosek z tego może być tylko jeden: konserwatyści mogą odnieść sukces tylko wtedy, gdy stworzą własny, alternatywny krajobraz medialny ze wszystkim, co się z tym wiąże. Oczywiście nie powinno to polegać na zwykłym naśladowaniu istniejących form; należy raczej znaleźć własne podejście, aby idealizm moralny dało się połączyć z pragmatyzmem politycznym, a jednocześnie kształtować publiczność i własny styl.
Dochodzi tu jeszcze inna kwestia, która w przyszłości będzie mieć coraz większe znaczenie. Dopóki bowiem państwo przymyka oczy na rzeczywiste obszary konfliktu - na polaryzację społeczną, konflikty etniczne, kryzys finansowy, deindustrializację, wstrząsy demograficzne, exodus ze wsi do miast itp. - uprawiając przy tym zwykły klientelizm, prawdziwa walka polityczna coraz częściej rozgrywać się będzie na ulicy i dawać korzyści tym siłom, które będą w stanie wykazać zdolność do zaprowadzenia pokoju społecznego i przywrócenia porządku i sprawiedliwości, w razie czego również niejako równolegle do rozpadających się struktur państwowych. Chyba nie trzeba tutaj wspominać o sukcesach, jakie taktyka ta przyniosła już tak zwanym „społeczeństwom równoległym”, gdyż w sytuacjach wątpliwych akt bezpośredni zawsze posiada większą wiarygodność niż wahanie się czy jałowa krytyka. Konserwatyzm nie może zatem dłużej zadowalać się jedynie byciem fundamentalną opozycją na szczeblu ogólnokrajowym z nadzieją na niespodziewane zwycięstwo wyborcze w przyszłości: musi samemu postrzegać się jako to „społeczeństwo równoległe”, czyli tworzyć odpowiednie struktury tak, aby również na szczeblu lokalnym być widocznym i dawać przykład wierności ideałom, za którymi się stoi.
Inną pozytywną konsekwencją jest to, że zmiana polityczna w USA pokaże również tym ostatnim konserwatystom w Europie, że sukces można osiągnąć jedynie własnym wysiłkiem, nie zaś dzięki wsparciu z zewnątrz (powinni to sobie wziąć do serca również zbyt liczni rusofile, którzy z kolei ostatecznego obrońcę swych marzeń widzą w Putinie i pewnego dnia mogą się obudzić równie obolali i zagubieni jak owi transatlantyści). Świadoma swej tradycji Europa ma swoją szansę tylko wówczas, gdy europejscy konserwatyści zaczną postrzegać swe narodowe spory jako coś całkowicie drugorzędnego w obliczu zagrożeń zachodniej kultury ze strony globalistycznej cywilizacji światowej i będą w stanie ustawić odpowiednio swoje priorytety. Obecna porażka zachodniego konserwatyzmu wynika bowiem głównie stąd, że potężna medialna kampania nienawiści, usiłująca zrównać konserwatyzm z nacjonalizmem i szowinizmem, w wielu przypadkach nie jest tak całkiem pozbawiona racji, a z drugiej strony, nie potrafi też być w sposób przekonujący odpierana przez samych adresatów: dopiero wówczas, gdy ogólnoeuropejskie konserwatywne partnerstwo zdobędzie ten sam stopień wiarygodności, jakim cieszą się siły poprawne politycznie, może pojawić się szansa na przełamanie owej dychotomii pomiędzy „nacjonalizmem” a „globalizmem” na korzyść patriotyzmu zachodniego.
Nadchodzące lata będą trudne, a nawet bardzo trudne dla konserwatystów na Zachodzie - ale może to mieć również tę zaletę, że odkryją wreszcie samych siebie, o ile rzecz jasna wyciągną właściwe wnioski z dzisiejszych niepowodzeń. Bo jeśli widzimy, że wielu z tych, którzy poparli ruchy konserwatywne jedynie z czysto oportunistycznych pobudek i w zamian za korzyści materialne wykazali zbyt dużą gotowość do kompromisu, teraz opuszają ten rzekomo tonący okręt, to może pojawić się tym samym szansa na skonsolidowanie się wokół rdzenia składającego się z prawdziwych idealistów. Oczywiście taka możliwość niesie ze sobą pewne ryzyko odpływu ludzi kompetentnych i rozpoznawalnych, a ich miejsce zajmą wszelkiej maści gorące głowy, nie mające nic do zaoferowania ani do stracenia. Należy bowiem pamiętać, że obecne porażki konserwatystów wynikają nie tylko z błędów stylu, kiedy to z powodu własnych niedostatków personalnych zbyt chętnie sprzymierzali się z barwnymi populistami, których faktyczny sposób bycia stoi w oczywistej sprzeczności z ich deklaracjami, a cały projekt prawdziwego odrodzenia duchowego Zachodu od samego początku sprowadzali na manowce. W przyszłości mądre wyważenie racji i nie poświęcanie wzorowego charakteru w imię krótkotrwałych medialnych sukcesów z pewnością będzie kolejną lekcją płynącą z obecnego kryzysu.
Stąd wniosek, że przyszłego sukcesu nie będzie się dało osiągnąć - a przynajmniej nie przede wszystkim - na tradycyjnym polu procesów demokratycznych, lecz raczej poprzez pracę nad stworzeniem alternatywnej opinii publicznej oraz zaprowadzanie porządku i sprawiedliwości w jasno określonych obszarach, przy bardzo intensywnej ogólnoeuropejskiej współpracy oraz promowaniu prawdziwych wzorców osobowych. Tylko wtedy stanie się możliwa zbiorowa przemiana świadomości, co będzie się dało przekuć na sukces polityczny - a czasy będą z pewnością korzystne dla konserwatystów, gdyż skrajna mizantropia globalistów oraz odrzucanie Boga z każdym ich zwycięstwem stają się coraz bardziej widoczne.