Prof. Grzegorz Górski: Czy Unia Europejska jest w miejscu, w którym Związek Sowiecki był w 1988 roku?

Oczywiście mam świadomość tego, że nie mówimy tu o tożsamych porządkach i – zwłaszcza – podobnej sile obu tworów. Związek Sowiecki był realną potęgą ekonomiczną, militarną, władał bezpośrednio lub pośrednio niemal połową świata i połową jego ludności oraz toczył do końca lat 70-tych równorzędny bój z USA o globalne przywództwo. Po degrengoladzie jaką zafundował USA duet Carter – Brzeziński u schyłku lat 70-tych, Sowieci – o czym mało kto pamięta - właściwie przejęli pierwszeństwo w świecie.
Czytaj również: Radość w Pałacu Buckingham. Chodzi o księcia Harry'ego
"Trudno w 1,5 minuty zmieścić tyle niedorzecznych bredni". Ekspert zmasakrował posła KO
Karłowata UE
Na tym tle Unia Europejska jest po prostu karzełkiem. Jej rola polityczna jako całości w świecie jest marginalna, militarnie w ogóle się nie liczy, a jej potencjał ekonomiczny jest właśnie na naszych oczach przykładnie zarzynany.
Różnica tkwi też w tym, iż Związek Sowiecki był odrażającą, wyrastającą ze starych rosyjskich tradycji dyktaturą, brutalnie niewolącą poza Rosjanami ponad 100 milionów tzw. mniejszości narodowych. Na tym tle Unia jest jeszcze ciągle obszarem, gdzie funkcjonuje – choć coraz bardziej okaleczana przez noebolszewików – demokracja. Niemniej ujawnione ostatnio zapędy centralizacyjne dowodzą, iż myślenie idące w kierunku zniewolenia przez wyalienowaną, kosmopolityczną neotrockistowką jaczejkę narodów europejskich, poprzez centralizację instytucji unijnych i narzucenie jednolitej platformy ideologicznej („programu postępu społecznego”), znacznie już przybliża te dwie rzeczywistości.
Trzy podobieństwa UE do ZSRS
Jednak nie tylko to skłania mnie do przyjęcia tezy, że wkroczyliśmy z Unią w podobną fazę jak Związek Sowiecki symbolicznie w roku 1979 (data agresji na Afganistan, która stała się punktem zwrotnym w dziejach ZSRS). Trzy kwestie są tu niemal tożsame i na nie chciałbym zwrócić uwagę.
Po pierwsze zaślepienie ideologiczne. Liderzy sowieccy byli opętani wiarą w to, iż wymyślony przez nich komunizm jest jedyną, do tego w tym wypadku „naukową” ideologią („światopogląd naukowy”), determinującą wszelkie obszary życia. Zarówno partia komunistyczna jak i niemal całe ówczesne elity intelektualne wyznawały tę samą wiarę, zwalczały z całą brutalnością każde próby podważania ich „naukowej” religii. Kiedy okazywało się, że rzeczywistość nie pasuje do ich poronionych wymysłów, jeszcze bardziej dociskali śrubę, żeby udowodnić „że jednak się da” tę rzeczywistość nagiąć. Każdy problem był „twórczo” rozważany i w ramach metod właściwych dla materializmu dialektycznego, znajdowano – rzecz jasna na posiedzeniach różnych rad, komitetów i komisji – „optymalne rozwiązania”. Były one „optymalne” do następnej wywrotki i tak ciągle twórczo trwało „dalsze doskonalenie socjalizmu”. Aby w końcu dojść do komunizmu.
Dzisiaj obserwujemy coś tożsamego w praktyce funkcjonowania elit brukselskich. Pojawia się problem? To zwołujemy rady, komisje, komitety, „twórczo rozważamy” i jak się w końcu uda docisnąć Orbana, to „jednomyślnie uchwalamy”. Bo jedyny problem jaki mamy, to „za mało Unii w Unii”.
Ta metoda służy temu, aby narzucić całemu blokowi dwie ideologiczne agendy: klimatyczną i obyczajową. To są dziś dwie spójne i zazębiające się już nawet nie ideologie, ale religie, które owładnęły umysłami elit europejskich. Do tego, dla udowadniania „naukowości” tych ideologii, zatrudniono watahy „uczonych”, którzy – jak kiedyś w Związku Sowieckim – potwierdzą „naukowo” każdy bzdet wymyślony przez cwaniaków chcących robić kasę na ludzkiej głupocie. Co z tego, że ich „ustalenia naukowe” padają w zderzeniu z rzeczywistością i prawdziwą nauką. Oni mają swoją „naukę”, a raczej swoich „uczonych”, którzy pełnią funkcję głównych kapłanów ich kolejnej wersji „naukowego światopoglądu”.
W Związku Sowieckim – to po drugie - te głupoty funkcjonowały do pewnego momentu z jednego prostego powodu. Zarówno ZSRS jak i podporządkowani wasale z bloku były – wbrew dzisiejszym wyobrażeniom – krajami bardzo bogatymi i zasobnymi. Przez długi czas było zatem za co się bawić w tę „budowę komunizmu”. Jednak na początku lat 80-tych na Sowietów spadły nagle dwa wielkie nieszczęścia. Wojna w Afganistanie zaczęła pochłaniać niewyobrażalne pieniądze, a do tego wskutek działań administracji Reagana, radykalnie obniżone zostały ceny ropy i gazu na rynkach światowych. Wystarczyły 2 – 3 lata, aby okazało się, że Związek Sowiecki po prostu bankrutuje. To, że Sowieci musieli się zacząć zwijać wynikało z tego, że kasa się skończyła i już żadne posiedzenia rad, komitetów czy komisji nie mogły tego zmienić. Komunizmu nie dało się zbudować, „światopogląd naukowy” został odstawiony na półki, ale… Jego kapłani, gotowi przyjąć kolejne zadania w dziele budowy „prawdziwego postępu”, czekali tylko na sygnał. I doczekali się tego wezwania z Brukseli, Berlina i Paryża.
Unia jest dzisiaj w podobnej fazie co Sowieci. I również – jak Sowieci – na własne życzenie. Zarzynanie własnych sił produkcyjnych przy pomocy „Fit for 55” i innych mutacji tego idiotyzmu, już rozregulowało rynki energetyczne, teraz ostatecznie dobija rolnictwo, a za chwilę ugodzi do korzeni w cały europejski przemysł i usługi. Tu już nie chodzi o to, że nie będzie kasy na dopłaty dla rolników, na politykę spójności, ochronę granic i relokacje migrantów, czy kolejne wersje jakichś idiotycznych „transformacji energetycznych”, o wsparciu Ukrainy nawet nie wspomnę. Kasy nie będzie w poszczególnych krajach, które – wykonując posłusznie ideologiczne dyrektywy – wpadają właśnie w korkociąg prowadzący do upadku. „Postęp” musi kosztować, ale jego promotorzy nie mają nawet krztyny wyobraźni, jak wiele.
Wreszcie – to po trzecie - struktury. W Związku Sowieckim idea „dalszego doskonalenia socjalizmu” prowadziła prostą ścieżką do kroczącej centralizacji władzy. Centrala obarczona tajemną wiedzą, jak ma wyglądać idealny świat uważała, że problemy rodzą się po prostu „na dole”. To tam jacyś niedojrzali do ich mądrości prowincjusze, nie potrafili sobie radzić z najprostszymi problemami – ot choćby ze sznurkiem do snopowiązałek. No to trzeba było „doskonalić” i wzmacniać centralę, aby lepiej zarządzała tym całym bajzlem.
I tak dokładnie mamy dzisiaj w Unii. Dlaczego są problemy. Bo jacyś goście w jakichś peryferyjnych kraikach („populiści”), nie rozumieją głębi mądrości oświeconych pań i panów w Brukseli. Ot na przykład takiej Sylwii Spurek, która najlepiej wie co jest najlepsze dla każdego człowieka. No to trzeba włączyć przerzutkę, dać „więcej Unii w Unii”, aby tych prostaków w końcu wyedukować i żeby zrozumieli, że to wszystko jest przecież dla ich dobra. To dokładnie słyszą dzisiaj rolnicy, którzy – a jakże - na niczym, zwłaszcza na produkcji rolnej, się znają, Więc mają słuchać Sylwii i jej kumpelek, co i jak powinni robić.
Czy patrząc na to wszystko można powiedzieć, że dotarliśmy już w Unii do tego miejsca, w jakim był Związek Sowiecki w 1988 roku? Zakładać się nie będę, ale myślę, że zostało nam z tą Unią już niewiele drogi, by osiągnąć właśnie to miejsce.