Żadnych refleksji: Rząd nie zamierza rezygnować ze swojej agresywnej retoryki

Mimo że twarda polityka rozliczeń poprzedników przy pomocy co najmniej wątpliwych prawnie środków nie przyniosła oczekiwanych efektów w postaci spektakularnego zwycięstwa w kwietniowych wyborach samorządowych, politycy rządzącej koalicji zdają się nie planować zmiany obranego kursu. Ten brak refleksji jest bardzo niepokojący, bo kontynuowanie tych działań może być niebezpieczne dla państwa.
Donald Tusk Żadnych refleksji: Rząd nie zamierza rezygnować ze swojej agresywnej retoryki
Donald Tusk / PAP/Paweł Supernak

Kto nie z nami, ten z Rosją 

„Zachód czy Wschód? Europa czy Rosja? KO czy PiS? To są wybory, przed którymi staje dziś Polska. Każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych faktach, które potwierdzają takie właśnie znaczenie tych wyborów. Niech nikt dłużej nie udaje, że tego nie widzi” – wpis o takiej treści zamieścił na portalu X premier Donald Tusk. Jeśli porównamy go z innymi jego wpisami, to widać tu pewien plan na zdefiniowanie i narzucenie osi podziału politycznego na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Uważasz się za człowieka wierzącego w zachodnie wartości? Musisz zatem głosować na KO (znamienne, że premier w kreślonym przez siebie podziale nie uwzględnia politycznych koalicjantów z Trzeciej Drogi i Lewicy). Głosujesz na PiS? Znaczy, że jesteś zdrajcą lub w najlepszym razie „pożytecznym idiotą” Rosji. Kompletna absurdalność tego podziału nie ma tu większego znaczenia. Ani to, że to przecież Polska rządzona przez PiS po agresji Rosji na Ukrainę w sposób bezprecedensowy pospieszyła z pomocą napadniętemu sąsiadowi. Nie jest istotne również to, że to otoczenie metapolityczne (politycy, dziennikarze, zaprzyjaźnieni eksperci) przez lata oskarżało prezesa PiS o rusofobię, „machanie przed Rosją szabelką” czy o „skłócanie nas z sąsiadem”. Gdy we wrześniu 2010 roku Jarosław Kaczyński napisał list (pt. „Sojusznicy i wartości”), który został rozesłany do wszystkich europosłów i wszystkich ambasadorów w Polsce, w którym prezes PiS przekonywał, że Rosja prowadzi niebezpieczną, neoimperialną politykę i nie spotyka się to z odpowiednią reakcją Europy i Ameryki, to najostrzejsza na niego reakcja przyszła ze strony… ówcześnie rządzącej naszym krajem PO. Sławomir Nowak wzywał wówczas Jarosława Kaczyńskiego, by ten „wycofał się z tego listu”, gdyż zdaniem polityka PO był on „sprzeczny z polską racją stanu”. Dziś za sprawą nowej narracji narzucanej przez polityków aktualnie sprawujących władzę ten sam Kaczyński, który jeszcze wczoraj był rusofobem, ma zostać na zasadzie pstryknięcia palców politykiem prorosyjskim lub nawet „agentem Putina”. Jednak, jak już wspominałem, nie o prawdziwość kreślonej przez Donalda Tuska i jego otoczenie osi podziału tu chodzi. Obsadzając politycznych konkurentów w roli „zdrajców Polski”, premier chce z jednej strony maksymalnie podgrzać społeczne emocje (by spróbować wywołać efekt podobny do tego z 15 października zeszłego roku), z drugiej zaś poprzez „odczłowieczenie” opozycji usprawiedliwić brutalne działania przeciw niej skierowane. W końcu przeszukiwanie domów polityków opozycji bez wcześniejszego uchylenia im immunitetu jest w istocie olbrzymim nadużyciem władzy, ale czy w sytuacji, gdy po drugiej stronie jest „rosyjska agentura”, nie staje się jednak nieco bardziej uzasadnione? Premier Tusk wierzy, że polityka brutalnej polaryzacji da mu wyborcze zwycięstwo. Wierzył tak przy okazji wyborów samorządowych, choć wtedy powyborcza rzeczywistość boleśnie to zweryfikowała. 
 

Zniszczyć PiS

 

Powróćmy do tamtych wyborów. Główną treść zakończonej w zeszłym miesiącu kampanii wyborczej w wykonaniu obecnie rządzącej koalicji można przedstawić za pomocą jednego hasła: „Zniszczyć PiS”. Tak ostro sformułowana, w swej istocie czysto manichejska treść, była dyktowana przez samego Donalda Tuska, ale ulegli jej (mniej lub bardziej chętnie) nawet ci politycy Trzeciej Drogi czy Partii Razem, którzy w przeszłości krytykowali podział polityczny oparty na „plemiennej wojnie”. Z pozoru dla obecnej większości był to podział bardzo wygodny. Zwalniał – a przynajmniej opóźniał – z konieczności tłumaczenia się z niepopularnych społecznie decyzji, takich jak: likwidacja zerowej stawki VAT na żywność czy osłon przed wzrostem cen energii. Tworzył osłonę medialną, z której nowy rząd może korzystać w sytuacji kolejnych niepopularnych decyzji. Jednocześnie wykorzystując policję i prokuraturę, skutecznie absorbował uwagę polityków PiS, utrudniając im wejście w rolę skutecznej opozycji patrzącej na ręce władzy. Podobno dużą rolę w obraniu właśnie takiej politycznej strategii miał sondaż IPSOS dla OKO.press i TOK FM opublikowany na początku marca tego roku. Sformułowano w nim pytanie: „W jakim stopniu zgadza się Pan/Pani z tym, że należy, w ramach zdecydowanych rozliczeń z rządami PiS, ukarać i wymienić jak najwięcej osób, które pracowały w instytucjach publicznych w latach 2016–2023?”. Odsetek respondentów, którzy udzielili twierdzącej odpowiedzi w całym społeczeństwie, wyniósł aż 57%. Co więcej, nie odnotowano żadnych istotnych różnic poparcia dla tego postulatu między wyborcami KO, Lewicy i TD. Można powiedzieć, że chęć rozliczenia poprzedników jest tym czynnikiem, który najbardziej spaja elektoraty aktualnie rządzącej koalicji. Wspomniany sondaż miał zrobić duże wrażenie na Donaldzie Tusku i ostatecznie utwierdzić go w przekonaniu, że model prowadzenia polityki, jaki przyjął po przejęciu władzy, jest słuszny i już wkrótce przyniesie mu polityczne profity. Co warto podkreślić, przeświadczenie, że na tym politycznym paliwie można jeszcze daleko dojechać, było silne nie tylko wśród polityków, ale też wielu dziennikarzy. Jacek Żakowski, który często swoimi refleksjami potrafił wychodzić poza ramy dominującego dziś dziennikarstwa tożsamościowego (jak wtedy, gdy głosił, że o kształcie mediów publicznych obecni rządzący powinni rozmawiać z opozycją), 21 marca na antenie TVP Info wygłosił następujący pogląd: „Naprawdę ten rząd nie powstał, by załatwić 100 konkretów. I myślę, że bardzo mało osób głosowało na któryś z tych konkretów. Ludzie głosowali na demokrację w Polsce. To był jeden najważniejszy konkret. I z tego konkretu ta władza się wywiązała”. Czy rzeczywiście społeczeństwo tak uważa?

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz: Trudno jest odkleić młodzież od asfaltu

 

Niedemokratycznie w imię demokracji 

 

Zacznijmy od kwestii rozliczeń. Zasadniczo nie jestem im przeciwny. W demokracji poza powołanymi do tego instytucjami oraz mediami (zwanymi czasem „czwartą władzą”) funkcję kontrolną względem polityków sprawują też inni politycy. Dzięki temu powstaje system, który także sam sobie patrzy na ręce. Poza tym, jeśli w przestrzeni publicznej padły względem poprzedniej ekipy rządzącej najcięższe oskarżenia (a padły), to społeczeństwo ma prawo dowiedzieć się, ile było w nich prawdy. Prowadzone w sposób uczciwy (z zapewnieniem możliwości obrony opozycji) rozliczenie poprzedników jest bez wątpienia dobre dla demokracji. Jest jednak złe, gdy eskalacja rewanżyzmu ze strony rządzących jest tak silna, że w swojej chęci odwetu na poprzednikach naruszają oni wszelkie możliwe przepisy prawne, z konstytucją na czele. Jeszcze gorzej, gdy tego typu działania nie spotykają się ze zdecydowaną, krytyczną reakcją. Krótko po utworzeniu nowego rządu profesor Wojciech Sadurski wzywał, by w imię idei „sprzątania po PiS” zacząć… łamać konstytucję. Zdaniem prawnika: „Nieprzekraczanie przepisów konstytucji doprowadzi do tragedii”. Podobny pogląd wyraził prof. Klaus Bachmann z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Na portalu „Berliner Zeitung” publicysta napisał: „Teraz nad Wisłą rozpoczyna się unikalny w skali światowej eksperyment, który mógłby być nauczką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje przy pomocy niedemokratycznych środków przywrócić kraj do demokracji”. Tu można postawić pytanie – czy rzeczywiście ci ludzie, którzy zdaniem Jacka Żakowskiego głosowali na obecnie rządzących w celu „przywrócenia demokracji”, mieli na myśli właśnie taką demokrację? Mam w tej sprawie wątpliwości. Poza tym czy rzeczywiście większość polskiego społeczeństwa tak bardzo chce „rozliczenia PiS-u”? Z pewnością chce tego istotna część opiniotwórczych elit oraz elektoratów partii obecnej koalicji, ale na ile jest to głos reprezentatywny dla całości społeczeństwa? „Czy i który z następujących polityków związanych z prawicą powinien być według Pana(i) osądzony?” – brzmiało pytanie w opublikowanym w połowie kwietnia sondażu IPSOS dla TOK FM i OKO.press. Badani mogli wybrać trzy nazwiska spośród wymienionych polityków. Co znamienne, wśród wymienionych byli jedynie ci związani ze Zjednoczoną Prawicą (co samo w sobie mówi dużo o stanie debaty publicznej w Polsce). Blisko 43% Polek i Polaków nie wskazało żadnego nazwiska. Co warto podkreślić, jest to dużo więcej, niż wynosi obecny elektorat Prawa i Sprawiedliwości. Jest to ciekawy wynik, tym bardziej że sondaż zrealizowano już po kilkumiesięcznym intensywnym „rozliczaniu PiS” przez obecnie rządzących. Społeczeństwo jest zmęczone rozliczeniami, uważa je za temat zastępczy, a może ich obecna forma coraz mniej mu odpowiada?

Zupełnie inną, choć niezwykle istotną kwestią pozostaje to, że przywoływany w tekście prezentowany przez profesorów Przemysława Sadurę i Klausa Bachmanna sposób myślenia jest nie tylko absurdalny na tylu poziomach, że nie sposób byłoby tu wszystkich wymienić. Jest też, niestety, bardzo niebezpieczny. 
Pomijam już nawet groteskowość opowieści o „przywracaniu demokracji” po PiS. Przy wszystkich swoich wadach oraz podjętych przez poprzedni rząd decyzjach, które można (a czasem nawet trzeba) krytykować, był to rząd absolutnie demokratyczny, a po utracie władzy w demokratyczny sposób ją oddał. W tych wszystkich opowieściach o przywracaniu demokracji poprzez jej łamanie jest coś dużo bardziej niebezpiecznego. W końcu czy można złamać konstytucję „tylko ten jeden raz” i mieć nadzieję na zbudowanie trwałych ram, które następnie będą szanowane przez wszystkie strony również w przyszłości? Skoro obecna władza, naruszając normy, nie spotyka się z twardą reakcją ze strony wielu środowisk, które twierdziły, że największą wartością są dla nich „rządy prawa”, to czy jakakolwiek inna władza będzie się w przyszłości przejmowała krytycznymi reakcjami? Poza tym, o ile państwo zawsze funkcjonuje jako mechanizm, to społeczeństwo funkcjonuje jako organizm. I podobnie jak każdy organizm zmienia się pod wpływem tego, czego doświadcza. Czy zatem liberalna demokracja może zanegować samą siebie, by „rozprawić się z populistami”, a pod koniec tego procesu pozostać dalej liberalną demokracją? To pytanie wydaje się retoryczne. 

Czytaj także: Wielki reset pamięci: jak liberałowie próbują zamazać, kto jeszcze niedawno bratał się z Putinem

 

Więcej tego samego

 

Dziś wiemy, że wszelkie pytania o powyborcze refleksje rządzących okazały się czysto retoryczne. Już komentując wyniki wyborów, szef MSWiA Marcin Kierwiński zapowiedział… jeszcze więcej tego samego. – Trzeba przyspieszyć realizację rozliczania tego, co wyprawiało PiS przez ostatnie osiem lat – mówił polityk na antenie TVN24. Przyznam, że gdy słuchałem tej wypowiedzi, zastanawiałem się, czy mamy tu do czynienia ze sprawnym, ale bardzo cynicznym politycznym graczem, czy też człowiekiem, który nie panuje już nad własnymi emocjami. Po kilku tygodniach widzę, że choć oba tłumaczenia mogą mieć tu jakieś zastosowanie, to przede wszystkim mamy tu ciągłe odtwarzanie tej samej politycznej strategii. Być może jej celem jest również przykrycie innej niewygodnej kwestii – nowy rząd nie ma własnej misji modernizacyjnej. Od wyborów minęło już kilka miesięcy, a dalej nie wiadomo, jaki jest cel jego trwania. Czy chodzi tylko to, „by PiS nie rządził”? Czy społeczeństwu na dłuższą metę taki cel wystarczy? Mam wątpliwości.  

Pozostaje też inna ważna kwestia. To, że fundowany przez rządzących spektakl nie przynosi oczekiwanych politycznych korzyści, to ich problem. Jednak to, iż spektakl ten przy okazji ingeruje w delikatną tkankę społeczną i niszczy fundamenty państwa rozumianego jako dobro wspólne, jest już problemem nas wszystkich. W polityce raz jest się w rządzie, raz w opozycji. Obie role są ważne i obu należy się nauczyć. Obecni rządzący zdają się wciąż odreagowywać lata spędzone w opozycji. W rezultacie w dużej mierze zamiast na realizację własnych obietnic zdecydowali się na napędzany rewanżyzmem twardy kurs. Zła to droga dla nas wszystkich i wątpliwe jest, by przyniosła rządzącym korzyści, nawet jeśli zaspokaja ona toksyczne emocje tego czy innego polityka.
 


 

POLECANE
Prof. Boštjan Marko Turk: Próba bilansu pontyfikatu papieża Franciszka tylko u nas
Prof. Boštjan Marko Turk: Próba bilansu pontyfikatu papieża Franciszka

W dniu 10 maja 1923 roku Watykan opublikował dekret potępiający i zakazujący rozpowszechniania broszury zatytułowanej Pojawienie się Najświętszej Maryi Panny na świętej górze La Salette.Zawierała ona treść objawień maryjnych, w tym apokaliptyczne stwierdzenia, takie jak to, że „Rzym utraci wiarę i stanie się siedzibą Antychrysta”. W tej sprawie Jacques Maritain, jeden z najwybitniejszych filozofów chrześcijańskich XX wieku, spotkał się kiedyś z papieżem Benedyktem XV.

Ambasador USA przy NATO wskazał najważniejszy temat szczytu NATO w Hadze z ostatniej chwili
Ambasador USA przy NATO wskazał najważniejszy temat szczytu NATO w Hadze

– Prezydent Trump nie zrezygnuje z żądania, by sojusznicy wydawali 5 proc. PKB na obronność – powiedział we wtorek ambasador USA przy NATO Matthew Whittaker. Przestrzegł też Unię Europejską przed wykluczaniem amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego w tym kontekście.

Ekspert ds. wizerunku: Trzaskowski miał bardzo zły makijaż, który go postarzał tylko u nas
Ekspert ds. wizerunku: Trzaskowski miał bardzo zły makijaż, który go postarzał

- (...) wyglądał na zmęczonego i bez energii. Od samego początku zwróciłem na to uwagę, gdy tylko go zobaczyłem. Miał też bardzo zły makijaż, który go postarzał. Wypadł niekorzystnie, było widać znużenie - mówi po debacie w TVP ekspert ds. wizerunku, politolog dr Sergiusz Trzeciak.

Donald Tusk uderzył w George Simiona. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał z ostatniej chwili
Donald Tusk uderzył w George Simiona. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał

"Nikt już nie wierzy w twoje kłamstwa i hipokryzję, Donaldzie" – pisze na platformie X kandydat na prezydenta Rumunii George Simion, odpowiadając na wpis Donalda Tuska.

Trzy powody dla których europejscy przywódcy w ogóle zabrali Tuska do Kijowa tylko u nas
Trzy powody dla których europejscy przywódcy w ogóle zabrali Tuska do Kijowa

„Słychać wycie? Znakomicie” – tak jedyny w Europie premier-hejter skwitował komentarze do jego sobotniej wyprawy do Kijowa. I opatrzył je swoim zdjęciem z Zełenskim, Macronem, Starmerem i Merzem. Na pozór Donald Tusk znalazł się przez moment niemal w centrum światowej polityki.

Polska ma więcej złota niż Europejski Bank Centralny z ostatniej chwili
Polska ma więcej złota niż Europejski Bank Centralny

Narodowy Bank Polski (NBP) zgromadził już ponad 509 ton złota, wyprzedzając Europejski Bank Centralny. To nie tylko symboliczny sukces, ale też silny sygnał dla rynków i inwestorów.

Tusk planuje znów oszukać Polaków. Znamienne słowa Jarosława Kaczyńskiego ws. polskich żołnierzy na Ukrainie z ostatniej chwili
"Tusk planuje znów oszukać Polaków". Znamienne słowa Jarosława Kaczyńskiego ws. polskich żołnierzy na Ukrainie

"Na użycie Sił Zbrojnych poza granicami państwa niezbędna jest zgoda prezydenta. Tylko Karol Nawrocki gwarantuje, że jej nie będzie" – pisze na platformie X prezes PiS Jarosław Kaczyński, komentując zaskakującą wypowiedź gen. Keitha Kellogga ws. misji pokojowej na Ukrainie.

Zabrze: Kandydat na prezydenta Rumunii George Simion przybył na wiec Karola Nawrockiego z ostatniej chwili
Zabrze: Kandydat na prezydenta Rumunii George Simion przybył na wiec Karola Nawrockiego

Kandydat na prezydenta Rumunii George Simion zachęcał we wtorek w Zabrzu do głosowania na Karola Nawrockiego. Popierany przez PiS obywatelski kandydat podczas wiecu gratulował też mieszkańcom Zabrza, że w niedzielnym referendum odwołali popieraną przez KO prezydent miasta.

Ważny komunikat dla mieszkańców Gdyni z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Gdyni

Ważna wiadomość dla mieszkańców Gdyni i wszystkich, którym leży na sercu lokalne dziedzictwo. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję ministra kultury, która wcześniej skreśliła historyczne korty i stadion przy ul. Ejsmonda z listy zabytków. Sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia.

Arabia Saudyjska: Podpisano umowę na zakup uzbrojenia z USA za 142 mld dolarów Wiadomości
Arabia Saudyjska: Podpisano umowę na zakup uzbrojenia z USA za 142 mld dolarów

Arabia Saudyjska podpisała we wtorek umowę na zakup od USA uzbrojenia za blisko 142 mld dolarów - poinformował Biały Dom.

REKLAMA

Żadnych refleksji: Rząd nie zamierza rezygnować ze swojej agresywnej retoryki

Mimo że twarda polityka rozliczeń poprzedników przy pomocy co najmniej wątpliwych prawnie środków nie przyniosła oczekiwanych efektów w postaci spektakularnego zwycięstwa w kwietniowych wyborach samorządowych, politycy rządzącej koalicji zdają się nie planować zmiany obranego kursu. Ten brak refleksji jest bardzo niepokojący, bo kontynuowanie tych działań może być niebezpieczne dla państwa.
Donald Tusk Żadnych refleksji: Rząd nie zamierza rezygnować ze swojej agresywnej retoryki
Donald Tusk / PAP/Paweł Supernak

Kto nie z nami, ten z Rosją 

„Zachód czy Wschód? Europa czy Rosja? KO czy PiS? To są wybory, przed którymi staje dziś Polska. Każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych faktach, które potwierdzają takie właśnie znaczenie tych wyborów. Niech nikt dłużej nie udaje, że tego nie widzi” – wpis o takiej treści zamieścił na portalu X premier Donald Tusk. Jeśli porównamy go z innymi jego wpisami, to widać tu pewien plan na zdefiniowanie i narzucenie osi podziału politycznego na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Uważasz się za człowieka wierzącego w zachodnie wartości? Musisz zatem głosować na KO (znamienne, że premier w kreślonym przez siebie podziale nie uwzględnia politycznych koalicjantów z Trzeciej Drogi i Lewicy). Głosujesz na PiS? Znaczy, że jesteś zdrajcą lub w najlepszym razie „pożytecznym idiotą” Rosji. Kompletna absurdalność tego podziału nie ma tu większego znaczenia. Ani to, że to przecież Polska rządzona przez PiS po agresji Rosji na Ukrainę w sposób bezprecedensowy pospieszyła z pomocą napadniętemu sąsiadowi. Nie jest istotne również to, że to otoczenie metapolityczne (politycy, dziennikarze, zaprzyjaźnieni eksperci) przez lata oskarżało prezesa PiS o rusofobię, „machanie przed Rosją szabelką” czy o „skłócanie nas z sąsiadem”. Gdy we wrześniu 2010 roku Jarosław Kaczyński napisał list (pt. „Sojusznicy i wartości”), który został rozesłany do wszystkich europosłów i wszystkich ambasadorów w Polsce, w którym prezes PiS przekonywał, że Rosja prowadzi niebezpieczną, neoimperialną politykę i nie spotyka się to z odpowiednią reakcją Europy i Ameryki, to najostrzejsza na niego reakcja przyszła ze strony… ówcześnie rządzącej naszym krajem PO. Sławomir Nowak wzywał wówczas Jarosława Kaczyńskiego, by ten „wycofał się z tego listu”, gdyż zdaniem polityka PO był on „sprzeczny z polską racją stanu”. Dziś za sprawą nowej narracji narzucanej przez polityków aktualnie sprawujących władzę ten sam Kaczyński, który jeszcze wczoraj był rusofobem, ma zostać na zasadzie pstryknięcia palców politykiem prorosyjskim lub nawet „agentem Putina”. Jednak, jak już wspominałem, nie o prawdziwość kreślonej przez Donalda Tuska i jego otoczenie osi podziału tu chodzi. Obsadzając politycznych konkurentów w roli „zdrajców Polski”, premier chce z jednej strony maksymalnie podgrzać społeczne emocje (by spróbować wywołać efekt podobny do tego z 15 października zeszłego roku), z drugiej zaś poprzez „odczłowieczenie” opozycji usprawiedliwić brutalne działania przeciw niej skierowane. W końcu przeszukiwanie domów polityków opozycji bez wcześniejszego uchylenia im immunitetu jest w istocie olbrzymim nadużyciem władzy, ale czy w sytuacji, gdy po drugiej stronie jest „rosyjska agentura”, nie staje się jednak nieco bardziej uzasadnione? Premier Tusk wierzy, że polityka brutalnej polaryzacji da mu wyborcze zwycięstwo. Wierzył tak przy okazji wyborów samorządowych, choć wtedy powyborcza rzeczywistość boleśnie to zweryfikowała. 
 

Zniszczyć PiS

 

Powróćmy do tamtych wyborów. Główną treść zakończonej w zeszłym miesiącu kampanii wyborczej w wykonaniu obecnie rządzącej koalicji można przedstawić za pomocą jednego hasła: „Zniszczyć PiS”. Tak ostro sformułowana, w swej istocie czysto manichejska treść, była dyktowana przez samego Donalda Tuska, ale ulegli jej (mniej lub bardziej chętnie) nawet ci politycy Trzeciej Drogi czy Partii Razem, którzy w przeszłości krytykowali podział polityczny oparty na „plemiennej wojnie”. Z pozoru dla obecnej większości był to podział bardzo wygodny. Zwalniał – a przynajmniej opóźniał – z konieczności tłumaczenia się z niepopularnych społecznie decyzji, takich jak: likwidacja zerowej stawki VAT na żywność czy osłon przed wzrostem cen energii. Tworzył osłonę medialną, z której nowy rząd może korzystać w sytuacji kolejnych niepopularnych decyzji. Jednocześnie wykorzystując policję i prokuraturę, skutecznie absorbował uwagę polityków PiS, utrudniając im wejście w rolę skutecznej opozycji patrzącej na ręce władzy. Podobno dużą rolę w obraniu właśnie takiej politycznej strategii miał sondaż IPSOS dla OKO.press i TOK FM opublikowany na początku marca tego roku. Sformułowano w nim pytanie: „W jakim stopniu zgadza się Pan/Pani z tym, że należy, w ramach zdecydowanych rozliczeń z rządami PiS, ukarać i wymienić jak najwięcej osób, które pracowały w instytucjach publicznych w latach 2016–2023?”. Odsetek respondentów, którzy udzielili twierdzącej odpowiedzi w całym społeczeństwie, wyniósł aż 57%. Co więcej, nie odnotowano żadnych istotnych różnic poparcia dla tego postulatu między wyborcami KO, Lewicy i TD. Można powiedzieć, że chęć rozliczenia poprzedników jest tym czynnikiem, który najbardziej spaja elektoraty aktualnie rządzącej koalicji. Wspomniany sondaż miał zrobić duże wrażenie na Donaldzie Tusku i ostatecznie utwierdzić go w przekonaniu, że model prowadzenia polityki, jaki przyjął po przejęciu władzy, jest słuszny i już wkrótce przyniesie mu polityczne profity. Co warto podkreślić, przeświadczenie, że na tym politycznym paliwie można jeszcze daleko dojechać, było silne nie tylko wśród polityków, ale też wielu dziennikarzy. Jacek Żakowski, który często swoimi refleksjami potrafił wychodzić poza ramy dominującego dziś dziennikarstwa tożsamościowego (jak wtedy, gdy głosił, że o kształcie mediów publicznych obecni rządzący powinni rozmawiać z opozycją), 21 marca na antenie TVP Info wygłosił następujący pogląd: „Naprawdę ten rząd nie powstał, by załatwić 100 konkretów. I myślę, że bardzo mało osób głosowało na któryś z tych konkretów. Ludzie głosowali na demokrację w Polsce. To był jeden najważniejszy konkret. I z tego konkretu ta władza się wywiązała”. Czy rzeczywiście społeczeństwo tak uważa?

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz: Trudno jest odkleić młodzież od asfaltu

 

Niedemokratycznie w imię demokracji 

 

Zacznijmy od kwestii rozliczeń. Zasadniczo nie jestem im przeciwny. W demokracji poza powołanymi do tego instytucjami oraz mediami (zwanymi czasem „czwartą władzą”) funkcję kontrolną względem polityków sprawują też inni politycy. Dzięki temu powstaje system, który także sam sobie patrzy na ręce. Poza tym, jeśli w przestrzeni publicznej padły względem poprzedniej ekipy rządzącej najcięższe oskarżenia (a padły), to społeczeństwo ma prawo dowiedzieć się, ile było w nich prawdy. Prowadzone w sposób uczciwy (z zapewnieniem możliwości obrony opozycji) rozliczenie poprzedników jest bez wątpienia dobre dla demokracji. Jest jednak złe, gdy eskalacja rewanżyzmu ze strony rządzących jest tak silna, że w swojej chęci odwetu na poprzednikach naruszają oni wszelkie możliwe przepisy prawne, z konstytucją na czele. Jeszcze gorzej, gdy tego typu działania nie spotykają się ze zdecydowaną, krytyczną reakcją. Krótko po utworzeniu nowego rządu profesor Wojciech Sadurski wzywał, by w imię idei „sprzątania po PiS” zacząć… łamać konstytucję. Zdaniem prawnika: „Nieprzekraczanie przepisów konstytucji doprowadzi do tragedii”. Podobny pogląd wyraził prof. Klaus Bachmann z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Na portalu „Berliner Zeitung” publicysta napisał: „Teraz nad Wisłą rozpoczyna się unikalny w skali światowej eksperyment, który mógłby być nauczką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje przy pomocy niedemokratycznych środków przywrócić kraj do demokracji”. Tu można postawić pytanie – czy rzeczywiście ci ludzie, którzy zdaniem Jacka Żakowskiego głosowali na obecnie rządzących w celu „przywrócenia demokracji”, mieli na myśli właśnie taką demokrację? Mam w tej sprawie wątpliwości. Poza tym czy rzeczywiście większość polskiego społeczeństwa tak bardzo chce „rozliczenia PiS-u”? Z pewnością chce tego istotna część opiniotwórczych elit oraz elektoratów partii obecnej koalicji, ale na ile jest to głos reprezentatywny dla całości społeczeństwa? „Czy i który z następujących polityków związanych z prawicą powinien być według Pana(i) osądzony?” – brzmiało pytanie w opublikowanym w połowie kwietnia sondażu IPSOS dla TOK FM i OKO.press. Badani mogli wybrać trzy nazwiska spośród wymienionych polityków. Co znamienne, wśród wymienionych byli jedynie ci związani ze Zjednoczoną Prawicą (co samo w sobie mówi dużo o stanie debaty publicznej w Polsce). Blisko 43% Polek i Polaków nie wskazało żadnego nazwiska. Co warto podkreślić, jest to dużo więcej, niż wynosi obecny elektorat Prawa i Sprawiedliwości. Jest to ciekawy wynik, tym bardziej że sondaż zrealizowano już po kilkumiesięcznym intensywnym „rozliczaniu PiS” przez obecnie rządzących. Społeczeństwo jest zmęczone rozliczeniami, uważa je za temat zastępczy, a może ich obecna forma coraz mniej mu odpowiada?

Zupełnie inną, choć niezwykle istotną kwestią pozostaje to, że przywoływany w tekście prezentowany przez profesorów Przemysława Sadurę i Klausa Bachmanna sposób myślenia jest nie tylko absurdalny na tylu poziomach, że nie sposób byłoby tu wszystkich wymienić. Jest też, niestety, bardzo niebezpieczny. 
Pomijam już nawet groteskowość opowieści o „przywracaniu demokracji” po PiS. Przy wszystkich swoich wadach oraz podjętych przez poprzedni rząd decyzjach, które można (a czasem nawet trzeba) krytykować, był to rząd absolutnie demokratyczny, a po utracie władzy w demokratyczny sposób ją oddał. W tych wszystkich opowieściach o przywracaniu demokracji poprzez jej łamanie jest coś dużo bardziej niebezpiecznego. W końcu czy można złamać konstytucję „tylko ten jeden raz” i mieć nadzieję na zbudowanie trwałych ram, które następnie będą szanowane przez wszystkie strony również w przyszłości? Skoro obecna władza, naruszając normy, nie spotyka się z twardą reakcją ze strony wielu środowisk, które twierdziły, że największą wartością są dla nich „rządy prawa”, to czy jakakolwiek inna władza będzie się w przyszłości przejmowała krytycznymi reakcjami? Poza tym, o ile państwo zawsze funkcjonuje jako mechanizm, to społeczeństwo funkcjonuje jako organizm. I podobnie jak każdy organizm zmienia się pod wpływem tego, czego doświadcza. Czy zatem liberalna demokracja może zanegować samą siebie, by „rozprawić się z populistami”, a pod koniec tego procesu pozostać dalej liberalną demokracją? To pytanie wydaje się retoryczne. 

Czytaj także: Wielki reset pamięci: jak liberałowie próbują zamazać, kto jeszcze niedawno bratał się z Putinem

 

Więcej tego samego

 

Dziś wiemy, że wszelkie pytania o powyborcze refleksje rządzących okazały się czysto retoryczne. Już komentując wyniki wyborów, szef MSWiA Marcin Kierwiński zapowiedział… jeszcze więcej tego samego. – Trzeba przyspieszyć realizację rozliczania tego, co wyprawiało PiS przez ostatnie osiem lat – mówił polityk na antenie TVN24. Przyznam, że gdy słuchałem tej wypowiedzi, zastanawiałem się, czy mamy tu do czynienia ze sprawnym, ale bardzo cynicznym politycznym graczem, czy też człowiekiem, który nie panuje już nad własnymi emocjami. Po kilku tygodniach widzę, że choć oba tłumaczenia mogą mieć tu jakieś zastosowanie, to przede wszystkim mamy tu ciągłe odtwarzanie tej samej politycznej strategii. Być może jej celem jest również przykrycie innej niewygodnej kwestii – nowy rząd nie ma własnej misji modernizacyjnej. Od wyborów minęło już kilka miesięcy, a dalej nie wiadomo, jaki jest cel jego trwania. Czy chodzi tylko to, „by PiS nie rządził”? Czy społeczeństwu na dłuższą metę taki cel wystarczy? Mam wątpliwości.  

Pozostaje też inna ważna kwestia. To, że fundowany przez rządzących spektakl nie przynosi oczekiwanych politycznych korzyści, to ich problem. Jednak to, iż spektakl ten przy okazji ingeruje w delikatną tkankę społeczną i niszczy fundamenty państwa rozumianego jako dobro wspólne, jest już problemem nas wszystkich. W polityce raz jest się w rządzie, raz w opozycji. Obie role są ważne i obu należy się nauczyć. Obecni rządzący zdają się wciąż odreagowywać lata spędzone w opozycji. W rezultacie w dużej mierze zamiast na realizację własnych obietnic zdecydowali się na napędzany rewanżyzmem twardy kurs. Zła to droga dla nas wszystkich i wątpliwe jest, by przyniosła rządzącym korzyści, nawet jeśli zaspokaja ona toksyczne emocje tego czy innego polityka.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe