Prof. Marek Jan Chodakiewicz dla "TS": Ofiary komuny

My, konserwatyści, szczególnie katolicy, wiedzieliśmy, że komunizm się skończy, bo wszystkie ludzkie rzeczy się kończą. Nie wiedzieliśmy kiedy i jak. Ale wiedzieliśmy, że marksizm nie ma szans na przetrwanie, bowiem z punktu widzenia duchowego jest herezją gnostycką. Gnostycy uważają się za wybrańców bądź świętych. Myślą, że posiadają specjalną wiedzę, która pozwala im przewidzieć, jak rozwinie się historia, jak doprowadzić ludzkość „świetlistym szlakiem” do raju na ziemi. Wystarczy eksterminować tradycyjne elity w ramach apokalipsy, czyli rewolucji, i zagnać wszystkich w pożądanym kierunku. Tych, którzy się opierają, należy ukarać, prześladować albo wybić.
Wszystko w imię mesjanistycznego fanatyzmu opartego o antynomianizm. Jest to przekonanie, że wszelka materia to zło. Stąd nienawiść do własności prywatnej, którą należy skonfiskować i przekazać do gnostyckiego Politbiura. W niektórych wypadkach nienawiść do materii była tak ekstremalna, że gnostycy byli przeciwko rozmnażaniu się rasy ludzkiej. Chcieli, byśmy wymarli. Wtedy miał nastąpić koniec świata i raj na ziemi. W innych wypadkach „wybrańcy” propagowali ekstremalną rozwiązłość. Im więcej grzeszymy, tym szybciej Jezus się obrazi i nastąpi koniec świata, a więc przyjdzie raj na ziemi, w którym wszyscy mieli być równi, naturalnie pod przywództwem „wybrańców”.
Marksiści to gnostycy, którzy zakamuflowali swój system kotarą materializmu. Ale marksizm jest systemem intelektualnym zupełnie niespójnym. No bo jeśli tylko materia ma znaczenie, dlaczego przywiązują jakąkolwiek wartość do myśli marksistowskiej? Myśl to nie materia.
Jeśli Związek Sowiecki był oparty o niespójną teorię, wiadomo było, że się rozsypie. Jeśli chodzi o herezję, to kończy się ona na dwa sposoby: albo w ramach krucjaty, albo w ramach samoimplozji. Siły antykomunistyczne próbowały krucjaty wielokrotnie. Niestety nie wyszło, bowiem liberalnemu Zachodowi nie chciało się walczyć w latach 1917-1921. Po II wojnie światowej, gdy Sowieci uzyskali broń nuklearną, było za późno.
W końcu stał się cud: implozja Sowdepii. Amerykańscy konserwatyści uważają, że stało się to dzięki Świętemu Przymierzu, na czele którego stali święty Jan Paweł II Wielki, Ronald Reagan oraz Margaret Thatcher. Liberałowie, tacy jak Strobe Talbott, uważają, że zagłaskali komunę na śmierć. Polacy twierdzą, że komuna padła dzięki Solidarności, która uruchomiła efekt domina.
Lewicowcy wszelkiej maści uważają, że największe pochwały należą się Michaiłowi Gorbaczowowi i jego „wielkiemu socjalistycznemu humanitaryzmowi”. Dzięki temu nie było masowego mordu, aby komuna utrzymała się u władzy. To prawda. Gorby nie mordował masowo, jednak od zabijania nie stronił. Ale w końcu to nie wystarczyło. Sowdepia rozpadła się. Gorbaczow okazał się nieudolnym czeladnikiem marksistowsko-leninowskiego czarnoksiężnika. Wypuścił dżina z butelki socjalizmu i nie potrafił go wepchnąć na powrót. Stąd dezintegracja Związku Sowieckiego. I transformacja: komuna spadła na cztery łapy na złotych spadochronach.
Dlaczego o tym mówię? Bo to powinna być impreza pod batutą Polski. W marcu 2016 r. przybył po porady do naszej uczelni prezydent RP Andrzej Duda wraz z ekipą. Mówiliśmy o konieczności stworzenia systemu komunikacji strategicznej, ale również o potrzebie programu ponadczasowego. Uważaliśmy (i uważamy), że takim programem jest antykomunizm.
Chodzi o to, że komuna podnosi swój ohydny łeb w USA. Czerwoni opanowali uniwersytety, media są lewackie. Według sondaży około 50 proc. amerykańskich małolatów myśli, że komunizm i socjalizm są świetne. Naturalnie wynika to z indoktrynacji i ignorancji – oba zjawiska idą ręka w rękę.
Z amerykańskiego punktu widzenia ma to kapitalne znaczenie. Chcieliśmy więc przekonać polskiego prezydenta, aby przejął za swoją operację antykomunistyczną upamiętnianie ofiar marksizmu. To byłoby niezwykłą pomocą w naszej walce z czerwonymi i różowymi w USA. Ponadto Polska stałaby się naturalnym liderem narodów, które ucierpiały pod komunizmem.
Każdy prezydent potrzebuje programu, dzięki któremu będzie się go pamiętać wiele lat. Niestety prezydencka ekipa po prostu nie zrozumiała naszego tłumaczenia i korzyści, jakie mogła uzyskać z uczestnictwa w antykomunistycznym projekcie. Byłoby to nie tylko zbawienne dla USA, ale również stanowiłoby wielką szansę na pozytywne wylansowanie Polski. Zamiast „polskich obozów nazistowskich” byłyby polskie ofiary komunizmu i nazizmu. Ale aby to się stało, RP musi być obecna. Kolejna przegapiona szansa.
Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 14 listopada 2017
www.iwp.edu
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (47/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#