Jaka będzie Polska Karola Nawrockiego?

Co musisz wiedzieć?
- Za czasów ewentualnej prezydentury Karola Nawrockiego, Polska nie będzie się godzić na poświęcanie własnych interesów.
- Karol Nawrocki charakterologicznie różni się od Andrzeja Dudy – jest mniej skłonny do koncyliacji.
- W Nawrockim represjonowane środowiska opozycyjne mogłyby znaleźć realną podporę.
Wybór prezydenta to akt polityczny, ale także gest symboliczny. Z jednej strony wpływa na układ sił w państwie, z drugiej – na sposób, w jaki naród postrzega sam siebie. Tegoroczne wybory mają wyraźnie plebiscytarny charakter. Ich wynik będzie nie tylko oceną rządu Donalda Tuska na półmetku jego kadencji, lecz także potwierdzeniem (bądź zanegowaniem) kierunku, w którym zmierzamy kulturowo i cywilizacyjnie. Z tego punktu widzenia fakt, że rywalem Rafała Trzaskowskiego został właśnie Karol Nawrocki – a nie którykolwiek z innych kandydatów rozważanych wcześniej przez PiS – potęguje ostrość widzenia dylematu, przed którym stoimy.
- Komunikat dla mieszkańców woj. warmińsko-mazurskiego
- "Idź się popłacz". Burza w sieci po programie TVN
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Katowic
- Komunikat dla mieszkańców Bydgoszczy
- Ryszard Petru potwierdza koniec projektu Trzeciej Drogi
- Kto wygra wybory prezydenckie? Zobacz najnowszy sondaż
- Merz w ogniu krytyki za niespójne deklaracje o rakietach Taurus dla Ukrainy
Polskocentryzm
Program Trzaskowskiego opiera się na dogmatycznym euroentuzjazmie i całkowitym utożsamieniu dobra Polski z dobrem Unii Europejskiej. W tej optyce potencjalne kolizje interesów między tymi instytucjami zostają zatarte, bo przecież „Unia to też my!”. Tymczasem Nawrocki prezentuje podejście odmienne – polskocentryczne: paradoksalnie pełniejsze, bo uwzgledniające starcie narodowych egoizmów, które nigdy tak naprawdę się nie skończyło. Przykładem tej perspektywy może być jego działalność jako dyrektora Muzeum II Wojny Światowej. Poprzedni szef placówki, Paweł Machcewicz, promował narrację uniwersalistyczną – z „Człowiekiem” (kimkolwiek on jest) w centrum, wyposażonym w „wartości humanistyczne” (czymkolwiek one są), które jednak w zderzeniu z brutalną historią bywały raczej abstrakcyjne niż pomocne. Nawrocki zaproponował podejście odmienne: historię opowiadaną z polskiej perspektywy. Spotkało się to z gwałtownym sprzeciwem środowisk opiniotwórczych, dla których każda forma afirmacji narodowej posiada brunatne zabarwienie i grozi rychłym powrotem bratobójczych wojen toczonych przez państwa europejskie. A przecież trudno oczekiwać, by prezydent Rzeczypospolitej reprezentował interesy kogokolwiek innego niż jej obywateli. Polskocentryzm – rozumiany nie jako izolacjonizm, lecz jako zasada pierwszeństwa własnego państwa – to podejście pragmatyczne i odpowiedzialne.
Polska Nawrockiego to kraj, który nie godzi się poświęcać konkretnych interesów na rzecz sztucznych, często sprzecznych wewnętrznie „wartości europejskich”. To nie jest wizja państwa, które zabiega o aprobatę eurokratów, nagrody przyznawane przez gremia wzajemnej adoracji czy medialne pochwały w prasie zagranicznej. Wręcz przeciwnie – Nawrocki będzie przedstawiany jako kontrowersyjny, niepokorny, może nawet jako „pieniacz”. Bo przecież jak można nie chcieć być prymusem w klasie prowadzonej przez Berlin i Brukselę? Można – a nawet trzeba, jeśli stawką są takie kwestie jak polityka historyczna czy reparacje wojenne, które rządzący próbują dziś definitywnie pogrzebać. Nawrocki ten temat nie tylko przypomni, ale też nada mu instytucjonalną powagę. Tym samym nie pozwoli mu umrzeć śmiercią cichą i politycznie wygodną – a będzie go podtrzymywał, aż zmiana układu sił w Europie stworzy nowe możliwości działania.
Również w sytuacjach kolizji interesów gospodarczych Polski z interesami innych państw członkowskich – lub samych instytucji unijnych – Nawrocki nie będzie milczał w imię „świętego spokoju” czy naiwnej wiary w zjednoczoną Europę bez rys i konfliktów. Jako prezydent może skutecznie blokować potencjalną ratyfikację niebezpiecznych zmian traktatowych, takich jak te zaproponowane w rezolucji Parlamentu Europejskiego z listopada 2023 r., otwierającej drogę do scentralizowanej Unii i pożegnania z polskimi aspiracjami na długie dziesięciolecia. Z tego powodu jego kadencja będzie dla rządu Tuska i jego europejskiej rodziny politycznej poważnym wyzwaniem. Ale właśnie w tym – w sporze, napięciu, różnicy stanowisk – ujawnia się realna funkcja prezydenta jako strażnika interesu państwa. Siła wypowiadanych przez niego słów, inicjatyw ustawodawczych czy prezydenckich wet może bardziej kompromitować uległość rządu niż wszelkie wystąpienia obecnej opozycji. Czas Nawrockiego nie będzie więc czasem ciszy. Będzie czasem burz w imię spraw, które naprawdę się liczą: suwerenności, tożsamości i gospodarczej niezależności. Nawrocki – jako „noga w drzwiach” domykającego się systemu – będzie szarpał, kopał i bruździł, ale nie w imię kaprysów czy własnej chwały. Będzie to awantura „o coś” – a to w polityce nie jest bynajmniej powód do wstydu.
Polska Walcząca
Z prawa i z lewa powtarzana jest opinia, że Karol Nawrocki charakterologicznie różni się od Andrzeja Dudy – jest mniej skłonny do koncyliacji, bardziej odporny na presję, a spolegliwość nie leży w jego naturze. Na ten rys osobowości nakłada się jeszcze doświadczenie „ścieżki zdrowia”, którą zgotowały mu media, służby specjalne i politycy koalicji rządzącej w trakcie kampanii wyborczej. W historii III RP nie było kandydata na urząd prezydenta, który musiałby przyjąć na siebie tak intensywny ostrzał – zarówno w wymiarze instytucjonalnym, jak i propagandowym. Nawet Aleksander Kwaśniewski czy Włodzimierz Cimoszewicz, choć doświadczyli twardej walki politycznej (pierwszy ustał, drugi się poddał), nie zmierzyli się z tak zmasowaną próbą zdyskredytowania ich osoby, jak ta, której poddano Nawrockiego. Jeżeli kiedykolwiek miał on złudzenia co do uśmiechniętej władzy, to zostały one ostatecznie rozwiane – i właśnie to może okazać się jego największym atutem: osobiste doświadczenie brutalności systemu może uczynić go prezydentem bardziej czujnym i skutecznym. Tam, gdzie Andrzej Duda z pewną dozą szlachetnej naiwności próbował łagodzić konflikty, tam Karol Nawrocki może okazać się nieugięty w obronie elementarnych zasad, zdając sobie sprawę, że toczy grę z ludźmi bezwzględnymi.
Tego typu postawy w ostatnich latach brakowało. Systemowe duszenie opozycji i niezależnych mediów przez rząd Tuska napotykało u dotychczasowego prezydenta co prawda pewien opór – ale trudno nie odnieść wrażenia, że mógł być on silniejszy. W Nawrockim represjonowane środowiska opozycyjne mogłyby znaleźć realną podporę – i to nie tylko te związane z PiS, lecz również z Konfederacją – jego wcześniejsze stanowiska dotyczące swobód obywatelskich, obostrzeń covidowych czy roli Polski w wojnie na Ukrainie pokazują, że darzy on pewną sympatią prawicę wolnościowo-narodową. I choć część komentatorów próbuje przyprawić mu gębę wiernego notariusza partyjnej linii, to warto pamiętać, że polityk z tak wyrazistą tożsamością ideową nie jest z definicji skazany na bezkrytyczne posłuszeństwo. Nie jest zatem przesądzone, że słowa wdzięczności wypowiadane w stronę Jarosława Kaczyńskiego oznaczają pełną dyspozycyjność wobec partii. Przeciwnie – to właśnie Nawrocki może okazać się prezydentem dla tych wyborców PiS, którzy nie chcą, by partia dryfowała ku centrum.
Osobną kwestią jest stosunek Nawrockiego do układu rządzącego. Jego antykomunizm, wychowanie intelektualne pod wpływem literatury Waldemara Łysiaka, wieloletnia praca w IPN i afirmacja dziedzictwa żołnierzy wyklętych – wszystko to wskazuje na postawę, która nie pozwoli mu traktować z pobłażaniem dzisiejszych partnerów Platformy: postkomunistów oraz przemalowanych na liberałów aparatczyków z czasów PRL. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której – jak niegdyś Andrzej Duda – ugiąłby się pod naciskiem środowisk prawniczych wyrosłych na gruncie dawnego systemu. Trudno też sądzić, by miał ochotę wspólnie z nimi świętować rocznice Okrągłego Stołu. Wiele wskazuje wręcz na to, że Nawrocki stanie się orędownikiem symbolicznej dekomunizacji 2.0. Nie przez delegalizacje i dekrety – ale poprzez kulturę, historię i język opowieści o Polsce. Jako prezydent, obejmując patronaty nad wydarzeniami przypominającymi wojowniczy etos opozycji antykomunistycznej czy akcentując znaczenie oporu zbrojnego, może przywrócić należne miejsce tym narracjom, które przez koryfeuszy fałszywego pojednania zbyt często spychane były na margines.
Odparcie Kulturkampfu
Zapowiedziany przez Donalda Tuska w jego exposé program „uczynienia z Polski modelowego państwa Unii Europejskiej” w razie zwycięstwa Karola Nawrockiego natrafi na przeszkodę trudną do obejścia – szczególnie w aspektach kulturowych i ekologicznych. Dotychczasowe status quo wisiało na włosku w postaci oporu kilkunastu „reakcyjnych maruderów” z PSL-u, ale prędzej czy później i oni zostaną w jakiś sposób ominięci, i o wszystkim zadecyduje podpis prezydenta. Życiorys, deklaracje i poglądy Nawrockiego nie pozostawiają wątpliwości: uniemożliwi legalizację paramałżeństw homoseksualnych, oddanie konstytucyjnych zdobyczy pro-life czy wdrożenie projektów progresywnej inżynierii społecznej, nawet jeśli Tusk poprzedzi je „technicznymi” manewrami wokół Trybunału Konstytucyjnego. Może to być najostrzejsza linia demarkacyjna wobec kandydatury Trzaskowskiego, który wcześniej czy później podświetliłby Pałac Prezydencki na barwy tęczowej flagi – tak jak uczynił to z Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Dla wielu Polaków – nawet niekoniecznie tożsamościowo prawicowych – będzie to oś rozstrzygająca: czy Polska ulegnie kulturowej rewolucji, czy podejmie próbę jej odparcia. Choć z zewnątrz wygląda to na symboliczny spór, jego konsekwencje są jak najbardziej realne – w obszarze prawa, edukacji, polityki rodzinnej czy wolności sumienia.
Wybór Nawrockiego nie będzie jednak tylko wyborem kulturowym – ale także wyborem klasowym. Nie jest to kandydat wielkomiejskich elit, korporacyjnych lobbystów ani salonów zahipnotyzowanych zachodnimi wzorcami. Nawrocki wyrósł z klasy ludowej, i to ona pośrednio była przedmiotem jego wieloletnich badań historycznych – dlatego rozumie jej sytuację i dręczące ją niepokoje. W przeciwieństwie do Trzaskowskiego, który swoją wydaną w kampanii wyborczej książką pt. „Rafał” udowodnił swoją ignorancję w tej kwestii, Nawrocki nie musi udawać empatii wobec tej Polski – on po prostu ją zna. I można mieć nadzieję, że to właśnie z tej części społeczeństwa uczyni swoje realne zaplecze – z ludzi, których establishment zwykł nazywać pogardliwie „prawicowym pospólstwem”.
Karol Nawrocki nie jest kandydatem na czasy symetryzmu i wygody. Jego wybór oznaczałby próbę odbudowy prezydentury jako instytucji zdolnej stawiać tamę naciskom ideologicznym i klasistowskim – nie w imię konfliktu, lecz w obronie ładu.