Marcin Królik: Przeprosiny ojca Szustaka to za mało

A nie, gdyż o ile wyraził skruchę z powodu skalania swojej twórczości polityką - czego miał się jakoby wystrzegać - o tyle w żaden sposób nie odniósł się do faktu wsparcia przez siebie tego konkretnego kandydata. A jest to, według mnie, dalece ważniejsze niż to, czy powinien się publicznie wypowiadać w kwestiach politycznych, czy też z racji noszenia habitu byłoby lepiej, gdyby tego unikał. Jest ważne, bo pokazuje jego duchowe współrzędne. W końcu należy przecież zakładać, że skoro zamierza oddać głos na Hołownię, to przynajmniej w jakiejś mierze utożsamia się z jego poglądami. A to już niestety może niepokoić nie tyle z politycznego, co z czysto duszpasterskiego punktu widzenia.
Przypominam, że Hołownia jest między innymi autorem żyjącego już własnym życiem stwierdzenia, iż na Sądzie Ostatecznym będą go sądzić świnie, które zjadł. On również w grudniowym wywiadzie dla GW na okrętkę, czyli w typowy dla siebie sposób, zadeklarował, że byłby gotów dopuścić uchwalenie przepisów zezwalających na aborcję do 12 tygodnia ciąży. Podobnie zresztą - jak dał do zrozumienia - postąpiłby ze związkami partnerskimi oraz adopcją dzieci przez homoseksualistów. I żeby było jasne: Szymon Hołownia jest wolnym człowiekiem i może głosić, co tylko chce, ale z perspektywy nauczania Kościoła, które o. Szustak reprezentuje, wygląda to, delikatnie mówiąc, mocno dyskusyjnie.
Nawiasem mówiąc, po Twitterze krążył niedawno wpis pewnego księdza, w którym autor wykazał, że dla Jezusa życie jednego człowieka przedstawiało większą wartość niż całe, liczące dwa tysiące sztuk stado świń, które - jak pamiętamy z podobno tak ważnej dla Hołowni oraz o. Szustaka ewangelii - bez mrugnięcia okiem posłał w odmęty jeziora, pozwalając im tam zginąć. Chodzi tutaj oczywiście o scenę dokonanego przez Jezusa egzorcyzmu z Ewangelii św. Marka. Rozumiem, że ten czyn Jezusa Hołownia by potępił jako rażąco sprzeczny z szacunkiem dla zwierząt. Karmienie tłumu rybami zapewne zresztą też.
Owszem, ironizuję trochę, lecz chyba rozumiecie, co chcę w ten sposób powiedzieć. Hołownia, nawet jeśli afiliuje się jako katolik, w ostatecznym rozrachunku może - jak już pisałem - mówić i pisać, co mu ślina na język przyniesie. Najwyżej zostanie zlekceważony. Z o. Szustakiem jest inaczej. On występuje jako reprezentant Kościoła, a do tego duszpasterz o naprawdę gigantycznym zasięgu oddziaływania. I w tym sensie nie może on też pozwolić sobie na komfort "prywatnej" opinii. Bo cokolwiek wygłosi na forum publicznym, po pierwsze trafi z tym do setek tysięcy odbiorców - niekiedy wręcz fanatycznie w niego zapatrzonych - a po drugie będzie siłą rzeczy wypowiadał się w imieniu Kościoła.
I dlatego właśnie uważam, że poważnie nadużył zaufania tych, których nauczał. Skoro bowiem żyruje swoim niewątpliwym autorytetem kontrowersyjne poglądy Hołowni, to słuchający go mają prawo zacząć się zastanawiać, czy jednak w stawianych mu niekiedy zarzutach o balansowanie na cienkiej granicy herezji i promowanie bardziej siebie niż Chrystusa aby nie tkwi ziarnko prawdy. Zastanawiam się nad tym także i ja, skrolując mój stary tekst, w którym chwaliłem Szustaka jako jednego z niewielu medialnych kapłanów przedkładających misję apostolską ponad zapisywanie się do tego czy tamtego obozu. Niestety ten swój wizerunek w moich oczach bezpowrotnie zniszczył, czym mnie zawiódł.
Lecz sprawa Szustaka na nowo roznieciła też temat zaangażowania Kościoła w bieżącą politykę. Moje zdanie w tej kwestii jest dosyć proste. Kościół jak najbardziej ma prawo, a nawet obowiązek mieszać się do polityki w tym zakresie, że powinien jasno nazywać dobro dobrem, a zło - złem. Ja, jako katolik, a zarazem chodzący do wyborów obywatel, wręcz się tego od niego domagam. Więcej: wydaje mi się, że poza nielicznymi wyjątkami - takimi jak o. Rydzyk albo abp Jędraszewski - Kościół w Polsce ostatnio z tak pojętego upolitycznienia dezerteruje, co zresztą wypomniała mu Abby Johnson, zauważając jego bierność w sprawie aborcji.
Przyznam w związku z tym, że coraz bardziej śmieszą mnie takie opinie jak te zawarte w najnowszych felietonach Tomasza Terlikowskiego oraz Roberta Mazurka. Terlikowski w swoim tekście dziwił się, po co księża zajmują się polityką, skoro zajmowanie się wiecznością jest o wiele ciekawsze, zaś Mazurek ubolewał, że części kapłanów ambona myli się z wiecem. Obaj jakby nagle zapomnieli, że religia to też fakt społeczny, a zbawienie nie odbywa się w próżni, bo zanim człowiek trafi przed oblicze Boga, musi przejść przez ten świat i zrobić na nim wszystko, co w jego mocy, żeby zostawić go lepszym niż ten, na który przyszedł.
Oczywiście - i tu mogę trochę zgodzić się z wymienionymi wyżej publicystami - osobną sprawą jest to, czy księża powinni publicznie ujawniać swoje polityczne sympatie i wyborcze preferencje. Abstrahuję w tym momencie od banalnego faktu, że w przypadku wielu z nich możemy je po prostu odgadnąć na podstawie tego, co mówią. Choć nie wiem, na kogo głosuje mój proboszcz, ani wiedzieć nie chcę, to z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę się domyślić, że jest to raczej PiS. Czy mi to przeszkadza? Nie. Jeśli mam być szczery, to wolę księdza-pisowca niż popierającego Hołownię. Czy przeszkadzałoby mi, gdyby to głośno zadeklarował? No, pewnie trochę tak.
Co by nie mówić, kapłan to jednak funkcja zaufania publicznego - tak jak na przykład sędzia - i dopóki jego polityczne zapatrywania pozostają najwyżej w sferze spekulacji, granica tego zaufania nie zostaje przekroczona. Mogę co najwyżej skwitować, że z tym czy tamtym duszpasterzem mi nie po drodze. O. Szustak takiego naruszenia się dopuścił, i to na o wiele głębszym poziomie niż może sam podejrzewa. Nie wystarczy usunąć filmik, przeprosić i dalej robić swoje, jakby nigdy nic. Coś przecież sprawiło, że ulokował sympatię akurat w Szymonie Hołowni. Pytanie o jego duchowe współrzędne pozostaje więc cały czas niezwykle aktualne.
A słuchający go i traktujący go jako mentora mają prawo je zadawać. I chyba wypadałoby, żeby na nie odpowiedział. Choć kwestią otwartą pozostaje tu, czy ci najbardziej w niego zapatrzeni dostrzegają w ogóle problem.
Marcin Królik