[Felieton "TS"] Mieczysław Gil: Na wojnie o dorsza
![[Felieton "TS"] Mieczysław Gil: Na wojnie o dorsza](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44311.jpg)
Prawo do decydowania o wielkości połowów wywalczyła sobie Grenlandia, której 90 proc. eksportu stanowią ryby i przetwory rybne. 80 proc. powierzchni tej największej na świecie wyspy niebędącej kontynentem zajmuje lądolód. Jako autonomiczne terytorium zależne od Danii wraz z nią wchodziła w struktury wspólnoty europejskiej. W referendum z 1982 r. Grenlandczycy opowiedzieli się za wystąpieniem z Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, co ostatecznie nastąpiło w 1985 r. Trudno się dziwić, że dokonali takiego wyboru po zapowiedzi wspólnoty europejskiej o ograniczeniu połowów. I choć wyspa pozostaje niezależna od Unii Europejskiej, w praktyce pozwala niektórym europejskim krajom na dokonywanie połowów na swoich wodach. Rozwiązanie to gwarantuje Grenlandii dostęp do europejskiego rynku. Dziś jej status jest taki sam jak innych terytoriów zależnych, a w ramach partnerstwa z UE otrzymuje całkiem pokaźne środki finansowe z budżetu UE.
A jak dorsza łowi się na Bałtyku? W ogóle się nie łowi. Od początku tego roku UE wprowadziła czteroletni całkowity zakaz połowu dorsza we wschodniej części Morza Bałtyckiego. Ponad 7 tys. statków rybackich ze wszystkich 8 państw członkowskich musi zadowolić się połowami drobnicy – flądry, śledzi czy szprot. Bagatelizowane jest to, że czym więcej szprot w sklepach, tym mniej karmy zostaje dla dorszy. W coraz cieplejszym Bałtyku (rzadsze są tzw. wlewy z Morza Północnego) zimnolubny i niedokarmiony dorsz długo nie pożyje. A ten, który zostanie, wyłowiony będzie przez Rosjan, którzy łowią, ile się da, bo ich unijny zakaz nie obowiązuje.
Mieczysław Gil
