[Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia

– W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna – mówi w rozmowie z Jakubem Pacanem misjonarz kombonianin, brat Tomek Basiński.
 [Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia
/ fot. archiwum Tomasz Basiński
Tysol.pl: Misjonarze to ludzie, którzy biorą dla siebie najgorszą cząstkę, tę po którą nikt nie chce się już schylić. Skąd taka motywacja?
Br. Tomek Basiński MCCJ
: Skąd motywacja w moim życiu? To powołanie, które ciągle czuję i wciąż odkrywam na nowo. Jeszcze przed maturą miałem ogromne i stałe pragnienie, by pomagać ludziom. Nie chciałem zarabiać pieniędzy, na karierze mi nie zależało, tylko chciałem pomagać innym ludziom, szczególnie tym mającym mniej lub dosłownie nie mającym nic. W 2000 roku poszedłem na pielgrzymkę z Gniezna na Jasną Górę, z intencją, by Matka Boża wskazała mi co mam w życiu robić, w którą stronę pójść, by to życie miało sens. Podczas pielgrzymki usłyszałem jednego z kombonianów, który dawał świadectwo o misjach. To mnie porwało, napisałem do nich i rok później wstępowałem do tego zgromadzenia misyjnego.


Ale wielu ludzi chce pomagać i nie myśli od razu o tak ciężkiej służbie jak praca na misjach.
Ja to pomaganie wyniosłem z domu. O wiele łatwiej odkryć powołanie i się na nie zgodzić, bo nie każdy godzi się na to wezwanie Pana Boga, gdy ma się dobre ku temu warunki w domu rodzinnym. W moim przypadku tak właśnie było. Przykład wiary rodziców, ich modlitwa, postawa wobec życia, podejście do drugiego człowieka uformowały mnie do misji. Dyspozycyjność bez kombinowania – to jest ważne w powołaniu misyjnym. A dlaczego akurat misje? Bo jestem w nich szczęśliwy, to jest tajemnica powołania, które często nas przerasta i gdybym miał jeszcze raz wybierać, to wybrałbym to samo. O seminarium i parafii w Polsce myślałem tylko chwilę, to jednak nie dla mnie. Mnie zawsze ciągnęło do tych, którzy mają mniej niż my.

Jak z COVID-19 radzą sobie kraje misyjne?
To jest tragedia. W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała, bardzo wielu ludzi nie może już tak pracować. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna.


Strach zapytać o przygotowanie służby zdrowia w tych krajach jeśli chodzi o koronawirusa.
Takie dywagacje jak u nas czy starczy respiratorów dla chorych, tam są zupełnie abstrakcyjne. System ochrony zdrowia w krajach ubogich jest bardzo słaby, a na wsiach zazwyczaj nie ma go wcale. Czasem siostry zakonne wespół ze świeckimi wolontariuszami prowadzą w wioskach jakąś doraźną pomoc medyczną. Wtedy ludzie potrafią iść kilka dni do takiego punktu, żeby tylko ktoś im pomógł w chorobie, z którą się borykają. W miastach są szpitale, ale już teraz przez COVID są przepełnione i niewydolne.


Istnieje ryzyko zamknięcia misji ze względu na pandemię?
Tak, istnieje takie ryzyko, jednak na razie tego nie robimy. Na przykład, w Republice Środkowej Afryki, Świeccy Misjonarze Kombonianie odnawiają ośrodek zdrowia w bardzo odległej miejscowości Mongoumba i mimo trudności nie rezygnują z prac. Mamy świadomość, że bez tego ośrodka Pigmeje do następnego ośrodka zdrowia mają bardzo daleką drogę więc działamy cały czas.


Są jacyś misjonarze, którzy przez COVID-19 zostali odcięci od świata?
U Kombonianów jeszcze o tym nie słyszałem. Zresztą nasi misjonarze jadą nieraz setki kilometrów przez busz do odległych wiosek i spędzają tam jakiś czas wśród wiernych, więc ciężko w takim przypadku mówić, że są zmuszeni tam być przez pandemię.


Żyjemy w epoce skuteczności, każdy projekt musi przynosić maksymalny zysk, a  misjonarz jedzie nieraz do kilkunastu parafian na całe lata, bo jest tam potrzebny, to „głupie w oczach świata”.
Dokładnie tak jest. Czasem nasza praca nie przynosi wielkich owoców, wielu z nas spala się na misji i nie odnotowuje widocznych sukcesów. Ale w Bożej logice nie o to chodzi. Nasz założyciel Św. Daniel Comboni mówił, „my, misjonarze powinniśmy być jak ukryte kamienie, na których dopiero ktoś zbuduje lokalny kościół”. To trudne, bo chcielibyśmy mieć owoce naszej pracy i się nimi cieszyć. To frustrujące, gdy nie widzimy efektów lub np., w Sudanie Południowym przez lata budujemy wspólnotę, po czym przychodzi konflikt zbrojny i całe wioski pustoszeją, ich mieszkańcy uciekają. Po ludzku wszystko się kończy, ale to Słowo Boże, które oni otrzymali w nich pracuje, idzie razem z nimi. Swoją drogą to mnie fascynuje od początku mojego powołania, my siejemy i nie wiemy, gdzie to ziarno potem zakiełkuje i w jaki sposób, czy w ogóle zakiełkuje. Ta niepewność to ogromna lekcja pokory dla nas.


Gdybym żył nawet tysiąc razy wszystko oddałbym misjom – mówił Wasz założyciel Daniel Comboni i oddał wszystko misjom. Jego grób jest w Sudanie. Czy taki heroizm jest jeszcze rozumiany przez współczesnych ludzi?
Myślę, że tak, skoro tak wielu misjonarzy z różnych zgromadzeń wyjeżdża na misje, to widać, że sporo z nich jest gotowaych do poświęcenia. Z tym rozumieniem może być problem wśród młodego pokolenia. W tej chwili nie mamy powołań z Polski, w Europie też jest ciężko. Świeccy misjonarze są, ale chcą wyjechać na dwa lub cztery lata, wrócić i mieć swoje życie. Tych, którzy mieliby być misjonarzami całe życie teraz nie mamy. Mamy za to powołania w krajach Afryki, szczególnie w Togo, Kongo.... Wierzę, że w ten sposób realizuje się marzenie Comboniego, by „ewangelizować Afrykę przez Afrykańczyków”.


Jak Was przyjmują władze państw, do których jedziecie?
Zależy gdzie. W Afryce i Ameryce Południowej to raczej współpraca, w Chinach i krajach arabskich zdarzają się problemy i trzeba bardzo uważać.


Jak w takim razie wygląda u Was wypalenie zawodowe, coachów raczej nie macie?
Wypalenie rzeczywiście jest. U nas w zgromadzeniu działa to w ten sposób, że mniej więcej co dziesięć lat jest rotacja, zmieniamy miejsce, zjeżdżamy do Europy do swojego kraju, by odetchnąć, nabrać sił. W domu generalnym naszego zgromadzenia w Rzymie organizuje się spotkania dla misjonarzy w rożnych grupach wiekowych, na kursy odnowy duchowej. Bardzo duży nacisk kładziemy na kierownictwo duchowe i wspólnotowość, to coś o wiele większego niż coaching. Nasze wspólnoty są międzynarodowe, u nas misjonarz nigdy nie powinien być sam. Owszem korzystamy nieraz z narzędzi psychologicznych, ale najwięcej daje kierownictwo duchowe i wsparcie wspólnoty.


Znam misjonarzy, którzy spędzili kilkadziesiąt lat w Afryce i po przyjeździe mówią, że chcą tam wracać. Tam może nie ma prądu, ale jest żywa wiara, a tutaj o nią coraz trudniej.
Myślę, że człowiek zakochany w misjach zawsze będzie w sobie nosił chęć wyjazdu. Jestem w Polsce od 2016 roku, wcześniej siedem lat byłem w Kolumbii i Meksyku i gdybym usłyszałem od przełożonych, że jutro mam wyjechać to z radością spakowałbym walizkę. Większość misjonarzy, których znam tak właśnie do tego podchodzi, nawet ci staruszkowie, którymi musimy się już opiekować ciągle marzą o misjach. Życie tam jest inne niż u nas, bardziej proste, autentyczne, pełne miłości, z codziennym, namacalnym działaniem Boga. Za tym się tęskni.


Co bratu dały misje?
Na pewno wzrosłem w wierze, dojrzałem jako człowiek. Kolumbia nauczyła szacunku dla ludzi i prostoty w relacjach z innymi. To bardzo ważna lekcja w moim życiu. Kiedy tutaj w Polsce zaczyna mi się nawarstwiać wiele spraw, zaczynają się komplikować kontakty z niektórymi osobami, to lubię wracać do tamtych doświadczeń. Na misjach miałem kilka bardzo intymnych spotkań z Panem Bogiem, kiedy przemówił do mnie przez prostych, skrzywdzonych ludzi. W Kolumbii uczyłem się Pana Boga przez ludzi, którzy często nie byli nawet katolikami. Mam przyjaciela Eustachego, który jest człowiekiem bardzo głębokiej wiary. On walczy o swoje ziemie, które zostały mu zagrabione i grupy paramilitarne próbowały go już zabić kilka razy. To tereny przy granicy z Panamą, więc jest niebezpiecznie. Podczas naszych rozmów na polu ryżowym miałem jedne z najpiękniejszych lekcji wiary i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Gdy przy rozstaniu podarowałem mu Biblię po hiszpańsku powiedziałem „to dla mnie jest Słowo Boże”, on podarował mi worek ryżu mówiąc, że to jest dla niego Słowo Boże. Do dzisiaj mam garstkę tego ryżu w domu u rodziców.



Czego my, syci ludzie Zachodu możemy się nauczyć od biednych tego świata?
Prawdy. Ci ludzie są prawdziwi, autentyczni. Patrząc na ubogich w Afryce czy Ameryce Południowej możemy nauczyć się zaufania Panu Bogu, bo ci ludzie nie mogą zaplanować co będą jedli jutro albo czy za tydzień będzie praca. Oni żyją z dnia na dzień. Bez wiary takie życie jest bardzo ciężkie.


Znalazłem kiedyś taki cytat: dla zboczeńców rajem wojna. Co może zrobić misjonarz widząc różnego rodzaju zwyrodnienia na misjach?
To, co zrobiłby każdy inny człowiek: pomóc skrzywdzonym. Pomoc ofiarom wojny towarzyszy naszemu zgromadzeniu od początku. Nasz założyciel wykupywał niewolników i zakładał wioski dla wolnych Afrykańczyków. Dziś, na przykład, nasi współbracia w okolicach Neapolu pracują z kobietami zmuszanymi do prostytucji. Na misjach pomagamy ofiarom wojny w wychodzeniu z traum, świadczymy pomoc humanitarną, kierujemy do różnych instytucji prawnych, nagłaśniamy ich sprawy. Spotykałem się w Kolumbii z wieloma ludźmi, których bliscy zostali zamordowani w wyniku trwającej sześćdziesiąt lat wojny domowej. Najgorsza jest dla nich niemoc, oni ze swoją krzywdą nie mogą nigdzie pójść, bo policja często jest skorumpowana i ma kontakt z oprawcami. To potęguje cierpienie i strach. Nasze zainteresowanie ich bólem jest dla nich bardzo ważne.

 

POLECANE
Niemcy boją się wizyty Karola Nawrockiego? Będzie domagał się reparacji gorące
Niemcy boją się wizyty Karola Nawrockiego? "Będzie domagał się reparacji"

- "Oczekuje się, że nowy prezydent Polski za kilka dni złoży swoją inauguracyjną wizytę w Berlinie. Karol Nawrocki zapowiedział już jeden temat: „Z pewnością” tematem rozmów będą reparacje za II wojnę światową" - pisze niemiecki der Spiegel w artykule "Prezydent Polski Nawrocki chce domagać się reparacji podczas wizyty w Niemczech".

Zadanie dla Donalda Tuska: nie przeszkadzać tylko u nas
Zadanie dla Donalda Tuska: nie przeszkadzać

Premier Donald Tusk potrafi odwracać kota ogonem. Pytany, czy drzwi do Białego Domu są przed nim zamknięte, najpierw zwala odpowiedzialność na polityków PiSu, mówiąc: "Wszyscy wiemy, ile pielgrzymek pisowskich wyjeżdżało do Waszyngtonu, żeby wytłumaczyć naszym amerykańskim przyjaciołom, jakim potworem ja jestem".

Sanepid wydał komunikat dla mieszkańców. Bakterie coli w wodociągu z ostatniej chwili
Sanepid wydał komunikat dla mieszkańców. Bakterie coli w wodociągu

Woda dostarczana z wodociągu zbiorowego zaopatrzenia w wodę w miejscowościach Lublewo i Bielkówko, w gminie Kolbudy w woj. pomorskim, jest niezdatna do spożycia – podała Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Pruszczu Gdańskim.

Burza w Pałacu Buckingham. Niespodziewany ruch księcia Harry’ego Wiadomości
Burza w Pałacu Buckingham. Niespodziewany ruch księcia Harry’ego

Książę Harry wrócił do Wielkiej Brytanii w trzecią rocznicę śmierci swojej babci, królowej Elżbiety II, by oddać jej hołd i wziąć udział w działaniach charytatywnych. Wizyta wzbudziła też spekulacje dotyczące ewentualnego spotkania z ojcem, królem Karolem III.

Nie żyje Katarzyna Stoparczyk. Prokuratura bada okoliczności tragedii Wiadomości
Nie żyje Katarzyna Stoparczyk. Prokuratura bada okoliczności tragedii

Prokurator rejonowy w Nisku na Podkarpaciu wszczął śledztwo ws. wypadku, w którym zginęła dziennikarka radiowej Trójki Katarzyna Stoparczyk. Zabezpieczamy kolejne dowody i przesłuchujemy świadków – powiedział PAP prokurator rejonowy Piotr Walkowicz.

Stanowski ostro odpowiada Wysockiej-Schnepf. „Robić ze mnie hejtera dzieci? Serio?” Wiadomości
Stanowski ostro odpowiada Wysockiej-Schnepf. „Robić ze mnie hejtera dzieci? Serio?”

Konflikt między Dorotą Wysocką-Schnepf a Krzysztofem Stanowskim przybrał kolejny obrót. Dziennikarka zapowiedziała, że kieruje pozwy przeciwko twórcy Kanału Zero i Robertowi Mazurkowi. Powód? Jej zdaniem doszło do „piętnowania” jej 14-letniego syna. Na emocjonalny wpis Wysockiej-Schnepf natychmiast zareagował Stanowski, który nie tylko odrzucił zarzuty, ale także oskarżył ją o manipulowanie opinią publiczną.

Francja na politycznym zakręcie. Rząd Francois Bayrou bez wotum zaufania z ostatniej chwili
Francja na politycznym zakręcie. Rząd Francois Bayrou bez wotum zaufania

Rząd premiera Francji Francois Bayrou przegrał w poniedziałek wieczorem w parlamencie głosowanie nad wotum zaufania. Oznacza to, że rząd musi ustąpić. Według mediów Bayrou ma złożyć dymisję na ręce prezydenta Emmanuela Macrona we wtorek rano.

tylko u nas
Karolina Romanowska o reedukacji Ukraińców

– Musimy pokazywać postawy godne naśladowania i uczyć, że można przeciwstawić się złu. To działa pozytywnie na relacje obu narodów, bo pokazuje Polakom, że nie cały naród ukraiński był zły, a Ukraińcom daje pozytywne wzorce, z którymi mogą się identyfikować – mówi Karolina Romanowska, przewodnicząca Stowarzyszenia Pojednania Polsko-Ukraińskiego, w rozmowie z Konradem Wernickim.

Mars zaskakuje badaczy. Nowe odkrycie zmienia dotychczasowy obraz planety Wiadomości
Mars zaskakuje badaczy. Nowe odkrycie zmienia dotychczasowy obraz planety

Na powierzchni Marsa odkryto nowy minerał – hydroksysiarczan żelaza(III). To przełomowe znalezisko może świadczyć o tym, że kiedyś na Czerwonej Planecie istniały warunki sprzyjające powstawaniu życia.

Lewandowski bohaterem meczu z Finlandią. Kamera uchwyciła zabawny moment Wiadomości
Lewandowski bohaterem meczu z Finlandią. Kamera uchwyciła zabawny moment

Reprezentacja Polski zrobiła kolejny krok w stronę baraży do mistrzostw świata. W niedzielny wieczór na Stadionie Śląskim Biało-Czerwoni pokonali Finlandię 3:1.

REKLAMA

[Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia

– W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna – mówi w rozmowie z Jakubem Pacanem misjonarz kombonianin, brat Tomek Basiński.
 [Tylko u nas] Misjonarz o pandemii w krajach misyjnych: To jest tragedia
/ fot. archiwum Tomasz Basiński
Tysol.pl: Misjonarze to ludzie, którzy biorą dla siebie najgorszą cząstkę, tę po którą nikt nie chce się już schylić. Skąd taka motywacja?
Br. Tomek Basiński MCCJ
: Skąd motywacja w moim życiu? To powołanie, które ciągle czuję i wciąż odkrywam na nowo. Jeszcze przed maturą miałem ogromne i stałe pragnienie, by pomagać ludziom. Nie chciałem zarabiać pieniędzy, na karierze mi nie zależało, tylko chciałem pomagać innym ludziom, szczególnie tym mającym mniej lub dosłownie nie mającym nic. W 2000 roku poszedłem na pielgrzymkę z Gniezna na Jasną Górę, z intencją, by Matka Boża wskazała mi co mam w życiu robić, w którą stronę pójść, by to życie miało sens. Podczas pielgrzymki usłyszałem jednego z kombonianów, który dawał świadectwo o misjach. To mnie porwało, napisałem do nich i rok później wstępowałem do tego zgromadzenia misyjnego.


Ale wielu ludzi chce pomagać i nie myśli od razu o tak ciężkiej służbie jak praca na misjach.
Ja to pomaganie wyniosłem z domu. O wiele łatwiej odkryć powołanie i się na nie zgodzić, bo nie każdy godzi się na to wezwanie Pana Boga, gdy ma się dobre ku temu warunki w domu rodzinnym. W moim przypadku tak właśnie było. Przykład wiary rodziców, ich modlitwa, postawa wobec życia, podejście do drugiego człowieka uformowały mnie do misji. Dyspozycyjność bez kombinowania – to jest ważne w powołaniu misyjnym. A dlaczego akurat misje? Bo jestem w nich szczęśliwy, to jest tajemnica powołania, które często nas przerasta i gdybym miał jeszcze raz wybierać, to wybrałbym to samo. O seminarium i parafii w Polsce myślałem tylko chwilę, to jednak nie dla mnie. Mnie zawsze ciągnęło do tych, którzy mają mniej niż my.

Jak z COVID-19 radzą sobie kraje misyjne?
To jest tragedia. W wielu krajach Afryki czy Ameryki Południowej duży odsetek ludzi ma nieformalne prace, czyli na np. wózeczku ktoś sprzedaje owoce przy drodze, lub rozkładają na ulicy prześcieradło i sprzedają rękodzieło bądź naprawiają obuwie. Pandemia to wszystko zablokowała, bardzo wielu ludzi nie może już tak pracować. To oznacza głód, ponieważ nikt im nie da jeść, nie ma żadnych zasiłków i wsparcia ze strony państwa. Najbardziej cierpią najubożsi. Misjonarze błagają o pomoc, bo sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna.


Strach zapytać o przygotowanie służby zdrowia w tych krajach jeśli chodzi o koronawirusa.
Takie dywagacje jak u nas czy starczy respiratorów dla chorych, tam są zupełnie abstrakcyjne. System ochrony zdrowia w krajach ubogich jest bardzo słaby, a na wsiach zazwyczaj nie ma go wcale. Czasem siostry zakonne wespół ze świeckimi wolontariuszami prowadzą w wioskach jakąś doraźną pomoc medyczną. Wtedy ludzie potrafią iść kilka dni do takiego punktu, żeby tylko ktoś im pomógł w chorobie, z którą się borykają. W miastach są szpitale, ale już teraz przez COVID są przepełnione i niewydolne.


Istnieje ryzyko zamknięcia misji ze względu na pandemię?
Tak, istnieje takie ryzyko, jednak na razie tego nie robimy. Na przykład, w Republice Środkowej Afryki, Świeccy Misjonarze Kombonianie odnawiają ośrodek zdrowia w bardzo odległej miejscowości Mongoumba i mimo trudności nie rezygnują z prac. Mamy świadomość, że bez tego ośrodka Pigmeje do następnego ośrodka zdrowia mają bardzo daleką drogę więc działamy cały czas.


Są jacyś misjonarze, którzy przez COVID-19 zostali odcięci od świata?
U Kombonianów jeszcze o tym nie słyszałem. Zresztą nasi misjonarze jadą nieraz setki kilometrów przez busz do odległych wiosek i spędzają tam jakiś czas wśród wiernych, więc ciężko w takim przypadku mówić, że są zmuszeni tam być przez pandemię.


Żyjemy w epoce skuteczności, każdy projekt musi przynosić maksymalny zysk, a  misjonarz jedzie nieraz do kilkunastu parafian na całe lata, bo jest tam potrzebny, to „głupie w oczach świata”.
Dokładnie tak jest. Czasem nasza praca nie przynosi wielkich owoców, wielu z nas spala się na misji i nie odnotowuje widocznych sukcesów. Ale w Bożej logice nie o to chodzi. Nasz założyciel Św. Daniel Comboni mówił, „my, misjonarze powinniśmy być jak ukryte kamienie, na których dopiero ktoś zbuduje lokalny kościół”. To trudne, bo chcielibyśmy mieć owoce naszej pracy i się nimi cieszyć. To frustrujące, gdy nie widzimy efektów lub np., w Sudanie Południowym przez lata budujemy wspólnotę, po czym przychodzi konflikt zbrojny i całe wioski pustoszeją, ich mieszkańcy uciekają. Po ludzku wszystko się kończy, ale to Słowo Boże, które oni otrzymali w nich pracuje, idzie razem z nimi. Swoją drogą to mnie fascynuje od początku mojego powołania, my siejemy i nie wiemy, gdzie to ziarno potem zakiełkuje i w jaki sposób, czy w ogóle zakiełkuje. Ta niepewność to ogromna lekcja pokory dla nas.


Gdybym żył nawet tysiąc razy wszystko oddałbym misjom – mówił Wasz założyciel Daniel Comboni i oddał wszystko misjom. Jego grób jest w Sudanie. Czy taki heroizm jest jeszcze rozumiany przez współczesnych ludzi?
Myślę, że tak, skoro tak wielu misjonarzy z różnych zgromadzeń wyjeżdża na misje, to widać, że sporo z nich jest gotowaych do poświęcenia. Z tym rozumieniem może być problem wśród młodego pokolenia. W tej chwili nie mamy powołań z Polski, w Europie też jest ciężko. Świeccy misjonarze są, ale chcą wyjechać na dwa lub cztery lata, wrócić i mieć swoje życie. Tych, którzy mieliby być misjonarzami całe życie teraz nie mamy. Mamy za to powołania w krajach Afryki, szczególnie w Togo, Kongo.... Wierzę, że w ten sposób realizuje się marzenie Comboniego, by „ewangelizować Afrykę przez Afrykańczyków”.


Jak Was przyjmują władze państw, do których jedziecie?
Zależy gdzie. W Afryce i Ameryce Południowej to raczej współpraca, w Chinach i krajach arabskich zdarzają się problemy i trzeba bardzo uważać.


Jak w takim razie wygląda u Was wypalenie zawodowe, coachów raczej nie macie?
Wypalenie rzeczywiście jest. U nas w zgromadzeniu działa to w ten sposób, że mniej więcej co dziesięć lat jest rotacja, zmieniamy miejsce, zjeżdżamy do Europy do swojego kraju, by odetchnąć, nabrać sił. W domu generalnym naszego zgromadzenia w Rzymie organizuje się spotkania dla misjonarzy w rożnych grupach wiekowych, na kursy odnowy duchowej. Bardzo duży nacisk kładziemy na kierownictwo duchowe i wspólnotowość, to coś o wiele większego niż coaching. Nasze wspólnoty są międzynarodowe, u nas misjonarz nigdy nie powinien być sam. Owszem korzystamy nieraz z narzędzi psychologicznych, ale najwięcej daje kierownictwo duchowe i wsparcie wspólnoty.


Znam misjonarzy, którzy spędzili kilkadziesiąt lat w Afryce i po przyjeździe mówią, że chcą tam wracać. Tam może nie ma prądu, ale jest żywa wiara, a tutaj o nią coraz trudniej.
Myślę, że człowiek zakochany w misjach zawsze będzie w sobie nosił chęć wyjazdu. Jestem w Polsce od 2016 roku, wcześniej siedem lat byłem w Kolumbii i Meksyku i gdybym usłyszałem od przełożonych, że jutro mam wyjechać to z radością spakowałbym walizkę. Większość misjonarzy, których znam tak właśnie do tego podchodzi, nawet ci staruszkowie, którymi musimy się już opiekować ciągle marzą o misjach. Życie tam jest inne niż u nas, bardziej proste, autentyczne, pełne miłości, z codziennym, namacalnym działaniem Boga. Za tym się tęskni.


Co bratu dały misje?
Na pewno wzrosłem w wierze, dojrzałem jako człowiek. Kolumbia nauczyła szacunku dla ludzi i prostoty w relacjach z innymi. To bardzo ważna lekcja w moim życiu. Kiedy tutaj w Polsce zaczyna mi się nawarstwiać wiele spraw, zaczynają się komplikować kontakty z niektórymi osobami, to lubię wracać do tamtych doświadczeń. Na misjach miałem kilka bardzo intymnych spotkań z Panem Bogiem, kiedy przemówił do mnie przez prostych, skrzywdzonych ludzi. W Kolumbii uczyłem się Pana Boga przez ludzi, którzy często nie byli nawet katolikami. Mam przyjaciela Eustachego, który jest człowiekiem bardzo głębokiej wiary. On walczy o swoje ziemie, które zostały mu zagrabione i grupy paramilitarne próbowały go już zabić kilka razy. To tereny przy granicy z Panamą, więc jest niebezpiecznie. Podczas naszych rozmów na polu ryżowym miałem jedne z najpiękniejszych lekcji wiary i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Gdy przy rozstaniu podarowałem mu Biblię po hiszpańsku powiedziałem „to dla mnie jest Słowo Boże”, on podarował mi worek ryżu mówiąc, że to jest dla niego Słowo Boże. Do dzisiaj mam garstkę tego ryżu w domu u rodziców.



Czego my, syci ludzie Zachodu możemy się nauczyć od biednych tego świata?
Prawdy. Ci ludzie są prawdziwi, autentyczni. Patrząc na ubogich w Afryce czy Ameryce Południowej możemy nauczyć się zaufania Panu Bogu, bo ci ludzie nie mogą zaplanować co będą jedli jutro albo czy za tydzień będzie praca. Oni żyją z dnia na dzień. Bez wiary takie życie jest bardzo ciężkie.


Znalazłem kiedyś taki cytat: dla zboczeńców rajem wojna. Co może zrobić misjonarz widząc różnego rodzaju zwyrodnienia na misjach?
To, co zrobiłby każdy inny człowiek: pomóc skrzywdzonym. Pomoc ofiarom wojny towarzyszy naszemu zgromadzeniu od początku. Nasz założyciel wykupywał niewolników i zakładał wioski dla wolnych Afrykańczyków. Dziś, na przykład, nasi współbracia w okolicach Neapolu pracują z kobietami zmuszanymi do prostytucji. Na misjach pomagamy ofiarom wojny w wychodzeniu z traum, świadczymy pomoc humanitarną, kierujemy do różnych instytucji prawnych, nagłaśniamy ich sprawy. Spotykałem się w Kolumbii z wieloma ludźmi, których bliscy zostali zamordowani w wyniku trwającej sześćdziesiąt lat wojny domowej. Najgorsza jest dla nich niemoc, oni ze swoją krzywdą nie mogą nigdzie pójść, bo policja często jest skorumpowana i ma kontakt z oprawcami. To potęguje cierpienie i strach. Nasze zainteresowanie ich bólem jest dla nich bardzo ważne.


 

Polecane
Emerytury
Stażowe