[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Dyskretna droga do Unii

Nie polska droga, tylko w ogóle jak to się stało – w sensie technicznym – że coś takiego się udało. Przede wszystkim dyskrecja, manewry, mistrzowski ketman.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Dyskretna droga do Unii
/ Foto T. Gutry

Od wielu lat badam Unię Europejską, jej struktury, instytucje, ideologię (liberalną naturalnie) i ducha, a główną cechą charakterystyczną tego bytu biurokratycznego jest nuda ziejąca z jej dokumentów. Po prostu tony papieru zapisane są językiem tak nudnym, że odrzuca człowieka. To też jest dobra metoda na to, aby obywatelowi odechciało się zapoznać z UE. Coś takiego jak dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Nawet wielu komunistów tego nie czytało. A ja – tak. Jak najbardziej. Dogłębne badania podjąłem prawie 40 lat temu w Kalifornii. To samo z Unią Europejską, chociaż systematycznie robię to od mniej więcej 25 lat, co zresztą opisywałem.

Przypomnijmy: w 1950 r. dyskretnie powstał plan Schumana, który utworzył Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (ECSC). Podżyrowali ten byt politycy Wielkiej Szóstki: Holandii, Luksemburga, Francji, Belgii, Włoch i Niemiec (Zachodnich). Gdy kryzys gospodarczy, który miała rozwiązać ECSC, przeszedł, organizację tę dyskretnie zachowano oraz dyskretnie załatwiono jej finansowanie przez podatników poszczególnych państw zachodnioeuropejskich. Naturalnie nie reklamując tego. Struktura sobie trwała dyskretnie, jako inkubator przyszłych instytucji europejskich. W podobny, dyskretny sposób ta sama Szóstka w 1957 r. zawarła Traktat Rzymski. Na jego podstawie powstała Europejska Wspólnota Gospodarcza (European Economic Community), czyli „Wspólny Rynek” (Common Market). Opierając się na precedensie instytucjonalnym ECSC oraz na personelu przechowanym w tej instytucji, przystąpiono do rozszerzania „projektu europejskiego”.

Przede wszystkim zgodnie z Traktatem powołano permanentną Komisję Europejską (European Commission). Jej członkowie byli powoływani (a nie wybierani) przez państwa sygnatariuszy traktatu. Jej baza to Bruksela. Zadaniem Komisji było głównie wdrażanie w życie szczegółowych założeń tematu. Działo się to w taki sposób, że Komisja przedkładała Radzie Ministrów (Council of Ministers), w której skład wchodzili członkowie rządów państw sygnatariuszy, poszczególne paragrafy traktatu do zrealizowania. Naturalnie, zgodnie z wymogiem dyskrecji, w Radzie Ministrów obowiązywała zasada jednomyślności. Stąd sprawy załatwiano po myśli tzw. elit europejskich, w ich własnym gronie i w ramach ich własnego konsensusu. Na wszelki wypadek – przewidując opozycję do takiego rozwiązania, jak również spodziewając się oporu wobec bardziej kontrowersyjnych postanowień – dopuszczono takie rozwiązanie, że po ośmiu latach po ustaleniu danego tematu – w wypadku oporu publicznego – można będzie się łaskawie zgodzić na jakąś formę głosowania i dozwolenia na decyzję większością głosów Rady Ministrów.

Ale, powtórzmy, to nie członkowie Rady Ministrów, a tuzy Komisji Europejskiej wykazywali najwięcej inicjatywy i starali się uzurpować sobie coraz większe połacie przestrzeni publicznej w Europie Zachodniej. Starali się odgrywać rolę de facto egzekutywy w „projekcie europejskim”, czyli komisarze zachowywali się tak, jakby byli rządem Europy (Zachodniej). Komisja starała się w związku z tym jako zasłonę lansować Parlament Europejski (European Parliament), również powołany na podstawie Traktatu Rzymskiego. W 1962 r. – poprzez próbę instytucjonalnego połączenia europejskiej „legislatury” z Radą Ministrów – Komisja usiłowała nadać Parlamentowi prawo (czy też – może celniej – stworzyć prerogatywę, na podstawie której Parlament mógłby nakładać i zbierać podatki od podatników Wielkiej Szóstki i innych, którzy mieli coraz większą ochotę przyłączyć się do klubu).
Budżetem miała operować Rada Ministrów. A zakulisowo miała nim rządzić Komisja Europejska. Za takim rozwiązaniem były Niemcy, Holandia i Włochy. Naturalnie Komisja miała zamiar (jako „rząd” czy „egzekutywa”) kontrolować budżet.

Manewr nie wyszedł, sprzeciwił się bowiem gen. Charles de Gaulle, który był wówczas prezydentem Francji. Po prostu Francja wycofała się z dyskretnych obrad oraz innych przedsięwzięć Wspólnoty Europejskiej. De Gaulle troszczył się o suwerenność swego kraju. Dopiero w 1966 r. rozwiązano ten kryzys w ramach tzw. kompromisu brukselskiego. Od tego czasu dozwalano po pierwsze – na głosowanie większościowe, a po drugie – nadano poszczególnym członkom prawo veto in extremis. Miało się zrobić bardziej demokratycznie. Naturalnie w ramach Rady Ministrów, a nie w ogóle. Generalnie zasada dyskrecji miała dalej obowiązywać i dominować, chociaż „elita europejska” zmuszona była do ustępstw z ukłonem w stronę zasad demokratycznych. Był to jedynie ukłon. W 1963 r. bowiem Europejski Sąd Sprawiedliwości (The European Court of Justice – ECJ) zadecydował, że europejskie prawodawstwo dominuje ponad prawem każdego z krajów członkowskich. Jednym słowem prawo emanujące z demokratycznie wybranych parlamentów zostało zniwelowane przez przepisy Europejskiego Sądu Sprawiedliwości, którego sędziowie byli mianowani po kolesiowsku przez europejską koterię samoadoracji. Zresztą jak pisałem, początkowo sędziowie ci wywodzili się z palestry nazistowskiej z Niemiec oraz z kręgów kolaboracyjnych z Hitlerem z rozmaitych zachodnioeuropejskich krajów.

Podkreślmy, że ECJ działał prawem kaduka. Supremacja ponad legislację państw narodowych nie została zawarowana Traktatem Rzymskim. Tam nic takiego nie było. Jednak sędziowie wymyślili sobie, że tak ma być. I jest. Polska odczuwa to na własnej skórze współcześnie. W pewnym sensie więc ECJ przeprowadził udany zamach stanu. De Gaulle załatwił Radę Ministrów i Komisję Europejską, ale Europejski Sąd Sprawiedliwości miał ostatnie słowo. Potem jeszcze podejmowano rozmaite wysiłki, aby próbować demokratycznych rozwiązań, ale wyniki były raczej dekoracyjne niż konkretne. Na przykład Jednolity Akt Europejski z 1987 r. (Single European Act) zagwarantował, że zasada rządów większości ma obowiązywać w instytucjach europejskich, ale zbyt często tego Aktu się nie stosuje.

Wcześniej, w 1985 r., w Mediolanie Rada Europy (European Council) spotkała się, aby negocjować na temat nowego charakteru Wspólnoty. Czy Wspólny Rynek ma dotyczyć nie tylko handlu, ale również usług? Niemcy i Francja wraz z pięcioma innymi krajami były za, a Grecja, Dania i Wielka Brytania – przeciw. Ale Niemcom chodziło o położenie podwalin pod Jednolity Akt Europejski, o czym dyskretnie nie wspomnieli. Namówili Włochów, aby ci udzielili im wsparcia. I Italia zaproponowała – ni z tego, ni z owego – aby zapomnieć o zasadzie konsensusu, a żeby demokratycznie zagłosować. Bo tak pasowało eurokratom i euroeuforykom. Faworyzował ich układ sił. Weto nikt nie postawił, większość zadecydowała, aby iść na rękę Niemcom. I odpowiednio zmodyfikowano Traktat Rzymski.

Następne rewizje nastąpiły w Luksemburgu i Hadze w 1986 r.; w Maastricht w 1992 r.; w 1997 r. w Amsterdamie, w 2001 r. w Nicei oraz w 2007 r. w Lizbonie. Każde państwo członkowskie (czy jego elity – głowy każdego z państw) jednomyślnie uchwaliły za każdym razem, aby wyrzec się suwerenności i dać coraz więcej władzy eurokratom na niekorzyść państw narodowych. W rezultacie Traktat Lizboński upoważnia Radę Europejską, aby zmieniać literę traktatu zgodnie z zapotrzebowaniem i bez zbędnych procedur czy handryczenia się. Po 1989 r. podjęto różne kroki, aby zapewnić sobie dominację przez kraje „Starej Europy”, gdy rozpoczęły się rozmowy akcesyjne. Chyba najważniejszym manewrem w tym aspekcie było wprowadzenie „ważonego głosowania” (weighted voting) w europejskiej Radzie Ministrów. Jest to taki system głosowania, który z góry determinuje, że pewna grupa głosujących utrzymuje więcej głosów w proporcji do swojej liczebności. Uprzywilejowało to Francję i Niemcy oraz resztę zachodnich Europejczyków; dyskryminowało Polskę i inne kraje postsowieckiego bloku, które chciały równości. I chodziło o to, aby Polska i reszta nie podskakiwała i nie posługiwała się demokracją większościową, aby dbać o swoje interesy. I chodziło o skontrowanie federalizmu, który jeszcze mógłby w jakiś sposób wspomagać państwo narodowe. Pozostało jedynie stworzenie z tego wszystkiego scentralizowanego superpaństwa, pod przykrywką Stanów Zjednoczonych Europy. Co się właśnie dzieje.

Waszyngton, DC, 17 stycznia 2023 r.
Intel z DC

 

 

 

 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Mirosławiec: Awaryjne lądowanie amerykańskiego drona bojowego. Generał: „To Rosjanie” z ostatniej chwili
Mirosławiec: Awaryjne lądowanie amerykańskiego drona bojowego. Generał: „To Rosjanie”

Jak donosi Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, 18 marca po godz. 23 w okolicach Mirosławca doszło do awaryjnego lądowania bezzałogowego statku powietrznego Sił Zbrojnych USA, który wykonywał loty w polskiej przestrzeni powietrznej.

Gen. Wiesław Kukuła: Rosja przygotowuje się do konfliktu z NATO z ostatniej chwili
Gen. Wiesław Kukuła: Rosja przygotowuje się do konfliktu z NATO

– Rosja przygotowuje się do konfliktu z NATO, z pełną świadomością tego, że Sojusz jest strukturą obronną – powiedział szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła.

Leon Foksiński. Uczestnik Marszu Śmierci Wiadomości
Leon Foksiński. Uczestnik Marszu Śmierci

Urodzony 23.06.1919 r. w Bestwinie pow. bielski, syn Franciszka i Anny z d. Bolek, zamieszkały w tej miejscowości. Mając szesnaście lat – w 1935 r., rozpoczął pracę zarobkową jako pomocnik a następnie samodzielny pracownik w cegielni. Podczas okupacji hitlerowskiej, w styczniu 1940 r. wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec – Brandenburg Hawel. W lipcu 1941 r. uciekł z miejsca przymusowego zatrudnienia i wrócił do Bestwiny, gdzie w październiku tegoż roku jako uciekinier został aresztowany przez policję niemiecką.

Gen. Rajmund Andrzejczak: Trzeba się szykować do wojny z ostatniej chwili
Gen. Rajmund Andrzejczak: Trzeba się szykować do wojny

Czy Polsce grozi wojna? – Trzeba się szykować – twierdzi gen. Rajmund Andrzejczak, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w „Gościu Wydarzeń” na antenie Polsat News.

Agnieszka Romaszewska-Guzy zwolniona dyscyplinarnie. Były minister kultury nie przebierał w słowach z ostatniej chwili
Agnieszka Romaszewska-Guzy zwolniona dyscyplinarnie. Były minister kultury nie przebierał w słowach

– Agnieszka Romaszewska-Guzy stworzyła wspaniałą instytucję. (…) Takie mafijno-ubeckie metody są masowo stosowane wobec niezależnych dyrektorów instytucji, które nie zostały opanowane przez obecną władzę. Ten szantaż i to przekupstwo mają miejsce – twierdzi były minister kultury Piotr Gliński.

Paweł Jędrzejewski: Trzy przyczyny, dla których aż 30% młodych amerykańskich kobiet identyfikuje się jako LGBTQ Wiadomości
Paweł Jędrzejewski: Trzy przyczyny, dla których aż 30% młodych amerykańskich kobiet identyfikuje się jako LGBTQ

W zeszłym tygodniu Instytut Gallupa ogłosił wyniki badań, które ujawniają wielką zmianę w społeczeństwie amerykańskim. Wszyscy są zgodni, że jest to kolosalna zmiana, wręcz rewolucyjna, pozostaje jedynie kwestią interpretacji i sporu, na czym ta zmiana naprawdę polega i o czym świadczy.

Sutryk zakazał organizacji protestów rolników we Wrocławiu z ostatniej chwili
Sutryk zakazał organizacji protestów rolników we Wrocławiu

„Wydałem cztery decyzje zakazujące organizacji protestów rolniczych na terenie administracyjnym Wrocławia” – poinformował prezydent Wrocławia Jacek Sutryk.

Putin przegrał wybory w Polsce z ostatniej chwili
Putin przegrał wybory w Polsce

Polska jest jednym z krajów, gdzie Władimir Putin przegrał zakończone w niedzielę trzydniowe wybory prezydenckie w Rosji – wynika z informacji podanej przez rosyjski niezależny portal Meduza.

Francuski europoseł: Sytuacja w Polsce jest poważna, rząd Tuska prześladuje sędziów, media i konserwatywnych polityków z ostatniej chwili
Francuski europoseł: Sytuacja w Polsce jest poważna, rząd Tuska prześladuje sędziów, media i konserwatywnych polityków

Zdaniem znanego francuskiego europarlamentarzysty rząd Donalda Tuska „prześladuje sędziów, media i konserwatywnych polityków”.

Złe wieści dla Tuska. Jest nowy sondaż z ostatniej chwili
Złe wieści dla Tuska. Jest nowy sondaż

Prawo i Sprawiedliwość jest najchętniej wybieraną partią polityczną w Polsce – wynika z najnowszego sondażu „Super Expressu” przeprowadzonego przez Instytut Badań Pollster.

REKLAMA

[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Dyskretna droga do Unii

Nie polska droga, tylko w ogóle jak to się stało – w sensie technicznym – że coś takiego się udało. Przede wszystkim dyskrecja, manewry, mistrzowski ketman.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Dyskretna droga do Unii
/ Foto T. Gutry

Od wielu lat badam Unię Europejską, jej struktury, instytucje, ideologię (liberalną naturalnie) i ducha, a główną cechą charakterystyczną tego bytu biurokratycznego jest nuda ziejąca z jej dokumentów. Po prostu tony papieru zapisane są językiem tak nudnym, że odrzuca człowieka. To też jest dobra metoda na to, aby obywatelowi odechciało się zapoznać z UE. Coś takiego jak dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Nawet wielu komunistów tego nie czytało. A ja – tak. Jak najbardziej. Dogłębne badania podjąłem prawie 40 lat temu w Kalifornii. To samo z Unią Europejską, chociaż systematycznie robię to od mniej więcej 25 lat, co zresztą opisywałem.

Przypomnijmy: w 1950 r. dyskretnie powstał plan Schumana, który utworzył Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (ECSC). Podżyrowali ten byt politycy Wielkiej Szóstki: Holandii, Luksemburga, Francji, Belgii, Włoch i Niemiec (Zachodnich). Gdy kryzys gospodarczy, który miała rozwiązać ECSC, przeszedł, organizację tę dyskretnie zachowano oraz dyskretnie załatwiono jej finansowanie przez podatników poszczególnych państw zachodnioeuropejskich. Naturalnie nie reklamując tego. Struktura sobie trwała dyskretnie, jako inkubator przyszłych instytucji europejskich. W podobny, dyskretny sposób ta sama Szóstka w 1957 r. zawarła Traktat Rzymski. Na jego podstawie powstała Europejska Wspólnota Gospodarcza (European Economic Community), czyli „Wspólny Rynek” (Common Market). Opierając się na precedensie instytucjonalnym ECSC oraz na personelu przechowanym w tej instytucji, przystąpiono do rozszerzania „projektu europejskiego”.

Przede wszystkim zgodnie z Traktatem powołano permanentną Komisję Europejską (European Commission). Jej członkowie byli powoływani (a nie wybierani) przez państwa sygnatariuszy traktatu. Jej baza to Bruksela. Zadaniem Komisji było głównie wdrażanie w życie szczegółowych założeń tematu. Działo się to w taki sposób, że Komisja przedkładała Radzie Ministrów (Council of Ministers), w której skład wchodzili członkowie rządów państw sygnatariuszy, poszczególne paragrafy traktatu do zrealizowania. Naturalnie, zgodnie z wymogiem dyskrecji, w Radzie Ministrów obowiązywała zasada jednomyślności. Stąd sprawy załatwiano po myśli tzw. elit europejskich, w ich własnym gronie i w ramach ich własnego konsensusu. Na wszelki wypadek – przewidując opozycję do takiego rozwiązania, jak również spodziewając się oporu wobec bardziej kontrowersyjnych postanowień – dopuszczono takie rozwiązanie, że po ośmiu latach po ustaleniu danego tematu – w wypadku oporu publicznego – można będzie się łaskawie zgodzić na jakąś formę głosowania i dozwolenia na decyzję większością głosów Rady Ministrów.

Ale, powtórzmy, to nie członkowie Rady Ministrów, a tuzy Komisji Europejskiej wykazywali najwięcej inicjatywy i starali się uzurpować sobie coraz większe połacie przestrzeni publicznej w Europie Zachodniej. Starali się odgrywać rolę de facto egzekutywy w „projekcie europejskim”, czyli komisarze zachowywali się tak, jakby byli rządem Europy (Zachodniej). Komisja starała się w związku z tym jako zasłonę lansować Parlament Europejski (European Parliament), również powołany na podstawie Traktatu Rzymskiego. W 1962 r. – poprzez próbę instytucjonalnego połączenia europejskiej „legislatury” z Radą Ministrów – Komisja usiłowała nadać Parlamentowi prawo (czy też – może celniej – stworzyć prerogatywę, na podstawie której Parlament mógłby nakładać i zbierać podatki od podatników Wielkiej Szóstki i innych, którzy mieli coraz większą ochotę przyłączyć się do klubu).
Budżetem miała operować Rada Ministrów. A zakulisowo miała nim rządzić Komisja Europejska. Za takim rozwiązaniem były Niemcy, Holandia i Włochy. Naturalnie Komisja miała zamiar (jako „rząd” czy „egzekutywa”) kontrolować budżet.

Manewr nie wyszedł, sprzeciwił się bowiem gen. Charles de Gaulle, który był wówczas prezydentem Francji. Po prostu Francja wycofała się z dyskretnych obrad oraz innych przedsięwzięć Wspólnoty Europejskiej. De Gaulle troszczył się o suwerenność swego kraju. Dopiero w 1966 r. rozwiązano ten kryzys w ramach tzw. kompromisu brukselskiego. Od tego czasu dozwalano po pierwsze – na głosowanie większościowe, a po drugie – nadano poszczególnym członkom prawo veto in extremis. Miało się zrobić bardziej demokratycznie. Naturalnie w ramach Rady Ministrów, a nie w ogóle. Generalnie zasada dyskrecji miała dalej obowiązywać i dominować, chociaż „elita europejska” zmuszona była do ustępstw z ukłonem w stronę zasad demokratycznych. Był to jedynie ukłon. W 1963 r. bowiem Europejski Sąd Sprawiedliwości (The European Court of Justice – ECJ) zadecydował, że europejskie prawodawstwo dominuje ponad prawem każdego z krajów członkowskich. Jednym słowem prawo emanujące z demokratycznie wybranych parlamentów zostało zniwelowane przez przepisy Europejskiego Sądu Sprawiedliwości, którego sędziowie byli mianowani po kolesiowsku przez europejską koterię samoadoracji. Zresztą jak pisałem, początkowo sędziowie ci wywodzili się z palestry nazistowskiej z Niemiec oraz z kręgów kolaboracyjnych z Hitlerem z rozmaitych zachodnioeuropejskich krajów.

Podkreślmy, że ECJ działał prawem kaduka. Supremacja ponad legislację państw narodowych nie została zawarowana Traktatem Rzymskim. Tam nic takiego nie było. Jednak sędziowie wymyślili sobie, że tak ma być. I jest. Polska odczuwa to na własnej skórze współcześnie. W pewnym sensie więc ECJ przeprowadził udany zamach stanu. De Gaulle załatwił Radę Ministrów i Komisję Europejską, ale Europejski Sąd Sprawiedliwości miał ostatnie słowo. Potem jeszcze podejmowano rozmaite wysiłki, aby próbować demokratycznych rozwiązań, ale wyniki były raczej dekoracyjne niż konkretne. Na przykład Jednolity Akt Europejski z 1987 r. (Single European Act) zagwarantował, że zasada rządów większości ma obowiązywać w instytucjach europejskich, ale zbyt często tego Aktu się nie stosuje.

Wcześniej, w 1985 r., w Mediolanie Rada Europy (European Council) spotkała się, aby negocjować na temat nowego charakteru Wspólnoty. Czy Wspólny Rynek ma dotyczyć nie tylko handlu, ale również usług? Niemcy i Francja wraz z pięcioma innymi krajami były za, a Grecja, Dania i Wielka Brytania – przeciw. Ale Niemcom chodziło o położenie podwalin pod Jednolity Akt Europejski, o czym dyskretnie nie wspomnieli. Namówili Włochów, aby ci udzielili im wsparcia. I Italia zaproponowała – ni z tego, ni z owego – aby zapomnieć o zasadzie konsensusu, a żeby demokratycznie zagłosować. Bo tak pasowało eurokratom i euroeuforykom. Faworyzował ich układ sił. Weto nikt nie postawił, większość zadecydowała, aby iść na rękę Niemcom. I odpowiednio zmodyfikowano Traktat Rzymski.

Następne rewizje nastąpiły w Luksemburgu i Hadze w 1986 r.; w Maastricht w 1992 r.; w 1997 r. w Amsterdamie, w 2001 r. w Nicei oraz w 2007 r. w Lizbonie. Każde państwo członkowskie (czy jego elity – głowy każdego z państw) jednomyślnie uchwaliły za każdym razem, aby wyrzec się suwerenności i dać coraz więcej władzy eurokratom na niekorzyść państw narodowych. W rezultacie Traktat Lizboński upoważnia Radę Europejską, aby zmieniać literę traktatu zgodnie z zapotrzebowaniem i bez zbędnych procedur czy handryczenia się. Po 1989 r. podjęto różne kroki, aby zapewnić sobie dominację przez kraje „Starej Europy”, gdy rozpoczęły się rozmowy akcesyjne. Chyba najważniejszym manewrem w tym aspekcie było wprowadzenie „ważonego głosowania” (weighted voting) w europejskiej Radzie Ministrów. Jest to taki system głosowania, który z góry determinuje, że pewna grupa głosujących utrzymuje więcej głosów w proporcji do swojej liczebności. Uprzywilejowało to Francję i Niemcy oraz resztę zachodnich Europejczyków; dyskryminowało Polskę i inne kraje postsowieckiego bloku, które chciały równości. I chodziło o to, aby Polska i reszta nie podskakiwała i nie posługiwała się demokracją większościową, aby dbać o swoje interesy. I chodziło o skontrowanie federalizmu, który jeszcze mógłby w jakiś sposób wspomagać państwo narodowe. Pozostało jedynie stworzenie z tego wszystkiego scentralizowanego superpaństwa, pod przykrywką Stanów Zjednoczonych Europy. Co się właśnie dzieje.

Waszyngton, DC, 17 stycznia 2023 r.
Intel z DC

 

 

 

 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe