Karuzela z Blogerami. Grzegorz J. „Bob Denard” Kałuża: Czy w szachy da się grać czołgami?

W dniu, kiedy to piszę, odbyło się spotkanie sekretarza generalnego NATO z ministrem obrony Niemiec, a ich rozmowa nie przyniosła żadnego rozstrzygnięcia. Ktoś musi zadać kilka niemiłych pytań; niech będę to ja, felietonista związkowego tygodnika. Jens Stoltenberg nie zapytał Borisa Pistoriusa wprost, czy Niemcy mają zamiar poważnie traktować swoją przynależność do sojuszu, a więc wesprzeć wspólny wysiłek obrony Ukrainy. Wszyscy zakładają, że niemiecki brak zaangażowania w dostawy ciężkiego uzbrojenia jest wynikiem lęków, a nie politycznych spekulacji. O ile Polska traktuje możliwość zwycięstwa Rosji w tej wojnie jako zagrożenie własnej niepodległości, o tyle politycy niemieccy mogą uważać to za czynnik korzystny, a nawet liczyć na potencjalny efekt domina w postaci upadku suwerenności krajów bałtyckich oraz Polski. Okupacja naszego kraju przez armię Federacji Rosyjskiej mogłaby stworzyć odwrotność sytuacji z 17 września 1939 r., gdy Związek Sowiecki zaanektował województwa wschodnie RP pod pretekstem ochrony mniejszości narodowych przed skutkami wojny. W obecnych okolicznościach to Niemcy mogłyby wysłać Bundeswehrę dla ochrony mniejszości niemieckiej i fikcyjnych mniejszości regionalnych na Ziemiach Zachodnich. W ten sposób, podobnie jak w 1945 r., nawet po upadku agresora zmiana polskich granic mogłaby pozostać trwała. Nikt nie ma odwagi zapytać o to nie tylko polityków CDU i SPD, ale nawet działaczy ziomkostw czy AFD. Tymczasem propozycja Aleksandra Dugina w tej sprawie została jasno wyrażona. Osobnym tematem jest dążenie wielu polityków UE do wykorzystania politycznego momentu, jakim był brexit, do zerwania więzi transatlantyckich z USA i wyparcia całego anglosaskiego świata polityki, gospodarki i kultury z kontynentalnej Europy. Dla eurodeputowanych oznaczałoby to zastąpienie języka angielskiego popularniejszym wśród nich niemieckim, a dla Niemiec – powrót do utraconej przez Holokaust pozycji „Weltsprache” dla ich języka (przed II wojną światową to niemiecki, a nie angielski, był językiem kontraktów międzynarodowych).
Dla wielu społeczeństw Zachodu Europa bez niepodległej Polski i paru innych krajów nie była niczym szokującym przez 123 lata. To trochę jak z losem sieroty: większość szczęśliwych dzieci nie potrafi się z nią identyfikować. Podobnie przeciętny Francuz, Brytyjczyk czy Austriak nie wyobraża sobie świata bez własnego państwa i języka; stąd mniejszy niż u nas lęk przed pomysłami federalizacji Europy. Nasza generacja z łatwością myśli globalnie o takich zjawiskach jak ochrona środowiska naturalnego, ale jest pozbawiona wyobraźni w kwestiach zmian politycznych, powstawania i znikania całych państw – czego świadkami byli ludzie żyjący w czasach obu wojen światowych. Niestety, sprzyja temu niechęć do nauki historii. Dużym błędem jest nasze naiwne przekonanie, że ludzie z „wielkiego świata” mają o nim jakiekolwiek pojęcie. Przed laty, podczas pobytu w niemieckim szpitalu sądziłem, że koledzy i personel pytający mnie, czy w języku polskim używa się alfabetu łacińskiego czy cyrylicy, żartują sobie ze mnie – przecież nasze kraje sąsiadują ze sobą. Dziś już nie dziwię się, gdy nowy znajomy na Facebooku z innego kontynentu pyta mnie o płeć, choć moje imię brzmi prawie tak samo w każdym popularnym języku. Jak więc wytłumaczyć tym ludziom, że wojna na Ukrainie zagraża całej Europie, bo rosyjski czołg może dojechać do ich pięknego miasta na jednym tankowaniu?
Poczucie jedności świata bywa dziś mniejsze niż w epoce żaglowców. Skoro polityczny spryt zastępuje uczciwość i szlachetność, to każdy łajdak i awanturnik potrafi wyrządzić więcej krzywd światu niż sto lat temu, kiedy ludzie pasjonowali się geografią i historią. Dziś mieszkańcy brytyjskich miast, które były bombardowane przez hitlerowskie rakiety V1 i V2, nie potrafią zdobyć się na empatię wobec ukraińskich rodzin ginących w blokowiskach bombardowanych przez rakiety rosyjskie. Śmierć obcych i nieznanych zaczyna być traktowana jako gambit za własne bezpieczeństwo i dobrobyt.