[wywiad] Abp Gądecki: Na Synodzie musimy dokonać rozeznania, co jest dobre dla Kościoła, a co nie jest
Marcin Przeciszewski, KAI: Ksiądz Arcybiskup w końcu września udaje się jako jeden z delegatów polskiego Episkopatu na rzymską sesję XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja”. Synod ten wydaje się jednym z najważniejszych przedsięwzięć jakie papież Franciszek podjął w ramach swego pontyfikatu i przywiązuje do niego duże znaczenie. Jak Ksiądz Arcybiskup odczytuje papieski projekt uczynienia Kościoła „bardziej synodalnym”?
Abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski: W ostatnich dziesięcioleciach – mówi Międzynarodowa Komisja Teologiczna – w literaturze teologicznej, kanonicznej i pastoralnej pojawiły się neologizmy w postaci rzeczownika „synodalność” związanego z przymiotnikiem „synodalny”, przy czym oba te terminy pochodzą od słowa „synod”. Mówi się zatem o synodalności jako „konstytutywnym wymiarze” Kościoła albo po prostu o „Kościele synodalnym”. Ten nowy język, który domaga się precyzyjnego teologicznego wyjaśnienia, jest oznaką czegoś nowego, co dojrzewa w świadomości eklezjalnej począwszy od Magisterium Soboru Watykańskiego II i doświadczenia Kościołów lokalnych i Kościoła powszechnego od ostatniego Soboru po dzień dzisiejszy.
Różnica między dawnymi, a nowym synodem polega m.in. na tym, że tym razem znacznie rozszerzono grono uczestników prac synodalnych. Papieżowi leżało na sercu pragnienie, aby w prace synodu zaangażować nie tylko biskupów, ale możliwie jak najwięcej kapłanów, przedstawicieli życia konsekrowanego i wiernych świeckich. Chodzi mu o to, aby jak najszersze gremium zaprosić do współmyślenia o Kościele i aby ci ludzie realnie angażowali się w misję, jaką Kościół prowadzi. Uczynić Kościół bardziej synodalnym, to uczynić go bardziej zasłuchanym w głos Ducha Świętego.
- Czyli istotę synodalności postrzega Ksiądz Arcybiskup w większym zaangażowaniu i większej odpowiedzialności poszczególnych członów Kościoła?
- Tu nie idzie tylko o odmienne od tradycyjnego myślenia o Kościele, które zakłada odpowiedzialność za Kościół i decydowanie o jego sprawach tylko przez duchownych. Tu chodzi o stworzenie nowej sytuacji, w której jak najwięcej ludzi świeckich, zacznie poważnie myśleć o Kościele, włączając się czynnie w jego misję.
Soborowa idea „participatio actuosa” została oddana w języku polskim jednym określeniem, a mianowicie: „czynne uczestnictwo”. Taki jednostronny przekład spowodował i nadal powoduje, nieporozumienia. Duszpasterze dążą wytrwale, by wierni „uczestniczyli czynnie” w sensie fizycznym, np. w czasie Mszy św. byli ciągle czymś zajęci (wstawaniem, siadaniem, klękaniem, mówieniem, śpiewaniem, a mniej słuchaniem, czy po prostu trwaniem w chwili ciszy). Tymczasem owo „czynne uczestnictwo” znaczy o wiele więcej, aniżeli tylko aktywność fizyczną w Kościele.
Tak więc „participatio actuosa” nie da się wyrazić jednym słowem „czynne”. Można je określić jako uczestnictwo urzeczywistniające, uobecniające, aktualizujące. Jest ono przede wszystkim wewnętrzne, choć wyraża się także na zewnątrz. Winno ono być zatem rozumiane w sensie głębszym jako większa świadomość tajemnicy, która jest celebrowana. Takie uczestnictwo wymaga osobistego, wcześniejszego przygotowania oraz wysiłku skupienia wewnętrznego w trakcie obrzędów.
Wiara, łaska, uznawanie i przyjmowanie władzy, która – w imieniu Chrystusa – naucza, uświęca i rządzi Kościołem, to są czynniki niezbędne dla czynnego uczestniczenia w życiu Kościoła; czynniki pozwalające nam powiedzieć: ja również jestem „Kościołem”. Dlatego wszystkie dzieci Kościoła są wezwane do tego, by szły z nim razem; aby z nim razem rozumiały powołanie do zbawienia; aby razem z nim wierzyły, miały nadzieję i razem z nim miłowały; aby razem z nim dawały świadectwo w jedności i w apostolstwie (Paweł VI). W Kościele bowiem najważniejsze nie jest to, co widzialne, ale to, co niewidzialne.
- Synod o synodalności został otwarty przez Franciszka przed dwoma laty, mamy już za sobą dwa etapy konsultacji na poziomie krajowym i kontynentalnym. W dokumentach podkreślano, że ich celem było wzajemne wysłuchiwanie się, a także wsłuchanie się w głos Ducha Świętego, który mówi poprzez cały Lud Boży. Co z tego wynika? Jakiej wizji Kościoła synodalnego oczekują Ci, którzy dotąd uczestniczyli w procesie konsultacyjnym?
- Te dwa lata przyniosły tyle, że wysłuchano różnorodnych opinii o Kościele, co nie oznacza, że wsłuchano się w głos Ducha Świętego. Suma uzyskanych w ten sposób opinii nie gwarantuje wcale, że większość – jakby parlamentarna – jest głosem Ducha Świętego. W historii bywało, że jeden święty człowiek w Kościele bywał głosem Ducha Świętego, a głos tysięcy wcale nim nie był. Przy tak szerokim „responsie” jaki został zebrany, są tam propozycje sensowne, jak i szkodliwe. Pytanie jest zatem takie, jak rozróżnić jedno od drugiego i jak dokonać rozeznania, że coś jest dobre dla Kościoła, a coś nie jest.
Ze zdumieniem obserwowałem, jak różnorodny jest obraz Kościoła, który wyłonił się z dotychczasowych etapów pracy synodu. Dla jednych regionów świata problemem jest bieda, a nawet głód, wojny i olbrzymia skala niesprawiedliwości społecznych. Gdzie indziej propozycje kulturowe sprzeczne z tradycją chrześcijańską bądź kryzys rodziny i małżeństwa. Chyba najtrudniejszą sytuację mamy w Europie, gdzie Kościół jest mocno spolaryzowany i panują w nim głębokie napięcia. Obecne są tutaj postulaty reform, które budzą niepokój, bo nie pozostają w zgodzie z Tradycją i dotychczasowym nauczaniem Kościoła. W szczególny sposób zaznaczyło się to na kontynentalnym spotkaniu synodu w Pradze.
W Polsce w dyskurs synodalny zaangażowało się bezpośrednio ok. 100 tys. ludzi. Oznacza to, że tylu katolików pragnie aktywnie uczestniczyć w procesie synodalnym. Mieliśmy okazję wsłuchać się w ich głos, jak postrzegają Kościół i czego odeń oczekują. Jest to niewątpliwie duża wartość. Podobnie stało się w innych krajach i na innych kontynentach. Warto w tym momencie zauważyć, że w polskiej syntezie synodalnej nie domagano się zmian doktrynalnych, domagano się za to zmian w relacji duchowieństwa do świeckich i odwrotnie.
- Mówiąc o postulatach reform, które wyłaniają się z dotychczasowej pracy synodu a budzą niepokój, co konkretnie Ksiądz Arcybiskup ma na myśli?
- Jest to wizja Kościoła zainteresowanego zbytnim dopasowaniem się do istniejących demokratycznych struktur, jakie istnieją w społeczeństwie, a znacznie mniej realizacją swojej misji, która powinna być „znakiem sprzeciwu” wobec tego, co zewnętrzny świat proponuje. Do niedawna myśleliśmy, że tylko niemiecka Droga Synodalna budzi wątpliwości, i że to jest główny motor rozsadzania Kościoła od środka, ale teraz widzę, że jest to problem znacznie szerszy.
- W czym tkwi istota błędu niemieckiej Drogi Synodalnej?
- Jeśli chodzi o niemiecką Drogę Synodalną, to chodzi o stworzenie dwuwładzy w Kościele. Pada tam propozycja ustanowienia gremiów, które miałyby być ośrodkami podejmowania decyzji w Kościele, równolegle do władzy biskupów. Jest to sprzeczne z tradycją i z tym co postanowił Jezus, przekazując władzę apostołom wraz z Piotrem. Żadnych takich gremiów, o kompetencjach równoległych do władzy biskupiej, nie ma ani w Kościołach wschodnich, ani do tej pory w Kościele zachodnim.
A druga rzecz, która mocno wybrzmiewa w niemieckiej Drodze Synodalnej to oczekiwania, aby Kościół wprowadził kapłaństwo kobiet. Jest to rozumowanie, które z pragnień niektórych kobiet chce uczynić wyznacznik teologii.
- Warto jednak zauważyć, że niemiecka Droga Synodalna jest odrębnym zjawiskiem w Kościele, a nie elementem obecnego, zainicjowanego przez Franciszka synodu o synodalności.
- Tak stara się to ustawić sam papież, krytykując jej postulaty. Jest przeciwny włączaniu Drogi Synodalnej w obecny proces synodalny. Jednak niemieckie postulaty są głośne i w naturalny sposób oddziałują na inne środowiska. Można to było dostrzec w lutym tego roku w Pradze na europejskim, kontynentalnym zebraniu synodu o synodalności. Głosy o potrzebie diakonatu kobiet przedstawiali tam także przedstawiciele innych episkopatów, np. z Portugalii. A uznanie diakonatu kobiet może stać się wstępem do ich święceń kapłańskich.
- Ale chyba kwestię tę możemy uznać za definitywnie zamkniętą, tak jak postanowił to święty Jan Paweł II?
- Kwestia ta została definitywnie zamknięta w odniesieniu do kapłaństwa kobiet, ale nie co do ich diakonatu. Zwolennicy święceń diakonatu kobiet mówią, że możemy wprowadzić diakonat kobiet, a przy tym podkreślają, że nie może to być szczebel święceń prowadzący do kapłaństwa, tylko pewna posługa jak w starożytności. I tym sposobem dowodzą, że nie ma przeszkód teologicznych, by taką formę posługi wprowadzić. Ale to nie oznacza wcale, że na drugim etapie nie dojdzie do żądania kapłaństwa kobiet.
- Po powrocie z europejskiego zgromadzenia synodalnego w Pradze Ksiądz Arcybiskup mówił o napięciach jakie tam zaistniały wokół terminu „inkluzja”, które pojawiało się bardzo często w trakcie obrad, szczególnie w ustach przedstawicieli z zachodniej części kontynentu.
- Jest to rodzaj wytrychu, bo w istocie pod słowo „inkluzja” kryją się całkiem odmienne treści. Choć słowo to pojawia się w dokumentach przygotowawczych do synodu, jak i w ustach samego Papieża Franciszka, to nikt go dokładnie nie zdefiniował. W pozytywnym znaczeniu pod pojęciem „inkluzji” można rozumieć postawę włączenia i przygarnięcia do wspólnoty Kościoła osób znajdujących się na marginesie, co jest wyrazem miłosierdzia. Taka była postawa Pana Jezusa.
Ale inkluzja może też znaczyć Komunię św. dla osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach, czy też osób LGBT+, w duchu nowych, modnych ideologii lewicowo-liberalnych. Mówi się też np. o tym, że wykluczone czują się osoby żyjące w związkach poligamicznych. Tutaj nie padają jakieś jasne propozycje, zaznacza się, iż należałoby wszystkich włączać do Kościoła, żeby się nikt nie czuł wykluczony.
Trzeba jednak rozróżnić pomiędzy przygarnianiem człowieka, a akceptowaniem grzechu. Wierność nauczaniu Kościoła w niczym nie przekreśla szanowania godności osób homoseksualnych, w taki sposób jaki należy się każdemu człowiekowi. Natomiast „przygarnianie” grzechu nie może być tym, czym Kościół jest zainteresowany. A tym bardziej nie można dopuścić błogosławienia związków homoseksualnych, czego domagają się środowiska LGBT+. Potrzebne jest nawrócenie i łaska a nie afirmacja grzechu. Zamiast uspokajających sumienie słów o tak rozumianej „inkluzji”, lepiej byłoby studiować Słowo Boże, Objawienie i naukę Kościoła a także skorzystać z sakramentu pokuty. Nie możemy zgodzić się na tak daleko idącą redefinicję małżeństwa i rodziny. Małżeństwo istnieje wyłącznie między kobietą, a mężczyzną i nie ma innej możliwości.
Osobiście uważam, że myślenie typu: błogosławmy grzechowi byleby ci ludzie pozostali w Kościele, jest wyrazem jakiegoś poczucia klęski. Przestajemy już wierzyć, że ktoś może brać na serio nauczanie Kościoła, czy jego wymagania moralne. Kościół pełni swoją misję od 2000 lat i nie może się jej wyrzec. Istnieje jednak w różnych środowiskach taka moda, żeby słuchać tych, którzy do Kościoła nie chodzą i nie są związani z Kościołem, ale z jakiejś racji chcieliby Kościół zmieniać.
- W dyskusjach towarzyszących pracy synodu pojawia się spór dotyczący kwestii sprawowania władzy w Kościele, która spoczywa w rękach biskupów. Niektórzy chcieliby to rozszerzyć także na inne podmioty.
- Kościół jest hierarchiczny ze swej natury. Fakt, że Kościół ma strukturę hierarchiczną nie oznacza, że jedni stoją wyżej niż inni. Wszyscy, przez chrzest, są powołani do misji przybliżania ludzi i świata do Boga. Ta misja pochodzi bezpośrednio od Boga i nikt nie potrzebuje zgody drugiego człowieka na jej realizację. Jednakże, aby ją spełnić, potrzebna jest łaska, gdyż bez Chrystusa nic nie możemy uczynić (por. J 15,5). Dlatego konieczne jest, aby jedni – zwierzchnicy – uobecniali sakramentalnie Chrystusa innym, aby wszyscy mogli realizować misję ewangelizacyjną. Służba na rzecz misji wszystkich jest powodem istnienia funkcji hierarchicznej w Kościele. Relacja między wiernymi a hierarchią ma charakter misyjny i jest kontynuacją misji Syna w mocy Ducha Świętego. Z tego powodu hierarchia w Kościele nie jest owocem historycznych okoliczności, w których jedna grupa górowała nad drugą narzucając swoją wolę (Miguel de Salis).
- A jak postrzega Ksiądz Arcybiskup miejsce świeckich? Zawarte w tytule synodu pojęcie „uczestnictwa” oraz udziału w misji Kościoła dotyczy m. in. tego wymiaru?
- Udział świeckich we współodpowiedzialności za Kościół jest czymś absolutnie niezbędnym. Mówią o tym wszystkie dokumenty Kościoła, nie tylko te, które wyrosły z ducha Soboru Watykańskiego II. Czynimy więc bardzo wiele, aby ożywić w Kościele różne kolegialne ciała skupiające świeckich. Myślę o radach duszpasterskich czy o radach ekonomicznych, choć wiele trudności tu napotykamy. Z jednej strony werbalnie wszyscy chcą, aby takie rady istniały, ale z drugiej niektórym kapłanom jest czasem wygodniej funkcjonować bez nich. Sami świeccy też rzadko się do nich garną. Kiedy ich o to pytam, mówią: „przecież kapłan lepiej rozumie się na teologii, więc co my będziemy mu radzić”. Natomiast płaszczyzną, która w Kościele dobrze się sprawdza są rady ekonomiczne. Świeccy należący do nich czują, że faktycznie mogą coś konkretnie zaproponować i zrobić, bo się na tym znają.
- Inną płaszczyzną dyskusji nt. władzy w Kościele jest ciągnący się od wieków spór o granice tzw. centralizmu rzymskiego. Czyli krótko mówiąc jakie sprawy mogą być decydowane w ramach Kościołów lokalnych, a co musi wymagać zgody czy zatwierdzenia ze strony Rzymu?
- Jest to bardzo delikatny problem. Nadmiar centralizmu paraliżuje aktywność diecezji, a jego niedomiar sprzyja temu, aby rodziły się odrębne Kościoły, na tyle odmienne, że jeden ma taką teologie a drugi inną. Tak nie może być w Kościele, który – jak wyznajemy – w istocie jest „jeden”, choć posługuje się różnymi rytami.
- Przez wieki biskupi w Kościołach lokalnych byli wybierani przez kapituły, czy nie można by powrócić do tego zwyczaju?
- W średniowieczu władcy chrześcijańscy poczuwali się do obowiązku opiekowania się Kościołem, co w konsekwencji prowadziło do ingerencji panujących w sprawy obsadzania biskupstw. Z czasem jednak obsadzanie biskupstw przez panujących zaczęło stawać się nadużyciem, przyjmując formę tzw. inwestytury. Na tym gruncie zrodził się głośny spór między Stolicą Apostolską a cesarzem Henrykiem V, zakończony układem w Wormacji dnia 25.09.1122 r. W wyniku tego układu cesarz zrezygnował z inwestytury i zgodził się na wolny wybór biskupów przez kapituły katedralne. Idea wolnych wyborów biskupów przez kapituły katedralne przybrała formę normy prawnej dla całego Kościoła na Soborze Laterańskim II w 1139 r.; normę tę potwierdził Sobór Laterański IV w 1215 r.
Dzisiaj – ilekroć ma być mianowany biskup diecezjalny lub biskup koadiutor, jeśli prawnie nie postanowiono inaczej – legat papieski obowiązany jest zbadać i powiadomić Stolicę Apostolską, załączając swoje wotum, co wie o każdym z trzech kandydatów, którzy mają być zaproponowani Stolicy Apostolskiej (ks. Paweł Staniszewski). Nuncjusz w danym kraju pyta o opinię 24 ludzi, w tym także świeckich danej diecezji, jakiego pasterza ona potrzebuje i kto nadawałby się do tego zadania. Wydaje się, że poszukiwanie kandydata przez kapituły, zakłada większe ryzyko, ponieważ opiera się na mniejszym gronie zapytywanych.
- Warto chyba przypomnieć, że zasada synodalności została znacznie silniej wprowadzona w życie w Kościołach wschodnich np. w Kościele greckokatolickim. Co z tej tradycji Kościół rzymski mógłby zaczerpnąć i wcielić w życie?
- Idea synodalności w katolickich Kościołach wschodnich zakłada pewien element pozytywny, a jest nim niezwykła częstotliwości spotkań synodalnych. Powtarzam jednak, że w synodach Kościołów wschodnich nie uczestniczą świeccy. Tak np. przed kilkoma dniami zakończyło się ogólnoświatowe spotkanie wszystkich biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Na chrześcijańskim Wschodzie ograniczono właściwie rozumienie pojęcia „synod” jedynie do organu kolegialnego biskupów zgromadzonego pod przewodnictwem patriarchy lub niższej rangi zwierzchnika Kościoła autokefalicznego. Tego rodzaju idea synodalności z jednej strony podkreśla doniosłą rolę i znaczenie kolegialności biskupów wraz ze swoim patriarchą, arcybiskupem większym lub metropolitą „sui iuris”, z drugiej zaś traktuje biskupa Rzymu jako najwyższą instancję odwoławczą.
Tymczasem u nas – na październikowy synod o synodalności do Rzymu – zostali zaproszeni także ludzie świeccy w roli delegatów. To jest novum, wcześniej świeccy mogli być najwyżej konsultorami.
- Przez cały październik obradować będą w Rzymie delegaci ze wszystkich krajów uczestnicząc w XVI Zwyczajnym Zgromadzeniu Ogólnym Synodu Biskupów. To otwiera nowy etap prac synodu, na czym będzie on polegać?
- Czas do obecnego października tego roku był czasem zbierania opinii. Chodziło o to, by ludzie się wypowiedzieli o tym, co uważają za istotne dla procesu ewangelizacji. Natomiast podczas zgromadzenia synodu w październiku w Rzymie ma być rozpoczęty proces rozeznawania w Duchu Świętym. Prowadzone przez miesiąc rozeznawanie ma wykazać co jest drogą proponowaną Kościołowi przez Ducha Świętego, a co jest naszym ludzkim pomysłem na Kościół. Dopiero tam będziemy mogli doświadczyć prawdziwego synodu. Zobaczymy do czego to rozeznanie doprowadzi.
- Ale Synod Biskupów „ex definitione” jest ciałem doradczym. Więc jeśli nawet październikowe rozeznanie miałoby zejść na manowce, to papież jest tym bezpiecznikiem, który może to wszystko zatrzymać. Decyzje należą nie do synodu lecz papieża.
- Synod Biskupów faktycznie nie może postanowić nic w sferze doktrynalnej, ale może wnieść pewne sugestie dla Ojca Świętego, jak np. te dotyczące LGBT+.
- W wywiadzie dla KAI sprzed kilku miesięcy Ksiądz Arcybiskup mówił: „Jestem przekonany, iż – jako polski Episkopat – możemy pomóc Kościołowi powszechnemu na jesiennym zgromadzeniu synodu w Rzymie, przedstawiając nasze propozycje oparte na nauczaniu Kościoła”. Z czym więc na synod do Rzymu jedzie polska delegacja?
- Nasz postulat brzmi: odkrywać dziedzictwo Soboru Watykańskiego II! Oznacza to wcielanie i rozwijanie nauczania soboru w taki sposób, by nie ulegało ono wynaturzeniom. Mam nadzieję, że owocem rozeznania będzie przyjęcie jako wniosków końcowych tylko tego, co jest jednomyślną opinią wszystkich. Ufam, że Papieżowi Franciszkowi chodzi o to samo.
- Kościół w Polsce znajduje się dziś w czasie istotnego, a zarazem trudnego, historycznego przełomu. W jakim zakresie, w odkryciu dalszej drogi, może mu pomóc synod o synodalności? Co najbardziej i najpilniej wymaga tu reformy?
- Kościół jest „semper reformanda”. Podobnie jak każdy człowiek powinien chodzić do spowiedzi i starać się na tyle zmienić swoje postępowanie, by było ono coraz to bliższe postawie Chrystusowej, tak i cały Kościół potrzebuje nieustannej odnowy. I to nie tylko odnowy fasady czy zewnętrznego tynku, ale i tego co jest w środku.
Niebezpieczeństwo bowiem polega na tym, że wspólnoty chrześcijańskie są zazwyczaj zaludnione przez osoby, które są zaangażowane w jakąś konkretną służbę, ale tak naprawdę osoby te nie są zainteresowane i chętne do podjęcia drogi wiary. Osoby te rzadko i niechętnie uczestniczą w chwilach modlitwy i formacji, a jeśli to robią, to raczej po to, by zapłacić pewien „podatek”, który pozwala im pozostać w środowisku, w jakim czują się mile widziani.
Marzę o tym, by wierni zaczęli bardziej kochać swój Kościół. By przejmowali za niego większą współodpowiedzialność. Nie wystarcza niedzielna Msza św. i na tym koniec. Kościół jest wspólnotą wiernych, którzy chcą aktywnie uczestniczyć w jego misji. Mam nadzieję, że tak rozumiana synodalność może obrócić kierunek zmian i pomóc w odnowie, jaka jest dzisiaj Kościołowi bardzo potrzebna.
- Dziękuję za rozmowę.
Marcin Przeciszewski / Warszawa