Test dla rządu Tuska. Niebezpieczna dla Polski deklaracja europejskiej suwerenności cyfrowej
Co musisz wiedzieć
- W Berlinie ma zostać podpisana „Deklaracja na rzecz europejskiej suwerenności cyfrowej”, określająca nowe priorytety technologiczne UE.
- Polska – najpewniej reprezentowana przez ministra cyfryzacji Krzysztofa Gawkowskiego – planuje dokument podpisać, mimo poważnych konsekwencji strategicznych.
- Deklaracja faworyzuje francusko-niemieckie firmy technologiczne, podczas gdy Polska nie posiada własnych koncernów zdolnych konkurować w skali UE.
- Projekt zakłada unijną „autonomię technologiczną”, co może ograniczyć współpracę z USA (np. przy systemach wojskowych, cyberbezpieczeństwie i wymianie danych).
- Eksperci ostrzegają, że Polska może zostać zmuszona politycznie lub prawnie do wyboru europejskich – często droższych i gorszych – rozwiązań zamiast amerykańskich, co osłabi nasze bezpieczeństwo i konkurencyjność.
Deklaracja europejskiej suwerenności cyfrowej
Lada moment w Berlinie podpisana zostanie „Deklaracja na rzecz europejskiej suwerenności cyfrowej” – dokument inicjowany przez Niemcy, który ma zdefiniować strategiczne priorytety Unii Europejskiej w dziedzinie technologii. Podpisy pod nim złożą przedstawiciele rządów, w tym z dużym prawdopodobieństwem minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski z ramienia Polski.
Deklaracja na rzecz europejskiej suwerenności cyfrowej jest krokiem w kierunku, który w dłuższej perspektywie może znacząco ograniczyć polską swobodę działania w sferze cyfrowej i bezpieczeństwa narodowego. Polska nie ma własnych dużych koncernów technologicznych zdolnych konkurować z Thalesem, Airbusem, Atos, SAP czy Dassault. W efekcie określane w deklaracji jako „wspólne europejskie rozwiązania” będą w 90 % francusko-niemieckie, a Polska będzie tylko klientem i współfinansującym tych firm, nie czerpiąc z tego korzysci.
Deklaracja ta podkreśla, że suwerenność cyfrowa nie oznacza izolacji, lecz zdolność do autonomicznych decyzji w zakresie infrastruktury, danych i innowacji, ale z drugiej strony, że:
„Europa musi działać samodzielnie, opierając się na własnych wartościach, bez nadmiernej zależności od zewnętrznych graczy”
– czytamy w tekście. Dokument akcentuje ochronę wrażliwych danych przed domniemanymi obcymi wpływami, promowanie europejskich rozwiązań i współpracę z partnerami dzielącymi unijne wartości. Takie sformułowania celują w wykluczenie USA.
Konsekwencje dla Polski
Najważniejsza ma być promocja europejskich technologii poprzez inwestycje i regulacje sprzyjające innowacjom. Podkreślono rolę standaryzacji i interoperacyjności, by unijne produkty mogły konkurować na świecie. Polska może zostać zmuszona (politycznie lub w przyszłości prawnie) do kupowania droższego i często gorszego europejskiego sprzętu i oprogramowania zamiast tańszego i lepszego amerykańskiego (Microsoft, Google, AWS, Cisco, Palantir).
Kolejny priorytet to "technologiczna niezależność". Deklaracja wzywa do długoterminowych nakładów na infrastrukturę, półprzewodniki, sieci 6G, satelity, kwantowe technologie, cyberbezpieczeństwo, chmury i AI. Zachęca do adaptacji europejskich rozwiązań w biznesie i administracji, redukcji barier dla prywatnych funduszy oraz celowanego wykorzystania zamówień publicznych na rzecz dostawców z UE. Oprogramowanie open-source, spełniające wysokie standardy bezpieczeństwa, ma uzupełniać proprietaryjne (ang. chronione patentem - przyp. red.) systemy, którymi dotychczas były zastosowania pochodzące z USA.
Dokument postuluje także proaktywną rolę w kształtowaniu międzynarodowych norm infrastruktury, łańcuchów dostaw i umiejętności cyfrowych. Zależności mają być zarządzane strategicznie, nie dążąc do samowystarczalności, lecz do autonomii w kluczowych obszarach.
Polska zostanie zmuszona do ograniczenia współpracy z USA?
Dla polskiego bezpieczeństwa narodowego kwestia współpracy z USA w zakresie wymiany danych, jest wręcz egzystencjalna, bo polska armia jest powiązana z amerykańskimi systemami (F-35, Patriot, HIMARS, Visa/Waiver – systemy biometryczne, oprogramowanie wywiadowcze). Deklaracja ma na celu poluzowanie powiązań technologicznych z USA pod pretekstem „ochrony najwrażliwszych danych przed nieuzasadnioną ingerencją zewnętrzną” i „eksterytorialnym prawem”. W razie zaostrzenia polityki „data sovereignty” (ang. suwerenność cyfrowa - przyp. red.) Polska może stanąć przed wyborem: albo ograniczyć współpracę z USA w zakresie bezpieczeństwa i wymiany informacji, albo być oskarżana o łamanie „europejskiej suwerenności cyfrowej”.
Niemieckie interesy
Inwestycje w edukację, badania i umiejętności cyfrowe mają wzmocnić siłę roboczą, obywateli i firmy. Wymiana najlepszych praktyk między państwami, przyciąganie talentów i lifelong learning (ang. ciągłe zdobywanie wiedzy - przyp. red.) w zakresie mediów to priorytety owej suwerenności cyfrowej. Odpowiedzią ma być budowa europejskich zdolności cybernetycznych, w tym rozwiązań z rodzimych firm.
Niemiecka ofensywa i test dla Tuska
Za pomysłem suwerenności cyfrowej stoi niemiecka perspektywa. Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Elektrycznego i Cyfrowego podkreśla, że debata o suwerenności była dotąd defensywna, a teraz ma przejść do ofensywy. Wzywają do rozwoju ekosystemu mikroelektroniki via Chips Act 2.0, uproszczenia pozwoleń na centra danych i konkurencyjnych cen energii. Berlin widzi suwerenność jako szansę na budowę nowej bazy przemysłowej, redukcję zależności od Azji i USA.
Podpisanie tej deklaracji to polityczny test dla rządu Tuska. Europa potrzebuje USA jako partnera i sojusznika w ramach wspólnoty Świata Zachodu.
[Aleksandra Fedorska jest dziennikarką Tysol.pl oraz licznych polskich i niemieckich mediów]
[Tytuł, sekcje "Co musisz wiedzieć" "Co to oznacza w praktyce" i FAQ, a także śródtytuły i lead od Redakcji]
Co to oznacza w praktyce?
- Polska może utracić swobodę wyboru technologii, bo europejskie regulacje zaczną wymuszać korzystanie z rozwiązań francusko-niemieckich zamiast tańszych i lepszych systemów z USA.
- Współpraca wojskowa i wywiadowcza z Amerykanami może zostać ograniczona, jeśli UE uzna amerykańskie systemy za „zbyt ryzykowne” dla europejskiej suwerenności danych.
- Polskie instytucje publiczne i biznes zostaną zmuszone do kosztownych migracji do europejskich chmur, oprogramowania i infrastruktury, niezależnie od ich jakości czy kompatybilności.
- Niemcy i Francja zyskają dominację technologiczną i finansową, bo to ich firmy będą producentami większości „wspólnych europejskich rozwiązań”.
- Polska stanie się klientem, a nie współtwórcą europejskiej cyfryzacji, co pogłębi zależność od decyzji podejmowanych w Berlinie i Paryżu.
- Deklaracja może stać się podstawą kolejnych wiążących regulacji, które w przyszłości jeszcze bardziej ograniczą możliwość współpracy z USA także w obszarach bezpieczeństwa i obrony.
Najczęściej zadawane pytania (FAQ)
Czym jest „Deklaracja na rzecz europejskiej suwerenności cyfrowej”? To inicjatywa europejska, która ma wyznaczyć kierunek rozwoju technologii w UE, promując europejskie (czyli głównie niemiecko-francuskie) rozwiązania zamiast amerykańskich.
Dlaczego to może być niebezpieczne dla Polski? Polska nie ma własnych gigantów technologicznych, więc będzie jedynie klientem i płatnikiem. Może też zostać zmuszona do odchodzenia od amerykańskich systemów kluczowych dla bezpieczeństwa.
Czy deklaracja może ograniczyć współpracę z USA? Tak. Jej zapisy o „ochronie danych przed zewnętrzną ingerencją” mogą być używane do stopniowego wypychania technologii z USA z administracji i sektora publicznego.
Kto najwięcej zyska na europejskiej suwerenności cyfrowej? Przede wszystkim Niemcy i Francja, których firmy technologiczne będą dostawcami „wspólnych europejskich rozwiązań”.
Co podpisanie deklaracji oznacza dla polskich firm i administracji? Wyższe koszty, obowiązek korzystania z europejskich technologii oraz ryzyko braku kompatybilności z dotychczas używanymi amerykańskimi systemami.




