Waldemar Żyszkiewicz: Macron i teoria pajacowania

Prezydent Macron ma również dobre rady dla tych, którzy chcieliby zaopatrzyć się w garnitur, w czym przypomina nieco zaradną i rezolutną Annę Komorowską, która w konieczności wyjazdu Polaków na saksy widziała ciekawe wyzwanie życiowe, a nie po prostu przymus ekonomiczny, będący rezultatem braku społeczno-gospodarczej polityki państwa, w którym jej mąż („zmień pracę, weź kredyt”) sprawował akurat funkcję prezydenta.
Szkoda, że o treści dobrej rady suflowanej nastolatkowi, Emmanuel Macron sam zapomniał podczas obchodów tzw. Święta Muzyki. Osobiste gusta jego i jego doświadczonej małżonki to jedna sprawa. Lubią spektakle typu „After Dark”? Ależ wolno im, jak najbardziej, choć to trochę przeczasiałe upodobania, gdzieś z połowy lat 70. minionego wieku.
Czym innym jednak pozostaje kryptoreklama i forowanie lubieżnej estetyki camp podczas występu transwestytów bądź transseksualistów (bo brak jasności, z czym mieliśmy tu do czynienia) w Pałacu Elizejskim. Jeśli zdrobniała forma imienia razi Emmanuela Macrona podczas śpiewania Marsylianki, to winien on wziąć pod uwagę, że ogromną większość ludzi (nie tylko rodowitych Francuzów) razi epatowanie globalnego audytorium dewiacyjnymi formami seksualności w tradycyjnej siedzibie prezydentów Francji.
Rozumiem, że schlebianie politycznej poprawności ku uciesze hałaśliwych roszczeniowych mniejszości, z LGBTQ na tęczowym sztandarze, może kusić. Ale niewątpliwie należy też do katalogu poważnych uchybień wobec obowiązków i godności prezydenta Republiki Francuskiej. Nie warto lekceważyć głosów francuskich środowisk konserwatywnych mówiących o profanacji urzędu i siedziby. Warto też pamiętać, że skutecznie rosnący odsetek obywateli Francji wyznania muzułmańskiego zyskuje w ten sposób kolejny poważny argument przeciwko rdzennej ludności.
Tak się nie robi, Manu.
Waldemar Żyszkiewicz