[Tylko u nas] Osiński: Niemiec sięga po szwajcarską gazetę żeby się dowiedzieć co się dzieje w Niemczech

Niemieckie władze zbyt długo tolerowały działalność arabskich przestępców. Po kryzysie migracyjnym w 2015 r. zjawisko uległo nasileniu
 [Tylko u nas] Osiński: Niemiec sięga po szwajcarską gazetę żeby się dowiedzieć co się dzieje w Niemczech
/ screen YouTube
W ubiegłym tygodniu kolejne brutalne morderstwo wstrząsnęło Niemcami. W Stuttgarcie 28-letni Syryjczyk zabił "samurajskim" mieczem 36-letniego Niemca kazachskiego pochodzenia - w biały dzień i na oczach niedowierzającego tłumu (w tym 11-letniej córki ofiary). Kilka dni wcześniej 40-letni "uchodźca" z Erytrei popchnął na frankfurckim dworcu ośmioletniego chłopca i jego matkę pod nadjeżdżający pociąg. Dziecko zginęło na miejscu. Jak podają gazety, obaj mordercy przybyli "prawdopodobnie" cztery lata temu, czyli gdy Angela Merkel złamała konwencję dublińską i otworzyła granice.
 
Po nocy sylwestrowej w 2015 r. w Kolonii niemieckie media nie cenzurują już wprawdzie informacji o gwałtach czy innych przestępstwach imigrantów, ale o ich pochodzeniu rozpisują się nadal dość zdawkowo, aby nie bulwersować opinii publicznej. Kiedy na końcu lipca w nadreńskim Voerde młody mężczyzna zepchnął z peronu 34-letnią kobietę, te same media nagłośniły to wydarzenie w sposób krańcowo odmienny, wszem i wobec podkreślając, że sprawca urodził się w Niemczech.
 
Tak czy inaczej, jedno jest pewne: w Berlinie i innych większych niemieckich miastach już zawsze dochodziło do przestępstw, acz gwałty i krwawe egzekucje na środku ulicy, często na oczach wstrząśniętych dzieci, stanowią niewątpliwie "nową jakość", której przed 2015 r. w Europie Środkowej po prostu nie było i którą znamy co najwyżej z nagrań zdegenerowanych buntowników Państwa Islamskiego.
 
Ofiarą arabskich zbrodni w RFN padają też Polacy. W 2016 r. w badeńskim Reutlingen Syryjczyk uzbrojony w maczetę zamordował na ulicy ciężarną Polkę. Na końcu ubiegłego roku w berlińskiej dzielnicy Neukölln została zamordowana 25-letnia Wiktoria S. z Trójmiasta, która została postrzelona z najbliższej odległości. Co prawda przez niemieckiego narkomana, ale na ulicy targanej codziennymi porachunkami arabskich mafii, które zajmują się handlem narkotykami, wymuszeniami i zabójstwami.
 
W samym Berlinie niemiecka policja jest bezradna. Problem polega na tym, że wielu czołowych członków arabskich gangów zasłania się już niemieckim paszportem, bo należy do kolejnego pokolenia imigrantów, które urodziło się w Niemczech. Arabowie, którzy dotarli do stolicy na fali migracyjnej w 2015 r., są więc często tylko narzędziami "grubszych ryb". Szczególnie ostatnie lata wystawiły cierpliwość niemieckich śledczych na próbę.
 
W 2018 r. nieznani sprawcy zastrzelili w Berlinie wpływowego szefa jednego z berlińskich gangów, Nidala Rabiha. 36-letni Arab spędził pół życia w zakładzie karnym, niemniej już od wczesnej młodości skutecznie zarządzał lokalnym światem przestępczym. Jakiś czas temu jego klan zblatował się z gangiem Abou-Chaker, słynącym z efektownych napadów i sutenerstwa w dzielnicy Schöneberg. Arabowie kpią sobie z bezradnego wobec nich niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, opłacając najlepszych prawników. Co gorsza, dla niemieckiej młodzieży delikwenci jak Arafat Abou-Chaker cieszą się statusem celebrytów. Pożyteczną drabiną okazują się dla nich relacje z twórcami niemieckiego hip-hopu. Znani raperzy jak Kay One, Capital Bra czy Bushido uzyskali sukces dzięki finansowym zastrzykom stołecznych arabskich klanów, którym oni w zamian za otrzymane korzyści otwierają teraz drzwi na salony.
 
Za sprawą wątpliwych filmów i seriali dzielnica Neukölln weszła już do niemieckiej kultury masowej jako wylęgarnia zroganizowanej przestępczości arabskiej. Pazerne korzenie lokalnych mafii sięgają jednak znacznie dalej. W całym Berlinie działa ok. 20 rodzinnych gangów, liczących kilkanaście tysięcy członków. Stołeczne dzielnice są podzielone: Arabowie skupiają się na ulicach byłego Berlina Zachodniego, czyli na dzielnicach Tiergarten, Wedding, Kreuzberg i Neukölln, ponieważ we wschodnich dzielnicach jak Hellersdorf czy Marzahn nie są mile widziani.
 
Co ciekawe, podobnie jak sami Arabowie niechętnie zapuszczają się do wschodnioberlińskich dzielnic, tak samo obnoszący się zbytnio ze swoją chrześcijańską wiarą Niemiec może paść ofiarą napaści w Neukölln. A także ktoś z żydowską kipą, jako że importowany przez Arabów antysemityzm kwitnie w Niemczech w najlepsze. Dopiero kilka dni temu w stołecznym Wilmersdorfie sprawca arabskiego pochodzenia zaatakował żydowskiego rabina Jehudę Teichtala, który wychodził akurat ze swoim dzieckiem z synagogi.
 

"Merkel popełniła błąd, gdy odkupując winy za zagładę Żydów wpuściła do Niemiec rzesze osób, które ich szczerze nienawidzą"

 
- zauważył zmarły niedawno niemiecki projektant mody Karl Lagerfeld.
 
Korzenie problemu z Arabami w Berlinie sięgają lat 70. XX w., gdy do RFN hurtowo napływali imigranci z Libanu i Turcji. O ile mniejszość turecka składała się wszelako głównie z imigrantów zarobkowych, o tyle Libańczycy posiadali w Niemczech status uchodźcy z państwa dotkniętego wojną. Na podobnych zasadach docierali wkrótce do Berlina Zachodniego obywatele innych krajów Bliskiego Wschodu, m.in. z Palestyny.
 
W odróżnieniu od większości obywateli NRD oraz innych państw bloku sowieckiego Arabowie mogli bez większych trudności lądować w zachodniej części podzielonego miasta, upierając się, że nie posiadają paszportów. W przeciwieństwie do Turków, którzy w zachodnich sektorach licznie podejmowali pracę, arabska ludność miała status szczególny. Jako że przybyła tu na niejasnych warunkach, była początkowo pozbawiona elementarnych praw. Arabom nie wolno było pracować, a ich dzieci nie musiały chodzić do szkoły. Zamiast niemieckiej gospodarki arabscy przybysze zasilali więc kolejki przed urzędami ds. opieki socjalnej. Te trudne początki sprzyjały oczywiście dezintegracji, a z czasem przeistaczały się w nieskrywany bunt. Arabowie zaczynali zamykać się w rodzinnych "kokonach", w równoległych społecznościach, które w końcu straciły kontakt z niemiecką rzeczywistością i później zaczęły kultywować swoją izolację jako coś "szczególnego". Analogie z kryzysem migracyjnym w 2015 r. narzucają się tu nieodparcie.
 
Owe "arabskie wyspy" w sercu Niemiec rosły wraz z upływem czasu. Zawierano liczne małżeństwa i rodzinne układy, a ponieważ Arabowie pierwszego pokolenia poczuli się odcięci od zachodnioniemieckich beneficjów, musieli znaleźć inne drogi "samozatrudnienia". Toteż w ich zamkniętym świecie mógł swobodnie dojrzewać system zorganizowanego przestępstwa. Dziś inicjatorzy tego systemu albo umarli albo wycofali się do drugiego, trzeciego szeregu. Ale to nie szkodzi - ich wnuczęta i nowi imigranci są dobrze wyszkolonymi spadkobiercami, którzy podobnie jak oni pobierają zasiłki, a całą resztę (czytaj: miliony) dorabiają sobie na zastraszaniu, kradzieży, wymuszaniu haraczy i sprzedaży narkotyków. Jak pokazuje choćby przykład rodziny Abou-Chaker, w ten sposób można nawet dotrzeć na czerwone dywany festiwalu filmowego Berlinale.
 
Działalność przestępcza klanów nabrała tempa po upadku muru berlińskiego, nad którego gruzami jeszcze przed końcem 1989 r. przeskoczyło w zachodnim kierunku kilkanaście tysięcy Arabów z państw bloku sowieckiego. Potrafili się szybko dostosować do nowej rzeczywistości zjednoczonego Berlina, rozwinąwszy dalsze obszary swojej kryminalnej działalności. Odtąd skupiali się głównie na prostytucji oraz ściąganiu haraczy za ochronę, o czym może się przekonać jeszcze dziś każdy poczciwy człowiek, który zapragnie w Neukölln otworzyć swoją własną firmę. Z sutenerstwa, wymuszania i zastraszania płyną dzisiaj miliony, które arabskie rodziny inwestują potem w legalne biznesy w krajach swojego pochodzenia.
 

"W krajach arabskich wyrastają z ziemi pałace, których właściciele mieszkają w Niemczech i oficjalnie pobierają zasiłki"

 
- tłumaczy Ralph Ghadban, który w swoich publikacjach zajmuje się działalnością arabskich klanów.
 
Ponieważ arabscy uchodźcy w latach 70. nie mieli prawa do podjęcia pracy, szybko wykryli sztuczki, dzięki którym mogli nadużywać system socjalny. I mimo że dziś młode pokolenie Arabów zarabia krocie i mówi po niemiecku, to nadal traktuje świadczenia jako należne mu "odszkodowanie" za rzekomo niezawinioną izolację.
 
W Berlinie wojny między zwaśnionymi Arabami toczą się głównie o dzielnice, w których kwitnie handel narkotykami, jak chocby Wedding. Przed transformacją ustrojową ogniskiem zachodnioberlińskiego narkobiznesu były okolice centralnego Tiergarten (autentycznie opisane w światowym bestsellerze "My, dzieci z dworca Zoo"). Już wtedy sytuacja wyglądała tam beznadziejnie, ale w obliczu kryzysu migracyjnego w 2015 r. liczba narkomanów gwałtownie wzrosła.
 
Niemieccy politycy tylko z trudem ukrywają swoją bezradność. Skrajnych zaniedbań w walce z handlem narkotykami dopuścił się też niestety lewicowy lokalny rząd, nie traktując sprawy zbyt poważnie, ale za to rozwodząc się jednocześnie o nieustającej "pladze polskich bezdomnych", której należy "niezwłocznie" położyć kres. Sytuacja w Neukölln, Kreuzbergu czy Weddingu przerasta także policję. Po śmierci Nidala Rabiha policja wzmocniła wprawdzie swoją obecność na ulicach miasta, ale służba we wspomnianych okolicach jest wciąż nader niewdzięcznym zadaniem, bo nawet zwyczajna kontrola drogowa może się źle skończyć.
 
Zastraszanie policjantów oraz ich rodzin w Berlinie jest na porządku dziennym. Z kolei młodzi Arabowie posuwają się pod ich adresem do coraz dalej idących gróźb i oszczerstw, gdyż słowo "deportacja" straciła dla nich siłę rażenia. Parę miesięcy temu pewien dziennikarz został zaatakowany przez członka gangu Abou-Chaker. Wydarzenie miało miejsce w sądzie administracyjnym w Tiergarten, a obok stali bezczynni ochroniarze, którzy rozkładali ręce. Prawo niemieckie obchodzi młodych Arabów tyle co zeszłoroczny śnieg.
 
Gorzej, że z powodu braków personalnych do szkół policyjnych przyjmowane są często osoby pochodzenia arabskiego. Być może dlatego gangsterzy mogli w przeszłości szybciej zwinąć żągle, gdy zanosiło się na kolejną obławę czy też lepiej zaplanować kolejne delikty. Berlinem wstrząsnęło w ostatnich lata kilka spektakularnych przestępstw, które można przypisać mafii arabskiej.
 
Najgłośniejszym z nich była kradzież złotej monety o wartości 3,7 mln euro. Eksponat znajdywał się w śródmiejskim Bode-Museum, w pilnie strzeżonej witrynie. Skradzione w 2017 r. precjozum nigdy nie zostało odnalezione. W 2014 r. Arabowie napadli w biały dzień na jubilera na centralnym Kurfürstendammie, zaludnionym zwykle przez mieszkańców i turystów. W październiku 2018 r. w podobnych okolicznościach doszło niedaleko Alexanderplatz do napadu na furgon do transportu pieniędzy. Już w 2010 r. najemnicy klanu okradli uczestników turnieju pokera. I to wszysko przed czujnymi oczami monitoringu. Akurat w tym ostatnim przypadku jeden ze sprawców został rozpoznany i powędrował do więzienia, ale większość świadków zwykle odwołuje zeznania bądź wycofuje oskarżenia, głównie za pomocą sprawdzonych metod zastraszania, które z kolei są możliwe tylko dzięki bezwzględnej wzajemnej lojalności członków arabskich gangów.
 

"Przestępcy kierują się zasadami, które w w arabskich kulturach istnieją od tysięcy lat. Liczy się tylko rodzina, a nielojalne osoby karani są dożywotnią anatemą, pomówieniami lub śmiercią"

 
- tłumaczy Mathias Rohe, prawnik i orientalista z Uniwersytetu Erlangen-Nürnberg.
 
Natomiast jeśli ktoś zrywa z klanem, musi się liczyć z poważnymi konsekwencjami, nawet jeśli jest już słynnym twórcą jak raper Bushido. Dzięki jego zeznaniom zatrzymano dwóch braci Abou-Chaker. Tymczasem sam Bushido nie wychodzi bez ochrony na ulicę, a jego prominentni koledzy jak Capital Bra woleli odwrócić się od niego niż od Arabów.
 
Dopiero ostatnie miesiące uświadomiły Niemcom, co wylęgało się latami w ich miastach za przyciemnionymi szybami fikcyjnych kawiarni, kasyn, biur bukmacherskich i barów Shisha. No bo przecież niemieckie media nie mogły ich uświadomić. Nie tylko były szef niemieckiego kontrwywiadu Hans-Georg Maassen, który za krytyczne słowa o polityce migracyjnej Angeli Merkel popadł w niełaskę rządzących, zauważył, że w dzisiejszych czasach trzeba już sięgać po szwajcarską gazetę, aby móc ustalić, co naprawdę dzieje się w Niemczech.
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim

Od 29 kwietnia na opolskim odcinku Kanału Gliwickiego wyłowiono prawie półtorej tony martwych ryb - poinformowało we wtorek PAP biuro prasowe wojewody opolskiego. Dodano, że służby wojewody prowadzą monitoring wód m.in. pod kątem zakwitu złotej algi.

Dopiero teraz zaczynam rozumieć. Szczere wyznanie Świątek z ostatniej chwili
"Dopiero teraz zaczynam rozumieć". Szczere wyznanie Świątek

Iga Świątek przygotowuje się do turnieju Italian Open, który odbędzie się w dniach 6–19 maja w Rzymie. W jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała, jak mierzy się ze skutkami rosnącej popularności.

Białoruś: Władze ogłosiły nagłą inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej z ostatniej chwili
Białoruś: Władze ogłosiły "nagłą inspekcję" środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej

Białoruskie władze wojskowe ogłosiły we wtorek niespodziewaną inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej, w tym wyrzutni Iskander i samolotów Su-25. Są one przystosowane do przenoszenia rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. "Ma to wymiar propagandowy, bo Mińsk nie ma żadnej kontroli nad rosyjską bronią jądrową na swoim terytorium" - mówi PAP Kamil Kłysiński, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO] z ostatniej chwili
Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO]

7 maja 2024 roku Rafał Trzaskowski został powtórnie zaprzysiężony przed Radą Warszawy. Uroczystość rozpoczęła się o godz. 14:30 w Pałacu Kultury i Nauki.

Europejski Kongres Gospodarczy. Lasek zabrał głos ws. przyszłości CPK z ostatniej chwili
Europejski Kongres Gospodarczy. Lasek zabrał głos ws. przyszłości CPK

– Dzisiaj nie rozmawiamy o tym, czy budować Centralny Port Komunikacyjny, tylko jak go budować – twierdził podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego pełnomocnik rządu ds. CPK Maciej Lasek. Jak dodał, z uzyskanych przez niego informacji wynika, że realnym terminem oddania lotniska może być 2032 r.

Niemieckie media otwarcie: Bruksela chce pokazać Polakom, że głosowanie za proeuropejskim rządem się opłaca z ostatniej chwili
Niemieckie media otwarcie: "Bruksela chce pokazać Polakom, że głosowanie za proeuropejskim rządem się opłaca"

We wtorkowej publikacji niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung” wprost stwierdza, że zakończeniem procedury związanej z rzekomym łamaniem praworządności przez Polskę, Bruksela chce pokazać Polakom, że głosowanie za proeuropejskim rządem "opłaca się zarówno politycznie, jak i finansowo".

Atakował pasażerów metra. Niepokojące nagranie z Warszawy z ostatniej chwili
Atakował pasażerów metra. Niepokojące nagranie z Warszawy

Policja zatrzymała 22-letniego mężczyznę, który atakował pasażerów warszawskiego metra. Konrad B. miał przy sobie gaz łzawiący, kaburę na pistolet oraz kajdanki. Zaczepiał przypadkowe osoby prowokując je do konfrontacji.

Niepokojący incydent na granicy polsko-białoruskiej z ostatniej chwili
Niepokojący incydent na granicy polsko-białoruskiej

Grupa licząca ok. 80 cudzoziemców próbowała siłowo przekroczyć polsko-białoruską granicę przez rzekę Przewłokę. Migranci rzucali w polskie służby m.in. kamieniami - poinformowała we wtorek rzeczniczka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej mjr Katarzyna Zdanowicz.

Polskie MiGi-29 przechwyciły rosyjski samolot z ostatniej chwili
Polskie MiGi-29 przechwyciły rosyjski samolot

6 maja 2024 roku para dyżurna MiG-29 z 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Malborku dokonała przechwycenia oraz identyfikacji wizualnej samolotu Federacji Rosyjskiej - informuje Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych we wtorek po południu.

Zbigniew Kuźmiuk: Jaka to była polityczna hucpa z ostatniej chwili
Zbigniew Kuźmiuk: Jaka to była polityczna hucpa

Wczoraj przewodnicząca KE Ursula von der Leyen napisała na platformie X, że Komisja zamierza zamknąć procedurę z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej przeciwko Polsce wszczętą w grudniu 2017 roku. Przy okazji przewodnicząca KE gratuluje premierowi Tuskowi i jego rządowi ważnego przełomu i stwierdza, że „jest to wynik jego ciężkiej pracy i zdecydowanych wysiłków na rzecz reform”.

REKLAMA

[Tylko u nas] Osiński: Niemiec sięga po szwajcarską gazetę żeby się dowiedzieć co się dzieje w Niemczech

Niemieckie władze zbyt długo tolerowały działalność arabskich przestępców. Po kryzysie migracyjnym w 2015 r. zjawisko uległo nasileniu
 [Tylko u nas] Osiński: Niemiec sięga po szwajcarską gazetę żeby się dowiedzieć co się dzieje w Niemczech
/ screen YouTube
W ubiegłym tygodniu kolejne brutalne morderstwo wstrząsnęło Niemcami. W Stuttgarcie 28-letni Syryjczyk zabił "samurajskim" mieczem 36-letniego Niemca kazachskiego pochodzenia - w biały dzień i na oczach niedowierzającego tłumu (w tym 11-letniej córki ofiary). Kilka dni wcześniej 40-letni "uchodźca" z Erytrei popchnął na frankfurckim dworcu ośmioletniego chłopca i jego matkę pod nadjeżdżający pociąg. Dziecko zginęło na miejscu. Jak podają gazety, obaj mordercy przybyli "prawdopodobnie" cztery lata temu, czyli gdy Angela Merkel złamała konwencję dublińską i otworzyła granice.
 
Po nocy sylwestrowej w 2015 r. w Kolonii niemieckie media nie cenzurują już wprawdzie informacji o gwałtach czy innych przestępstwach imigrantów, ale o ich pochodzeniu rozpisują się nadal dość zdawkowo, aby nie bulwersować opinii publicznej. Kiedy na końcu lipca w nadreńskim Voerde młody mężczyzna zepchnął z peronu 34-letnią kobietę, te same media nagłośniły to wydarzenie w sposób krańcowo odmienny, wszem i wobec podkreślając, że sprawca urodził się w Niemczech.
 
Tak czy inaczej, jedno jest pewne: w Berlinie i innych większych niemieckich miastach już zawsze dochodziło do przestępstw, acz gwałty i krwawe egzekucje na środku ulicy, często na oczach wstrząśniętych dzieci, stanowią niewątpliwie "nową jakość", której przed 2015 r. w Europie Środkowej po prostu nie było i którą znamy co najwyżej z nagrań zdegenerowanych buntowników Państwa Islamskiego.
 
Ofiarą arabskich zbrodni w RFN padają też Polacy. W 2016 r. w badeńskim Reutlingen Syryjczyk uzbrojony w maczetę zamordował na ulicy ciężarną Polkę. Na końcu ubiegłego roku w berlińskiej dzielnicy Neukölln została zamordowana 25-letnia Wiktoria S. z Trójmiasta, która została postrzelona z najbliższej odległości. Co prawda przez niemieckiego narkomana, ale na ulicy targanej codziennymi porachunkami arabskich mafii, które zajmują się handlem narkotykami, wymuszeniami i zabójstwami.
 
W samym Berlinie niemiecka policja jest bezradna. Problem polega na tym, że wielu czołowych członków arabskich gangów zasłania się już niemieckim paszportem, bo należy do kolejnego pokolenia imigrantów, które urodziło się w Niemczech. Arabowie, którzy dotarli do stolicy na fali migracyjnej w 2015 r., są więc często tylko narzędziami "grubszych ryb". Szczególnie ostatnie lata wystawiły cierpliwość niemieckich śledczych na próbę.
 
W 2018 r. nieznani sprawcy zastrzelili w Berlinie wpływowego szefa jednego z berlińskich gangów, Nidala Rabiha. 36-letni Arab spędził pół życia w zakładzie karnym, niemniej już od wczesnej młodości skutecznie zarządzał lokalnym światem przestępczym. Jakiś czas temu jego klan zblatował się z gangiem Abou-Chaker, słynącym z efektownych napadów i sutenerstwa w dzielnicy Schöneberg. Arabowie kpią sobie z bezradnego wobec nich niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, opłacając najlepszych prawników. Co gorsza, dla niemieckiej młodzieży delikwenci jak Arafat Abou-Chaker cieszą się statusem celebrytów. Pożyteczną drabiną okazują się dla nich relacje z twórcami niemieckiego hip-hopu. Znani raperzy jak Kay One, Capital Bra czy Bushido uzyskali sukces dzięki finansowym zastrzykom stołecznych arabskich klanów, którym oni w zamian za otrzymane korzyści otwierają teraz drzwi na salony.
 
Za sprawą wątpliwych filmów i seriali dzielnica Neukölln weszła już do niemieckiej kultury masowej jako wylęgarnia zroganizowanej przestępczości arabskiej. Pazerne korzenie lokalnych mafii sięgają jednak znacznie dalej. W całym Berlinie działa ok. 20 rodzinnych gangów, liczących kilkanaście tysięcy członków. Stołeczne dzielnice są podzielone: Arabowie skupiają się na ulicach byłego Berlina Zachodniego, czyli na dzielnicach Tiergarten, Wedding, Kreuzberg i Neukölln, ponieważ we wschodnich dzielnicach jak Hellersdorf czy Marzahn nie są mile widziani.
 
Co ciekawe, podobnie jak sami Arabowie niechętnie zapuszczają się do wschodnioberlińskich dzielnic, tak samo obnoszący się zbytnio ze swoją chrześcijańską wiarą Niemiec może paść ofiarą napaści w Neukölln. A także ktoś z żydowską kipą, jako że importowany przez Arabów antysemityzm kwitnie w Niemczech w najlepsze. Dopiero kilka dni temu w stołecznym Wilmersdorfie sprawca arabskiego pochodzenia zaatakował żydowskiego rabina Jehudę Teichtala, który wychodził akurat ze swoim dzieckiem z synagogi.
 

"Merkel popełniła błąd, gdy odkupując winy za zagładę Żydów wpuściła do Niemiec rzesze osób, które ich szczerze nienawidzą"

 
- zauważył zmarły niedawno niemiecki projektant mody Karl Lagerfeld.
 
Korzenie problemu z Arabami w Berlinie sięgają lat 70. XX w., gdy do RFN hurtowo napływali imigranci z Libanu i Turcji. O ile mniejszość turecka składała się wszelako głównie z imigrantów zarobkowych, o tyle Libańczycy posiadali w Niemczech status uchodźcy z państwa dotkniętego wojną. Na podobnych zasadach docierali wkrótce do Berlina Zachodniego obywatele innych krajów Bliskiego Wschodu, m.in. z Palestyny.
 
W odróżnieniu od większości obywateli NRD oraz innych państw bloku sowieckiego Arabowie mogli bez większych trudności lądować w zachodniej części podzielonego miasta, upierając się, że nie posiadają paszportów. W przeciwieństwie do Turków, którzy w zachodnich sektorach licznie podejmowali pracę, arabska ludność miała status szczególny. Jako że przybyła tu na niejasnych warunkach, była początkowo pozbawiona elementarnych praw. Arabom nie wolno było pracować, a ich dzieci nie musiały chodzić do szkoły. Zamiast niemieckiej gospodarki arabscy przybysze zasilali więc kolejki przed urzędami ds. opieki socjalnej. Te trudne początki sprzyjały oczywiście dezintegracji, a z czasem przeistaczały się w nieskrywany bunt. Arabowie zaczynali zamykać się w rodzinnych "kokonach", w równoległych społecznościach, które w końcu straciły kontakt z niemiecką rzeczywistością i później zaczęły kultywować swoją izolację jako coś "szczególnego". Analogie z kryzysem migracyjnym w 2015 r. narzucają się tu nieodparcie.
 
Owe "arabskie wyspy" w sercu Niemiec rosły wraz z upływem czasu. Zawierano liczne małżeństwa i rodzinne układy, a ponieważ Arabowie pierwszego pokolenia poczuli się odcięci od zachodnioniemieckich beneficjów, musieli znaleźć inne drogi "samozatrudnienia". Toteż w ich zamkniętym świecie mógł swobodnie dojrzewać system zorganizowanego przestępstwa. Dziś inicjatorzy tego systemu albo umarli albo wycofali się do drugiego, trzeciego szeregu. Ale to nie szkodzi - ich wnuczęta i nowi imigranci są dobrze wyszkolonymi spadkobiercami, którzy podobnie jak oni pobierają zasiłki, a całą resztę (czytaj: miliony) dorabiają sobie na zastraszaniu, kradzieży, wymuszaniu haraczy i sprzedaży narkotyków. Jak pokazuje choćby przykład rodziny Abou-Chaker, w ten sposób można nawet dotrzeć na czerwone dywany festiwalu filmowego Berlinale.
 
Działalność przestępcza klanów nabrała tempa po upadku muru berlińskiego, nad którego gruzami jeszcze przed końcem 1989 r. przeskoczyło w zachodnim kierunku kilkanaście tysięcy Arabów z państw bloku sowieckiego. Potrafili się szybko dostosować do nowej rzeczywistości zjednoczonego Berlina, rozwinąwszy dalsze obszary swojej kryminalnej działalności. Odtąd skupiali się głównie na prostytucji oraz ściąganiu haraczy za ochronę, o czym może się przekonać jeszcze dziś każdy poczciwy człowiek, który zapragnie w Neukölln otworzyć swoją własną firmę. Z sutenerstwa, wymuszania i zastraszania płyną dzisiaj miliony, które arabskie rodziny inwestują potem w legalne biznesy w krajach swojego pochodzenia.
 

"W krajach arabskich wyrastają z ziemi pałace, których właściciele mieszkają w Niemczech i oficjalnie pobierają zasiłki"

 
- tłumaczy Ralph Ghadban, który w swoich publikacjach zajmuje się działalnością arabskich klanów.
 
Ponieważ arabscy uchodźcy w latach 70. nie mieli prawa do podjęcia pracy, szybko wykryli sztuczki, dzięki którym mogli nadużywać system socjalny. I mimo że dziś młode pokolenie Arabów zarabia krocie i mówi po niemiecku, to nadal traktuje świadczenia jako należne mu "odszkodowanie" za rzekomo niezawinioną izolację.
 
W Berlinie wojny między zwaśnionymi Arabami toczą się głównie o dzielnice, w których kwitnie handel narkotykami, jak chocby Wedding. Przed transformacją ustrojową ogniskiem zachodnioberlińskiego narkobiznesu były okolice centralnego Tiergarten (autentycznie opisane w światowym bestsellerze "My, dzieci z dworca Zoo"). Już wtedy sytuacja wyglądała tam beznadziejnie, ale w obliczu kryzysu migracyjnego w 2015 r. liczba narkomanów gwałtownie wzrosła.
 
Niemieccy politycy tylko z trudem ukrywają swoją bezradność. Skrajnych zaniedbań w walce z handlem narkotykami dopuścił się też niestety lewicowy lokalny rząd, nie traktując sprawy zbyt poważnie, ale za to rozwodząc się jednocześnie o nieustającej "pladze polskich bezdomnych", której należy "niezwłocznie" położyć kres. Sytuacja w Neukölln, Kreuzbergu czy Weddingu przerasta także policję. Po śmierci Nidala Rabiha policja wzmocniła wprawdzie swoją obecność na ulicach miasta, ale służba we wspomnianych okolicach jest wciąż nader niewdzięcznym zadaniem, bo nawet zwyczajna kontrola drogowa może się źle skończyć.
 
Zastraszanie policjantów oraz ich rodzin w Berlinie jest na porządku dziennym. Z kolei młodzi Arabowie posuwają się pod ich adresem do coraz dalej idących gróźb i oszczerstw, gdyż słowo "deportacja" straciła dla nich siłę rażenia. Parę miesięcy temu pewien dziennikarz został zaatakowany przez członka gangu Abou-Chaker. Wydarzenie miało miejsce w sądzie administracyjnym w Tiergarten, a obok stali bezczynni ochroniarze, którzy rozkładali ręce. Prawo niemieckie obchodzi młodych Arabów tyle co zeszłoroczny śnieg.
 
Gorzej, że z powodu braków personalnych do szkół policyjnych przyjmowane są często osoby pochodzenia arabskiego. Być może dlatego gangsterzy mogli w przeszłości szybciej zwinąć żągle, gdy zanosiło się na kolejną obławę czy też lepiej zaplanować kolejne delikty. Berlinem wstrząsnęło w ostatnich lata kilka spektakularnych przestępstw, które można przypisać mafii arabskiej.
 
Najgłośniejszym z nich była kradzież złotej monety o wartości 3,7 mln euro. Eksponat znajdywał się w śródmiejskim Bode-Museum, w pilnie strzeżonej witrynie. Skradzione w 2017 r. precjozum nigdy nie zostało odnalezione. W 2014 r. Arabowie napadli w biały dzień na jubilera na centralnym Kurfürstendammie, zaludnionym zwykle przez mieszkańców i turystów. W październiku 2018 r. w podobnych okolicznościach doszło niedaleko Alexanderplatz do napadu na furgon do transportu pieniędzy. Już w 2010 r. najemnicy klanu okradli uczestników turnieju pokera. I to wszysko przed czujnymi oczami monitoringu. Akurat w tym ostatnim przypadku jeden ze sprawców został rozpoznany i powędrował do więzienia, ale większość świadków zwykle odwołuje zeznania bądź wycofuje oskarżenia, głównie za pomocą sprawdzonych metod zastraszania, które z kolei są możliwe tylko dzięki bezwzględnej wzajemnej lojalności członków arabskich gangów.
 

"Przestępcy kierują się zasadami, które w w arabskich kulturach istnieją od tysięcy lat. Liczy się tylko rodzina, a nielojalne osoby karani są dożywotnią anatemą, pomówieniami lub śmiercią"

 
- tłumaczy Mathias Rohe, prawnik i orientalista z Uniwersytetu Erlangen-Nürnberg.
 
Natomiast jeśli ktoś zrywa z klanem, musi się liczyć z poważnymi konsekwencjami, nawet jeśli jest już słynnym twórcą jak raper Bushido. Dzięki jego zeznaniom zatrzymano dwóch braci Abou-Chaker. Tymczasem sam Bushido nie wychodzi bez ochrony na ulicę, a jego prominentni koledzy jak Capital Bra woleli odwrócić się od niego niż od Arabów.
 
Dopiero ostatnie miesiące uświadomiły Niemcom, co wylęgało się latami w ich miastach za przyciemnionymi szybami fikcyjnych kawiarni, kasyn, biur bukmacherskich i barów Shisha. No bo przecież niemieckie media nie mogły ich uświadomić. Nie tylko były szef niemieckiego kontrwywiadu Hans-Georg Maassen, który za krytyczne słowa o polityce migracyjnej Angeli Merkel popadł w niełaskę rządzących, zauważył, że w dzisiejszych czasach trzeba już sięgać po szwajcarską gazetę, aby móc ustalić, co naprawdę dzieje się w Niemczech.
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe