"Straszenie Kaczyńskim już nie działa". Prof. Młyńczyk komentuje kampanię anty-PiSu

Nie, i nie spodziewałem się żadnej rewolucji po tych listach, ponieważ sytuacja polityczna nie sprzyja rewolucji. Dwa główne podmioty utrwaliły swoją pozycję na scenie politycznej i zależy im na jej cementowaniu. To gorączka medialna podsyca emocje, ale to trochę jak oglądanie po raz dwudziesty „Stawki większej niż życie”. Trzymają nas emocje, choć i tak wiemy, co się w danym odcinku wydarzy. My jesteśmy społeczeństwem, które nie oczekuje bardzo gwałtownych zmian, pewne tradycyjne zachowania dominują w naszym życiu społecznym i przekładają się na życie polityczne. Na plus zaskoczyło mnie zachowanie polityków PiS, którzy weszli do PE i dotrzymali słowa, nie kandydując teraz do Sejmu. W przypadku PO nie sądzę, by Grzegorz Schetyna walczył wyłącznie o własną pozycję. Raczej postrzegam to jako odsunięcie pewnych polityków młodego pokolenia, którzy zbyt często robili duży szum medialny i był to szum wręcz kompromitujący
- odpowiada profesor. W jego opinii to, co widać w kampanii, jest raczej rozczarowujące.
Z jednej strony dominuje model kandydata, który z plakatu wyborczego zachęca do głosowania na swoją osobę, czyli od lat to samo. Z drugiej amerykański model spotykania się z wyborcami w ich ekosystemie, czyli zdejmowanie krawatów, podwijanie rękawów koszuli i pokazywanie polityka jako „swojego chłopa”, który jest w stanie rozmawiać z wyborcą, słuchać go. Na to wszystko nakłada się niezwykła mediatyzacja kampanii. Gra wyborcza toczy się dzisiaj głównie w przestrzeni medialnej
- czytamy. – Adam Łaszyn doradzał PO, by interpretowała przekaz PiS jako zagrożenie dla stabilności państwa. To działało. Dzisiejszy anty-PiS bazuje na tym samym, ale ludzie już w to chyba nie wierzą? - zastanawia się Jakub Pacan.
– Dzisiejszy anty-PiS wygląda nieco inaczej niż za rządów Donalda Tuska, ale zgadzam się, że ten pomysł pokazywania PiS jako partii zagrażającej demokracji już nie działa. I w to miejsce wyborcy potrzebują jakiejś historii, opowieści o Polsce, której ze strony Platformy nie ma. Większość z nas nie musi kochać PiS, ale przez te cztery lata przyzwyczailiśmy się do tej formacji i jej stylu sprawowania władzy. Straszenie Jarosławem Kaczyńskim już nie działa. Zresztą do krytyki PiS-u wszyscy używają zbyt wielkich słów. I kiedy te wielkie słowa nie zgadzają się z desygnatem wydarzenia, które następuje, to później, kiedy się bije na alarm, już nikt nie reaguje, bo twierdzi, że to kolejna burza w szklance wody. Gdybym miał doradzać PO, to polecałbym odseparowanie się od tego zafiksowania na punkcie PiS-u i pokazanie wyborcom, że my budujemy formację mającą równie ciekawe propozycje wyborcze, co dobra zmiana. PiS pomimo tylu porażek wyborczych konsekwentnie budowało przez lata własną agendę spraw dla Polski ważnych i nie polegało to na udowadnianiu, że oto my jesteśmy lepsi od PO
- odpowiada prof. Młyńczyk. W jego opinii PO powinna zrezygnować z tego konfliktu legitymizacyjnego.
Spójrzmy na to z punktu widzenia wyborcy PiS, który jest bliżej centrum. Jeśli Polacy dają jakiejś partii kolejny raz z rzędu mandat do sprawowania władzy w demokratycznych wyborach, a partia opozycyjna ciągle mówi, że ta zwycięska partia nie powinna w ogóle istnieć i nie ma żadnego prawa do sprawowania rządów, to w pewnym momencie zaczyna to obrażać wyborcę zwycięskiej partii. Mówienie, że my jesteśmy elitą i macie nas słuchać, już nie działa na wyborców
- konkluduje politolog. W jego opinii narzędzia, które mogą zaszkodzić PiS w tej kampanii są bardziej polityczne niż marketingowe.
Choćby sprawa byłego już marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, czyli elementy będące rysą na oficjalnym wizerunku PiS, które mówi o wysokich standardach zachowań politycznych. I najnowsza sprawa wiceministra sprawiedliwości i rozsyłania hejtu w sieci na sędziów. To można ogrywać w tej kampanii. Niektórzy mówią, że film Patryka Vegi „Polityka” może być takim wydarzeniem, które zniechęci wyborców PiS do tej partii. Uważam, że takie pojedyncze wydarzenia nie mają już większego znaczenia w obecnych kampaniach. One nie zmienią nagle nastrojów społecznych, ponieważ te nastroje są już mocno ukształtowane i w miarę trwałe
- tłumaczy. Skomentował również tezę, że PiS-owi sprzyja ustabilizowanie sceny partyjnej.
– Tak, w poprzednich wyborach mieliśmy nowe twarze, Pawła Kukiza, Adriana Zandberga, Roberta Biedronia. Ich ugrupowania mogły zabrać po kilka procent głównym siłom politycznym i wnieść nieco energii do polityki. W tej kampanii nie ma nikogo nowego. Nie będzie energii Roberta Biedronia, bo ona została wyczerpana w kampanii do PE. Zandberg i Kukiz weszli w układy ze starym establishmentem. Brakuje kogoś rezerwowego, kto wchodzi na boisko i zmienia oblicze gry. Gwiazdy okopały się na swoich pozycjach i trudno oczekiwać tąpnięć
- opowiada prof. Młyńczyk. A czy jego zdaniem PiS doszło już do ściany i nie poszerzy elektoratu?
– To chyba najtrudniejsze pytanie, na które można dzisiaj odpowiadać. Pięć lat temu wydawało się, że 40 proc. to wynik nieosiągalny dla Jarosława Kaczyńskiego. Niektórzy mówią, że 50 proc. jest w zasięgu możliwości PiS. Gra toczy się nie o 100 proc. społeczeństwa, tylko o te 50 proc., które chodzi głosować. Wydaje mi się, że pewien przyrost został zatrzymany, ale nikt z nas nie zna ostatecznego wyniku wyborczego partii rządzącej. Wybory do PE pokazały, że partia rządząca jest w stanie przebijać szklane sufity.
- podsumowuje politolog.
A w dalszej części tekstu m.in:
– Gdzie opozycja, PO, lewica mogłaby szukać swoich nisz, gdy całą agendę i zarządzanie wydarzeniami ma obecnie w ręku PiS?
– Czy PiS-owi udaje się przesuwać w stronę centrum?
– Jakie są czynniki sprzyjające, a jakie utrudniające kampanię PiS?
– A czy lewica ma w tej kampanii realne możliwości wpływania na rywalizację polityczną, czy wszystko przykrywa tandem PiS-PO?

#REKLAMA_POZIOMA#