[Nasz HIT] "Wyklęty" w Niemczech publicysta Thorsten Schulte odpowiada dlaczego rozpala gniew rządzących

- Jesteśmy narodem żyjącym w niesuwerennym kraju - mówi Thorsten Schulte, ekonomista i publicysta, autor głośnych książek 'Niesuwerenny' i 'Utrata kontroli', w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
 [Nasz HIT]
/ materiały własne Thorstena Schulte

- W swojej nowej książce 'Fremdbestimmt' ['Niesuwerenny', przyp. red.] twierdzi pan, że Niemcy nie są wolnym państwem. Dlaczego pan tak myśli?
- Najistotniejsze sprawy w niemieckim państwie, dotyczące losów i pieniędzy milionów ludzi, rozstrzygają za ich plecami małe grupki politycznych lobbystów w Berlinie. Następnie ich rozkazy mają zostać bezszelestnie wykonane w krajach związkowych. W tych procesach decyzyjnych wola wyborców jest mocno ograniczona. Jak możemy w takim razie mówić o wolności? Ta diagnoza nie dotyczy zresztą wyłącznie Niemiec. W małych brukselskich biurach padają polityczne decyzje bez jakichkolwiek konsultacji z suwerenem, ale za to z wielkimi koncernami, które dzięki usługom najdroższych prawników mogą dalej bezkarnie łamać prawo. Jak pokazuje kilka przypadków z niedalekiej przeszłości, zagraniczne koncerny korzystające z rajów podatkowych, nie muszą się z tego powodu obawiać jakichkolwiek konsekwencji. W TSUE zawsze znajdzie się ktoś życzliwy.

- Już pana poprzednia książka pt. 'Utrata Kontroli' rozpaliła gniew mediów i rządzących. Co panu zarzucają?
- Wraz z rosnącą liczbą sprzedanych egzemplarzy 'Kontrollverlust' spadły na mnie anatemy obrońców politycznego establishmentu. Zmowa milczenia w środowiskach głównego nurtu jest tak potężna, że książka została obłożona publiczną klątwą i wycofana z obiegu medialnego. Niemniej sprzedawała się dobrze, mimo że księgarze zadbali o zniknięcie jej z witryn. Kiedyś często występowałem w telewizji ARD, służąc ekspertyzami ekonomicznymi, ale od paru lat już mnie nie zapraszają. Spodziewałem się tego, ale kiedy to się naprawdę dzieje, człowiek czuje się kompletnie bezsilny.

- W jaki sposób pana atakują?
- Kilka lat temu dostałem wezwanie na policję - po raz pierwszy w swoim życiu. Okazało się, że postawiono mi zarzuty za rzekome pomówienie. W swojej książce zebrałem niewygodne fakty i raptem stałem się 'przestępcą'. Kiedy stwierdzono, że postawione mi zarzuty same w sobie są pomówieniem, szybko wysłano mnie do domu. Po prostu napisałem tekst o tym, jak rzeczywiście jest. Niemieckie organy uprawiają to dość często: bezpodstawnymi wezwaniami chcą zastraszyć autorów, mimo że zarzuty rozpadają się jeszcze przed doniesieniem ich na salę sądową. Dla podtrzymania pozorów legalności trzeba potem sklecić nowe, coraz bardziej naciągane. Niestety często tego rodzaju zabiegi osiągają zamierzony efekt. Publicyści pod wrażeniem odkładają pióro. Ale na szczęście ja już wiem, jak to działa. 

- Na pana publikacje rzuciły się nie tylko media publiczne i skrajnie lewicowe, lecz również te, które dotąd uchodziły za 'rzetelne'...
- Odkąd rozpocząłem swoją publicystyczną krucjatę wymierzoną w interesy zblatowanych ministrów finansów, unijnych instytucji finansowych i banków centralnych, coraz częściej pojawiają się w mediach głównego nurtu polemiczne wobec mnie artykuły. Niestety, także w poważnych niegdyś pismach ekonomicznych, jak choćby w tygodniku 'Wirtschaftswoche'. Upadek gazety zaczął się w 2014 r., kiedy odszedł wraz z ekipą redaktor Roland Tichy, który zawsze zabezpieczał w piśmie pluralizm i rzetelność dziennikarską. Możemy dziś śmiało mówić o 'glajchszaltowaniu' najważniejszych mediów w państwie. 

- Dlaczego materiał zawarty w pana książkach jest dla niemieckich elit tak niebezpieczny?
- Bo opisuję szczegółowo błędne strategie, w które zabrnęły. My, niemieccy i europejscy obywatele, tracimy naszą gotówkę i nasz majątek, jednym słowem - nasze poczucie bezpieczeństwa. Wraz z otwarciem granic jesienią 2015 r. państwo niemieckie straciło kontrolę, przestało panować nad bezpieczeństwem swoich obywateli. Gorzej, że już niebawem może nam zafundować powtórkę. Przede wszystkim pokazuję, że za kryzys migracyjny nie było odpowiedzialne całe państwo. Wszystkie ślady prowadzą do Berlina, a dokładniej - do Urzędu Kanclerskiego. Zanim moje książki pojawiły się na rynku, byłem częstym gościem na konferencjach prasowych szefostwa Europejskiego Banku Centralnego. Dzisiaj już nim nie jestem, mimo że wcześniej ceniono we Frankfurcie moje uwagi. 

- W książkach wskazuje pan, jakoby Europejski Bank Centralny był instytucją 'niedemokratyczną'...
- Dziś pod płaszczykiem 'demokracji' działają w Unii biznesowe lobby oraz polityczny nepotyzm, które niebawem mogą się okazać dynamitem rozsadzającym Wspólnotę. W waszym regionie niektórzy to już zrozumieli. Dlaczego np. Bruksela nie przejawia takiej chęci do 'szerzenia demokracji' w Turcji czy Arabii Saudyjskiej jak czyni to w przypadku Polski? 

- Dlaczego?
- Dopóki bogatsze państwa członkowskie nie widzą w Budapeszcie czy Warszawie zagrożenia dla swoich interesów i dopóki tamtejsze rządy były uległe wobec lobbystów zachodnich koncernów, to nie miały one powodu, by zadbać o 'demokrację'. Zachód jest niezapokojony, że wasze zapowiedzi przykręcenia śruby zachodnim bankom i sieciom handlowym mogą okazać się czymś więcej niż zwykłą wyborczą retoryką. Wasz protest wywołuje w Berlinie i Brukseli ten sam efekt, jaki wywołała moja książka, sankcjonowana śmiercią publiczną. 

- Czy pana zdaniem założyciele UE przewracają się w grobach?
- Założycielom Wspólnoty przyświecały zupełnie inne cele. U jej zarania twórcy wyobrażali to sobie tak: wszyscy coś zainwestują, żeby coś otrzymać. Bogate kraje udostępniły środki, by pomóc uboższym, dzięki czemu zyskają partnerów do zyskownego handlu i rezerwuar wykształconej siły roboczej, który podbudowuje ich upadającą demografię. Ta wizja była oczywiście oparta na założeniu, że wszyscy mają równe szanse i podlegają wspólnemu arbitrażowi. Wszak twórcy Unii nie przewidzieli, że prawem najwyższym stanie się maksymalizacja zysków, a w rządach państw i instytucjach unijnych zaroi się od agentów handlowych wielkich korporacji. Obecnie UE to rynek, na którym wymienia sie korzyści polityczne na finansowe i vice versa. 

- Należy pan do zdeklarowanych krytyków polityki migracyjnej Angeli Merkel, która pana zdaniem 'dewastuje' niemiecką gospodarkę. Czy uda się kiedyś odwrócić te szkody? 
- W 2015 r. Merkel nie otworzyła granic z powodów 'humanitarnych'. Kryzys uchodźczy był więc swojego rodzaju 'migracją gospodarczą' lub też 'migracją zastępczą'. Musimy wreszcie zacząć używać jasnych określeń, a nie okłamywać ludzi mglistymi zapewnieniami. Niemcy w istocie potrzebują rąk do pracy, ale porażka planu pani kanclerz kłopot polega na tym, że miliony przybyszy nie chce jej podejmować. Dlatego dziś, po pożarze na Lesbos, szefowa rządu przyjęła właściwą sobie strategię 'wyczekiwania'.

- Pan jednak posunął się do stwierdzenia, że zawieszenie konwencji dublińskiej było 'skrajnym naruszeniem prawa'.
- To nie ja tak mówię. W książce przyznaję jedynie rację ekspertom, wybitnym prawnikom. Nawet niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że państwo niemieckie nie wywiązuje się z obowiązku bycia gwarantem wolności i bezpieczeństwa swoich obywateli. Prawnicy w Karlsruhe przyznali, że nigdy dotąd w powojennej historii Niemiec przepaść między prawem a rzeczywistością nie była tak głęboka, jak po otwarciu granic w 2015 r. Po 1945 r. polityka niemieckich władz jeszcze w tym stopniu nie zawiodła. Zresztą nawet zakładając, że Merkel kierowała się pobudkami 'humanitarnymi', to miała obowiązek przeprowadzenia głosowania w Bundestagu oraz rozmów z europejskimi partnerami w tej sprawie.  

- Wielu Niemców twierdzi, że to argumentacja 'rasisty'... 
- Przecież tu chodzi wyłącznie o to, że wpuszczając setki tysięcy imigrantów rząd niemiecki rozsadził nasze bezpieczeństwo, zwłaszcza ekonomiczne. W mediach zostały zatarte różnice pomiędzy prześladowanymi osobami, często rzeczywiście doskonałymi fachowcami, a imigrantami ekonomicznymi. Ci pierwsi w istocie mogą ożywić gospodarkę, ale ci drudzy do pracy się nie palą.

- Skoro w Niemczech jest tylu niezależnych ekspertów, to dlaczego nikt tego nie przewidział?
- Były dyktator libijski, Muammar Kaddafi, już ponad dziesięć lat temu ostrzegał unijnych przywódców, że Europa powinna się nastawić na eksodus o niespotykanym wymiarze, na miliony uchodźców. Wszyscy to wtedy zlekceważyli. Oczywiście, że mogliśmy się tego spodziewać. Za mało się pisze w niemieckiej prasie o prawdziwych przyczynach kryzysu migracyjnego - o roli Kataru, Arabii Saudyjskiej, która tak uporczywie wzdraga się przed przyjmowaniem swoich prześladowanych 'muzułmańskich braci', o prawdziwych powodach wojny domowej w Syrii, zresztą przez niektórych lobbystów podtrzymywanej. O polityce migracyjnej Angeli Merkel można powiedzieć wszystko, ale zapewne nie to, że jest bezalternatywna. Dziwi mnie tylko fakt, że tacy wytrawni politycy jak Wolfgang Schäuble pozwalali szefowej rządu na podejmowanie takich decyzji. Gdy kiedyś zapytano Merkel, czy nie uważa otwarcia granic jako zagrożenia dla bezpieczeństwa swoich obywateli, odrzekła: 'Nie czuję, żeby imigranci mi zagrażali, ale czuję, że obecny kryzys jest dla mnie wielkim wyzwaniem'. Nic dodać, nic ująć. W tym zdaniu jest zawarty w skrócie cały sposób myślenia kobiety, która zarządza Niemcami i Unią. Powiem to wyraźnie: odczuwam jej politykę jako ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa swojego, mojej rodziny i moich rodaków.

- Czy Niemcy już wcale nie mają wpuszczać cudzoziemców do kraju?
- Ten, kto w swoim kraju jest prześladowany, w Niemczech znajdzie bezpieczne miejsce. Po to mamy prawo azylowe. Niestety większość uchodźców nie ucieka przed politycznymi hegemonami, lecz przed beznadziejnością i ubóstwem. Te problemy należy zaś rozwiązać w krajach, które imigranci porzucają dla życia w Europie. Powinniśmy nadal wspierać projekty, mające na celu poprawę gospodarek w państwach pogrążonych w kryzysie ekonomicznym.

- Czy więc Zachód sam sobie zgotował kryzys migracyjny?
- To prawda, Merkel mówi o zwalczaniu przyczyn uchodźstwa w krajach pogrążonych w biedzie, a potem wybiera się ze swoją delegacją do Afryki, apelując do tamtych rządów, aby zniosły swoje cła na niemieckie produkty. Szefowa niemieckiego rządu pragnie, aby afrykańskie państwa się jeszcze bardziej uzależniły od towarów wytwarzanych w niemieckim przemyśle rolniczym, co niweczy dążenia mniejszych afrykańskich przedsiębiorstw. Bardzo krytycznie oceniam też dostawy niemieckich broni w tych regionach, które często lądują nie tam gdzie trzeba, a w najgorszym przypadku w rękach band islamistów. Każdy wie, że Niemcy dozbrajają Arabię Saudyjską, która z kolei dozbraja islamskich terrorystów. U nas robimy za 'pacyfistów', a naszą bronią nakręcamy wojny domowe na Bliskim Wschodzie. A potem się dziwimy, że przed bramami Europy stoją uchodźcy. 

- Zgoda, ale sam pan mówił, że do Niemiec dociera ponadto coraz wielu imigrantów ekonomicznych, z państw nie zawsze ogarniętych wojną. W jaki sposób możne wesprzeć ich gospodarki?
- Uszczelnienie granic to tylko kropla w morzu potrzeb. Istotniejsza jest pomoc gospodarcza w regionach kryzysowych. Na początek wystarczy już ograniczenie importu zachodnich produktów, ponieważ afrykański rolnik nigdy nie będzie w stanie konkurować z niemieckimi konserwami. To brzmi drastycznie, ale Unia i Niemcy przykładają obie ręce do rosnącego ubóstwa w Afryce i tym samym do kryzysu migracyjnego.

- Dlaczego wydaje pan swoje książki, zdając sobie sprawę z reakcji na te niewygodne fakty, a nawet dozgonnej 'śmierci publicznej'? 
- Bo chciałem pokazać, że coraz bardziej oddalamy się od prawdziwej demokracji. Wybieramy posłów, którzy w swoim okręgu otrzymują od wyborców ważny mandat. Toteż powinni dla nich i w ich imieniu dołożyć wszelkich starań, aby państwo funkcjonowało. Wybrani posłowie reprezentują parlament, który powinien kontrolować rząd i państwo. Jednak kiedy politycy już się tam dostaną, obywatele tracą nad nimi kontrolę. Tracą więc także kontrolę nad państwem i tym samym nad sobą, nad swoim bezpieczeństwem. W najdalej idącym skrócie możemy więc spuentować: niemieckie państwo utraciło nad sobą kontrolę. Co jednak nie znaczy, że powinniśmy przestać ubiegać się o prawdziwą demokrację. 

Rozmawiał: Wojciech Osiński
 


 

POLECANE
Prezydent Nawrocki rozpoczyna wizyty w Berlinie i Paryżu z ostatniej chwili
Prezydent Nawrocki rozpoczyna wizyty w Berlinie i Paryżu

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotka się z Prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem–Walterem Steinmeierem, a następnie z Kanclerzem Friedrichem Merzem. Później tego dnia Karol Nawrocki będzie rozmawiał z Prezydentem Republiki Francuskiej Emmanuelem Macronem.

Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników z ostatniej chwili
Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników

Nowym rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych została Joanna Raczkowska – przekazało PAP w poniedziałek Ministerstwo Sprawiedliwości. Raczkowska jest sędzią Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa; pracuje w Wydziale Karnym.

Premier: Zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów z ostatniej chwili
Premier: Zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów

Premier Donald Tusk poinformował w poniedziałek wieczorem, że Służba Ochrony Państwa zneutralizowała drona operującego nad budynkami rządowymi (Parkowa) i Belwederem. Jak przekazał, zatrzymano dwóch obywateli Białorusi. – Policja bada okoliczności incydentu – dodał.

Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć tylko u nas
Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć

W chwili, gdy trafiła go kula, stał pod namiotem z napisem-mottem jego działalności "udowodnij mi, że się mylę". Zamachowiec mu tego nie udowodnił. Wręcz przeciwnie.

Prawica po wyborach szykuje bombę. Będzie sanacja sądownictwa? z ostatniej chwili
"Prawica po wyborach szykuje bombę". Będzie "sanacja sądownictwa"?

''Na polskiej scenie politycznej szykuje się uderzenie, które może zmienić oblicze wymiaru sprawiedliwości na długie lata'' – czytamy we wpisie komentatora platformy X, znanego jako Jack Strong. Chodzi o nowy projekt ustawy, który, jak twierdzi autor wpisu, "rodzi się w kręgach prawicy". "Jego celem jest przeciwdziałanie anarchizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości". Projekt ten miałby być już nazywany ''sanacją sądownictwa''.

Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE tylko u nas
Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE

Po raz kolejny Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej próbuje ingerować w polski system sądowniczy. Przypomnijmy, też po raz kolejny, że nie ma on do tego żadnych uprawnień, ponieważ „wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w traktatach należą do państw członkowskich” (artykuł 5 Traktatu o Unii Europejskiej), a w zakresie sądownictwa państwa członkowskie nie przyznały Unii żadnych kompetencji.

Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. Wygląda na zaplanowane działania Wiadomości
Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. "Wygląda na zaplanowane działania"

Waldemar Buda napisał o ostrzelaniu swojego samochodu w Brukseli: "9 precyzyjnych strzałów, w momencie ataku nie byłem w aucie". Europoseł PiS zaznaczył, że tylko jego samochód został potraktowany w ten sposób. Jego zdaniem atak wygląda na zaplanowane działanie. Sprawę badają belgijskie służby.    

Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: wróci kwestia reparacji Wiadomości
Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: "wróci kwestia reparacji"

Prezydent Polski Karol Nawrocki przybywa do Berlina z pierwszą wizytą zagraniczną. Niemiecki rząd podkreśla wagę utrzymywania bliskich relacji z Polską, wskazując na wspólne interesy w zakresie bezpieczeństwa. Niemieckie media podkreślają też temat reparacji, do których ma wrócić Karol Nawrocki z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem

Komunikat dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego pilne
Komunikat dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego

Ważna informacja dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego. W związku z budową obwodnicy Opatowa muszą się liczyć z poważnymi utrudnieniami na drogach.

Von der Leyen broni Zielonego Ładu: Świat puka się w głowę. Co zrobi polski rząd? z ostatniej chwili
Von der Leyen broni Zielonego Ładu: "Świat puka się w głowę". Co zrobi polski rząd?

Dzisiejszy kurs Komisji Europejskiej jest nieodpowiedzialny - ocenili europosłowie PiS odnosząc się do wystąpienia szefowej KE Ursuli von der Leyen w PE . Świat puka się po głowie, kiedy to wszystko słyszy; żądamy weta polskiego - mówiła Anna Zalewska.

REKLAMA

[Nasz HIT] "Wyklęty" w Niemczech publicysta Thorsten Schulte odpowiada dlaczego rozpala gniew rządzących

- Jesteśmy narodem żyjącym w niesuwerennym kraju - mówi Thorsten Schulte, ekonomista i publicysta, autor głośnych książek 'Niesuwerenny' i 'Utrata kontroli', w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
 [Nasz HIT]
/ materiały własne Thorstena Schulte

- W swojej nowej książce 'Fremdbestimmt' ['Niesuwerenny', przyp. red.] twierdzi pan, że Niemcy nie są wolnym państwem. Dlaczego pan tak myśli?
- Najistotniejsze sprawy w niemieckim państwie, dotyczące losów i pieniędzy milionów ludzi, rozstrzygają za ich plecami małe grupki politycznych lobbystów w Berlinie. Następnie ich rozkazy mają zostać bezszelestnie wykonane w krajach związkowych. W tych procesach decyzyjnych wola wyborców jest mocno ograniczona. Jak możemy w takim razie mówić o wolności? Ta diagnoza nie dotyczy zresztą wyłącznie Niemiec. W małych brukselskich biurach padają polityczne decyzje bez jakichkolwiek konsultacji z suwerenem, ale za to z wielkimi koncernami, które dzięki usługom najdroższych prawników mogą dalej bezkarnie łamać prawo. Jak pokazuje kilka przypadków z niedalekiej przeszłości, zagraniczne koncerny korzystające z rajów podatkowych, nie muszą się z tego powodu obawiać jakichkolwiek konsekwencji. W TSUE zawsze znajdzie się ktoś życzliwy.

- Już pana poprzednia książka pt. 'Utrata Kontroli' rozpaliła gniew mediów i rządzących. Co panu zarzucają?
- Wraz z rosnącą liczbą sprzedanych egzemplarzy 'Kontrollverlust' spadły na mnie anatemy obrońców politycznego establishmentu. Zmowa milczenia w środowiskach głównego nurtu jest tak potężna, że książka została obłożona publiczną klątwą i wycofana z obiegu medialnego. Niemniej sprzedawała się dobrze, mimo że księgarze zadbali o zniknięcie jej z witryn. Kiedyś często występowałem w telewizji ARD, służąc ekspertyzami ekonomicznymi, ale od paru lat już mnie nie zapraszają. Spodziewałem się tego, ale kiedy to się naprawdę dzieje, człowiek czuje się kompletnie bezsilny.

- W jaki sposób pana atakują?
- Kilka lat temu dostałem wezwanie na policję - po raz pierwszy w swoim życiu. Okazało się, że postawiono mi zarzuty za rzekome pomówienie. W swojej książce zebrałem niewygodne fakty i raptem stałem się 'przestępcą'. Kiedy stwierdzono, że postawione mi zarzuty same w sobie są pomówieniem, szybko wysłano mnie do domu. Po prostu napisałem tekst o tym, jak rzeczywiście jest. Niemieckie organy uprawiają to dość często: bezpodstawnymi wezwaniami chcą zastraszyć autorów, mimo że zarzuty rozpadają się jeszcze przed doniesieniem ich na salę sądową. Dla podtrzymania pozorów legalności trzeba potem sklecić nowe, coraz bardziej naciągane. Niestety często tego rodzaju zabiegi osiągają zamierzony efekt. Publicyści pod wrażeniem odkładają pióro. Ale na szczęście ja już wiem, jak to działa. 

- Na pana publikacje rzuciły się nie tylko media publiczne i skrajnie lewicowe, lecz również te, które dotąd uchodziły za 'rzetelne'...
- Odkąd rozpocząłem swoją publicystyczną krucjatę wymierzoną w interesy zblatowanych ministrów finansów, unijnych instytucji finansowych i banków centralnych, coraz częściej pojawiają się w mediach głównego nurtu polemiczne wobec mnie artykuły. Niestety, także w poważnych niegdyś pismach ekonomicznych, jak choćby w tygodniku 'Wirtschaftswoche'. Upadek gazety zaczął się w 2014 r., kiedy odszedł wraz z ekipą redaktor Roland Tichy, który zawsze zabezpieczał w piśmie pluralizm i rzetelność dziennikarską. Możemy dziś śmiało mówić o 'glajchszaltowaniu' najważniejszych mediów w państwie. 

- Dlaczego materiał zawarty w pana książkach jest dla niemieckich elit tak niebezpieczny?
- Bo opisuję szczegółowo błędne strategie, w które zabrnęły. My, niemieccy i europejscy obywatele, tracimy naszą gotówkę i nasz majątek, jednym słowem - nasze poczucie bezpieczeństwa. Wraz z otwarciem granic jesienią 2015 r. państwo niemieckie straciło kontrolę, przestało panować nad bezpieczeństwem swoich obywateli. Gorzej, że już niebawem może nam zafundować powtórkę. Przede wszystkim pokazuję, że za kryzys migracyjny nie było odpowiedzialne całe państwo. Wszystkie ślady prowadzą do Berlina, a dokładniej - do Urzędu Kanclerskiego. Zanim moje książki pojawiły się na rynku, byłem częstym gościem na konferencjach prasowych szefostwa Europejskiego Banku Centralnego. Dzisiaj już nim nie jestem, mimo że wcześniej ceniono we Frankfurcie moje uwagi. 

- W książkach wskazuje pan, jakoby Europejski Bank Centralny był instytucją 'niedemokratyczną'...
- Dziś pod płaszczykiem 'demokracji' działają w Unii biznesowe lobby oraz polityczny nepotyzm, które niebawem mogą się okazać dynamitem rozsadzającym Wspólnotę. W waszym regionie niektórzy to już zrozumieli. Dlaczego np. Bruksela nie przejawia takiej chęci do 'szerzenia demokracji' w Turcji czy Arabii Saudyjskiej jak czyni to w przypadku Polski? 

- Dlaczego?
- Dopóki bogatsze państwa członkowskie nie widzą w Budapeszcie czy Warszawie zagrożenia dla swoich interesów i dopóki tamtejsze rządy były uległe wobec lobbystów zachodnich koncernów, to nie miały one powodu, by zadbać o 'demokrację'. Zachód jest niezapokojony, że wasze zapowiedzi przykręcenia śruby zachodnim bankom i sieciom handlowym mogą okazać się czymś więcej niż zwykłą wyborczą retoryką. Wasz protest wywołuje w Berlinie i Brukseli ten sam efekt, jaki wywołała moja książka, sankcjonowana śmiercią publiczną. 

- Czy pana zdaniem założyciele UE przewracają się w grobach?
- Założycielom Wspólnoty przyświecały zupełnie inne cele. U jej zarania twórcy wyobrażali to sobie tak: wszyscy coś zainwestują, żeby coś otrzymać. Bogate kraje udostępniły środki, by pomóc uboższym, dzięki czemu zyskają partnerów do zyskownego handlu i rezerwuar wykształconej siły roboczej, który podbudowuje ich upadającą demografię. Ta wizja była oczywiście oparta na założeniu, że wszyscy mają równe szanse i podlegają wspólnemu arbitrażowi. Wszak twórcy Unii nie przewidzieli, że prawem najwyższym stanie się maksymalizacja zysków, a w rządach państw i instytucjach unijnych zaroi się od agentów handlowych wielkich korporacji. Obecnie UE to rynek, na którym wymienia sie korzyści polityczne na finansowe i vice versa. 

- Należy pan do zdeklarowanych krytyków polityki migracyjnej Angeli Merkel, która pana zdaniem 'dewastuje' niemiecką gospodarkę. Czy uda się kiedyś odwrócić te szkody? 
- W 2015 r. Merkel nie otworzyła granic z powodów 'humanitarnych'. Kryzys uchodźczy był więc swojego rodzaju 'migracją gospodarczą' lub też 'migracją zastępczą'. Musimy wreszcie zacząć używać jasnych określeń, a nie okłamywać ludzi mglistymi zapewnieniami. Niemcy w istocie potrzebują rąk do pracy, ale porażka planu pani kanclerz kłopot polega na tym, że miliony przybyszy nie chce jej podejmować. Dlatego dziś, po pożarze na Lesbos, szefowa rządu przyjęła właściwą sobie strategię 'wyczekiwania'.

- Pan jednak posunął się do stwierdzenia, że zawieszenie konwencji dublińskiej było 'skrajnym naruszeniem prawa'.
- To nie ja tak mówię. W książce przyznaję jedynie rację ekspertom, wybitnym prawnikom. Nawet niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że państwo niemieckie nie wywiązuje się z obowiązku bycia gwarantem wolności i bezpieczeństwa swoich obywateli. Prawnicy w Karlsruhe przyznali, że nigdy dotąd w powojennej historii Niemiec przepaść między prawem a rzeczywistością nie była tak głęboka, jak po otwarciu granic w 2015 r. Po 1945 r. polityka niemieckich władz jeszcze w tym stopniu nie zawiodła. Zresztą nawet zakładając, że Merkel kierowała się pobudkami 'humanitarnymi', to miała obowiązek przeprowadzenia głosowania w Bundestagu oraz rozmów z europejskimi partnerami w tej sprawie.  

- Wielu Niemców twierdzi, że to argumentacja 'rasisty'... 
- Przecież tu chodzi wyłącznie o to, że wpuszczając setki tysięcy imigrantów rząd niemiecki rozsadził nasze bezpieczeństwo, zwłaszcza ekonomiczne. W mediach zostały zatarte różnice pomiędzy prześladowanymi osobami, często rzeczywiście doskonałymi fachowcami, a imigrantami ekonomicznymi. Ci pierwsi w istocie mogą ożywić gospodarkę, ale ci drudzy do pracy się nie palą.

- Skoro w Niemczech jest tylu niezależnych ekspertów, to dlaczego nikt tego nie przewidział?
- Były dyktator libijski, Muammar Kaddafi, już ponad dziesięć lat temu ostrzegał unijnych przywódców, że Europa powinna się nastawić na eksodus o niespotykanym wymiarze, na miliony uchodźców. Wszyscy to wtedy zlekceważyli. Oczywiście, że mogliśmy się tego spodziewać. Za mało się pisze w niemieckiej prasie o prawdziwych przyczynach kryzysu migracyjnego - o roli Kataru, Arabii Saudyjskiej, która tak uporczywie wzdraga się przed przyjmowaniem swoich prześladowanych 'muzułmańskich braci', o prawdziwych powodach wojny domowej w Syrii, zresztą przez niektórych lobbystów podtrzymywanej. O polityce migracyjnej Angeli Merkel można powiedzieć wszystko, ale zapewne nie to, że jest bezalternatywna. Dziwi mnie tylko fakt, że tacy wytrawni politycy jak Wolfgang Schäuble pozwalali szefowej rządu na podejmowanie takich decyzji. Gdy kiedyś zapytano Merkel, czy nie uważa otwarcia granic jako zagrożenia dla bezpieczeństwa swoich obywateli, odrzekła: 'Nie czuję, żeby imigranci mi zagrażali, ale czuję, że obecny kryzys jest dla mnie wielkim wyzwaniem'. Nic dodać, nic ująć. W tym zdaniu jest zawarty w skrócie cały sposób myślenia kobiety, która zarządza Niemcami i Unią. Powiem to wyraźnie: odczuwam jej politykę jako ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa swojego, mojej rodziny i moich rodaków.

- Czy Niemcy już wcale nie mają wpuszczać cudzoziemców do kraju?
- Ten, kto w swoim kraju jest prześladowany, w Niemczech znajdzie bezpieczne miejsce. Po to mamy prawo azylowe. Niestety większość uchodźców nie ucieka przed politycznymi hegemonami, lecz przed beznadziejnością i ubóstwem. Te problemy należy zaś rozwiązać w krajach, które imigranci porzucają dla życia w Europie. Powinniśmy nadal wspierać projekty, mające na celu poprawę gospodarek w państwach pogrążonych w kryzysie ekonomicznym.

- Czy więc Zachód sam sobie zgotował kryzys migracyjny?
- To prawda, Merkel mówi o zwalczaniu przyczyn uchodźstwa w krajach pogrążonych w biedzie, a potem wybiera się ze swoją delegacją do Afryki, apelując do tamtych rządów, aby zniosły swoje cła na niemieckie produkty. Szefowa niemieckiego rządu pragnie, aby afrykańskie państwa się jeszcze bardziej uzależniły od towarów wytwarzanych w niemieckim przemyśle rolniczym, co niweczy dążenia mniejszych afrykańskich przedsiębiorstw. Bardzo krytycznie oceniam też dostawy niemieckich broni w tych regionach, które często lądują nie tam gdzie trzeba, a w najgorszym przypadku w rękach band islamistów. Każdy wie, że Niemcy dozbrajają Arabię Saudyjską, która z kolei dozbraja islamskich terrorystów. U nas robimy za 'pacyfistów', a naszą bronią nakręcamy wojny domowe na Bliskim Wschodzie. A potem się dziwimy, że przed bramami Europy stoją uchodźcy. 

- Zgoda, ale sam pan mówił, że do Niemiec dociera ponadto coraz wielu imigrantów ekonomicznych, z państw nie zawsze ogarniętych wojną. W jaki sposób możne wesprzeć ich gospodarki?
- Uszczelnienie granic to tylko kropla w morzu potrzeb. Istotniejsza jest pomoc gospodarcza w regionach kryzysowych. Na początek wystarczy już ograniczenie importu zachodnich produktów, ponieważ afrykański rolnik nigdy nie będzie w stanie konkurować z niemieckimi konserwami. To brzmi drastycznie, ale Unia i Niemcy przykładają obie ręce do rosnącego ubóstwa w Afryce i tym samym do kryzysu migracyjnego.

- Dlaczego wydaje pan swoje książki, zdając sobie sprawę z reakcji na te niewygodne fakty, a nawet dozgonnej 'śmierci publicznej'? 
- Bo chciałem pokazać, że coraz bardziej oddalamy się od prawdziwej demokracji. Wybieramy posłów, którzy w swoim okręgu otrzymują od wyborców ważny mandat. Toteż powinni dla nich i w ich imieniu dołożyć wszelkich starań, aby państwo funkcjonowało. Wybrani posłowie reprezentują parlament, który powinien kontrolować rząd i państwo. Jednak kiedy politycy już się tam dostaną, obywatele tracą nad nimi kontrolę. Tracą więc także kontrolę nad państwem i tym samym nad sobą, nad swoim bezpieczeństwem. W najdalej idącym skrócie możemy więc spuentować: niemieckie państwo utraciło nad sobą kontrolę. Co jednak nie znaczy, że powinniśmy przestać ubiegać się o prawdziwą demokrację. 

Rozmawiał: Wojciech Osiński
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe