[Tylko u nas] Marcin Bąk: Rząd musi „coś” robić
![polityk [Tylko u nas] Marcin Bąk: Rząd musi „coś” robić](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16029576631d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b37285a613e2a6493a02b680bbe44adb50c8.jpg)
Podobno święty papież Pius IX mawiał, że to nie chwiejne wahania mas lecz prawda i rozum winny kierować nawą państwa. Ten postulat jest dzisiaj bardzo trudny do realizacji. Mechanizm wyłaniania władzy przypomina trochę konkurs piękności, podczas którego partie polityczne starają się przekonać do siebie możliwe jak największą liczbę wyborców. Tak zwane programy wyborcze to rodzaj gry pomiędzy partiami a elektoratem, podobny do tego, w co grają uczestniczki konkursu o tytuł miss. Wygrywa ten obóz polityczny, który w sposób najbardziej przekonujący zdoła „zaczarować” odpowiednią liczbę głosujących. Żarliwi zwolennicy demokracji przekonują, że jest w tym głęboki sens zakładający istnienie jakiejś zbiorowej mądrości narodu. Wyborcy, czyli hydraulicy, cieśle, rolnicy, bezrobotni, panie domu, historycy sztuki wprawdzie nie znają się pojedynczo na skomplikowanych mechanizmach działania państwa ale w masie będą potrafili odróżnić dobry program polityczny od programu złego. Czy tak jest w istocie? Ciężko to jednoznacznie potwierdzić, tym bardziej ale zwolennicy systemu demokratycznego wymieniają najczęściej drugi ważny argument za skutecznością tej formy władzy. Jest nim system demokratycznej kontroli rządzących. Jeżeli w wyniku jakiegoś błędu przy wyborach naród wybrał niewłaściwą władzę, która nie radzi sobie z problemami, może ją zmienić na inną przy najbliższych wyborach.
Tu leży właśnie jeden z głównych problemów systemu. Wyborcy, przy całym dla nich szacunku, w swej masie nie posiadają ani odpowiedniej wiedzy ani kwalifikacji do prawidłowej oceny rządu. By móc rzetelnie wypowiadać się na temat stanu państwa i polityki człowiek powinien być specjalistą z dziedziny ekonomii, prawa, dyplomacji, wojskowości. Dobrze, by nieobce mu były też problemy ochrony zdrowia i rolnictwa a także wiele, wiele innych. Zamiast tego kierujemy się iluzjami, powstającymi w wyniku politycznego marketingu partii. Czarowanie wyborców nie kończy się więc wraz z ogłoszeniem wyniku wyborów lecz trwa cały czas. Czaruje rząd, by utrzymywać odpowiednio wysokie poparcie, czaruje opozycja by wyrobić sobie dobry start w najbliższych wyborach. Wybory parlamentarne, najważniejsze w skali kraju, poprzedzane są najczęściej wyborami samorządowymi, prezydenckimi i europarlamentarnymi, tak jak to miało miejsce w naszym kraju w ostatnich trzech latach. Czarowanie wyborców trwa nieprzerwanie, rząd nie może sobie pozwolić na słabszy wynik w wyborach samorządowych wypadających na przykład w połowie kadencji parlamentu.
Bądźmy szczerzy – większość z nas nie posiada odpowiednich kwalifikacji do rządzenia państwem. Okazując sympatię lub antypatię jakiejś partii nie kierujemy się rzetelną analizą stanu państwa ale tym, co dany polityk powiedział a nawet – jak powiedział. Słowa wypowiadane w restauracji „Sowa i Przyjaciele” okazały się kluczowe dla wygranej PiS w 2015 roku choć nie były jakoś specjalnie istotne merytorycznie. Dla odmiany, przywoływane przez obecną opozycję, wypowiedziane przez prezesa Kaczyńskiego słowa o „zdradzieckich mordach” chociaż są bez znaczenia z punktu widzenia realnej polityki, wzbudzają silne emocje i używane bywają jako argument natury politycznej.
Rządy w państwach z systemem demokracji parlamentarnej mają trudne zadanie. Podejmując jakąkolwiek decyzję znajdują się od razu pod czujnym okiem opinii wyborców, kształtowanej dodatkowo przez media. Liczy się tylko natychmiastowy efekt wzrostu lub spadku poparcia. Dlatego mało która partia zdecyduje się na podjęcie decyzji, która wprawdzie przynieść mogłaby wymierne korzyści za 10 lat ale w chwili jej podejmowania oznacza pogorszenie realnej sytuacji wyborców czy nawet tylko groźbę jej pogorszenia.
Widać to dość dobrze teraz, w czasie trwania epidemii koronawirusa. Wyborcy poddawani są od wiosny tego roku niesamowitej presji strachu ze strony mediów. W powszechnym przekonaniu epidemia stanowi największy problem na całym świecie. Rządy większości państw, nie tylko Polski, poddane są z kolei presji wyborców, opozycji i mediów, żeby „wreszcie zrobili coś z tą epidemią”. No i rządy muszą robić „coś”, bo media i opozycja czekają na okazję, by wskazać oskarżycielskim palcem – „widzicie, to przez nich umierają tysiące Polaków (Włochów, Francuzów, Belgów, Żydów…)”. To „coś” bywa czasem kompletnie absurdalne – jak zamykanie wstępu do lasów. Bywa też zupełnie nieskuteczne o czym przyznają w rozmowach poza kamerą sami przedstawiciele rządu. Niemniej jakieś działania musza być podjęte, bo w przeciwnym wypadku odbije się to natychmiast na poparciu społecznym. Takie powiązanie władzy ze słupkami poparcia powoduje swoisty paraliż decyzji. Nawet jeśli w rządzie są osoby rozsądne, które mają dobry plan na działanie w sytuacji kryzysowej, ich głos nie będzie miał siły przebicia, gdyż specjaliści od wizerunku natychmiast pokażą wykresy i symulacje, pokazujące jak dana decyzja może wpłynąć ujemnie na sondaże.
Od wielu dni dostępna jest tak zwana Deklaracja z Great Barrington. Autorzy tego dokumentu, będący autorytetami z dziedziny medycznej, nie należą o czym warto wspomnieć, do stronnictwa zaprzeczającego istnieniu epidemii koronawirusa. Dostrzegają problem, lecz twierdzą, że rządy większości państw na świecie podjęły całkiem błędną strategię walki z wirusem. Wedle autorów Deklaracji lockdown to ślepa uliczka, przesuwanie problemu w czasie, bo od zamykania szkół i restauracji wirus nie znika. Należy natomiast zabezpieczyć, możliwie jak najlepiej, osoby najbardziej narażone na ciężki przebieg choroby czyli seniorów i przewlekle chorych a pozostała część społeczeństwa, szczególnie młodzież, winna jak najszybciej przejść przez zarażenie. Koszty takiego działania, zarówno ludzkie jak i gospodarcze, będą zdaniem autorów Deklaracji mniejsze niż obecnie stosowana taktyka. Propozycja ta nie jest jednak, o ile mi wiadomo, rozważana na poważnie przez żaden rząd, gdyż wymagało by to radykalnego zerwania z dotychczasową narracją i przyznania, że większość podjętych dotąd działań nie miała na celu kompleksowego rozwiązania problemu. Było to tylko robienie przez rządy „czegoś”, by przekonać wyborców, że rząd przecież robi „coś” .