[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: To nie jest koniec, a jedynie oddech
Zacznę od informacji z Izraela. Kilkanaście tygodnie temu świętowano tam koniec restrykcji, poziom wyszczepienia był bardzo wysoki, a spadek zachorowań niemal całkowity. Dziś już wiemy, że liczba zachorowań wynosi ponad dziesięć tysięcy (a mówimy o kraju, którego liczebność jest zdecydowanie mniejsza niż w Polsce). Polskie wskaźniki, choć na razie powoli, także zaczęły już wzrastać, a to przecież dopiero połowa wakacji. Trudno w takiej sytuacji nie wierzyć w stwierdzenia Ministerstwa Zdrowia, że czeka nas kolejna fala, a to może oznaczać kolejny lockdown.
Trudno też nie dostrzegać, że jeśli rzeczywiście rząd będzie zmuszony wprowadzić nowy lockdown to będzie to oznaczać ogromne straty dla jednostek, kolejne biznesy będą padać, a dzieci i młodzież będą miały kolejny rok stracony w edukacji. Wielu z tych zjawisk nie da się naprawić, a najlepszym tego przykładem są obecni licealiści czy studenci, których niekiedy już połowa edukacji odbywała się w trybie zdalnym. Gołym okiem w wielu miastach widać też miejsca po zamkniętych drobnych i wcale nie drobnych, często gastronomicznych biznesach. To wszystko są ogromne koszty pandemii i lockdownu. Z drugiej strony mamy świadomość, że brak reakcji, brak zamykania gospodarki , brak restrykcji, czego smutnym przykładem jest Szwecja, oznacza o wiele wyższy odsetek śmiertelności szczególnie wśród osób starszych. Życie ludzkie ma zaś swoją niezbywalną wartość.
To wszystko sprawia, że przed rządzącymi (ale też przed opozycją) staje ogromne wyzwanie. W tej chwili jedynym sposobem ograniczania rozmiarów pandemii (a także związanej z nią śmiertelności) są szczepienia, i to możliwie dużej (powyżej dziewięćdziesięciu procent) części populacji. Zaszczepienie sprawia, i to wynika z badań, że nawet jeśli człowiek zachoruje (co zdarza się o wiele rzadziej) to przechodzi COVID zdecycowanie łagodniej, wyszczepienie zaś powyżej 90 procent powinno zatrzymać zachorowania w ogóle, a także zatrzymać nowe mutacje (a to one są w te chwili największym zagrożeniem). Z perspektywy państwa zatem największym wyzwaniem jest nakłonienia jak największej grupy Polaków do zaszczepienia się. Innej drogi nie mamy (przynajmniej nie na tym etapie). Testowane, jak dotąd metody, nie przyniosły spodziewanych rezultatów, program szczepień zatrzymał się, wielu - zbyt wielu - Polaków nie chce się zaszczepić. A to oznacza, że czekają nas kolejne, bolesne lockdowny.
Co zatem powinien zrobić rząd? Wprowadzenie obowiązkowych (z wyłączeniem osób, które mają wskazania do tego, by ich nie przyjmować) szczepień na koronawirus, choć Kościół jest przeciwny temu rozwiązaniu, jest jednym z możliwych rozwiązań. W sytuacji pandemii, analogicznie do sytuacji wojennej, Kościół może i powinien wskazywać drogę, ale decyzję muszą podejmować politycy, kierując się zasadą interesu społecznego i ważąc rozmaite elementy oceny moralnej. Zostawiając na boku ocenę moralną, wiadomo, że politycznie byłaby to decyzja niezwykle trudna. Nie jest wcale oczywiste, że poparłaby ją cała koalicja, a koszty społeczne byłyby ogromne. Bunt na ulicach jest czymś jasnym. Identycznie taką samą reakcję wywoła, to już wiemy z Francji, wprowadzenie ograniczeń dla osób niezaszczepionych (bez jasnego powodu medycznego), w tym jednak przypadku nie mamy do czynienia z działaniem, któremu Kościół się sprzeciwia, co może oznaczać, że rozwiązanie to jest lepsze. Koszty polityczne i społeczne tego rozwiązania i tak będą jednak wysokie.
Zgoda jednak na to, by nadal poziom wyszczepienia był nadal na tym samym poziomie, jaki udało się osiągnąć pociągnie za sobą także nie tylko gigantyczne koszty gospodarcze i społeczne, ale także w dalszej perspektywie polityczne. Kryzys, a ten będzie się pogłębiał, uderza zawsze w klasę polityczną. I już choćby dlatego warto, by i koalicja i opozycja poszukała, nawet jeśli trudnych i niewygodnych to jednak skutecznych, metod przekonania, a być może łagodnego wymuszenia szczepień. Inaczej kolejne fale pandemii będą nas nadal dusić.