[Tylko u nas] Profesor David Engels: Rozkazy z Brukseli. Opór Warszawy
![Ursula von der Leyen [Tylko u nas] Profesor David Engels: Rozkazy z Brukseli. Opór Warszawy](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16367519006fc2e706a569bb421d558af99af8a4496cd587c5c5ef9f14dc00bdd7172842cb.jpg)
Z jednej strony polskie kierownictwo już w sierpniu zapowiedziało, że na jesieni podda sporną reformę sądownictwa rewizji sejmowej i obiecało daleko idące zmiany w samym organie dyscyplinarnym, który zresztą obecnie i tak nie rozpatruje żadnych nowych spraw – wszak żadna nowa zmiana konstytucyjna w praworządnym państwie nie może być dokonywana szybciej.
Z drugiej strony Polska zdaje sobie sprawę, iż kwestia Izby Dyscyplinarnej to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż brukselskim elitom nie podoba się również wiele innych decyzji obecnego rządu. Wydaje się zatem jedynie kwestią czasu, aż ruszy kolejna seria postępowań przeciwko Polsce, np. przeciwko zdemokratyzowanemu Trybunałowi Konstytucyjnemu, przeciwko ustawodawstwu antyaborcyjnemu czy odrzuceniu ideologii LGBT.
Dla Warszawy byłoby więc korzystniej zachować inicjatywę i pracować nad wspieranymi przez parlament dalszymi zmianami w polskim sądownictwie, niż poddawać się ślepo werdyktowi sędziów luksemburskich – a tym samym narażać się nie tylko na utratę obecnej większości parlamentarnej, ale na ryzyko innych trudnych do przewidzenia konsekwencji. Nie wolno wszak zapominać, że reforma sądownictwa była jedynie odpowiedzią na niekonstytucyjne powołanie sędziów przez poprzedni, lewicowo-liberalny rząd, a także o tym, że przesiąknięty wciąż jeszcze postkomunistycznymi klikami polski aparat sądowniczy do tego stopnia torpeduje dziś wszelkie zmiany, że z trudem kontrolowany chaos mógłby się ostatecznie wymknąć spod kontroli, o ile sama reforma oraz wszystkie wynikające z niej decyzje z ostatnich sześciu lat zostałyby uznane za nielegalne.
Polska ma niewiele do stracenia
Finansowo Polska i tak nie ma już zbyt wiele do stracenia po tym jak wstrzymano jej wypłatę środków z koronafunduszu, a wkrótce pewnie nastąpi także obcięcie pozostałych dotacji unijnych. Bruksela stopniowo wyczerpuje swoje możliwości, podczas gdy następne ruchy należeć będą do Polski: na przykład wstrzymanie płatności do budżetu unijnego, o ile UE zechce kontynuować swój niszczycielski kurs; a w razie potrzeby Polska może nawet zawiesić swój udział w unijnym rynku wewnętrznym. Jak dotąd to raczej UE traktowała polskie społeczeństwo jak zakładnika, chcąc doprowadzić do zmiany rządu w Warszawie, ale sytuacja może się wkrótce odwrócić: duża część unijnych pieniędzy napływających do Polski trafia przecież do kieszeni zachodnich, w szczególności niemieckich inwestorów.
Jeśli Polska poczuje się zmuszona do tego, by takie transakcje odpowiednio opodatkować lub zacznie coraz bardziej otwierać swój bardzo przecież atrakcyjny rynek dla inwestorów spoza Europy, to arogancja Zachodu, postrzegającego Polskę li tylko jako zacofanego odbiorcę ich jałmużny i czekającego na brukselskie rozkazy, szybko może się skończyć. Subwencje unijne są bowiem jedynie wykalkulowanymi na zimno rekompensatami za bezwarunkowe otwarcie polskiego rynku dla zachodnich inwestorów, tak jak miało to miejsce nieco na innym poziomie, między RFN a byłą NRD. Nic więc dziwnego, że Niemiecko-Polska Izba Gospodarcza bije obecnie na alarm i wzywa wszystkie strony do opamiętania się i zaprzestania grożenia polexitem. Że takie odcięcie pępowiny dla Warszawy nie byłoby bynajmniej ideałem, to oczywiste – ale przecież uderzyłoby to nie tylko w Polskę, lecz także w Zachód.
Ale nie tylko gospodarczo Polska i Europa Zachodnia są od siebie zależne do tego stopnia, że na wyjściu Polski z Unii obie strony straciłyby znacznie więcej, niż zyskały: zresztą przytłaczająca większość Polaków jest za pozostaniem w UE, a Bruksela po brexicie również raczej nie zgodzi się na polexit (a potem pewnie i Huxit), jeśli nie chce implodować. Zwłaszcza na płaszczyźnie polityki międzynarodowej ani Warszawa, ani Bruksela, Berlin czy Waszyngton nie chcą widzieć Polski jako ziemi niczyjej między sojuszem zachodnim a sojuszem rosyjsko-chińskim.
Przy polexicie nie byłoby wygranych
Dlaczego więc każdy z adwersarzy mówi o polexicie i jak można zakończyć ten kryzys bez utraty twarzy? Mówiąc najprościej: Bruksela i Warszawa toczą rozgrywkę pokerową o to, kto lepiej zdoła zachować nerwy. Bruksela, poprzez szantażowanie finansowe i polityczne Polaków, spodziewa się wymusić zmianę rządu i powrót do władzy Donalda Tuska, podczas gdy Warszawa chce udowodnić, że uległość nie jest jedyną dla niej alternatywą i gra na czas – prawdopodobnie w nadziei, że spodziewany wielki kryzys gospodarczy albo choćby tylko zmiana rządu we Włoszech czy Francji przyniesie ulgę.
Najbardziej realistycznym i zarazem eleganckim rozwiązaniem byłoby spotkanie w pół drogi, a odpowiedzią na przyspieszenie polskiej reformy sądownictwa byłoby odwołanie werdyktów TSUE, krytykowanego zresztą również przez inne państwa członkowskie za arogancję. Ale czy można oczekiwać realizmu w czasach, gdy wszystko wydaje się kręcić wokół polityki tożsamości i rzekomo uniwersalnych, choć de facto niedookreślonych i ulotnych „wartości”?
Nie można zatem wykluczyć, że coraz bardziej zradykalizowani lewicowo-liberalni twardogłowi w Parlamencie Europejskim, ale także oburzeni polscy patrioci – jedni i drudzy podżegani przez odpowiednie media – będą kontynuować tę nierówną partię pokera, dopóki nie zostaną wywołane konsekwencje, których nikt tak naprawdę nie chce: brexitu także nie chciano na poważnie ani w Brukseli, ani w Londynie – a jednak stał się polityczną rzeczywistością…
[z niemieckiego tłumaczył Marian Panic]
[tekst ukazał się pierwotnie na jungefreiheit.de]