[Tylko u nas] REPORTAŻ Z GRANICY: "Migranci i służby białoruskie przecinają concertinę oraz rzucają kamieniami"
„Na służbie doświadczamy różnych rzeczy. Po tamtej stronie granicy poruszają się osoby, przecinają druty, próbują przechodzić na polską stronę. Rzucają w nas kamienie”
– mówi funkcjonariusz służący od piętnastu lat w szeregach Straży Granicznej. Gdy padają jego słowa zawieszamy wzrok na porzuconym koczowisku migrantów. Jesteśmy w Usnarzu Górnym. W błocie leży belka, którą kilka miesięcy temu zgromadzeni w tym miejscu migranci próbowali sforsować zapory z concertiny. W błocie, po białoruskiej stronie granicy, leżą porzucone namioty, maty, części ubrań, czy opakowania po jedzeniu. To ślad po wydarzeniach, o których mówił cały świat. Wcześniej powstawały punktowe koczowiska przy granicy, z których masowo migranci poganiani przez służby Aleksandra Łukaszenki, próbowali otworzyć szlaki przerzutowe dla kolejnych grup zwożonych przez Mińsk z Bliskiego Wschodu. W sierpniu odnotowano ok. 3,5 tys. prób nielegalnego przekraczania granicy – we wrześniu było tych prób dwa razy więcej, a w październiku 17,5 tysiąca. Tymczasem widać, iż zmieniła się taktyka białoruskiej strony. Z przygranicznych koczowisk zniknęli ludzie, wycofano ich dalej w głąb Białorusi, do ośrodków logistycznych, ale nie zakończyło to prób forsowania granicy.
„Podejrzewamy, że dowożą ich ciężarówkami”
– podkreśla jedna z funkcjonariuszek Straży Granicznej.
Oprócz służby patrolowej i obrony granicy wzdłuż pasa concertiny rozbrzmiewają informacyjne komunikaty. Z zamontowanych na samochodach terenowych głośnikach słychać informacje w pięciu językach: angielskim, francuskim, arabskim, kurdyjskim i perskim. Dzisiaj już nikt nie ma wątpliwości, iż operacja o kryptonimie „Śluza” była cyniczną grą Mińska wykorzystania kolejnych grup z Bliskiego Wschodu – głównie z Iraku, do destabilizacji sytuacji na polsko-białoruskim, a wcześniej litewsko-białoruskim pograniczu. Do destabilizacji zewnętrznej granicy Unii Europejskiej i NATO. Dla Mińska, z uwagi na łamanie międzynarodowego prawa, miało to geopolityczne reperkusje – Irak zablokował loty do białoruskiej stolicy, a ze względu na kryzys i fakt, iż na białoruskiej ziemi ugrzęźli obywatele tego państwa zaczęto organizować loty powrotne. Bagdad i Erbil postawiły także na zwijanie łukaszenkowskich konsulatów. Weryfikacją lotów na Białoruś zajęły się też Turcja oraz Syria. Uruchomiono sankcje. Problem w tym, iż oszukani przez białoruskie służby migranci - których za opłaty zaczynające się od tysiąca dolarów w górę, wabiono azylem w Unii Europejskiej - mogą być odcinani od informacji. Kolejne loty powrotne do Iraku, a pamiętajmy, iż tylko w listopadzie wróciło 600 migrantów, nie niwelują jednak ryzyka kolejnych prób masowego przekraczania granicy. Na Białoruś przerzucani są migranci z Bliskiego Wschodu i Afryki przebywający w Rosji. Straż Graniczna RP wyposażona w nowoczesne Przewoźne Jednostki Nadzoru (PJN) monitoruje cały czas granice. Termo-optyczny sprzęt ułatwia wychwytywanie szlaków przerzutowych. Służba trwa.
„Czujemy się bezpiecznie”
– mówi wiekowa mieszkanka nadgranicznej miejscowości czule pozdrawiając funkcjonariuszy Straży Granicznej. Jej dom leży 200 metrów od polsko-białoruskiej granicy. Mieszkańcy Podlasia solidaryzują się z polskimi służbami. Na balkonach widać transparenty z napisami: „Dziękujemy za Waszą służbę i ochronę naszej granicy” i „Murem za polskim mundurem”.
„Na posterunkach mamy całe ściany zawieszone laurkami z podziękowaniami od dzieci”
– dodaje funkcjonariuszka Straży Granicznej. „Ta fala hejtu, która spadła na funkcjonariuszy Straży Granicznej od niektórych osób była krzywdząca” – podkreśla.
Jak „lokalsi” patrzą na polskie służby?
„Mieszkańcy Podlasia bardzo dobrze oceniają pracę naszych służb mundurowych. Mówię przede wszystkim o tych, którzy żyją tutaj z „dziada pradziada”, bardzo wiele lat tutaj żyją, mają swoje gospodarstwa, czy niewielkie biznesy, nad granicą. Głosy przeciwne płyną głównie od tych, którzy mieszkańcami Podlasia, a zwłaszcza mieszkańcami miejscowości „w obszarze”, stali się kilka miesięcy temu”
– komentuje podlaska dziennikarka Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska.
Z granicy polsko-białoruskiej dla tysol.pl Michał Bruszewski





