Ryszard Czarnecki: Wojna i cena pokoju

Sytuacja międzynarodowa robi się coraz poważniejsza. Dziś mija już 20 dni od napaści Rosji na Ukrainę, a coraz więcej państw stara się po cichu, jak się wydaje, znaleźć taka formułę zawarcia pokoju, która by oznaczała terytorialne straty dla Kijowa ,a poszerzenie terytorium Federacji Rosyjskiej. Czy nie takie było przesłanie wielogodzinnych rozmów amerykańsko-chińskich?
Właśnie wracam z Paryża, z rozmów delegacji PE z przedstawicielami rządu Francji, w tym MON i kancelarii premiera. I to nie ja, Polak, mówiłem o rozmiękczaniu konkluzji dotyczących Rosji na szczycie UE w Wersalu. To usłyszałem od Francuzów. Zdecydowane „nie” dla rozszerzenia Unii o Ukrainę ze strony premiera Holandii, a potem kanclerza Niemiec też jest symptomatyczne. To zatrzaśniecie drzwi przed nosem Ukraińców w czasie trwającej wojny jest jak nóż wbity w plecy. Mocne słowa, ale adekwatne do sytuacji. Problem w tym, że szereg państw – i to też słyszałem od Francuzów, którym jako żywo daleko od „rusofobii” - tęskni do powrotu do międzynarodowej "normalności". Tyle, że ową „normalność” postrzegają jako możliwość powrotu do robienia dużych interesów z Moskwą i eksportu na olbrzymi, bo 150-milionowy rynek zbytu. Dlatego polsko-czesko-słoweńska delegacja w Kijowie jest pokazaniem innej twarzy Europy.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.03.2022)