[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Świat odwrócony. Progresywna lewica uznaje za dobre to, co jest złe
![Szatan [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Świat odwrócony. Progresywna lewica uznaje za dobre to, co jest złe](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c/uploads/news/85165/16542014926cb343cc8de6dce957d5ea.jpg)
Od kilku lat – szczególnie w internetowej anglosferze – progresywna lewica nazywana jest światem klaunów. Clown World dobrze opisuje też sposób myślenia tęczowych, pseudoekologicznych i feministycznych aktywistów. Jest to bowiem uniwersum, gdzie kobiety mają penisy, aborcja oznacza życie, a zwierzęta i rośliny mają większą wartość od ludzi. Wszystkie tutaj przytoczone opinie można nawet dać w cudzysłów i znaleźć potem w wypowiedziach agresywnych aborcjonistów i miejskich działaczy oraz tych opuszczonych przez rozum, którzy twierdzą, że również mężczyźni zachodzą w ciążę.
To, co dla zdrowo myślącego człowieka jest więc absurdem, dla lewicy jest programem. Ten program nie powstaje jednak przypadkowo, a jego punkty są wzajemnie zależne od siebie: to nie jest tak, że progresywna lewica nie skupia się na konkretach! Skupia się! A te konkrety to najważniejsze aspekty ludzkiego życia, które większość religii – w tym i Kościół katolicki – dawno temu uznały za szczególnie podatne na grzech. Oczywiście, można, choć nie trzeba być katolikiem, żeby spostrzec taką prostą zależność: progresywna lewica uznaje za dobre wszystko to, co jest złe. Przy bliższej analizie zobaczymy nawet, że dla „postępowo” myślących największą inspiracją w budowaniu światopoglądu musiało być siedem grzechów głównych!
Wystarczy spojrzeć na ich listę!
Pycha
Pycha, czyli arogancja połączona z samouwielbieniem, jest pierwsza na liście grzechów głównych nie bez powodu: to wiara, że można „być jak Bóg”, sprowadziła na Adama i Ewę nieszczęście wszystkich innych grzechów. To ona, według żydowskich legend, była motywacją dla buntu szatana: gdy ten miał się pokłonić Adamowi, koronie Stworzenia, nie pozwoliła mu na to jego własna duma i zarozumiałość.
Przykładów pychy w lewicowym świecie nie musimy szukać daleko: dla postępowych lewaków czerwiec to ostatecznie Pride Month, czyli miesiąc dumy homoseksualistów, transseksualistów i całej reszty niepasującej jakoś do różnych norm seksualnych. I tak jak słowo Pride może (!) być samo w sobie neutralne (oznacza wtedy dumę tak z rzeczy zasłużonych, jak i arogancję; różni się od negatywnego per se vainglory), to w większości dawnych modlitw po angielsku oznacza właśnie pychę, dumę bez powodu i nad wyraz.
Pridem nazywane są też tęczowe marsze: te stanowią dla lewactwa to, czym jest msza dla wierzących. To również najnowsza obsesja lewicy i sposób, w który oznacza teren, zachęcając wszystkich do „bycia sobą”. Taka autentyczność przeradza się jednak często w dziwne maski, sadomasochistyczne kostiumy i nagość. Dziwactwo dla samego dziwactwa i upieranie się przy nim. Sponsorem tego jest właśnie pycha.
Chciwość
Progresywna chciwość leży u samej podstawy lewaków, czyli tych, którzy rzekomo się jej wyrzekają. Jej intelektualizacja, przynajmniej ta najpopularniejsza wśród dzisiejszych progresywistów, znajduje zaś swoją formę w zabójczych ideach nazizmu i komunizmu (dwie twarze tego samego potwora), z których to nazizm chciał zawładnąć wszystko dla Niemców, a komunizm rzekomo dla robotników, których rękoma mordował bogaczy, burżuazję.
Nie trzeba wcale jednak cofać się w wiekach, żeby dostrzec, że chciwość i lewactwo splecione są w miłosnym uścisku niczym dwa ślimaki: wystarczy spojrzeć na największe lewicowe organizacje na świecie. Takie BLM, Black Lives Matter, które rzekomo walczy o prawa murzynów, na przykład! Patrisse Khan-Cullors, współzałożycielka bi-el-emu, opowiadająca codziennie o rzekomym prześladowaniu biednych, biednych czarnoskórych, sama jest milionerką, która dorobiła się, wciskając ludziom strach przed „białym diabłem” (white devil to popularne, czasem ironiczne, czasem śmiertelnie poważne określenie na tych o jasnej skórze). Spora część jej aktywizmu to zachęcanie do składek i poświęcania się dla innych braci („brothers” - tak chętnie mówią o sobie Afroamerykanie), sama jednak opływa w luksusy. Jej cztery wille wyceniane są na około 20 mln dolarów.
Nieczystość
Nieczystość najłatwiej byłoby w tej analizie sprowadzić do tego, czym ona w Kościele Katolickim jest: czyli pożycia płciowego poza małżeństwem. Ale prawda jest taka, że znaczna część Polski się w takim rozszerzeniu tego znaczenia nie zgadza: seks poza- i przedmałżeński per se od dawna nie są w kolektywnej świadomości traktowane jako zło per se. Nie jest to więc żadna cecha rozpoznawcza lewactwa, a znak naszych czasów.
Nie musimy jednak uciekać się do ściśle katolickiej definicji, żeby zobaczyć, że nieczystość jest podstawowym elementem progresywnej tożsamości. Progresywiści otwarcie promują bowiem „sex work”, czyli prostytucję. Sex work is real work, prostytucja to prawdziwy zawód, mówią. A chyba prawie każdy zgodzi się, że jeżeli jest jakiś „nieczysty seks”, to właśnie taki, gdzie człowiek staje się towarem, zmuszanym i zmuszającym siebie samego (częsciej siebie samą) do udawania czułości i miłości.
„Tylko julki z Twittera piszą takie głupoty, nie generalizuj!” - odpowie mi ktoś w kontrze. To jednak bzdura: hasło „sex work is real work” niesione jest na sztandarach tęczowych i czerwonych demonstracji w całym kraju. Jeżeli jednak komuś i to za dowód nie starczy, ten niech przypomni sobie, że w ubiegłym roku Ula Kuczyńska, wtedy asystentka posła Koniecznego, została usunięta z Razem między innymi za krytykę seksłorkinku. Nieczystość przeżarła więc nawet państwowe struktury postępowych partii.
Zazdrość
Podobnie jak grzech Pierwszych Rodziców i Szatana motywowany był w dużej mierze pychą, tak paliwem na lewicowe, postępowe silniki jest zazdrość, siostra chciwości. I to ona leży u podwalin przestępstwa syna Adama i Ewy, Kaina, który z zazdrości zabija swojego brata. „Jemu Bóg błogosławi, a mi nie? Trzeba go zniszczyć!” - myśli pewnie Kain w swojej zazdrości na chwilę przed śmiertelnym ciosem.
I tego sentymentu do dzisiaj na lewicy pełno: na niej opierają się przemocowe hasła z USA typu „eat the rich”, „zjedzcie bogatych” (eat jest tutaj prawdopodobnie ugrzecznioną, niekasowaną na socjalach odmianą „kill”), narzekanie Mai Staśko na drogi zegarek Lewandowskiego, oraz spora część zawiści rządzącej aktywistami w mediach społecznościowych.
Szczególnie ta trzecia forma zawiści jest paradna: środowisko lewicowych aktywistów opowiada z jednej strony frazesy o wzajemnej solidarności, ale gdy komuś z ich towarzystwa potknie się noga, wszyscy rzucają się na niego jak hieny na padlinę. Najgłębiej, prawie do krwi, gryzie się tych, którzy są wyżej postawieni w lewicowej hierarchii (= mają więcej). Taki los spotkał na przykład Katarzynę Babis, queerową feministkę, którą własne koleżanki prawie rozszarpały, gdy ogłosiła, że robi kampanię reklamową ze znaną marką odzieżową. Jej sukces został okrzyknięty „nielewicowym”, a sojusz z korporacją uznany za niemoralny, mimo że firma oferowała też produkty z drugiej ręki i eko-friendly. Ci, którzy dzień przed startem reklam stali z Babis ręka w rękę, już następnego dnia chcieli wepchnąć ją w przepaść Cancel Culture. Czysta zazdrość!
Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
... zwane dawniej obżarstwem i pijaństwem to dla mnie samego oczywisty problem od lat. Przez ostatnią dekadę stale mam nadwagę, a przez covidowe restrykcje (mieszkam po części w Niemczech, gdzie ponad rok zamknięte było wszystko i nie wolno było wychodzić z domu) moja nadwaga zmieniła się w otyłość. Z tą otyłością walczę teraz, wróciwszy na siłownię, spędzając dzień w dzień na ciężarkach i bieżni.
Taka jednak będzie różnica między resztą świata a postępową lewicą: my wiemy, mimo swoich upadków, że upadamy. Że otyłość to choroba. Że trzeba z nią walczyć. Lewica myśli jednak odwrotnie, a krytykowanie otyłości nazywa „fatfobią”, jej promowanie zaś „ciałopozytywnością”. Czy strach przed utratą zdrowia i zawałem serca to fobia, lęk nieracjonalny? Co jest pozytywnego w zniekształcaniu swojego ciała pustymi kaloriami i rozciąganiu go w nieludzkie kształty nasyconym tłuszczem? Nic. To grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu podniesiony do rangi cnoty. I sporo lenistwa – a o tym za chwilę!
Gniew
Nie trzeba robić wielkiego fikołka, żeby dotrzeć do postępowego gniewu: nie w kraju, gdzie naczelnym hasłem lewicy jest „wypi*rdalać!” i „j*bać PiS!”. Te dwa slogany – pierwszy skierowany do wszystkich prolife, a drugi rzucony wobec legalnej władzy – zobaczymy na tęczowych profilach, na demonstracyjnych banerach i na kościołach.
Bo „wypi*rdalać!” i „j*bać PiS!” szybko zamieniło się ze słów w czyny – najpierw akty wandalizmu, potem plucie (to dosłowne) na policjantów, a na koniec w napady i pobicia katolickich księży, którzy stają się od dawna targetem postępowej nienawiści.
Gdyby nie ten dziki gniew (nie mylić z tym sprawiedliwym, wymierzanym w obronie niewinnych), nie byłoby Czarnych Marszów. Gdyby nie on, rok i dwa lata temu w Warszawie nie wybuchłyby tęczowe rozróby. Gniew to esencja lewicy, choć...
Lenistwo
... największą konkurencję ma on w lewicowym lenistwie.
Lewicowe lenistwo można zrozumieć bardzo konkretnie: to ciągłe czynienie z rzeczy praw, które mają być serwowane na tacy. Mieszkanie prawem, nie towarem! Niech nikt nie musi na swoje pracować! Szacunek prawem, nie zasługą! Nikt przecież nie musi na szacunek zasłużyć, on się należy wszystkim ustawowo! Brakuje, tylko żeby julki domagały się jedzenia pod nosem i iPhona w kieszeni za friko, bo po co komuś jakaś praca, skoro można leżeć i pachnieć.
Lenistwo to można zrozumieć też w ramach naszych czasów: to ułuda łatwej kasy w internecie, szczególnie na portalach pornograficznych. Nie bez powodu wszak OnlyFans, platforma dystrybuująca hobbistyczną erotykę, bije rekordy popularności wśród młodych kobiet i mężczyzn o poglądach lewicowych, postępowych. To, że przeciętna osoba zarabia tam niewiele ponad 100 dolarów miesięcznie (sprzedając jednocześnie swoją godność). nie budzi ze snu lenia śniącego o bogactwie za wypinanie zadka.
Lewicowe lenistwo można jednak pojąć symbolicznie: podobnie bowiem jak pierwszy z grzechów głównych jest kluczowy, tak jest ostatni. To przez lenistwo nie chcemy pracować nad sobą. Jesteśmy dumni z bycia takimi, jakimi już jesteśmy. To przez nie zazdrościmy, choć moglibyśmy sami wypracować więcej, a gdy ktoś zmusza nas do pracy, czujemy gniew w naszej urażonej pysze. To przez lenistwo nie chce się nam nawet zrobić sałatki i postarać o trwały związek oparty na czystym szacunku.
Bez lenistwa nie ma lewicowości.