[Tylko u nas] Rafał Woś: Katolik zna się na ekonomii

Społeczna nauka Kościoła to chyba najbardziej niedoceniana część katolickiego dziedzictwa. A jednocześnie jedna z najbardziej przydatnych we współczesnym świecie.
/ Foto M. Żegliński

Istnieje w katolicyzmie pewien szczególny zbiór grzechów. Można je nawet nazwać „supergrzechami”. Jest ich niewiele. Raptem tylko cztery. Kościół nazywa je oficjalnie „grzechami wołającymi o pomstę do nieba”. Wśród tych przewin, które bezpośrednio i drastycznie naruszają ustanowiony przez Boga na ziemi międzyludzki porządek, znajduje się „wstrzymywanie pracownikom wynagrodzenia”, a więc nic innego, jak – mówiąc już językiem zupełnie świeckim – łamanie podstawowych praw pracowniczych.  

Lubię przywoływać ten grzech w rozmowach zarówno z katolikami, jak i niekatolikami. Ci pierwsi mają niestety tendencję do zapominania o społeczno-ekonomicznym przesłaniu chrześcijaństwa. Przejawia się to w nadmiernym skupieniu na tematach – mówiąc kolokwialnie – od pasa w dół. Na aborcji, seksualności czy ostatnio na sprawach genderowych. Nikt nie mówi, że są to kwestie, które da się z credo człowieka wierzącego wygumkować. Ale – tak z ręką na sercu – czy nie zbyt często przesłaniają one cały obrazek?

Bo czy nie jest tak, że katolikom wojującym na froncie ideologicznym nie starcza już potem sił i uwagi na tematy związane z pracą, płacą i w ogóle z uchwyceniem moralnego wymiaru ładu społeczno-ekonomicznego? W efekcie mamy często do czynienia z milczącym przyzwoleniem Kościoła (tak hierarchii, jak i wiernych) na ekscesy realnego kapitalizmu. A czasem nawet ze współuczestnictwem w tych zjawiskach. Jak gdyby kwestie ekonomiczne dało się z ładu moralnego wyjąć i potraktować jako coś osobnego. Niestety, przypominanie, że to problem, zazwyczaj kończy się… zdziwieniem katolika. Jak u pewnego księdza na Warmii, którego po mszy spytałem, czemu nie wspomniał nawet słowem o obchodzonym dziś – a było to 1 maja – Wspomnieniu św. Józefa Robotnika, patrona ludzi pracy. Na co on – szczerze zdziwiony – odparł dobrodusznie: „A nie pomyślałem, że to może kogoś zainteresować…”.

Ale także niekatolicy – gdy mówić im takie rzeczy – reagują konfuzją. A jeśli traficie na antykatolika, to i irytacją. W ich światopoglądzie Kościół jest przecież instytucją, która oderwała się od rzeczywistości społecznej. A może nawet jeszcze gorzej – przez tradycyjny sojusz tronu i ołtarza (a dziś ołtarza i mamony) katolicyzm bywa brany za filar kapitalistycznej machiny wyzysku. Na pewno zaś nie za żywioł zdolny do zaoferowania sensownych odpowiedzi dla zwykłego człowieka czy pracownika początków XXI wieku.

Tymczasem takie odpowiedzi w katolicyzmie są. I nie chodzi tylko o to, że Jezus nazywany bywa „pierwszym rewolucjonistą społecznym”. I że wypędził kupców ze świątyni, a celnikowi Zacheuszowi z Jerycha (temu, który wszedł na drzewo, żeby popatrzeć na nowego proroka) kazał rozdać majątek. Nie trzeba szukać wcale aż tak dawno ani tak daleko. Bo przecież Kościół katolicki kwestię społeczną – i to już od 150 lat – traktuje śmiertelnie poważnie. A i w polskiej historii najnowszej znajdziemy wiele mocnych przykładów obalających tezę o rzekomym „wyniosłym dystansie” Kościoła wobec ekonomicznych wyzwań.

W Stanach Zjednoczonych ukazała się właśnie książka „Love&Social Justice. Reflections on Society”. To zbiór pism społecznych kardynała Stefana Wyszyńskiego. Polscy czytelnicy mają ją już od roku 2021 (U nas wyszła pod tytułem „Miłość i sprawiedliwość społeczna”). Nie była to zresztą jedyna praca poświęcona Prymasowi Tysiąclecia, która ukazała się z okazji jego beatyfikacji. Właśnie ten społeczny wymiar nauczania Wyszyńskiego był dla mnie największym odkryciem tamtego czasu. Bo, owszem – znałem wcześniej zarówno Wyszyńskiego-antykomunistę, jak i wojownika ludowego konserwatyzmu. Ale Wyszyński w roli jednego z najbardziej zagorzałych i dociekliwych krytyków rozbisurmanionego kapitalizmu? To było nowe i ożywcze. Ale prawdziwe.

Niech zresztą przemówi sam: „Martwa natura wychodzi z warsztatu pracy uszlachetniona, podczas gdy człowiek staje się gorszym i pospolitym. Co więcej, zepchnąwszy człowieka poniżej maszyny, kapitalizm zatracił wrażliwość na wszelkie podstawowe potrzeby i warunki życia ludzkiego. Zdawało mu się, że jak maszyna nie ulega znużeniu, a tylko prawom amortyzacji, podobnie i człowiek. Dlatego nakłada nań ciężary, których sam nie dźwiga” – pisał Wyszyński w pracy „Kościół a duch kapitalizmu”. Te pisma pochodzą sprzed jakichś stu lat. Ale przyszły prymas brzmi w nich niesamowicie współcześnie. Choćby wtedy, gdy pokazuje, że kapitalizm nigdy nie zadowala się władzą ekonomiczną. I nieuchronnie będzie chciał sięgnąć też po polityczną hegemonię. „Zyskawszy te dwie władze, finansjera rozpoczyna walkę z urządzeniami państwowymi, zwalcza ustawodawstwo społeczne i wszelkie reformy, mnożąc liczne grzechy wołające o pomstę do nieba. Oto skromna ich lista: Obarczają lichwiarskim, nadmiernym oprocentowaniem usługi instytucji bankowych i kredytowych; wyzyskują zarówno robotników, jak i drobnych wytwórców i dostawców przez złe warunki pracy, niesprawiedliwą płacę i cenę; niesprawiedliwie oprocentowują albo wprost przywłaszczają sobie oszczędności, zwłaszcza drobne, przez sztuczne bankructwa, inflacje, sztuczne zwyżki i zniżki, przedsiębiorstwa akcyjne itp.”. Albo jeszcze taki fragment: „Cóż jest dziś bardziej ateistyczne – komunizm czy kapitalizm?” – pytał Wyszyński w „Głównych podstawach przebudowy ustroju społecznego”. I odpowiadał retorycznie: „Kogo wolicie w gumnach waszych – czy jawnego podpalacza, który trąbiąc na wszystkie strony świata, podkłada żagiew pod wasz dom, czy też skrytego, który o północy cicho i nieznacznie się skrada, by ojcowiznę waszą w popiół obrócić?”.

Ten Wyszyński nie spadł z księżyca. Przeciwnie – był dzieckiem swoich czasów i swojego Kościoła. Formowało go doświadczenie wielkiego kryzysu lat 30. z masowym bezrobociem i szerzeniem się wielu społecznych patologii, które niesie ze sobą brak pracy. Ale fundament, bez którego tej przenikliwej analizy kapitalizmu by nie było, stanowiła oczywiście społeczna nauka Kościoła katolickiego. Zapoczątkowana słynną encykliką „Rerum novarum” z roku 1891. Tamta encyklika (jedna z najgłośniejszych w historii) łączona jest oczywiście z papieżem Leonem XIII. Tak naprawdę merytorycznego wkładu do jej napisania dostarczył Giuseppe Toniolo. Notabene pierwszy zawodowy ekonomista w historii Kościoła ogłoszony błogosławionym (przez Benedykta XVI). To pod wpływem Toniolo Watykan – przerażony odpływem wiernych w kierunku „bezbożnego” socjalizmu – próbował godzić się z wyzwaniami społecznymi ery industrializacji. Popierał tworzenie związków zawodowych (byle tylko nie „czerwonych”), więcej dni wolnych od pracy, wyższe i bardziej sprawiedliwe pensje oraz powszechny dostęp do kredytów. To wówczas powstała obowiązująca do dziś wykładnia złotego środka: katolikowi obcy powinien być zarówno otwarty liberalizm oparty na egoizmie i kierowaniu się wyłącznie własnym interesem, jak i centralizacja gospodarki i robienie z państwa nowego złotego cielca.

Tamta tradycja nie zasnęła przecież bynajmniej na bibliotecznych półkach Stolicy Apostolskiej. Do społecznej nauki Kościoła odwoływała się cała powojenna zachodnioeuropejska chadecja w Niemczech, we Włoszech czy we Francji. To do „Rerum novarum” nawiązał w 1991 papież Jan Paweł II, ogłaszając encyklikę „Centesimus annus”, czyli dosłownie „W setną rocznicę”. Razem z napisaną dekadę wcześniej (1981) „Laborem exercens” („Wykonując pracę”) obie te encykliki stanowią do dziś niełatwą do rozgryzienia tajemnicę. Dlaczego zostały w Polsce po roku 1989 – tak chętnie przecież powołującej się na autorytet Wojtyły – tak bardzo zignorowane? Dlaczego „wstrzymywanie wypłat pracownikom” nie stało się głównym przekazem polskiego Kościoła w trudnych latach transformacji lat 90. czy początków nowego wieku? Czemu prześladowanie pracowników było grzechem, który – w praktyce – woła o pomstę do nieba ciszej niż aborcja?

Na ten temat można dziś snuć domysły i robocze hipotezy. Może polski Kościół nie czuł się w sprawach pracowniczych zbyt mocny i uznawał, że to pole, na którym i tak nie pokona lewicy? (Jeśli tak sądził, to niestety bardzo się pomylił, bo polska lewica po roku 1989 nie bardzo się tymi tematami przejmowała). A może polscy katolicy (wliczając w to hierarchów czy aktywistów zwłaszcza z kręgów tzw. Kościoła fajnego i otwartego) sami zachłysnęli się wolnorynkową ortodoksją epoki neoliberalnej? Może zaś zdecydował brak fundamentalnej wspólnoty losu pomiędzy katolickimi księżmi a wiernymi, duchownymi żyjącymi na co dzień wewnątrz Kościoła, który zabezpiecza ich podstawowe potrzeby socjalno-bytowe, a ludźmi, którzy muszą boksować się z wszechmocą wolnorynkowego pracodawcy i wahaniami kapitalistycznej koniunktury.

Oczywiście to nie jest tak, że nikt nie niósł w polskim Kościele tej społecznej tradycji. Dla Solidarności emblematem pozostanie oczywiście postać ks. Jerzego Popiełuszki, będącego jednocześnie przykładem bardzo ciekawej postawy politycznej. To znaczy aktywnego łączenia katolicko-patriotycznego etosu z instynktowną lewicowością: niezgodą na niesprawiedliwość, wyzysk ekonomiczny i odbieranie ludziom wolności i godności z powodu ich klasowej przynależności albo braku formalnej edukacji. To model doskonale znany w wielu miejscach świata – głównie w Ameryce Łacińskiej.

Ta tradycja też zresztą nie jest w Polsce obca. Już w XIX w. wikariusz z Kielecczyzny Piotr Ściegienny głosił, że bzdurą jest twierdzenie, jakoby Chrystusowi nie chodziło o zapewnienie ludziom szczęścia ziemskiego. Ściegienny widział w takim stawianiu sprawy instrumentalizację chrześcijaństwa. Uczynienie z niej narzędzia do utrzymywania przewagi biednych nad bogatymi (kapitału nad pracą). Potępiał więc indywidualizm (nazywał go „osobnictwem”) – uważał, że bilet do królestwa niebieskiego można zdobyć wyłącznie poprzez działania wspólnotowe z innymi i dla innych. Organizował rolników, rzemieślników, „nieszczęśliwych oficjalistów” i żołnierzy wokół idei niepodległościowej połączonej z emancypacją ekonomiczną. Hierarchia kościelna go na przemian degradowała i przywracała, a zaborcy za spiskowanie postawili przed plutonem egzekucyjnym. W ostatniej chwili wyrok jednak zamieniono na katorgę. Ściegienny ją przetrwał i wrócił do kraju. Dożył swoich dni jako kapelan jednego z lubelskich szpitali. W okresie międzywojennym przy jego grobie na cmentarzu katolickim przy ulicy Lipowej w Lublinie kończyły się pochody pierwszomajowe organizacji robotniczych. Tacy księża jak Ściegienny to też była katolicka nauka społeczna. Tyle że w bardziej radykalnym wydaniu.

Gdzie nie spojrzeć, mamy więc wokół siebie ślady tej samej tradycji. Tradycji, która pokazuje, że katolicyzm ma wiele do powiedzenia w temacie radzenia sobie z wyzwaniami kapitalizmu. Te lekcje są wciąż aktualne. Historia zaś ma to do siebie, że nigdy się nie kończy. A kolejne rozdziały będą dopisywane. To pewne. Warto o tym pamiętać. A tym, co nie wiedzą – albo po drodze zapomnieli – stale o tym skarbie przypominać.

 

 

 

 

 


 

POLECANE
Podczas posiedzenia rządu Tusk mówił o ustawach pełnych nadziei, w duchu Świąt pilne
Podczas posiedzenia rządu Tusk mówił o "ustawach pełnych nadziei, w duchu Świąt"

Chcemy, żeby wszyscy mieli wreszcie w Polsce prawo do sądu bezstronnego, niepolitycznego, szybko działającego, którego wyroków nikt nie będzie kwestionował i mam nadzieję, że to jest bardzo poważny krok w tę stronę – mówił dzisiaj Donald Tusk podczas przedświątecznego posiedzenia rządu.

Imperium Polsatu czekają zmiany. Solorz przegrał spór w sądzie pilne
Imperium Polsatu czekają zmiany. Solorz przegrał spór w sądzie

Spór o sukcesję w imperium Zygmunta Solorza został definitywnie zakończony. Sąd Książęcy w Liechtensteinie prawomocnie oddalił apelację miliardera, potwierdzając, że współkontrola nad Grupą Cyfrowy Polsat została skutecznie przekazana jego dzieciom.

Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. Wiadomo, jaka będzie reakcja władz miasta z ostatniej chwili
Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. Wiadomo, jaka będzie reakcja władz miasta

Nie dojdzie do siłowej eksmisji Rosjan z byłego konsulatu w Gdańsku. Władze miasta zdecydowały się na drogę prawną, obawiając się eskalacji i możliwych działań odwetowych wobec polskich dyplomatów – podaje radio RMF FM.

Antoni Patek patronem 2027 roku? Apel trafił do Senatu Wiadomości
Antoni Patek patronem 2027 roku? Apel trafił do Senatu

W Wilanowie podpisano apel do Senatorów RP o ustanowienie roku 2027 Rokiem Antoniego Patka - wybitnego polskiego wynalazcy i współtwórcy jednej z najbardziej prestiżowych marek zegarmistrzowskich na świecie. Inicjatywa ma wymiar historyczny, edukacyjny i wizerunkowy dla Polski.

J.D. Vance: Negocjacje ws. Ukrainy mogą potrwać jeszcze co najmniej rok z ostatniej chwili
J.D. Vance: Negocjacje ws. Ukrainy mogą potrwać jeszcze co najmniej rok

Wiceprezydent USA J.D. Vance powiedział w wywiadzie dla portalu UnHerd, że Rosja chce przejąć kontrolę nad całym Donbasem. Amerykański polityk dodał, że ukraińscy politycy „prywatnie przyznają, że prawdopodobnie ostatecznie stracą” ten region. Według Vance'a negocjacje mogą potrwać jeszcze co najmniej rok.

Kolejny szpital rezygnuje. Jagielska nie dostanie pracy w Ostrzeszowie pilne
Kolejny szpital rezygnuje. Jagielska nie dostanie pracy w Ostrzeszowie

Gizela Jagielska nie podejmie pracy w Ostrzeszowskim Centrum Zdrowia, mimo że jej zatrudnienie miało pomóc w utrzymaniu zagrożonych likwidacją oddziałów. Rozmowy zostały zakończone po fali sprzeciwu środowisk antyaborcyjnych i politycznej presji.

Ważny komunikat dla mieszkańców Pomorza z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Pomorza

Kierowcy z Pomorza dostali ważny prezent tuż przed świętami. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad udostępniła do ruchu kolejny fragment trasy S7, dzięki czemu Obwodnica Metropolii Trójmiejskiej działa już na całej długości. To oznacza szybsze przejazdy, mniejsze korki i nową jakość podróżowania w regionie.

Zapadła decyzja: Bogdan Rymanowski znika z „Gościa Wydarzeń” z ostatniej chwili
Zapadła decyzja: Bogdan Rymanowski znika z „Gościa Wydarzeń”

Bogdan Rymanowski potwierdził, że przestaje prowadzić program „Gość Wydarzeń” na antenie Polsatu. Dziennikarz podsumował pięć lat pracy i zapowiedział, że nie znika ze stacji, a jego odejście wywołało szerokie komentarze polityczne i medialne.

Wiadomości
Wyciągarki, którym ufają profesjonaliści – standard bezpieczeństwa i niezawodności

Profesjonalne narzędzia do wyciągania ciężkich ładunków muszą charakteryzować się nie tylko ogromną siłą, ale przede wszystkim bezkompromisowym poziomem bezpieczeństwa operatora. Wybór odpowiedniego modelu często decyduje o powodzeniu skomplikowanej akcji ratunkowej lub efektywności pracy w trudnym sektorze przemysłowym oraz leśnym. Solidne rozwiązania techniczne stanowią fundament zaufania, jakim wielu ekspertów na całym świecie darzy produkty marki Dragon Winch także podczas codziennej eksploatacji.

Decyzja Mentzena: Ewa Zajączkowska-Hernik straciła funkcję w Nowej Nadziei z ostatniej chwili
Decyzja Mentzena: Ewa Zajączkowska-Hernik straciła funkcję w Nowej Nadziei

Europoseł Konfederacji Ewa Zajączkowska-Hernik przestała pełnić funkcję prezesa okręgu podwarszawskiego Nowej Nadziei. Decyzję podjął prezes ugrupowania Sławomir Mentzen, a sama polityk zapowiada rozpoczęcie nowego etapu aktywności publicznej.

REKLAMA

[Tylko u nas] Rafał Woś: Katolik zna się na ekonomii

Społeczna nauka Kościoła to chyba najbardziej niedoceniana część katolickiego dziedzictwa. A jednocześnie jedna z najbardziej przydatnych we współczesnym świecie.
/ Foto M. Żegliński

Istnieje w katolicyzmie pewien szczególny zbiór grzechów. Można je nawet nazwać „supergrzechami”. Jest ich niewiele. Raptem tylko cztery. Kościół nazywa je oficjalnie „grzechami wołającymi o pomstę do nieba”. Wśród tych przewin, które bezpośrednio i drastycznie naruszają ustanowiony przez Boga na ziemi międzyludzki porządek, znajduje się „wstrzymywanie pracownikom wynagrodzenia”, a więc nic innego, jak – mówiąc już językiem zupełnie świeckim – łamanie podstawowych praw pracowniczych.  

Lubię przywoływać ten grzech w rozmowach zarówno z katolikami, jak i niekatolikami. Ci pierwsi mają niestety tendencję do zapominania o społeczno-ekonomicznym przesłaniu chrześcijaństwa. Przejawia się to w nadmiernym skupieniu na tematach – mówiąc kolokwialnie – od pasa w dół. Na aborcji, seksualności czy ostatnio na sprawach genderowych. Nikt nie mówi, że są to kwestie, które da się z credo człowieka wierzącego wygumkować. Ale – tak z ręką na sercu – czy nie zbyt często przesłaniają one cały obrazek?

Bo czy nie jest tak, że katolikom wojującym na froncie ideologicznym nie starcza już potem sił i uwagi na tematy związane z pracą, płacą i w ogóle z uchwyceniem moralnego wymiaru ładu społeczno-ekonomicznego? W efekcie mamy często do czynienia z milczącym przyzwoleniem Kościoła (tak hierarchii, jak i wiernych) na ekscesy realnego kapitalizmu. A czasem nawet ze współuczestnictwem w tych zjawiskach. Jak gdyby kwestie ekonomiczne dało się z ładu moralnego wyjąć i potraktować jako coś osobnego. Niestety, przypominanie, że to problem, zazwyczaj kończy się… zdziwieniem katolika. Jak u pewnego księdza na Warmii, którego po mszy spytałem, czemu nie wspomniał nawet słowem o obchodzonym dziś – a było to 1 maja – Wspomnieniu św. Józefa Robotnika, patrona ludzi pracy. Na co on – szczerze zdziwiony – odparł dobrodusznie: „A nie pomyślałem, że to może kogoś zainteresować…”.

Ale także niekatolicy – gdy mówić im takie rzeczy – reagują konfuzją. A jeśli traficie na antykatolika, to i irytacją. W ich światopoglądzie Kościół jest przecież instytucją, która oderwała się od rzeczywistości społecznej. A może nawet jeszcze gorzej – przez tradycyjny sojusz tronu i ołtarza (a dziś ołtarza i mamony) katolicyzm bywa brany za filar kapitalistycznej machiny wyzysku. Na pewno zaś nie za żywioł zdolny do zaoferowania sensownych odpowiedzi dla zwykłego człowieka czy pracownika początków XXI wieku.

Tymczasem takie odpowiedzi w katolicyzmie są. I nie chodzi tylko o to, że Jezus nazywany bywa „pierwszym rewolucjonistą społecznym”. I że wypędził kupców ze świątyni, a celnikowi Zacheuszowi z Jerycha (temu, który wszedł na drzewo, żeby popatrzeć na nowego proroka) kazał rozdać majątek. Nie trzeba szukać wcale aż tak dawno ani tak daleko. Bo przecież Kościół katolicki kwestię społeczną – i to już od 150 lat – traktuje śmiertelnie poważnie. A i w polskiej historii najnowszej znajdziemy wiele mocnych przykładów obalających tezę o rzekomym „wyniosłym dystansie” Kościoła wobec ekonomicznych wyzwań.

W Stanach Zjednoczonych ukazała się właśnie książka „Love&Social Justice. Reflections on Society”. To zbiór pism społecznych kardynała Stefana Wyszyńskiego. Polscy czytelnicy mają ją już od roku 2021 (U nas wyszła pod tytułem „Miłość i sprawiedliwość społeczna”). Nie była to zresztą jedyna praca poświęcona Prymasowi Tysiąclecia, która ukazała się z okazji jego beatyfikacji. Właśnie ten społeczny wymiar nauczania Wyszyńskiego był dla mnie największym odkryciem tamtego czasu. Bo, owszem – znałem wcześniej zarówno Wyszyńskiego-antykomunistę, jak i wojownika ludowego konserwatyzmu. Ale Wyszyński w roli jednego z najbardziej zagorzałych i dociekliwych krytyków rozbisurmanionego kapitalizmu? To było nowe i ożywcze. Ale prawdziwe.

Niech zresztą przemówi sam: „Martwa natura wychodzi z warsztatu pracy uszlachetniona, podczas gdy człowiek staje się gorszym i pospolitym. Co więcej, zepchnąwszy człowieka poniżej maszyny, kapitalizm zatracił wrażliwość na wszelkie podstawowe potrzeby i warunki życia ludzkiego. Zdawało mu się, że jak maszyna nie ulega znużeniu, a tylko prawom amortyzacji, podobnie i człowiek. Dlatego nakłada nań ciężary, których sam nie dźwiga” – pisał Wyszyński w pracy „Kościół a duch kapitalizmu”. Te pisma pochodzą sprzed jakichś stu lat. Ale przyszły prymas brzmi w nich niesamowicie współcześnie. Choćby wtedy, gdy pokazuje, że kapitalizm nigdy nie zadowala się władzą ekonomiczną. I nieuchronnie będzie chciał sięgnąć też po polityczną hegemonię. „Zyskawszy te dwie władze, finansjera rozpoczyna walkę z urządzeniami państwowymi, zwalcza ustawodawstwo społeczne i wszelkie reformy, mnożąc liczne grzechy wołające o pomstę do nieba. Oto skromna ich lista: Obarczają lichwiarskim, nadmiernym oprocentowaniem usługi instytucji bankowych i kredytowych; wyzyskują zarówno robotników, jak i drobnych wytwórców i dostawców przez złe warunki pracy, niesprawiedliwą płacę i cenę; niesprawiedliwie oprocentowują albo wprost przywłaszczają sobie oszczędności, zwłaszcza drobne, przez sztuczne bankructwa, inflacje, sztuczne zwyżki i zniżki, przedsiębiorstwa akcyjne itp.”. Albo jeszcze taki fragment: „Cóż jest dziś bardziej ateistyczne – komunizm czy kapitalizm?” – pytał Wyszyński w „Głównych podstawach przebudowy ustroju społecznego”. I odpowiadał retorycznie: „Kogo wolicie w gumnach waszych – czy jawnego podpalacza, który trąbiąc na wszystkie strony świata, podkłada żagiew pod wasz dom, czy też skrytego, który o północy cicho i nieznacznie się skrada, by ojcowiznę waszą w popiół obrócić?”.

Ten Wyszyński nie spadł z księżyca. Przeciwnie – był dzieckiem swoich czasów i swojego Kościoła. Formowało go doświadczenie wielkiego kryzysu lat 30. z masowym bezrobociem i szerzeniem się wielu społecznych patologii, które niesie ze sobą brak pracy. Ale fundament, bez którego tej przenikliwej analizy kapitalizmu by nie było, stanowiła oczywiście społeczna nauka Kościoła katolickiego. Zapoczątkowana słynną encykliką „Rerum novarum” z roku 1891. Tamta encyklika (jedna z najgłośniejszych w historii) łączona jest oczywiście z papieżem Leonem XIII. Tak naprawdę merytorycznego wkładu do jej napisania dostarczył Giuseppe Toniolo. Notabene pierwszy zawodowy ekonomista w historii Kościoła ogłoszony błogosławionym (przez Benedykta XVI). To pod wpływem Toniolo Watykan – przerażony odpływem wiernych w kierunku „bezbożnego” socjalizmu – próbował godzić się z wyzwaniami społecznymi ery industrializacji. Popierał tworzenie związków zawodowych (byle tylko nie „czerwonych”), więcej dni wolnych od pracy, wyższe i bardziej sprawiedliwe pensje oraz powszechny dostęp do kredytów. To wówczas powstała obowiązująca do dziś wykładnia złotego środka: katolikowi obcy powinien być zarówno otwarty liberalizm oparty na egoizmie i kierowaniu się wyłącznie własnym interesem, jak i centralizacja gospodarki i robienie z państwa nowego złotego cielca.

Tamta tradycja nie zasnęła przecież bynajmniej na bibliotecznych półkach Stolicy Apostolskiej. Do społecznej nauki Kościoła odwoływała się cała powojenna zachodnioeuropejska chadecja w Niemczech, we Włoszech czy we Francji. To do „Rerum novarum” nawiązał w 1991 papież Jan Paweł II, ogłaszając encyklikę „Centesimus annus”, czyli dosłownie „W setną rocznicę”. Razem z napisaną dekadę wcześniej (1981) „Laborem exercens” („Wykonując pracę”) obie te encykliki stanowią do dziś niełatwą do rozgryzienia tajemnicę. Dlaczego zostały w Polsce po roku 1989 – tak chętnie przecież powołującej się na autorytet Wojtyły – tak bardzo zignorowane? Dlaczego „wstrzymywanie wypłat pracownikom” nie stało się głównym przekazem polskiego Kościoła w trudnych latach transformacji lat 90. czy początków nowego wieku? Czemu prześladowanie pracowników było grzechem, który – w praktyce – woła o pomstę do nieba ciszej niż aborcja?

Na ten temat można dziś snuć domysły i robocze hipotezy. Może polski Kościół nie czuł się w sprawach pracowniczych zbyt mocny i uznawał, że to pole, na którym i tak nie pokona lewicy? (Jeśli tak sądził, to niestety bardzo się pomylił, bo polska lewica po roku 1989 nie bardzo się tymi tematami przejmowała). A może polscy katolicy (wliczając w to hierarchów czy aktywistów zwłaszcza z kręgów tzw. Kościoła fajnego i otwartego) sami zachłysnęli się wolnorynkową ortodoksją epoki neoliberalnej? Może zaś zdecydował brak fundamentalnej wspólnoty losu pomiędzy katolickimi księżmi a wiernymi, duchownymi żyjącymi na co dzień wewnątrz Kościoła, który zabezpiecza ich podstawowe potrzeby socjalno-bytowe, a ludźmi, którzy muszą boksować się z wszechmocą wolnorynkowego pracodawcy i wahaniami kapitalistycznej koniunktury.

Oczywiście to nie jest tak, że nikt nie niósł w polskim Kościele tej społecznej tradycji. Dla Solidarności emblematem pozostanie oczywiście postać ks. Jerzego Popiełuszki, będącego jednocześnie przykładem bardzo ciekawej postawy politycznej. To znaczy aktywnego łączenia katolicko-patriotycznego etosu z instynktowną lewicowością: niezgodą na niesprawiedliwość, wyzysk ekonomiczny i odbieranie ludziom wolności i godności z powodu ich klasowej przynależności albo braku formalnej edukacji. To model doskonale znany w wielu miejscach świata – głównie w Ameryce Łacińskiej.

Ta tradycja też zresztą nie jest w Polsce obca. Już w XIX w. wikariusz z Kielecczyzny Piotr Ściegienny głosił, że bzdurą jest twierdzenie, jakoby Chrystusowi nie chodziło o zapewnienie ludziom szczęścia ziemskiego. Ściegienny widział w takim stawianiu sprawy instrumentalizację chrześcijaństwa. Uczynienie z niej narzędzia do utrzymywania przewagi biednych nad bogatymi (kapitału nad pracą). Potępiał więc indywidualizm (nazywał go „osobnictwem”) – uważał, że bilet do królestwa niebieskiego można zdobyć wyłącznie poprzez działania wspólnotowe z innymi i dla innych. Organizował rolników, rzemieślników, „nieszczęśliwych oficjalistów” i żołnierzy wokół idei niepodległościowej połączonej z emancypacją ekonomiczną. Hierarchia kościelna go na przemian degradowała i przywracała, a zaborcy za spiskowanie postawili przed plutonem egzekucyjnym. W ostatniej chwili wyrok jednak zamieniono na katorgę. Ściegienny ją przetrwał i wrócił do kraju. Dożył swoich dni jako kapelan jednego z lubelskich szpitali. W okresie międzywojennym przy jego grobie na cmentarzu katolickim przy ulicy Lipowej w Lublinie kończyły się pochody pierwszomajowe organizacji robotniczych. Tacy księża jak Ściegienny to też była katolicka nauka społeczna. Tyle że w bardziej radykalnym wydaniu.

Gdzie nie spojrzeć, mamy więc wokół siebie ślady tej samej tradycji. Tradycji, która pokazuje, że katolicyzm ma wiele do powiedzenia w temacie radzenia sobie z wyzwaniami kapitalizmu. Te lekcje są wciąż aktualne. Historia zaś ma to do siebie, że nigdy się nie kończy. A kolejne rozdziały będą dopisywane. To pewne. Warto o tym pamiętać. A tym, co nie wiedzą – albo po drodze zapomnieli – stale o tym skarbie przypominać.

 

 

 

 

 



 

Polecane