Monika Przeworska. Instytut Gospodarki Rolnej: Europa ma zrezygnować z rolnictwa. To bardzo głupie

– To nie rolnik obraca zbożem, tylko duże przedsiębiorstwa oraz firmy paszowe. To one zakupiły zboże z Ukrainy, licząc na zarobek na jego reeksporcie lub na wyższych zyskach z przetwórstwa tańszego zboża – mówi Monika Przeworska, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej, w rozmowie z Konradem Wernickim.
Łany zboża Monika Przeworska. Instytut Gospodarki Rolnej: Europa ma zrezygnować z rolnictwa. To bardzo głupie
Łany zboża / fot. pixabay.com

Ukraińskie zboże

– Dlaczego ukraińskie zboże jest problemem dla polskich rolników?

– Przede wszystkim dlatego, że brakuje nam rozwiązań systemowych, które pozwoliłyby sprawnie wyeksportować to zboże z Polski, a tym samym ograniczyć jego wpływ na nasz wewnętrzny rynek.
Infrastrukturą, która w pierwszej kolejności była atakowana podczas wojny na Ukrainie, były między innymi porty, a ich główną funkcją wtedy było wywożenie zboża, olejów i innych produktów spożywczych. Ukraina jest ogromnym producentem rolnym i to rolnictwo generuje gros dochodów dla państwa i stanowi o bezpieczeństwie żywnościowym.

Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że zboże z Ukrainy trzeba wywieźć, a nasze położenie niejako zmusza nas, by w tym Ukrainie pomóc. I to jest clou całej sprawy. Gdyby to zboże tylko przejechało przez terytorium naszego kraju i zostało wyeksportowane dalej, to żadnego problemu by nie było. Co więcej, nasze firmy transportowe mogłyby na tym zarobić. Niestety z uwagi na wiele zaniechań sytuacja ułożyła się zupełnie inaczej. Unia Europejska zdecydowała o zniesieniu ceł na produkty rolne z Ukrainy, zrezygnowano z kontyngentów taryfowych, zboże zaczęło do Polski napływać szerokim strumieniem. Firmy paszowe, podmioty skupowe upatrując szans na duży zysk, zakupiły i sprowadziły to zboże do Polski. Zboże w Polsce zostało, a polscy rolnicy nie mogą sprzedać tego, co wyprodukowali. 

– To zboże zostaje u nas czy rozchodzi się gdzieś po UE?

– Niestety w ogromnej mierze zostaje u nas. Wynikiem tego są protesty rolników, które obserwujemy w całej Polsce. Wiele firm, które skupowały zboże od polskich rolników, przestało lub ograniczyło prowadzenie skupów, ponieważ zatowarowały się tanim zbożem z Ukrainy. Zdecydowanie taniej jest kupić tańsze ukraińskie zboże i przywieźć je jednym czy dwoma transportami, niż organizować cały skup. W związku z czym magazyny są pełne zboża zza naszej wschodniej granicy i nie ma już miejsca na polskie zboże. Z jednej strony wiemy, że ceny zbóż są kształtowane globalnie, i tu, co ciekawe, głównym powodem spadków jest rosyjskie zboże. Federacja Rosyjska „uzbroiła się” rolniczo. Szacuje się, że w ubiegłym sezonie wyprodukowano tam ponad 100 mln ton, z czego ponad 60 mln ton przeznaczonych jest na eksport. To Rosja korzysta w dużej mierze z korytarza przez Morze Czarne, bo to rosyjski fracht i transport jest o wiele tańszy. I to jest to zboże, które w dużej mierze kształtuje ceny w naszym regionie.
Niestety w Polsce sytuacja jest bardziej skomplikowana. Problemem jest nie tylko cena, ale nawet możliwość zbytu zboża.

 

– Czyli eksport polskiego zboża jest nieopłacalny dla polskich rolników?

– Sam eksport zboża z Polski, jako metoda „wypchnięcia” zboża z naszego rynku, jest tym, czego obecnie najbardziej potrzebujemy. Niestety, nie jest to proste. Brakuje nam infrastruktury, możliwości logistycznych, ale nie tylko. Bez sprawnie działającej dyplomacji handlowej, która znajdzie nowe rynki zbytu na zboże z Polski, oraz bez sprawnej administracji, która szybko uzgodni niezbędne świadectwa fitosanitarne, bardzo ciężko mówić o możliwości szybkiego pozbycia się zboża, które w Polsce zalega w magazynach. W świetle tego, że za blisko 3 miesiące zaczynają się kolejne żniwa, sytuacja wygląda źle.

Warto także wyjaśnić, że to nie rolnicy eksportują zboże. Myślę, że właśnie tu jest punkt niezrozumienia całego tematu. To nie rolnik obraca zbożem, tylko duże przedsiębiorstwa oraz firmy paszowe. To one zakupiły zboże z Ukrainy, licząc na zarobek na jego reeksporcie lub na wyższych zyskach z przetwórstwa tańszego zboża. Przecież wraz z napływem taniego zboża z Ukrainy cena pasz skarmianych w Polsce nie spadła – w żaden sposób nie przełożyło się to na obniżenie kosztów produkcji mięsa pozyskiwanego w Polsce. Reeksport się nie powiódł. Magazyny są wypełnione zbożem, a to rolnicy pozostali z największym problemem.

Brak możliwości sprzedaży wyprodukowanego zboża to między innymi brak możliwości terminowego realizowania zobowiązań wobec banków. Polscy rolnicy są grupą bardzo zadłużoną, ponieważ musieli inwestować, rozwijać swoje gospodarstwa, by spełniać przepisy narzucane przez Unię Europejską, w związku z czym każdy rolnik jest zobowiązany do ponoszenia kosztów obsługi kredytów. Wszyscy wiemy, jak wygląda kwestia wysokich stóp procentowych. Każdy z nas kto ma kredyt wie, jak raty kredytowe wzrosły, jak wygląda spłata odsetek, więc w przypadku bardzo zadłużonych rolników sytuacja jest wyjątkowo trudna.

– Dlaczego ukraińskie zboże jest tańsze od polskiego?

– Jest kilka czynników, które na to wpływają. Przede wszystkim Ukraina nie należy do Unii Europejskiej, dzięki czemu nie jest zobligowana do wypełniania wszystkich wyśrubowanych norm i standardów produkcji. Unia na każde państwo członkowskie nakłada wiele obostrzeń, regulacji, z wielu środków ochrony roślin lub wspomagających produkcję unijni rolnicy nie mogą korzystać. Nawozy i środki ochrony roślin muszą być produkowane wg różnych unijnych standardów, posiadać odpowiednie certyfikaty i to wszystko wpływa na ich wyższe ceny. Z wielu tańszych środków po prostu nie możemy skorzystać jako członkowie Unii.

To pierwszy czynnik, który pokazuje, jak legislacja utrudnia życie i podnosi koszty. Drugi to klimat i warunki naturalne. Ukraina ma doskonałe warunki, by być potentatem produkcji rolnej. Wszyscy znamy te słynne czarnoziemy o wysokiej zawartości próchnicy. To niezwykle płodne ziemie, na których łatwo prowadzić produkcję rolną. Do tego bardzo dobry mikroklimat, dobry dla produkcji zbóż, soi, kukurydzy, słonecznika, czyli tego, z czego Ukraina jest słynna. Poza tym wiele osób kojarzy Ukrainę z zacofaniem technologicznym, ale jeśli chodzi o rolnictwo, to tak nie jest. Przede wszystkim rolnictwo to od wielu lat jest niejako „skolonizowane” przez zagraniczne spółki tworzące agroholdingi: holenderskie, niemieckie…Oznacza to, że mają dostęp do wszystkich nowoczesnych technologii, jakie wykorzystywane są przy prowadzeniu profesjonalnych, wysokoprodukcyjnych gospodarstw rolnych. Ukraińskie rolnictwo wielkoobszarowe jest technologicznie na tym samym poziomie co nasze, tylko mogą korzystać z zupełnie innych i tańszych środków produkcji niż europejscy unijni rolnicy. Doprowadza to do nierównej konkurencji, bo na ten europejski rynek, bardzo wystandaryzowany i specyficzny wpuszcza się zboże, które było inaczej produkowane, pod innymi wymogami.

 

Europejskie korporacje produkują poza UE

– Wygląda na to, że europejskie korporacje, czy w ogóle państwa europejskie, udają święte, na swoim terenie wprowadzają ograniczenia i regulacje, które mają być ekologiczne, a tymczasem kolonizują tereny poza Unią, tam produkują po niższych kosztach i na tym zbijają kapitał.

– Tak, jak sobie posłuchamy tego, co unijni politycy mówią, to zalatuje grubą hipokryzją. Unia Europejska uzgodniła, że do 2050 r. Europa będzie neutralna klimatycznie. To wszystko fajnie brzmi, bardzo szczytnie, tylko problem jest taki, że cała reszta świata ma to w głębokim poważaniu i ma w planach dalej się rozwijać. Tak się składa, że szczególnie mocno za neutralnością klimatyczną lobbują te państwa, których agroholdingi doskonale rozwijają się w innych częściach świata i to właśnie politycy tych państw głoszą, że żywność można produkować taniej za granicą. Niestety mówi się o tym coraz bardziej otwarcie. Premier Holandii Mark Rutte powiedział, że żywność  do Holandii można sprowadzać z zagranicy, więc niderlandzcy rolnicy nie są potrzebni.

Wydaje się, że zdaniem unijnych polityków w Europie powinniśmy  rozwijać usługi, nowoczesne technologie czy przemysł, a rolnictwo ma być domeną biednych krajów, biednych obszarów i tam rolnictwo ma zostać wypchnięte. Europa ma zrezygnować z rolnictwa jako takiego, ale to bardzo krótkowzroczne i głupie podejście. Wojna na Ukrainie i pandemia koronawirusa pokazały, że rolnik, który jest blisko i produkuje na lokalny rynek, jest w stanie eksportować i wyżywić inne lokalne państwa, jest gwarantem naszego bezpieczeństwa i tym, o co się martwimy. Wszyscy pamiętamy te obrazki z pustymi półkami sklepowymi, a w Polsce tak nie było. Nie było tak, bo Polska cały czas jest mocna rolniczo i dlatego, że tu jest ten sektor, który cały czas się rozwijał i ma potencjał, by dalej się rozwijać. Na to musimy stawiać, a nie biernie patrzeć na to, jak inne państwa chcą za wszelką cenę rolnictwo ograniczać. Mowa tu o Zielonym Ładzie i koncepcjach Fransa Timmermansa, a z drugiej strony nieuczciwą konkurencję: to jest wspomniana sytuacja z Ukrainą, ale też ciągle podpisywane nowe umowy handlowe z krajami bloku Mercosur (Wspólny Rynek Południa: Argentyna, Paragwaj, Urugwaj i zawieszona od 2016 r. Wenezuela – przyp. red.) czy Nową Zelandią. To otwieranie europejskiego rynku i działanie na szkodę europejskiego rolnictwa.

– Wojna i pandemia pokazały, że długie łańcuchy dostaw można łatwo zerwać i wtedy zostaje się z niczym. Wydawałoby się logiczne, że trzeba wrócić choćby do reindustrializacji Europy, a z tego, co Pani mówi, z rolnictwem ma być inaczej przez naiwne myślenie, że można je outsourcingować.

– Podczas zeszłorocznego Kongresu 590 czeski minister rolnictwa przypomniał o swoich uwagach do strategicznego planu, jakie Czechy przesłały do Komisji Europejskiej. Wskazał, że jedynie w preambule tego dokumentu wspomniano o konieczności zwracania szczególnej uwagi na kwestie dotyczące żywności, ale nigdzie później już tego nie ma. Cała reszta planu Komisji Europejskiej jest w opozycji do zachowania bezpieczeństwa żywnościowego. Mówi o tym, że powinniśmy ograniczać produkcję, by ta była bardziej ekologiczna i ekstensywna, co z perspektywy Polski jest zagrożeniem. Mamy ogromny potencjał i powinniśmy produkować żywność zarówno na rynek wewnętrzny, jak i rozwijać dyplomację handlową i robić wszystko, by to polskie jedzenie było znane na świecie z wyjątkowej jakości i dobrej ceny. To może być nasza marka narodowa! Przecież rolnictwo nie jest powodem do wstydu. Mam wrażenie, że wszyscy w Europie zaczynamy myśleć tak pseudonowocześnie, że żywność nie jest niczym specjalnym. A jest zupełnie na odwrót. To żywność jest pierwszym produktem, po który sięgamy każdego dnia, a w czasie kryzysu jest dobrem niezbędnym.

 

Protesty rolników w Holandii

– Wspomniała Pani o premierze Holandii, który mówił, że rolnicy nie są potrzebni. Czy to właśnie powód, dla którego holenderscy rolnicy ostatnio protestowali?

– Holenderscy rolnicy są w dużym sporze z rządem. Ten aktualnie szuka ziemi na budowę domów i miejsc mieszkalnych dla uchodźców. Aktualnie kupno lub wynajęcie domu w Holandii jest praktycznie niemożliwe. Napływ uchodźców, którzy nie do końca są zainteresowani pracą, za to socjalem już tak, jest bardzo duży. Dlatego rząd potrzebuje ziemi i prawa do emisji, aby budować domy, osiedla. Ziemię i prawa do emisji mają rolnicy, więc władza zaczęła aktywnie poszukiwać sposobu, by prawo do emisji, jak i samą ziemię przejąć na własność. Szybko przeprocedowano ustawę, która daje władzy prawo pierwszeństwa wykupu ziemi i gdy np. rolnik musi ją zbyć. 

Tu dochodzimy do sedna: plan jest taki, że holenderski rolnik będzie zmuszony zbyć swoją ziemię. Rząd Holandii ustami minister ds. przyrody i azotu pani Christianne van der Wal powiedział, że poziom emisji będzie kluczowy dla całej polityki rolnej Holandii. Władza przygotowała mapę redukcji emisji, której nawet nie skonsultowano choćby z holenderskimi uniwersytetami. Mapa wyznacza obowiązkowe normy emisji, wg których rolnicy mają dokonywać ich redukcji. To była loteria, bo jeśli ktoś miał pecha, to okazywało się, że lądował w obszarze, w którym emisję trzeba zredukować praktycznie z dnia na dzień o 90%. Posiadając bydło czy produkcję roślinną, to jest niemożliwe do zrealizowania. Rolnicy dostali fałszywy wybór: jeśli nie są w stanie ich zredukować, to mogą samodzielnie zadeklarować, że już nigdy nie będą rolnikami i taką oficjalną deklarację złożyć przed rządem w zamian za nieokreślone odszkodowania.

Druga opcja jest taka, że mogą dalej prowadzić gospodarkę, ale jeśli ta będzie generować ponadprogramową emisję gazów, to będą naliczane im kary, a te mają być odpowiednio wysokie. W przypadku niemożności ich spłaty państwo po prostu przejmie ziemię. Ot, wyrafinowany sposób na wywłaszczenie rolników w XXI w. Ci jednak postanowili bronić swojego świętego prawa do własności i rzucili rękawicę rządowi. Stwierdzili, że nie może być tak, że jakiś premier powie im, że mają pozbyć się własnej ziemi i przestać być rolnikami, tylko dlatego, bo ktoś im tak mówi. W ich kraju nie zwraca się takiej uwagi na emisje generowane przez transport czy przemysł, a sfokusowano się właśnie na rolnictwie, bo tak naprawdę chodzi wyłącznie o zagarnięcie ziemi, a nie żadne emisje. Rolnicy nawet przygotowali własne programy realnych poziomów redukcji emisji gazów, ale dla rządu te były niewystarczające. Przynajmniej tak to tłumaczono, ale jak mówię, cel holenderskiego rządu leży gdzie indziej.

– Udało im się coś z tym zrobić?

– Organizowano wiele protestów, w tym jeden ciągły, który polegał na wywieszaniu na wszystkich głównych drogach w Holandii flag narodowych do góry nogami. Ostatecznie kilkanaście dni temu odbyła się duża manifestacja w Hadze na ponad 25 tysięcy osób, organizowana przez Farmers Defence Force, z którą Instytut Gospodarki Rolnej blisko współpracuje. Protest był bardzo antyrządowy i nakłaniający do głosowania na partie znajdujące się poza obecnym obozem rządzącym, bo ten chce po prostu wyrzucić rolników z Holandii. To, co udało im się zrobić, przeszło najśmielsze wyobrażenia. Tak wpłynęli na wybory, że tylko w kilku regionach wygrał  obóz premiera Marka Rutte, a w większości wygrali reprezentanci partii Boer Burger Beweging na czele z Panią Caroline van der Plas, ugrupowania, które jest potocznie nazywane partią hodowców bydła. To ona będzie języczkiem u wagi przy tworzeniu nowego rządu i to ona powinna być tą partią, która może zadecydować o przywróceniu Holandii na normalne prorolnicze tory.

– Powinny nas interesować sprawy holenderskich rolników?

– Z naszego punktu widzenia to bardzo istotne i to należy podkreślać, bo w Polsce często zapominamy, że wiatr zmian często wieje z Zachodu. Decyzje, które są testowane w krajach typu Holandia czy Niemcy, później w jakiś cudowny sposób są wciągane na agendę całej Komisji Europejskiej. Od kiedy komisarzem ds. środowiska jest Frans Timmermans, to ten link jest jeszcze krótszy, szybszy i niestety, ale bez dużego wyczulenia na to, co dzieje się na zachodzie Europy, nie będziemy w stanie przygotować się na to, co do Polski może nadejść. Dlatego staramy się obserwować, co tam się dzieje, unaoczniać to polskiej opinii publicznej. Najgorsze jest to, że na większość tych spraw polski rząd czy ministerstwo rolnictwa nie ma wpływu. Podobnie jest ze zbożem. Gdyby Unia Europejska faktycznie działała i pracowała na rzecz solidarności państw UE, a nie na rzecz jednego wiodącego lidera Unii, to cała sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. W końcu to Unia zdecydowała o zniesieniu ceł i kontyngentów na zboże z Ukrainy. Jednocześnie nie zaoferowała żadnej pomocy, a ta, która jest oferowana przez Janusza Wojciechowskiego, naszego komisarza ds. rolnictwa, to pomoc doraźna, a nie systemowa. Wygląda na to, że Unia jako całość może zyskać na tym, że ukraińskie tanie zboże wpływa do Europy i obniża jej ceny w całej UE, ale przez to rolnicy w Polsce mogą zbankrutować. To cena, na którą Unia jest gotowa, by pomóc Ukrainie. To przerażające.

– Mówiła Pani, że jako Instytut Gospodarki Rolnej byliście w Holandii, by tam wspierać rolników. Czy podejmujecie inne działania, aby współpracować szerzej z europejskimi rolnikami, by wspólnie przeciwstawiać się pomysłom unijnych urzędników?

– Tak, tworzymy razem z nimi platformę #EUnitedAgri, między innymi z Holendrami, ale są tam też inne kraje, między innymi Niemcy, Litwini, którzy także dziś protestują. O tym się niewiele mówi, ale u nich też są programy ograniczania emisji i u nich też odbywają się protesty. Staramy się stworzyć taką siłę, która będzie dobrze widoczna i słyszalna. Co prawda mamy już np. organizację rolników jak grupa Copa Cogeca, która wykonuje kawał potrzebnej merytorycznej pracy, ale nie zawsze jest słuchana. Dlatego współpracujemy z różnymi grupami, by być więksi, głośniejsi, a plany mamy jeszcze większe i cała Europa o naszej grupie usłyszy.

Jeśli nie będziemy działać skutecznie w swoich państwach i nie będziemy się komunikować z rolnikami z innych państw, to niestety, ale rolnictwo w Polsce przegra. Inne sektory gospodarki mają znacznie lepszą komunikację, też o wiele łatwiej jest się ekspercko o nich wypowiadać i na tym polu rolnictwo nieco odstaje. Dlatego współpracy z zagranicznymi rolnikami na pewno nie zabraknie. Będziemy skupiać się na sprawnej komunikacji z rolnikami w Polsce i śmiałym reprezentowaniu ich interesów. Jednak podkreślę, wsparcie międzynarodowe jest nam niezbędne. Bez niego sami nic nie zdziałamy na arenie europejskiej.

 

Odbieranie zwierząt

– Wróćmy jeszcze do naszego krajowego podwórka, a mianowicie do specustawy o nadzorze nad zdrowiem zwierząt. Jak to finalnie jest, czy organizacje społeczne mogą wejść na gospodarstwo rolnika i mu po prostu odebrać zwierzę, jeśli stwierdzi, że zdrowie i życie zwierzaka jest zagrożone?

– Niestety teraz na mocy ustawy o ochronie zwierząt proceder odbierania zwierząt jest czymś niespotykanym na skalę światową. Wygląda to w ten sposób, że grupka kilku osób, które nawet nie muszą mieć wykształcenia weterynaryjnego, zootechnicznego, może sobie założyć organizację, której statutowym celem jest ochrona zwierząt. Jedna z tych osób zostaje wewnętrznie upoważniona do zajmowania się i oceniania dobrostanu zwierząt i bez jakiejkolwiek potrzebnej wiedzy może wejść na teren gospodarstwa, by odebrać dane zwierzę, powołując się na jego dobro. Zdarzało się, że te zwierzęta po prostu przepadały, a za 3 dni lądowały w rzeźni.

Dochodziło też do sytuacji, w których zdrowe zwierzę, którego stan poświadczał właściciel i weterynarz, było zabierane przez społecznika i badane przez okulistę, psiego psychologa czy innych specjalistów. Każdy z nich wystawiał rachunek właścicielowi, który ponosił koszt tych badań, przez co tracił majątek. Działo się tak, ponieważ rolnicy często nie wiedzieli, jak poruszać się w gąszczu tych przepisów. Wpuszczali tych ludzi, bo myśleli, że muszą. Ci nawet ubierali się jak funkcjonariusze służb państwowych, odbierali zwierzęta, preparowali zdjęcia, by zwierzaki wyglądały gorzej niż w rzeczywistości, a to wpływało na opinie biegłych, na podstawie których wydawano decyzje krzywdzące rolników.

W myśl nowej specustawy prawo do wejścia na teren rolnika miało zostać odebrane. Niestety, ministerstwu zabrakło odwagi i ten przepis został utrzymany. Wprowadzono tylko dodatkowy obowiązek poinformowania przez organizację, gdzie to zwierzę zostaje wywiezione. Obecnie trwają konsultacje społeczne i mam nadzieję, że wiele organizacji podniesie głos krytyczny, bo ten zapis jest niewystarczający. To służby weterynaryjne są tymi, które powinny pełnić nadzór nad bezpieczeństwem i zdrowiem zwierząt.

– A z czego wynika to, że ministerstwo nie zdecydowało o wyrzuceniu organizacji społecznych z tej specustawy?

– Wiemy, jak potrafią być atakowani ludzie, którzy mają odwagę mówić o tym, jak te organizacje naprawdę działają, że ochronę zwierząt mają tylko w statucie i w nazwie, a reszta to czysty biznes. Niestety, ale obszar, w którym działają, jest tak podatny na manipulacje, że później bardzo łatwo pokazać zwierzęta jako rzekomo maltretowane i bite. Te organizacje robią na tym duże pieniądze, więc wiedzą, jak później manipulować i atakować polityka, który miał odwagę stanąć po stronie rolników, a nie organizacji.

– Wychodzi na to, że organizacje pozarządowe i eurokraci mają większy wpływ na rolnictwo niż sami rolnicy.

– To smutna konstatacja, ale trzeba pamiętać, że wiele organizacji pozarządowych jest sprawnym narzędziem do prowadzenia wojny gospodarczej. Odbiór zwierząt to jest jedno, ale są też użyteczne do blokowania wielu inwestycji pod pretekstem ochrony klimatu, środowiska, jakiejś żabki, która gdzieś kiedyś w jakimś miejscu zakumkała i ma tam lęgowisko. Wszyscy staliśmy się zakładnikami poprawności politycznej i bardzo ciężko sprzeciwić się tym hasłom o konieczności ochrony klimatu czy dbaniu o dobrostan zwierząt. Problemem jest to, że w wielu obszarach to nie rolnicy i eksperci decydują, a tłum rozwrzeszczanych nastolatek, które wpływają na decyzje zapadające na szczeblach politycznych, a nawet unijnych. Wielu polityków nie podchodzi w sposób odpowiedzialny do swojej pracy, tylko patrzy na słupki wyborcze. Bardzo łatwo jest zaskarbić sobie sympatię grupy wyborców, podejmując nawet głupie i szkodliwe decyzje, ale takie, które w mediach można ładnie sprzedać, a okazują się antyrolnicze.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce środków bojowych JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X z ostatniej chwili
Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce środków bojowych JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X

Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował w czwartek, że Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce lotniczych środków bojowych: JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X.

Putin mówił o ataku Rosji na NATO. Padły słowa o Polsce z ostatniej chwili
Putin mówił o ataku Rosji na NATO. Padły słowa o Polsce

Wojna na Ukrainie trwa już trzeci rok. Rosja wiele razy groziła swoim sąsiadom, że konflikt może rozszerzyć się przybierając nawet formę nuklearnego. Władimir Putin, który w środę spotkał się z żołnierzami w obwodzie twerskim, nawiązał do tej kwestii i przy okazji wspomniał o naszym kraju.

Sondaż: Wojska NATO na Ukrainie? Polacy odpowiedzieli z ostatniej chwili
Sondaż: Wojska NATO na Ukrainie? Polacy odpowiedzieli

Z sondażu IBRiS przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” wynika, że 74,8 proc. badanych nie chce, aby do Ukrainy zostali wysłani żołnierze polscy oraz z krajów NATO. Za takim rozwiązaniem jest tylko 10,2 proc. pytanych, a 15 proc. nie ma zdania – podaje czwartkowa „Rzeczpospolita”.

Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komunikat neoprokuratury z ostatniej chwili
Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komunikat neoprokuratury

„W nawiązaniu do dzisiejszego artykułu red. Patryka Słowika pt. «Sienkiewicz, Wrzosek, Wolne Sądy i wniosek. Jak prokurator walczyła o wolne media» informuję, iż Wydział Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej prowadzi śledztwo” – brzmi komunikat opublikowany przez prok. Przemysława Nowaka, rzecznika prasowego Prokuratury Krajowej. 

Dramat w Pałacu Buckingham. Ekspert zabrał głos ws. księżnej Kate z ostatniej chwili
Dramat w Pałacu Buckingham. Ekspert zabrał głos ws. księżnej Kate

Kilka miesięcy temu media obiegła informacja o problemach zdrowotnych księżnej Kate, która trafiła do szpitala. Żona księcia Williama musiała przejść pilną operację jamy brzusznej. Brytyjczycy zamartwiają się o swoją ulubienicę, nie brakuje również spekulacji, które mnożą się wśród lekarzy.

Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komentarz zastępcy Bodnara z ostatniej chwili
Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komentarz zastępcy Bodnara

"Oto odpolitycznienie prokuratury w praktyce. Oto jej nowe kadry. Patrzcie na to, prokuratorzy. Patrzcie i wyciągajcie wnioski" - pisze na platformie X Michał Ostrowski, zastępca Prokuratora Generalnego Adama Bodnara, powołany na to stanowisko jeszcze za czasów poprzedniego Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry.

Trwają poszukiwania defektoskopu. Wyznaczono nagrodę z ostatniej chwili
Trwają poszukiwania defektoskopu. Wyznaczono nagrodę

Niedawno media obiegła informacja o zaginięciu defektoskopu. Urządzenie to może stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia. Wyznaczono nagrodę za jego znalezienie. 

3 lata więzienia za „nawoływanie do nienawiści ze względu na orientację”. Szykują się zmiany w kodeksie karnym z ostatniej chwili
3 lata więzienia za „nawoływanie do nienawiści ze względu na orientację”. Szykują się zmiany w kodeksie karnym

Rządowe Centrum Legislacji opublikowało projekt dot. zmian w kodeksie karnym zaproponowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Resort próbuje przeforsować zaostrzenie przepisów w sprawie tzw. mowy nienawiści.

Wpadka Igi Świątek przed kamerą. Sieć obiegło nagranie z ostatniej chwili
Wpadka Igi Świątek przed kamerą. Sieć obiegło nagranie

Iga Świątek ukończyła zmagania w turnieju WTA w Miami. Przegrała w meczu z Rosjanką Jekateriną Aleksandrową 4:6, 2:6. Przez dłuższy czas utrzymywała się jednak na prowadzeniu i zachwycała publiczność. Tenisistka w czasie pracy nad materiałem do oficjalnego kanału WTA zaliczyła zabawną wpadkę. Została ona uwieczniona na krótkim nagraniu.

Odwołanie gen. Gromadzińskiego. Szef MON zabiera głos z ostatniej chwili
Odwołanie gen. Gromadzińskiego. Szef MON zabiera głos

Nasi sojusznicy zostali poinformowani o odwołaniu gen. Jarosława Gromadzińskiego ze stanowiska dowódcy Eurokorpusu z odpowiednim wyprzedzeniem - powiedział w czwartek szef MON Władysław Kosiniak Kamysz. Zapewnił, że "nie ma żadnego zaniepokojenia między nami a sojusznikami".

REKLAMA

Monika Przeworska. Instytut Gospodarki Rolnej: Europa ma zrezygnować z rolnictwa. To bardzo głupie

– To nie rolnik obraca zbożem, tylko duże przedsiębiorstwa oraz firmy paszowe. To one zakupiły zboże z Ukrainy, licząc na zarobek na jego reeksporcie lub na wyższych zyskach z przetwórstwa tańszego zboża – mówi Monika Przeworska, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej, w rozmowie z Konradem Wernickim.
Łany zboża Monika Przeworska. Instytut Gospodarki Rolnej: Europa ma zrezygnować z rolnictwa. To bardzo głupie
Łany zboża / fot. pixabay.com

Ukraińskie zboże

– Dlaczego ukraińskie zboże jest problemem dla polskich rolników?

– Przede wszystkim dlatego, że brakuje nam rozwiązań systemowych, które pozwoliłyby sprawnie wyeksportować to zboże z Polski, a tym samym ograniczyć jego wpływ na nasz wewnętrzny rynek.
Infrastrukturą, która w pierwszej kolejności była atakowana podczas wojny na Ukrainie, były między innymi porty, a ich główną funkcją wtedy było wywożenie zboża, olejów i innych produktów spożywczych. Ukraina jest ogromnym producentem rolnym i to rolnictwo generuje gros dochodów dla państwa i stanowi o bezpieczeństwie żywnościowym.

Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że zboże z Ukrainy trzeba wywieźć, a nasze położenie niejako zmusza nas, by w tym Ukrainie pomóc. I to jest clou całej sprawy. Gdyby to zboże tylko przejechało przez terytorium naszego kraju i zostało wyeksportowane dalej, to żadnego problemu by nie było. Co więcej, nasze firmy transportowe mogłyby na tym zarobić. Niestety z uwagi na wiele zaniechań sytuacja ułożyła się zupełnie inaczej. Unia Europejska zdecydowała o zniesieniu ceł na produkty rolne z Ukrainy, zrezygnowano z kontyngentów taryfowych, zboże zaczęło do Polski napływać szerokim strumieniem. Firmy paszowe, podmioty skupowe upatrując szans na duży zysk, zakupiły i sprowadziły to zboże do Polski. Zboże w Polsce zostało, a polscy rolnicy nie mogą sprzedać tego, co wyprodukowali. 

– To zboże zostaje u nas czy rozchodzi się gdzieś po UE?

– Niestety w ogromnej mierze zostaje u nas. Wynikiem tego są protesty rolników, które obserwujemy w całej Polsce. Wiele firm, które skupowały zboże od polskich rolników, przestało lub ograniczyło prowadzenie skupów, ponieważ zatowarowały się tanim zbożem z Ukrainy. Zdecydowanie taniej jest kupić tańsze ukraińskie zboże i przywieźć je jednym czy dwoma transportami, niż organizować cały skup. W związku z czym magazyny są pełne zboża zza naszej wschodniej granicy i nie ma już miejsca na polskie zboże. Z jednej strony wiemy, że ceny zbóż są kształtowane globalnie, i tu, co ciekawe, głównym powodem spadków jest rosyjskie zboże. Federacja Rosyjska „uzbroiła się” rolniczo. Szacuje się, że w ubiegłym sezonie wyprodukowano tam ponad 100 mln ton, z czego ponad 60 mln ton przeznaczonych jest na eksport. To Rosja korzysta w dużej mierze z korytarza przez Morze Czarne, bo to rosyjski fracht i transport jest o wiele tańszy. I to jest to zboże, które w dużej mierze kształtuje ceny w naszym regionie.
Niestety w Polsce sytuacja jest bardziej skomplikowana. Problemem jest nie tylko cena, ale nawet możliwość zbytu zboża.

 

– Czyli eksport polskiego zboża jest nieopłacalny dla polskich rolników?

– Sam eksport zboża z Polski, jako metoda „wypchnięcia” zboża z naszego rynku, jest tym, czego obecnie najbardziej potrzebujemy. Niestety, nie jest to proste. Brakuje nam infrastruktury, możliwości logistycznych, ale nie tylko. Bez sprawnie działającej dyplomacji handlowej, która znajdzie nowe rynki zbytu na zboże z Polski, oraz bez sprawnej administracji, która szybko uzgodni niezbędne świadectwa fitosanitarne, bardzo ciężko mówić o możliwości szybkiego pozbycia się zboża, które w Polsce zalega w magazynach. W świetle tego, że za blisko 3 miesiące zaczynają się kolejne żniwa, sytuacja wygląda źle.

Warto także wyjaśnić, że to nie rolnicy eksportują zboże. Myślę, że właśnie tu jest punkt niezrozumienia całego tematu. To nie rolnik obraca zbożem, tylko duże przedsiębiorstwa oraz firmy paszowe. To one zakupiły zboże z Ukrainy, licząc na zarobek na jego reeksporcie lub na wyższych zyskach z przetwórstwa tańszego zboża. Przecież wraz z napływem taniego zboża z Ukrainy cena pasz skarmianych w Polsce nie spadła – w żaden sposób nie przełożyło się to na obniżenie kosztów produkcji mięsa pozyskiwanego w Polsce. Reeksport się nie powiódł. Magazyny są wypełnione zbożem, a to rolnicy pozostali z największym problemem.

Brak możliwości sprzedaży wyprodukowanego zboża to między innymi brak możliwości terminowego realizowania zobowiązań wobec banków. Polscy rolnicy są grupą bardzo zadłużoną, ponieważ musieli inwestować, rozwijać swoje gospodarstwa, by spełniać przepisy narzucane przez Unię Europejską, w związku z czym każdy rolnik jest zobowiązany do ponoszenia kosztów obsługi kredytów. Wszyscy wiemy, jak wygląda kwestia wysokich stóp procentowych. Każdy z nas kto ma kredyt wie, jak raty kredytowe wzrosły, jak wygląda spłata odsetek, więc w przypadku bardzo zadłużonych rolników sytuacja jest wyjątkowo trudna.

– Dlaczego ukraińskie zboże jest tańsze od polskiego?

– Jest kilka czynników, które na to wpływają. Przede wszystkim Ukraina nie należy do Unii Europejskiej, dzięki czemu nie jest zobligowana do wypełniania wszystkich wyśrubowanych norm i standardów produkcji. Unia na każde państwo członkowskie nakłada wiele obostrzeń, regulacji, z wielu środków ochrony roślin lub wspomagających produkcję unijni rolnicy nie mogą korzystać. Nawozy i środki ochrony roślin muszą być produkowane wg różnych unijnych standardów, posiadać odpowiednie certyfikaty i to wszystko wpływa na ich wyższe ceny. Z wielu tańszych środków po prostu nie możemy skorzystać jako członkowie Unii.

To pierwszy czynnik, który pokazuje, jak legislacja utrudnia życie i podnosi koszty. Drugi to klimat i warunki naturalne. Ukraina ma doskonałe warunki, by być potentatem produkcji rolnej. Wszyscy znamy te słynne czarnoziemy o wysokiej zawartości próchnicy. To niezwykle płodne ziemie, na których łatwo prowadzić produkcję rolną. Do tego bardzo dobry mikroklimat, dobry dla produkcji zbóż, soi, kukurydzy, słonecznika, czyli tego, z czego Ukraina jest słynna. Poza tym wiele osób kojarzy Ukrainę z zacofaniem technologicznym, ale jeśli chodzi o rolnictwo, to tak nie jest. Przede wszystkim rolnictwo to od wielu lat jest niejako „skolonizowane” przez zagraniczne spółki tworzące agroholdingi: holenderskie, niemieckie…Oznacza to, że mają dostęp do wszystkich nowoczesnych technologii, jakie wykorzystywane są przy prowadzeniu profesjonalnych, wysokoprodukcyjnych gospodarstw rolnych. Ukraińskie rolnictwo wielkoobszarowe jest technologicznie na tym samym poziomie co nasze, tylko mogą korzystać z zupełnie innych i tańszych środków produkcji niż europejscy unijni rolnicy. Doprowadza to do nierównej konkurencji, bo na ten europejski rynek, bardzo wystandaryzowany i specyficzny wpuszcza się zboże, które było inaczej produkowane, pod innymi wymogami.

 

Europejskie korporacje produkują poza UE

– Wygląda na to, że europejskie korporacje, czy w ogóle państwa europejskie, udają święte, na swoim terenie wprowadzają ograniczenia i regulacje, które mają być ekologiczne, a tymczasem kolonizują tereny poza Unią, tam produkują po niższych kosztach i na tym zbijają kapitał.

– Tak, jak sobie posłuchamy tego, co unijni politycy mówią, to zalatuje grubą hipokryzją. Unia Europejska uzgodniła, że do 2050 r. Europa będzie neutralna klimatycznie. To wszystko fajnie brzmi, bardzo szczytnie, tylko problem jest taki, że cała reszta świata ma to w głębokim poważaniu i ma w planach dalej się rozwijać. Tak się składa, że szczególnie mocno za neutralnością klimatyczną lobbują te państwa, których agroholdingi doskonale rozwijają się w innych częściach świata i to właśnie politycy tych państw głoszą, że żywność można produkować taniej za granicą. Niestety mówi się o tym coraz bardziej otwarcie. Premier Holandii Mark Rutte powiedział, że żywność  do Holandii można sprowadzać z zagranicy, więc niderlandzcy rolnicy nie są potrzebni.

Wydaje się, że zdaniem unijnych polityków w Europie powinniśmy  rozwijać usługi, nowoczesne technologie czy przemysł, a rolnictwo ma być domeną biednych krajów, biednych obszarów i tam rolnictwo ma zostać wypchnięte. Europa ma zrezygnować z rolnictwa jako takiego, ale to bardzo krótkowzroczne i głupie podejście. Wojna na Ukrainie i pandemia koronawirusa pokazały, że rolnik, który jest blisko i produkuje na lokalny rynek, jest w stanie eksportować i wyżywić inne lokalne państwa, jest gwarantem naszego bezpieczeństwa i tym, o co się martwimy. Wszyscy pamiętamy te obrazki z pustymi półkami sklepowymi, a w Polsce tak nie było. Nie było tak, bo Polska cały czas jest mocna rolniczo i dlatego, że tu jest ten sektor, który cały czas się rozwijał i ma potencjał, by dalej się rozwijać. Na to musimy stawiać, a nie biernie patrzeć na to, jak inne państwa chcą za wszelką cenę rolnictwo ograniczać. Mowa tu o Zielonym Ładzie i koncepcjach Fransa Timmermansa, a z drugiej strony nieuczciwą konkurencję: to jest wspomniana sytuacja z Ukrainą, ale też ciągle podpisywane nowe umowy handlowe z krajami bloku Mercosur (Wspólny Rynek Południa: Argentyna, Paragwaj, Urugwaj i zawieszona od 2016 r. Wenezuela – przyp. red.) czy Nową Zelandią. To otwieranie europejskiego rynku i działanie na szkodę europejskiego rolnictwa.

– Wojna i pandemia pokazały, że długie łańcuchy dostaw można łatwo zerwać i wtedy zostaje się z niczym. Wydawałoby się logiczne, że trzeba wrócić choćby do reindustrializacji Europy, a z tego, co Pani mówi, z rolnictwem ma być inaczej przez naiwne myślenie, że można je outsourcingować.

– Podczas zeszłorocznego Kongresu 590 czeski minister rolnictwa przypomniał o swoich uwagach do strategicznego planu, jakie Czechy przesłały do Komisji Europejskiej. Wskazał, że jedynie w preambule tego dokumentu wspomniano o konieczności zwracania szczególnej uwagi na kwestie dotyczące żywności, ale nigdzie później już tego nie ma. Cała reszta planu Komisji Europejskiej jest w opozycji do zachowania bezpieczeństwa żywnościowego. Mówi o tym, że powinniśmy ograniczać produkcję, by ta była bardziej ekologiczna i ekstensywna, co z perspektywy Polski jest zagrożeniem. Mamy ogromny potencjał i powinniśmy produkować żywność zarówno na rynek wewnętrzny, jak i rozwijać dyplomację handlową i robić wszystko, by to polskie jedzenie było znane na świecie z wyjątkowej jakości i dobrej ceny. To może być nasza marka narodowa! Przecież rolnictwo nie jest powodem do wstydu. Mam wrażenie, że wszyscy w Europie zaczynamy myśleć tak pseudonowocześnie, że żywność nie jest niczym specjalnym. A jest zupełnie na odwrót. To żywność jest pierwszym produktem, po który sięgamy każdego dnia, a w czasie kryzysu jest dobrem niezbędnym.

 

Protesty rolników w Holandii

– Wspomniała Pani o premierze Holandii, który mówił, że rolnicy nie są potrzebni. Czy to właśnie powód, dla którego holenderscy rolnicy ostatnio protestowali?

– Holenderscy rolnicy są w dużym sporze z rządem. Ten aktualnie szuka ziemi na budowę domów i miejsc mieszkalnych dla uchodźców. Aktualnie kupno lub wynajęcie domu w Holandii jest praktycznie niemożliwe. Napływ uchodźców, którzy nie do końca są zainteresowani pracą, za to socjalem już tak, jest bardzo duży. Dlatego rząd potrzebuje ziemi i prawa do emisji, aby budować domy, osiedla. Ziemię i prawa do emisji mają rolnicy, więc władza zaczęła aktywnie poszukiwać sposobu, by prawo do emisji, jak i samą ziemię przejąć na własność. Szybko przeprocedowano ustawę, która daje władzy prawo pierwszeństwa wykupu ziemi i gdy np. rolnik musi ją zbyć. 

Tu dochodzimy do sedna: plan jest taki, że holenderski rolnik będzie zmuszony zbyć swoją ziemię. Rząd Holandii ustami minister ds. przyrody i azotu pani Christianne van der Wal powiedział, że poziom emisji będzie kluczowy dla całej polityki rolnej Holandii. Władza przygotowała mapę redukcji emisji, której nawet nie skonsultowano choćby z holenderskimi uniwersytetami. Mapa wyznacza obowiązkowe normy emisji, wg których rolnicy mają dokonywać ich redukcji. To była loteria, bo jeśli ktoś miał pecha, to okazywało się, że lądował w obszarze, w którym emisję trzeba zredukować praktycznie z dnia na dzień o 90%. Posiadając bydło czy produkcję roślinną, to jest niemożliwe do zrealizowania. Rolnicy dostali fałszywy wybór: jeśli nie są w stanie ich zredukować, to mogą samodzielnie zadeklarować, że już nigdy nie będą rolnikami i taką oficjalną deklarację złożyć przed rządem w zamian za nieokreślone odszkodowania.

Druga opcja jest taka, że mogą dalej prowadzić gospodarkę, ale jeśli ta będzie generować ponadprogramową emisję gazów, to będą naliczane im kary, a te mają być odpowiednio wysokie. W przypadku niemożności ich spłaty państwo po prostu przejmie ziemię. Ot, wyrafinowany sposób na wywłaszczenie rolników w XXI w. Ci jednak postanowili bronić swojego świętego prawa do własności i rzucili rękawicę rządowi. Stwierdzili, że nie może być tak, że jakiś premier powie im, że mają pozbyć się własnej ziemi i przestać być rolnikami, tylko dlatego, bo ktoś im tak mówi. W ich kraju nie zwraca się takiej uwagi na emisje generowane przez transport czy przemysł, a sfokusowano się właśnie na rolnictwie, bo tak naprawdę chodzi wyłącznie o zagarnięcie ziemi, a nie żadne emisje. Rolnicy nawet przygotowali własne programy realnych poziomów redukcji emisji gazów, ale dla rządu te były niewystarczające. Przynajmniej tak to tłumaczono, ale jak mówię, cel holenderskiego rządu leży gdzie indziej.

– Udało im się coś z tym zrobić?

– Organizowano wiele protestów, w tym jeden ciągły, który polegał na wywieszaniu na wszystkich głównych drogach w Holandii flag narodowych do góry nogami. Ostatecznie kilkanaście dni temu odbyła się duża manifestacja w Hadze na ponad 25 tysięcy osób, organizowana przez Farmers Defence Force, z którą Instytut Gospodarki Rolnej blisko współpracuje. Protest był bardzo antyrządowy i nakłaniający do głosowania na partie znajdujące się poza obecnym obozem rządzącym, bo ten chce po prostu wyrzucić rolników z Holandii. To, co udało im się zrobić, przeszło najśmielsze wyobrażenia. Tak wpłynęli na wybory, że tylko w kilku regionach wygrał  obóz premiera Marka Rutte, a w większości wygrali reprezentanci partii Boer Burger Beweging na czele z Panią Caroline van der Plas, ugrupowania, które jest potocznie nazywane partią hodowców bydła. To ona będzie języczkiem u wagi przy tworzeniu nowego rządu i to ona powinna być tą partią, która może zadecydować o przywróceniu Holandii na normalne prorolnicze tory.

– Powinny nas interesować sprawy holenderskich rolników?

– Z naszego punktu widzenia to bardzo istotne i to należy podkreślać, bo w Polsce często zapominamy, że wiatr zmian często wieje z Zachodu. Decyzje, które są testowane w krajach typu Holandia czy Niemcy, później w jakiś cudowny sposób są wciągane na agendę całej Komisji Europejskiej. Od kiedy komisarzem ds. środowiska jest Frans Timmermans, to ten link jest jeszcze krótszy, szybszy i niestety, ale bez dużego wyczulenia na to, co dzieje się na zachodzie Europy, nie będziemy w stanie przygotować się na to, co do Polski może nadejść. Dlatego staramy się obserwować, co tam się dzieje, unaoczniać to polskiej opinii publicznej. Najgorsze jest to, że na większość tych spraw polski rząd czy ministerstwo rolnictwa nie ma wpływu. Podobnie jest ze zbożem. Gdyby Unia Europejska faktycznie działała i pracowała na rzecz solidarności państw UE, a nie na rzecz jednego wiodącego lidera Unii, to cała sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. W końcu to Unia zdecydowała o zniesieniu ceł i kontyngentów na zboże z Ukrainy. Jednocześnie nie zaoferowała żadnej pomocy, a ta, która jest oferowana przez Janusza Wojciechowskiego, naszego komisarza ds. rolnictwa, to pomoc doraźna, a nie systemowa. Wygląda na to, że Unia jako całość może zyskać na tym, że ukraińskie tanie zboże wpływa do Europy i obniża jej ceny w całej UE, ale przez to rolnicy w Polsce mogą zbankrutować. To cena, na którą Unia jest gotowa, by pomóc Ukrainie. To przerażające.

– Mówiła Pani, że jako Instytut Gospodarki Rolnej byliście w Holandii, by tam wspierać rolników. Czy podejmujecie inne działania, aby współpracować szerzej z europejskimi rolnikami, by wspólnie przeciwstawiać się pomysłom unijnych urzędników?

– Tak, tworzymy razem z nimi platformę #EUnitedAgri, między innymi z Holendrami, ale są tam też inne kraje, między innymi Niemcy, Litwini, którzy także dziś protestują. O tym się niewiele mówi, ale u nich też są programy ograniczania emisji i u nich też odbywają się protesty. Staramy się stworzyć taką siłę, która będzie dobrze widoczna i słyszalna. Co prawda mamy już np. organizację rolników jak grupa Copa Cogeca, która wykonuje kawał potrzebnej merytorycznej pracy, ale nie zawsze jest słuchana. Dlatego współpracujemy z różnymi grupami, by być więksi, głośniejsi, a plany mamy jeszcze większe i cała Europa o naszej grupie usłyszy.

Jeśli nie będziemy działać skutecznie w swoich państwach i nie będziemy się komunikować z rolnikami z innych państw, to niestety, ale rolnictwo w Polsce przegra. Inne sektory gospodarki mają znacznie lepszą komunikację, też o wiele łatwiej jest się ekspercko o nich wypowiadać i na tym polu rolnictwo nieco odstaje. Dlatego współpracy z zagranicznymi rolnikami na pewno nie zabraknie. Będziemy skupiać się na sprawnej komunikacji z rolnikami w Polsce i śmiałym reprezentowaniu ich interesów. Jednak podkreślę, wsparcie międzynarodowe jest nam niezbędne. Bez niego sami nic nie zdziałamy na arenie europejskiej.

 

Odbieranie zwierząt

– Wróćmy jeszcze do naszego krajowego podwórka, a mianowicie do specustawy o nadzorze nad zdrowiem zwierząt. Jak to finalnie jest, czy organizacje społeczne mogą wejść na gospodarstwo rolnika i mu po prostu odebrać zwierzę, jeśli stwierdzi, że zdrowie i życie zwierzaka jest zagrożone?

– Niestety teraz na mocy ustawy o ochronie zwierząt proceder odbierania zwierząt jest czymś niespotykanym na skalę światową. Wygląda to w ten sposób, że grupka kilku osób, które nawet nie muszą mieć wykształcenia weterynaryjnego, zootechnicznego, może sobie założyć organizację, której statutowym celem jest ochrona zwierząt. Jedna z tych osób zostaje wewnętrznie upoważniona do zajmowania się i oceniania dobrostanu zwierząt i bez jakiejkolwiek potrzebnej wiedzy może wejść na teren gospodarstwa, by odebrać dane zwierzę, powołując się na jego dobro. Zdarzało się, że te zwierzęta po prostu przepadały, a za 3 dni lądowały w rzeźni.

Dochodziło też do sytuacji, w których zdrowe zwierzę, którego stan poświadczał właściciel i weterynarz, było zabierane przez społecznika i badane przez okulistę, psiego psychologa czy innych specjalistów. Każdy z nich wystawiał rachunek właścicielowi, który ponosił koszt tych badań, przez co tracił majątek. Działo się tak, ponieważ rolnicy często nie wiedzieli, jak poruszać się w gąszczu tych przepisów. Wpuszczali tych ludzi, bo myśleli, że muszą. Ci nawet ubierali się jak funkcjonariusze służb państwowych, odbierali zwierzęta, preparowali zdjęcia, by zwierzaki wyglądały gorzej niż w rzeczywistości, a to wpływało na opinie biegłych, na podstawie których wydawano decyzje krzywdzące rolników.

W myśl nowej specustawy prawo do wejścia na teren rolnika miało zostać odebrane. Niestety, ministerstwu zabrakło odwagi i ten przepis został utrzymany. Wprowadzono tylko dodatkowy obowiązek poinformowania przez organizację, gdzie to zwierzę zostaje wywiezione. Obecnie trwają konsultacje społeczne i mam nadzieję, że wiele organizacji podniesie głos krytyczny, bo ten zapis jest niewystarczający. To służby weterynaryjne są tymi, które powinny pełnić nadzór nad bezpieczeństwem i zdrowiem zwierząt.

– A z czego wynika to, że ministerstwo nie zdecydowało o wyrzuceniu organizacji społecznych z tej specustawy?

– Wiemy, jak potrafią być atakowani ludzie, którzy mają odwagę mówić o tym, jak te organizacje naprawdę działają, że ochronę zwierząt mają tylko w statucie i w nazwie, a reszta to czysty biznes. Niestety, ale obszar, w którym działają, jest tak podatny na manipulacje, że później bardzo łatwo pokazać zwierzęta jako rzekomo maltretowane i bite. Te organizacje robią na tym duże pieniądze, więc wiedzą, jak później manipulować i atakować polityka, który miał odwagę stanąć po stronie rolników, a nie organizacji.

– Wychodzi na to, że organizacje pozarządowe i eurokraci mają większy wpływ na rolnictwo niż sami rolnicy.

– To smutna konstatacja, ale trzeba pamiętać, że wiele organizacji pozarządowych jest sprawnym narzędziem do prowadzenia wojny gospodarczej. Odbiór zwierząt to jest jedno, ale są też użyteczne do blokowania wielu inwestycji pod pretekstem ochrony klimatu, środowiska, jakiejś żabki, która gdzieś kiedyś w jakimś miejscu zakumkała i ma tam lęgowisko. Wszyscy staliśmy się zakładnikami poprawności politycznej i bardzo ciężko sprzeciwić się tym hasłom o konieczności ochrony klimatu czy dbaniu o dobrostan zwierząt. Problemem jest to, że w wielu obszarach to nie rolnicy i eksperci decydują, a tłum rozwrzeszczanych nastolatek, które wpływają na decyzje zapadające na szczeblach politycznych, a nawet unijnych. Wielu polityków nie podchodzi w sposób odpowiedzialny do swojej pracy, tylko patrzy na słupki wyborcze. Bardzo łatwo jest zaskarbić sobie sympatię grupy wyborców, podejmując nawet głupie i szkodliwe decyzje, ale takie, które w mediach można ładnie sprzedać, a okazują się antyrolnicze.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe