Na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech coraz mniej prawdopodobna jest powtórka sprzed kilku lat – utworzenie wielkiej koalicji chadecji z socjaldemokratami. Natomiast wydaje się niemal pewne, iż kanclerzem pozostanie Angela Merkel.
Przez niemal całą mijającą kadencję koalicja CDUCSU i SPD funkcjonowała całkiem poprawnie, jednak perspektywa nadchodzących wyborów i ewentualnego powrotu do samodzielnych rządów zdopingowała socjaldemokratów do zdecydowanych (przynajmniej w mniemaniu aparatu partyjnego SPD) działań. Ponieważ dotychczasowy przywódca partii Sigmar Gabriel nie gwarantował sukcesu, przesunięto go na fotel ministra spraw zagranicznych, zaś nowym szefem partii i kandydatem na kanclerza został Martin Schultz, ściągnięty na tę okoliczność z Brukseli. Według niektórych analityków polityki niemieckiej głównym orędownikiem kandydatury Schultza był Gerhard Schroeder, obecnie już emerytowany polityk, lecz ciągle mający wielkie wpływy wśród najważniejszych osobistości swojej partii. Schultz został przewodniczącym na początku roku i notowania SPD błyskawicznie skoczyły w górę, zrównując się w sondażach z CDU. Sam Schultz wygrywał też w sondażach popularności z Angelą Merkel. Wystarczyło jednak kilka miesięcy, aby popularność owego polityka prysnęła jak bańka mydlana.
Plan Martina Schultza był prosty – do wygranej w wyborach ogólnokrajowych droga miała prowadzić przez zwycięstwa w wyborach do trzech krajów związkowych Republiki Federalnej Niemiec – najpierw w Kraju Saary, następnie w Szlezwiku-Holsztynie, na końcu zaś w Nadrenii – Północnej Westfalii. Zwłaszcza w tym ostatnim landzie zwycięstwo wydawało się bardzo proste, gdyż od wielu lat była to „twierdza” SPD. Niestety, wiosenne plany rozwiały się bardzo szybko. SPD w każdym z tych krajów przegrała z chadekami
Leszek Masierak#REKLAMA_POZIOMA#