Legendarny białoruski opozycjonista Zianon Pazniak dla Tysol.pl: Niemcy pomogły Kremlowi utrzymać kontrolę nad nami. Znacie to w Polsce

- Największą siłą demokratyczną i narodową, która przywróciła demokrację i niepodległość Białorusi, był Front Narodowy. Front Narodowy jest bardziej konserwatywny, bardziej chrześcijański, ma świadomość, że narodowość, język to są wartości ważne dla Białorusi. Zachód tego się boi - mówi w rozmowie z Jadwigą Chmielowską i Mariuszem Pateyem Zianon Pazniak, legendarny białoruski opozycjonista, założyciel Białoruskiego Frontu Narodowego i odkrywca masowych grobów ofiar NKWD w Kuropatach.
Zianon Pazniak Legendarny białoruski opozycjonista Zianon Pazniak dla Tysol.pl: Niemcy pomogły Kremlowi utrzymać kontrolę nad nami. Znacie to w Polsce
Zianon Pazniak / Wikipedia CC0 Bladyniec

Mariusz Patey: Jak to się stało, że został Pan białoruskim aktywistą Ruchu Odrodzenia Narodowego?

Zianon Pazniak: Pochodzę z rodziny o białoruskich tradycjach patriotycznych. Dziadek mój był przewodniczącym białoruskiej partii chrześcijańskiej. W latach 30. XX w. był redaktorem białoruskiego katolickiego pisma „Krynica”. W naszej rodzinie wiedzieliśmy o jego działalności. Potem bolszewicy aresztowali dziadka i ślad po nim zaginął. Nie wiadomo, gdzie dziadek zginął i czy to było już w 1939 r. 
Podczas wojny cała rodzina została  zamordowana, przeżyły  tylko mama i babcia. Ja byłem świadkiem tego wszystkiego. Miałem świadomość zbrodni bolszewików. Dlatego nie miałem dylematu, po jakiej jestem stronie, kim jestem i co muszę robić. Od dzieciństwa to wszystko rozumiałem w przeciwieństwie do ludzi, którzy dorastali w Związku Radzieckim, zwłaszcza ze wschodniej Białorusi, z Rosji. W sowieckiej szkole nie uczono prawdziwej historii, ludzie nic nie wiedzieli o swojej historii, nie wiedzieli o prawdziwym obliczu bolszewików. A ja wyniosłem z domu wiedzę, co to było Księstwo Litewskie, kim jesteśmy my, Białorusini. 

Czytaj również: "Finansowana przez USA rosyjskojęzyczna sekcja Radia Wolna Europa atakuje Polskę"

Kandydatka KO mówi wprost o zabijaniu dzieci "bez względu na czas trwania ciąży" [VIDEO]

 

Korzenie

M.P.: Pewnie już w dzieciństwie przekonał się Pan, co to reżim?

Z.P.: Kiedy byłem dzieckiem – a dziecko jak to dziecko, jeszcze nienauczone kłamać i nieświadome konsekwencji – w klasie trzeciej na lekcji powiedziałem, że Bóg istnieje. Zostałem na dwa tygodnie wyrzucony ze szkoły. Na szczęście nikt nie doniósł na moich rodziców.

Potem, gdy już Stalina nie było, powiedziałem prawdę o Woroszyłowie. Od razu przyszło KGB. Mama powiedziała po latach, gdy byłem już dorosły, że gdybyśmy nie byli rodziną tak doświadczoną przez Niemców (bo zginął ojciec, zginęli wujkowie, a nawet krewni), to wysiedliliby nas na Syberię.

M.P.: A jak wspomina Pan czasy stalinizmu?

Z.P.: Pamiętam czas, gdy żył Stalin, jak zapędzali ludzi do kołchozów. Za Stalina czuło się strach, chociaż to była Białoruś Zachodnia, ludzie nie byli tak zastraszeni jak na wschodzie, ale jednak; dużo ludzi wywieziono na Syberię i także na zachodzie ludzie się bali.

Kiedy była Wigilia, zasłanialiśmy okno kocem, żeby nie widać było światła z zewnątrz, żeby nikt nie zauważył, co tam za stołem się robi.

Pamiętam, w drugiej klasie siedziałem razem ze swoją koleżanką niedaleko nauczycielki. A na każdej stronie Stalin, Lenin, Stalin, Lenin… No a ja taki mądry byłem i patrząc na tego Stalina z ilustracji, powiedziałem do koleżanki: „Patrz, co ja mu zrobię!” i pokazałem temu Stalinowi „figę”. A ona mówi nauczycielce: „Niech pani zobaczy, co on robi”. Nauczycielka popatrzyła i stanęła  blada, blada jak płótno, i milczy. Milczy. A ja nie rozumiałem dlaczego. Czy ja coś niedobrego zrobiłem? Nikt o tym na szczęście się nie dowiedział. Gdyby ona powiedziała gdzieś tam, że jej uczeń coś takiego zrobił, to może ona sama by znalazła się na Syberii. Wtedy jeszcze Stalin żył.

 

Rusyfikacja

M.P.: Pamięta Pan, w jakich okolicznościach zaczęto wprowadzać do szkół naukę języka rosyjskiego?

Z.P.: Atmosfera była bardzo ciężka. W naszym miasteczku nikt nie przyjmował bolszewików. Wszyscy byli antybolszewiccy, antyrosyjscy, języka rosyjskiego nie rozumieli. Dorastałem w takiej atmosferze. Przyszli bolszewicy i od drugiej klasy zaczęli wprowadzać naukę języka rosyjskiego, jak niemiecki podczas okupacji niemieckiej. W dzieciństwie nie rozumieliśmy tych języków. Na wschodzie proces rusyfikacji postępował wcześniej. Wschód Białorusi należał do ZSRR jeszcze przed II wojną światową. Tam już problemów z rosyjskim nie było. U nas panowała zupełnie inna atmosfera. 

M.P.: Jak wyglądała reakcja Białorusinów na taką rusyfikację?

Z.P.: Nie musiałem robić jakiejś rewizji swoich poglądów. Od razu wszystko było jasne. Potem, kiedy dostałem się do Instytutu, nazywającego się teraz Akademia Sztuk, to robiliśmy studenckie spotkania z białoruską historią. Tworzyliśmy sieć powiązań, polegających na tym, że ja rozmawiam z tobą i opowiadam tobie, czego się dowiedziałem, bo miałem książkę białoruską, później ty rozmawiasz z kolegą, koleżanką, a ten kolega, ta koleżanka – z kolejnymi osobami. Studenci tak to zorganizowali, że wszystko zaczęło działać. 

M.P.: I co się później stało z tą inicjatywą?

Z.P.: Kiedy zmarł Józef Stalin, przyszła tzw. odwilż chruszczowowska. Pojawiło się troszeczkę swobody. Trwało to krótko, ale wystarczyło; by całe nasze pokolenie studenckie mogło się zorganizować. Potem znów przyszło nam żyć takich w realiach, że trzeba było się ukrywać ze swoimi poglądami. Wszystko było zabronione, ale jakoś potrafiliśmy to przetrwać, a kontakty z czasów studenckich nie zostały zerwane. Po 20 latach, kiedy miałem 46 lat, nadszedł czas pierestrojki Gorbaczowa. 

Kiedy ZSRR runął, nasze pokolenie było przygotowane. To bardzo ważne, że pokolenie odwilży lat 60. przetrwało do lat 80.–90., bo zdążyło ukształtować się podczas krótkiego czasu chruszczowowskiej odwilży i to ono podjęło dzieło odrodzenia narodowego.

Miałem kontakty z wileńskimi Białorusinami, którzy byli w partii dziadka. Oni wiedzieli o realiach politycznych wszystko. Wracali ludzie z gułagów. Rozmawiałem z osobami, które były na Magadanie. Opowiadali, jak było.

 

Groby w Kuropatach

M.P.: Niech Pan opowie o odkryciu grobów w Kuropatach.

Z.P.: W latach 70. mieszkałem na rogatkach Mińska. Poznałem ludzi, którzy zdradzili mi, że w tym lesie, gdzie teraz są Kuropaty, były groby, że tam bolszewicy rozstrzeliwali ludzi.

Poszedłem tam i odkryłem zasypane rowy. Zrozumiałem (a to było prawdopodobnie około roku ’74), że jeśli o tym wszystkim nawet nie napisać, ale zacząć opowiadać, to można narazić się na aresztowanie. Starałem się, żeby nikt się nie dowiedział, że ja już wiem. Moi niektórzy koledzy też wiedzieli, ale milczeli, dlatego że gdyby władze dowiedziały się, że prawda przenika do świadomości publicznej, to zrobiłyby tam jezioro albo stadion.

Jest w Mińsku wielki stadion Dynamo. Władze zbudowały go na żydowskich cmentarzach. Dla bolszewików to prosta sprawa. Teraz łukaszenkowcy tak robią na Białorusi.

I wtedy, kiedy ta straszna tajemnica już była mi znana, zostało tylko marzenie, że kiedyś nastanie taki czas, że można będzie o tym opowiedzieć, napisać. Postawiłem tam krzyże i marzyłem, jak to będzie wyglądało, kiedy odzyskamy wolność. I w końcu się udało. Marzyłem, że będą przez cały Mińsk szły tysiące ludzi, niosąc krzyże, które postawią tam na tych grobach, i to się stało. 

M.P.: Kiedy zatem pojawiły się sprzyjające okoliczności ku temu?

Z.P.: Pojawiły się one pod koniec lat 80., kiedy Michaił Gorbaczow podjął próbę wprowadzenia swoich reform. Byłem archeologiem, dostałem zezwolenie na prowadzenie prac archeologicznych od Akademii Nauk Białorusi. Zrobiłem w Kuropatach pierwsze wykopaliska archeologiczne.

Przed podjęciem prac przeprowadzaliśmy wywiady z ludźmi mieszkającymi w wioskach otaczających Kuropaty. Robiliśmy zapiski, notatki. Podczas rozmów nic nie pisałem. Ludzie byli bardzo nieufni, jeśli zaczęlibyśmy coś pisać, to ludzie nic by nie powiedzieli. Wychodziłem z domów i od razu pisałem ołówkiem, żeby nic nie zapomnieć.

Magnetofonu wtedy nie było, ale gdyby był magnetofon, to i tak byłby bezużyteczny. Nagrywany człowiek nic by nie powiedział. Zdobyliśmy świadectwa 50 świadków. 

M.P.: Jak to można było zrobić w tajemnicy przed komunistami? 

Z.P.: Komuniści w Związku Radzieckim uaktywniali się od plenum do plenum, od zjazdu do zjazdu, co 5 lat, co 3 lata. Był plan, że będzie w Moskwie 19. konferencja partyjna KPZR i nikt nie wiedział z tych lokalnych komunistów, co tam może się stać. Może będzie tak, może inaczej – nie wiadomo. Ale oni wszyscy bali się zrobić coś nie po linii, dlatego że można było sporo stracić. 

Wykorzystałem też w mojej pracy poszukiwawczej te relacje. Mogłem napisać wiarygodny artykuł o grobach, powołując się na świadectwa tych ludzi i fotografie. Potem poznałem się z Wasilem Bykauem, który był znanym pisarzem. Napisał przedmowę do mojej pracy. Artykuł z przedmową Bykaua zaniosłem do redakcji tygodnika “Literatura i mastactwa”.

To była ważna rzecz, był on bowiem laureatem Nagrody Leninowskiej, miał autorytet wśród Białorusinów i liczyła się z nim partia  komunistyczna. 

I wtedy stała się dziwna rzecz. Jest ten Związek Radziecki, redaktorzy chodzili wokół tych komunistów, wszyscy byli uzależnieni od KPB (Komunistyczna Partia Białorusi - przyp. red.), wszystkiego się bali, ale kiedy przeczytali ten artykuł, to cała redakcja, co do jednego człowieka, uznała, że trzeba drukować. Coś się przełamało, przestali się bać.

W Związku Radzieckim było tak, że kiedy robiono korektę wydania jakiejś gazety, nieważne jakiej, to korektę przeglądał Komitet Centralny Komunistycznej Partii Białorusi.. Tam człowiek z Wydziału Kultury sprawdzał, co napisano, tak działał system cenzury partyjnej. I tylko kiedy była pisemna akceptacja Komitetu Centralnego, można było dopiero gazetę wydawać. Redakcja wysłała artykuł do tego Komitetu Centralnego, tam popatrzyli i odpowiedzieli, że nie można tego opublikować. 

M.P.: Jak na to zareagowała redakcja?

Z.P.: Wie pan, cała redakcja się sprzeciwiła Komitetowi Centralnemu.

Do wszystkich dotarło, że to jest bardzo ważny temat, że prawda jest ważna. Ci niegdyś zastraszeni ludzie, gotowi na różne kompromisy, by przeżyć, wszyscy oni powiedzieli, że jeśli nie będzie wydrukowany ten artykuł, to oni w ogóle rzucają pracę w gazecie.

Jadwiga Chmielowska: Ludzie nie zatracili zatem do końca godności. Potrafili zaryzykować dla sprawy. Który to był rok?

Z.P.: 1988. Trwała wielka walka z komunistami. Jakoś udało się troszeczkę zmienić tekst, by obejść zakaz cenzury, i gazeta z artykułem poszła do drukarni. Artykuł wydrukowany, ale znów wtrącił się Komitet Centralny i zabronił dystrybucji. 

Zaczęła się więc kolejna walka. Cały skład redakcji znów zagroził rzuceniem pracy. No i powstał skandal. A władza nie chciała skandalu. Dojdzie do Moskwy! Ktoś tam już w Moskwie zaczął pisać. Potem znaleźli się jacyś ludzie w drukarni, którzy coś rozumieli. W końcu artykuł pojawił się w kioskach..  

Komitet Centralny już sobie z tymi nastrojami w tamtym czasie  poradzić nie mógł. No i ja zrozumiałem, że to będzie bomba, ale nie wiedziałem, że wydźwięk będzie na taką skalę. Eksplozja na miarę bomby atomowej, na całej Białorusi. Wszyscy przeczytali ten artykuł. Kiedy jechałem przez Białoruś, ludzie pokazywali mi, że nawet na głębokiej prowincji ta gazeta była czytana. Zdarzało się, że przyjeżdżam do jakiegoś małego miasteczka, a tu wychodzi przewodniczący kołchozu, zaprasza do gabinetu i pokazuje tę gazetę, zadaje pytania. 

 

"Nastroje społeczne eksplodowały"

M.P.: Obudził Pan tym artykułem ducha narodu.

Z.P.: W społeczeństwie wszelkie zarzewia buntu zniszczono; ludzie byli na ogół zadowoleni ze swej egzystencji w komunizmie, a tematów zabronionych nie poruszano. Obywateli nauczono milczeć i nie pamiętać.

No i wyszedł ten artykuł, społeczeństwo się dowiedziało, że zabijano setki tysięcy niewinnych ludzi tutaj pod Mińskiem tylko dlatego, że oni byli normalnymi ludźmi, normalnymi Białorusinami. To oznaczało, że naród był żywy, że duch żył, że istniało sumienie.

Nastroje społeczne dosłownie eksplodowały. Ludzie zrozumieli, co się działo za rządów komunistów. Chruszczow na 22 KPZR. zjeździe powiedział o kulcie jednostki Stalina, ale nie o masowych zbrodniach na setkach tysięcy zwykłych ludzi.

Wiedziano, że Stalin kazał rozstrzeliwać swoich współpracowników, innych komunistów, np. Tuchaczewskiego. Uznawano, że komuniści mogli mieć między sobą jakieś porachunki. Było powszechnie wiadomo, że komunizm może niesprawiedliwie się obchodzić ze swoimi działaczami, ale dawał stabilizację i bezpieczeństwo tzw. zwykłym ludziom. Nikt nie wiedział, że setki, miliony niewinnych ludzi rozstrzeliwano. Prace wykopaliskowe w Kuropatach to wszystko pokazały. Odkryte i pokazane zostały zbiorowe groby, w grobach leżały przestrzelone czaszki.

I co to oznaczało dla komunistów? Dla członków NKWD? To niezaprzeczalne świadectwo, że komuniści tworzyli ludobójczy system, że zabijali i są namacalne, materialne dowody tych zbrodni. Ludzie zaczęli mówić: „Ja widziałam to…”, „On wiedział…”. Jeśli jednak nie ma ciała, to jest problem w pokazaniu niezaprzeczalnych dowodów. A tutaj leżą ciała, proszę. Te ciała wskazały, kto to zrobił. W Kuropatach znaleźliśmy wszystko: łuski, kule i pomordowanych.

M.P.: No to jeszcze takie pytanie: czy Kuropaty to jedyne miejsce masowych zbrodni sowieckich na Białorusi, czy też są ich setki?

Z.P.: Oj nie, były takich miejsc setki w całej Białorusi.

Wokół samego Mińska takich miejsc znalazłem sześć. Największe to Kuropaty, tam leżało bowiem od 200 do 250 tys. rozstrzelanych ludzi.

Jest taki las, komuniści nazwali go parkiem Czeluskińców. Czeluskin był NKWD-zistą, jego nazwiskiem nazwano różne miejsca. Dowodził okrętem, który zatonął, a załoga składała się z NKWD-zistów. No i zrobiono z nich bohaterów. Ten park w 1934 r. nazwali Czeluskińców i niestety ta nazwa utrzymała się do czasów współczesnych. W tym parku, jak w Kuropatach, rozstrzelano bardzo dużo ludzi, ale ciała wymieszano z ziemią, posadzono krzewy, drzewa. Wiele razy starałem się coś tam znaleźć, ale komuniści dobrze zacierali ślady. Nie trafiłem tam na masowe groby. 

Potrzebne są być może jakieś bardziej zaawansowane narzędzia, które pomogą „wejrzeć” w głąb gruntu. To bardzo wielki obszar. Zabito tam nie mniej ludzi niż w Kuropatach. Zrodziła się taka hipoteza, że być może właśnie tam rozstrzelano Polaków. Są listy ludzi przeznaczonych na śmierć, ale nie wiadomo, gdzie ich zakopano. W Kuropatach ich nie ma. Kopałem tam dwa razy, a potem jeszcze Łukaszenka stwierdził, że ja nieprawidłowo prowadziłem prace odkrywkowe i zarządził kolejne.

Ludzie od Łukaszenki kopali cztery razy. Ostatni raz w roku ’99. I kiedy im ukazały się te masowe groby, to uznali, że wszystko jedno, to ma być na zawsze „особо секретно” („ściśle tajne” – M.P.). Wyniki badań objęli tajemnicą, dlatego że tam było jeszcze więcej ciał, i poszlak wskazujących na sprawców niż myślałem. Potem znajdowano ciała rozstrzelanych w Magilowie, Pińsku, Brześciu…

W twierdzy brzeskiej było więzienie NKWD, tam zabito dużo ludzi. Obrona tej twierdzy była prowadzona przez NKWD-zistów. W czasach Związku Radzieckiego nikt tego nie wiedział. Ja poznałem szczegóły dotyczące obrony Brześcia, dlatego że ojciec mojego kolegi z Frontu Narodowego siedział w więzieniu usytuowanym w twierdzy brzeskiej. Przeżył i opowiedział, co się stało, kiedy weszli bolszewicy w 1939 r. Mogę do tego zaliczyć jego osobistą opowieść o Kuropatach. Z zasłyszanych, niesprawdzonych historii, plotek zdobyłem poszlaki, które umożliwiły mi znaleźć dowody niesłychanych masowych zbrodni na narodzie białoruskim, i tą wiedzą udało mi się podzielić ze społeczeństwem. 

M.P.: Odkrycie grobów w Kuropatach to zatem bardzo ważny punkt w historii białoruskich zmagań niepodległościowych.

Z.P.: Historia Kuropat to dla nas, dla całego narodu białoruskiego, dowód, że prawda historyczna zwycięży kłamstwo, manipulację, przemilczenie.

Próbowano zabić naszego ducha narodowego, ale właśnie dzięki przywróceniu pamięci o ofiarach z Kuropat utworzono Front Narodowy, zaczęliśmy walczyć przeciwko komunizmowi. Doszło do tego, że partia komunistyczna została zdelegalizowana. Wywalczyliśmy niepodległość Białorusi. To wszystko zaczęło się w Kuropatach. Białoruskie ofiary symbolicznie wróciły do świadomości narodu. Ich śmierć nie była bez sensu.

M.P.: Czy pamięć o Białorusinach walczących w powstaniu styczniowym, organizujących Białoruską Republikę Ludową, biorących udział w antykomunistycznym powstaniu w ramach Białoruskiej Armii Wyzwoleńczej ma trwałe miejsce w białoruskim etnosie narodowym? Czy też próba przepisania białoruskiej historii na modłę rosyjską, podjęta przez obecny reżim, niesie realne zagrożenie dla białoruskiej tożsamości narodowej?

Z.P.: Działania propagandowe, zmiany programów oświatowych niosą realne zagrożenie dla świadomości i tożsamości narodowej. Widzimy owoce tej polityki. Na szczęście jest cały czas dostęp do internetu. Młodzież tam szuka informacji. I trudniej jest ukryć prawdę. W obszarze polityki historycznej komuniści rzeczywiście bardzo dużo zrobili szkód, ale w rzeczywistości nie udało się im ukryć wszystkiego.

Kiedy w 2019 r. na cmentarzu Na Rossie w Wilnie był pogrzeb powstańców styczniowych, których zamordowano na Wzgórzu Giedymina, przyjechało bardzo dużo młodych Białorusinów. W 2016 r. Litwini wykarczowali drzewa i pousuwali krzaki ze wzgórza. No i z tej to góry zaczęła się obsuwać ziemia i ukazały się kości powstańców, ich groby. Oni do nas po latach przyszli, żebyśmy wykonali ich testament. Kiedy wydawało się, że my o nich już zapomnieliśmy, to oni symbolicznie sami do nas przyszli. 

I kiedy w 2019 r. był ten pogrzeb wszystkich pomordowanych powstańców, to z Białorusi przyjechały tysiące młodzieży, tysiące ludzi z flagami narodowymi, nie oglądając się na Łukaszenkę. Ci wszyscy rządzący w Mińsku kolaboranci Kremla to widzieli i dla nich była to klęska propagandowa. Duch narodu wygrał z dziesiątkami propagandystów i milionami rubli wkładanych w indoktrynację Białorusinów.

Komuniści zrozumieli, jaka to wielka siła jest w Białorusinach. Ta pamięć o Kalinowskim broni dusze białoruskie przed ostateczną rusyfikacją. W Wilnie Białorusini, wspierani duchem Kalinowskiego, pokazali swoją moc. 

Wielu z tych, którzy przyjechali upamiętnić białoruskich i polskich powstańców styczniowych i wrócili na Białoruś, teraz przebywa więzieniach. Albo… Pan rozumie, że i wielu z nich już nie żyje…

Zatem w 2019 r. reżim zobaczył, że jego polityka historyczna, która próbuje zamazać pamięć o Powstaniu Styczniowym, bagatelizować jego wagę, się nie powiodła. Wśród młodzieży pamięć o bohaterach jest wciąż żywa. W szkole młodzież się nie uczy prawdy historycznej, szkoła odwrotnie wszystko robi, by ją ukryć, zafałszować, ale jest internet. Oni starają się ograniczyć dostęp do internetu. Zdarza się coraz częściej, że za jakiś tam postawiony like wsadzają do więzienia, by zastraszyć innych. Makabryczne to wszystko, ale dzisiaj jest niemożliwe, by wszystkich skutecznie kontrolować. Tak że polityka Łukaszenki zbiera swoje owoce, ale naród nie zgłupiał do reszty…

 

"Białoruska młodzież szuka wsparcia w Polsce"

M.P.: Jest w Panu dużo optymizmu – skąd on się bierze mimo tylu przeciwności? 

Z.P.: Tak, wierzę w możliwość zmian na Białorusi.

Młodzież się nie poddaje. Szuka wsparcia w Polsce. Sto tysięcy Białorusinów mieszka w samej Warszawie. Starają się oni otwierać szkoły białoruskie, teatry. Odwiedziłem niedawno takie środowiska. Wszystko robią tak cichutko, starają się podtrzymywać język białoruski.

No, tak że kiedy wrócimy, to już będzie jakiś potencjał. Polska jest najbardziej przyjaznym krajem dla Białorusinów i Białorusi. Ma stare tradycje wolnościowe i republikańskie, a także ugruntowaną, coraz lepiej działającą demokrację.

To muszę otwarcie powiedzieć, dlatego że bywam w wielu krajach. Także w Niemczech. 

M.P.: A jak to się stało, że po latach względnej demokracji, przywracania należnego miejsca białoruskiej kulturze, białoruskiemu językowi Białorusini wybrali na swojego prezydenta zrusyfikowanego obywatela sowieckiego – Aleksandra Łukaszenkę?

Z.P.: Tutaj przyczyna (a raczej dwie przyczyny) jest bardzo prosta. Pierwsza taka, że niepodległa Białoruś istniała trzy lata. I bardzo dobrze. Wydaliśmy podręczniki i otworzyliśmy teatry białoruskie. Wszystko dobrze poszło, ale władza pozostała stara, komunistyczna. Ograniczenia były, ale nie tak wielkie, żeby szkoła nie była białoruska. Zadbaliśmy, by szkoły białoruskie powstały w Mińsku, we wszystkich miastach w kraju. Wszystko to było tworzone w warunkach kryzysu ekonomicznego. 

Rosja już wtedy prowadziła taką politykę, żeby niepodległa Białoruś kojarzyła się mieszkańcom z biedą i korupcją, by zechcieli dobrowolnie wrócić pod skrzydła Kremla. Jednym z narzędzi uderzających w białoruskie finanse był rosyjski rubel, funkcjonujący jako środek płatniczy. Komuniści wykorzystali wielką inflację spowodowaną dodrukuem pustych pieniędzy przez emisyjny bank Rosji. Wzbogacili się na tym. Naród zaś zbiedniał. Nie było podstawowych artykułów w sklepach; nie było nawet chleba.

Komuniści z satysfakcją oznajmiali: „No patrzcie, przyszli demokraci, macie niepodległą Białoruś, a nie ma co jeść”. Ta propaganda niestety trafiała do ludzi. I wtedy Kreml znalazł Łukaszenkę, młodego, ambitnego obywatela sowieckiego z przekonania. Kiedy przyprowadzili Łukaszenkę, to propaganda bardzo sprawnie połączyła „demokratów” z kryzysem. A ludzie? Większość prostych ludzi pozostało sowieckimi obywatelami jak Łukaszenka. 

M.P.: Zatem mentalność pozostała taka sama jak za ZSRR. 

Z.P.: Żebyśmy dostali choć 10 lat, choć 8, to może zdążylibyśmy ukształtować tych ludzi, ale nam dano tylko 3 lata… Troszeczkę młodzież coś chwyciła. I kiedy były te wybory, to propaganda oczerniająca nas, „demokratów”, niestety przyniosła efekty.

Wmówiono ludziom, że trzeba wybrać człowieka, który tych wszystkich „złodziei” odpowiedzialnych za kryzys posadzi do więzienia. Taki „silny przywódca” i z korupcją też sobie poradzi. Wszystkim da po lodówce, po telewizorze. No, taka wulgarnie prosta propaganda. 

Wszystko to było inspirowane i popierane przez Moskwę. Z Moskwy przybyło dużo ludzi, którzy uczestniczyli w tych wyborach, potem przyszły wielkie pieniądze, potem KGB podporządkowało się też z powrotem Moskwie. KGB pracowało wedle radzieckich wzorców… Był tam na przykład taki wyspecjalizowany oddział rozpowszechniający różne plotki. Byłem osobiście świadkiem, jak pracowali. Obserwowałem kolejkę w sklepie. Po jakimś czasie pojawił się człowiek z gazetą. Ludzie oczywiście poddenerwowani: kto lubi stać godzinami przed sklepem? – No dobrze – rzecze człowiek z gazetą. – A co Pan na to? A na wybory pan pójdzie? – No tak, ale nie wiem… – A wie Pan, jest taki chłopak Łukaszenka, to bardzo przyzwoity człowiek… Ja to wszystko słyszałem. Ci faceci, KGB-iści, aktywnie wpływali na nastroje. Takie rozmowy odbywały się w wielu miejscach… 

 

Niemcy. UE. Pan Wick

M.P.: A jaką rolę odegrały w tej sytuacji Niemcy?

Z.P.: Niemcy pomagały Kremlowi utrzymać kontrolę nad republikami.

Wszystkie ulotki Łukaszenkowskie były drukowane w Niemczech. Przypadkowo milicja zatrzymała samochód tych od Łukaszenki, nie dogadali się między sobą pracownicy służb, no i na granicy samochód stanął. Zawsze było tak, że Niemcy i Rosja konsultowały politykę przeciwko niezależnej Białorusi.

Wy o tym dobrze wiecie, bo przeciwko Polsce też były takie rosyjsko-niemieckie działania. Zanim podjęto decyzję o przyjęciu Polski do UE i NATO, wtedy też padały różne propozycje. 

Tak że Niemcy pomagały Kremlowi utrzymać władzę w tzw. przestrzeni poradzieckiej i na Białorusi. Może byli wdzięczni za zgodę na zjednoczenie Niemiec.

Organizowali na przykład szkolenia OMON-u (Oddziału Mobilnego Specjalnego Przeznaczenia – M.P.), zbrodniczej organizacji używanej przeciwko pokojowym demonstracjom. W tym wspieraniu struktur siłowych uczestniczyli Niemcy nawet w szóstym roku rządów Łukaszenki. Niemcy przeszkolili 500 osób z OMON-u. Wyposażyli ich, nauczyli, sprofesjonalizowali tych okrutników. Pomogli rozbijać Front Narodowy. 

Półtora miliona marek przeznaczono na działania operacyjne prowadzone przez  Hansa Georga Wicka. On był szefem wywiadu niemieckiego; kiedy już był na emeryturze, został przewodniczącym misji ОBWE (tj. Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – M.P.). Była to końcówka lat 90. 

Agentury rosyjskie powołały organizację konkurencyjną do Białoruskiego Frontu Narodowego, która skupiła się głównie na walce z innymi białoruskimi patriotami. Ta organizacja dostała wsparcie od UE przy aktywnym współudziale właśnie pana Wicka. Nie wiem, na ile to świadome działanie, a na ile – naiwność i głupota. Pan Wick, choć się odżegnywał od bezpośrednich kontaktów z reżimem w Mińsku, to przyznał, że był świadomy, że wniosek o grant był zaakceptowany przez KGB…

M.P.: Jak do tego doszło?

Z.P.: W wywiadzie dla «Беларускай газэты» pan Wick o tym otwarcie powiedział.

W  tym samym  czasie były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder poszedł pracować dla Gazpromu. Pan Wick, który widocznie wiedział, że Gerhard Schroeder współpracował z KGB i że zaczyna  się skandal wokół osoby byłego kanclerza, mógł się obawiać że sprawa jakimś rykoszetem  może  uderzyć  także w niego.

Postarał się w wywiadzie dla gazety jakoś tłumaczyć swoją  działalność, żeby w razie czego osłabić ewentualne oskarżenia i pretensje. W Niemczech  to mu się udało,  na Białorusi – nie.  

Zdominowany przez Niemcy  Zachód chciał wtedy jakimiś działaniami wykazać, że nie był zainteresowany rozbijaniem jedności ZSRR, i często wspierał prokremlowskie inicjatywy w tzw. przestrzeni postsowieckiej.

Na dezintegrację Białoruskiego Frontu Narodowego od UE zostało wyasygnowane półtora miliona marek (dokładnie 1 mln. 700 tys.)  Nikt nie dał niepodległości narodom zniewolonym przez Kreml. To narody same upomniały się o wolność, a Zachód się przestraszył katastroficznych scenariuszy. 

M.P.: Niech Pan rozwinie ten temat.

Z.P.: Łukaszenko był popierany przez Moskwę.

Moskwa wykorzystała sytuację ekonomiczną na Białorusi. Wykorzystała sentyment części społeczeństwa do ZSRR i sowiecką mentalność; mieli pieniądze, media, bo wszystkie media były w rękach komunistów. I wyborcy wybrali Łukaszenkę na prezydenta.

Łukaszenka przekonywał, że zła sytuacja gospodarcza wynika głównie ze złodziejstwa i korupcji Wiaczasłaua Kiebicza, który od 19 września 1991 r. do 21 lipca 1994 r. był premierem. 

 

Próby

M.P.: Czy Rada Najwyższa wiedziała, że Kiebicz był oficerem KGB? 

Z.P.: Nie. O wszystkich innych członkach parlamentu wiele wiedzieliśmy, ale nie o nim. A że pracował dla służb sowieckich, przyznał się otwarcie w swoich wspomnieniach, kiedy już był na emeryturze.

Wydał swoje pamiętniki i tam wręcz stwierdził, że był oficerem KGB i że razem z Łukaszenką walczyli o niedopuszczenie Frontu Narodowego do władzy. A jego walka z Łukaszenką była pozorowana, by zmylić przeciwnika, który chciał oderwać Białoruś od Rosji. I z dumą KGB-isty ten sowiet wierny Kremlowi spuentował, że nie wiadomo, kto więcej zrobił dla niedopuszczenia kandydata Frontu Narodowego (to znaczy mnie) do władzy prezydenckiej, Łukaszenko czy on. 

Moskwa wykorzystała wszystkie aktywa, które miała na Białorusi, a sprzyjała im sytuacja społeczna, sowiecka mentalność, struktury władzy oparte na postkomunistycznym aparacie, osobiście Kiebicz, który pełnił funkcję premiera, no i Kreml uruchomił wreszcie projekt z Łukaszenką. Pierwsza jego decyzja po dojściu do władzy, jeszcze latem 1994 r., to spalenie podręczników białoruskich. Po prostu spalono je, nie ma. Potem przywrócił rosyjskie szkoły.

J.Ch.: A dlaczego nie udało się wam od razu wprowadzić waluty białoruskiej? Bo Ukraina przeszła niemal od razu na hrywny.

Z.P.: Z walutą była taka historia, że komuniści w Radzie Najwyższej byli przeciwni, żeby wprowadzić walutę. To była bardzo ciężka walka. Doszło do tego, że nie było na Białorusi żadnych artykułów. Wszystko wyjechało do Rosji. Nawet butelek już nie było. Przyczyną było trzymanie rubla. Przyjeżdżali spekulanci z Litwy, z Łotwy i kupowali za pieniądze rosyjskie, które nic nie były nic warte. Rosjanie także przywozili swoje papierowe ruble, Białoruś była dosłownie zarzucona tym  bezwartościowym  papierem. 

My tłumaczyliśmy komunistom: „Słuchajcie, przyjdzie koniec. Trzeba coś robić”. I kiedy już zrobiło się zupełnie źle, udało mi się porozmawiać z Kibiczem, ówczesnym premierem,  Powiedziałem: „Słuchajcie, myślicie, że będziecie bogacić się przy tej inflacji w nieskończoność? Ta inflacja i was w końcu pociągnie do grobu. Co wy robicie?”. 

On troszeczkę się przestraszył i mówi: – No dobra, wypuścimy talony. – Talony nie mają żadnej wartości, to tylko papier odpowiedziałem . – Ale zrobimy tak, że będą z ochroną i zabezpieczeniem jak pieniądze. Daj człowieka. I ja z frakcji Frontu Narodowego zarekomendowałem  pana Siarhieja Słabczenkę, deputowanego do parlamentu, by on tym problemem się zajął. 

Wypuścili te talony, które ludzie nazywali „zajczykami”. A to stąd, że na tych talonach były nadrukowane: żubr, zając, lis, wilk. Cały ogród zoologiczny był. To jednak były pieniądze chronione, zabezpieczone, nie zwykły papier. One funkcjonowały przez długi czas i odegrały swoją rolę.

Jak mówią Polacy: mądry Polak po szkodzie. Tak i u nas to wyglądało. Jest prawdą, że zbyt późno wprowadziliśmy swój pieniądz.

M.P.: Dzisiaj większość młodych Białorusinów mówi między sobą po rosyjsku. Czy język białoruski ma szansę się odrodzić? Czy działacze białoruscy mają jakiś plan?

Z.P.: Łukaszenko zrobił straszną rzecz.

Zamknął szkoły białoruskie, gazety, czasopisma, telewizję, radio – wszystko zamknięte. Wszystko teraz działa w języku rosyjskim. Nawet w Związku Radzieckim tego nie było. Telewizja i radio były białoruskie. Łukaszenko wyrządził ogromne szkody. Najgorsze jednak jest to, że zniszczył wieś. A wieś to był nasz etniczny fundament.

Z drugiej strony mamy literaturę, bogatą kulturę. Wszystko w języku białoruskim, zaczynając od Wielkiego Księstwa Litewskiego. I teraz można z tym dorobkiem zapoznać się w Internecie. Nie udało się Łukaszence zrusyfikować nas tak, żeby nie było już narodu. Ludzie rozmawiają w języku rosyjskim, ale uważają siebie za Białorusinów i mają jakiś taki patriotyzm Białoruski.

Teraz, kiedy zaczęła się wojna z Ukrainą, bardzo dużo ludzi wystąpiło przeciwko Rosji. W ogóle to jakieś 70 procent społeczeństwa nie popiera rosyjskiej agresji. Tak że nie udało się z Białorusinów zrobić Rosjan. Nadal istnieje możliwość odrodzenia języka, narodu. Ta wojna zmobilizowała młodzież. Oni wyjechali, część walczy po stronie Ukrainy. Kiedyś wrócą i przywiozą ze sobą język, wiedzę, doświadczenie.

 

Wojna. Szansa. Zagrożenie

M.P.: No właśnie, toczy się wojna Rosji z Ukrainą. To szansa czy zagrożenie dla niepodległości Białorusi?

Z.P.: To szansa, oczywiście, że szansa, tylko trzeba zwyciężyć.

Trzeba zwyciężyć u siebie, żeby nie było okupacji. Trzeba, żeby zwyciężyła Ukraina. I teraz Białorusini jadą na Ukrainę pomagać. Tam dużo jest jednostek takich jak pułk Kastusia Kalinowskiego, roty, bataliony. Około 2 tysięcy Białorusinów walczy w różnych jednostkach na Ukrainie i walczą dobrze. 

W pułku Kalinowskiego często bywam. Niedawno przyjechałem i byłem wśród tych młodych ludzi, patriotów. Oni wiedzą, że jak coś zacznie się sypać w Rosji, to pójdą na Białoruś i ją wyzwolą, obalą Łukaszenkę i przywrócą demokrację. Tak że ta wojna jest naszą szansą.

 

Białoruski Front Narodowy

J.Ch.: Proszę mi powiedzieć, bo tego nigdy do końca nie rozumiałam – dlaczego Zachód popierał jako kandydata na prezydenta pana Milinkiewicza, i cały czas, jak Zachód kogoś proponuje na prezydenta Białorusi, to potem się okazuje, że przeszłość tych ludzi jest dziwna, a działania takich kandydatów – kontrowersyjne?

Z.P.: Największą siłą demokratyczną i narodową, która przywróciła demokrację i niepodległość Białorusi, był Front Narodowy.

Front Narodowy jest bardziej konserwatywny, bardziej chrześcijański, ma świadomość, że narodowość, język to są wartości ważne dla Białorusi. Zachód tego się boi. Starał się nas nie uznawać, bo my dla Zachodu byliśmy konserwatystami, wierzącymi w Boga, narodowcami.

I kiedy przyjechał starszy prezydent Bush do Kijowa, powiedział, żeby Ukraina i Białoruś nie odłączały się od Związku Radzieckiego. Wszyscy przywódcy państw europejskich oprócz Polski byli przeciwni niepodległości Białorusi i Ukrainy. To jest udokumentowane. 

J.Ch.: Dlaczego tak to wszystko wyglądało? 

Z.P.: Byli przekonywani i uwierzyli, że bomba atomowa będzie w niepewnych rękach.

Dobrze, ale moim zdaniem największy problem, że na Zachodzie przeniknęły do mainstreamu politycznego lewackie idee. Ludzie na Zachodzie są uzależnieni od konsumpcji, łatwego życia i są nastawieni pacyfistycznie. Władza, która będzie narodowa, która będzie rozwijać państwa narodowe, chrześcijańskie, to dla nich zagrożenie.

Kiedy rozbito Białoruski Front Narodowy, ten Wick próbował stworzyć „swoją opozycję”, która miała kontrolować Łukaszenkę, a Zachód miał mieć na nią większy wpływ. Dawano im pieniądze i oni stali się jakby ambasadorem tej zachodniej polityki. Milinkiewicz był właśnie twarzą tej „nowej opozycji”.

Zachód spodziewał się, że jak będzie Milinkiewicz albo ktoś podobny o „nowoczesnych” poglądach (pojawiało się tam więcej chętnych kandydatów na liderów), to wtedy można będzie spokojnie realizować liberalną światopoglądowo agendę (de facto niewiele się różniącą od bolszewickiej moralności promowanej przez Aleksandrę Kołłontaj).

Symbolem tych „przemian” jest George Soros i jego fundacje. Do moralności sowieckiej miał być dodany komponent „mniejszości seksualnych”. Idea narodowa była niepotrzebna. 

A Front Narodowy był przeciwny tego typu eksperymentom społecznym. Jak to bywa ze sztucznymi projektami politycznymi, nie zdobyły szerszego uznania, ale posłużyły do rozbicia patriotycznej, narodowej siły, jaką był BFN. KGB wykorzystało złudzenia Zachodu do własnych celów. 

J.Ch.: Pamiętam, że doszło do pęknięcia w BFN na tle jakichś sporów z Wiaczorką… O co chodziło w tym sporze?

Z.P.: Sprawa wyglądała trochę bardziej skomplikowanie.

W 1996 r. musiałem udać się na emigrację. Dostałem informację, że zostanę zabity. Łukaszenka powołał tzw. szwadron śmierci. Miałem być jego pierwszą ofiarą. Wysoki oficer KGB skontaktował się z moimi kolegami i przekazał, że Pazniak będzie zabity. Tyle że KGB nie jest zaangażowana w tę sprawę. Potem zabili Wiktora Gonczara, Juryja Zacharankę, zabili jeszcze parę osób.

Ja zdawałem sobie sprawę, co oznacza reżim Łukaszenki. Zabije mnie, jeśli nie dzisiaj, to jutro. I wyjechałem. Przez cały czas to ja jednak kierowałem Frontem zza granicy. Wszystko było dobrze.

Niestety na Białoruś został wysłany na stanowisko przedstawiciela OBWE pan Wick, o którym wspominałem, i wtedy poczuliśmy, że chciano stworzyć „swoją opozycję”, a wszystko było co najmniej pod kontrolą KGB. 

Ta opozycja zorientowała się ideologicznie na Zachód, to znaczy na postulaty zachodnioeuropejskiej lewicy, która wtedy dominowała na Zachodzie i dlatego nie mogła znaleźć akceptacji i zrozumienia u zwykłych Białorusinów, nawet tych niechętnych Łukaszence. Oni znaleźli we Froncie ludzi, którym zaproponowano sfinansowanie biura, środki finansowe na działania, wydatki dla działaczy, komputery, tylko jeden warunek: ma nie być Zenona Pazniaka.

Będziecie mogli walczyć o Białoruś, o demokrację. I oni poszli na to, dostali duże pieniądze. I zniszczyli Front, jakim był. Może z 40 procent członków poszło do Wiaczorka. On był pierwszy, który na ten układ poszedł. No i jakie były konsekwencje? Opozycja jako całość osłabła. 

J.Ch.: Dlaczego o to pytam? Bo rozmawiałam z Ireną Lasotą, z którą myśmy bardzo blisko współpracowały. Ona jako przedstawicielka Instytutu Europy Wschodniej popierała  Wiaczorkę. Ja tego nie mogłam zrozumieć. Ona twierdziła, że to są tylko ambicjonalne sprawy. Miałam wątpliwości, dlatego o to pytam. Jak to było dokładnie?

Z.P.: Ludzie nie są idiotami.

Zorientowali się, co się stało. Pozostała dalej w agendzie wolna Białoruś, ale oni nie walczyli o władzę. Dostawali dużo pieniędzy. Przedstawiciele różnych instytucji z Zachodu przeprowadzali tam różne pogadanki, zaczęli organizować różne wydarzenia. A polityka nie polega na performensach. Trzeba coś innego robić.

Zachód, Niemcy, zwłaszcza w osobie np. wspomnianego już wcześniej Wicka, miały złudzenie, że z Łukaszenką (tzn. de facto z Kremlem) można wygrać za pomocą kartki wyborczej. Była to naiwność granicząca z głupotą. Być może Niemcom nie tyle zależało na niepodległej Białorusi, ile na bezpieczeństwie korytarzy transportowych Niemiec do Rosji i odwrotnie. Mieli złudzenie, że Łukaszenka takie bezpieczeństwo zapewni.

Nad wszystkim czuwały służby rosyjskie. Wybory były Kremlowi potrzebne do legitymizacji władzy, ale po 1994 r. to była atrapa, nic nieznaczący ceremoniał. W ruskim mirze nieważne, jak się głosuje, ale kto liczy głosy. Nie rozumieli tego. Zachodnia mentalność. Łukaszenki tak się nie odsunie od władzy, on prędzej umrze, niż odda władzę. Na Zachodzie tego nie rozumieją. 

Putin może by się bał użyć broni atomowej, ale nie Łukaszenka. Być może Irena Lasota także dała się zwieść demokratycznej iluzji. Stąd jej dobre stosunki z „demokratą” Wieczorką. On opowiedział się za demokratyczną drogą odsunięcia Łukaszenki od władzy. Środki, które płynęły na Białoruś z Zachodu na budowę społeczeństwa obywatelskiego, na „demokratyczną opozycję”, były kontrolowane faktycznie przez KGB. I agentura KGB te pieniądze spożytkowała dla siebie. Ktoś, kto analizował operację Trust, wie, co mam na myśli. 

 

Polska pomoc

M.P.: Mimo różnych polsko-białoruskich zaszłości historycznych, trudnych epizodów w naszej historii, niewątpliwie trwałym elementem współczesnej polskiej polityki powinna być pomoc w umacnianiu białoruskiej niepodległości i białoruskiej kultury i języka. To leży bowiem poza kwestią moralnej słuszności, także w interesie Polski – lepiej graniczyć z niepodległą, demokratyczną Białorusią niż z Rosją. Co Polska może zrobić dla ocalenia białoruskiego etnosu, dla ocalenia białoruskiego państwa?

Z.P.: Muszę powiedzieć, że Polska dużo przyjmuje uchodźców białoruskich, daje możliwość pracy i zamieszkania. Działa Dom Białoruski, jest Centrum Białoruskie. Istnieje jednak problem polityczny w związku z Białorusią.

Głównie chodzi o to, żeby Polska uznała Białoruś za państwo okupowane. W rzeczywistości tak jest. Rozumiem, że jest to jakiś problem dla polskich polityków, dlatego że Zachód nie chce tego uznać i po prostu milczy. Mam wrażenie, że oni nie widzą, co się dzieje. Rzecz w tym, że dopóki nie była okupowana Białoruś, nie mogło być ataku na Ukrainę. 

Nie byłoby wojny, gdyby nie była okupowana Białoruś. To jest bardzo ważne strategicznie terytorium. Kiedy tutaj są rosyjscy żołnierze, ich czołgi i rakiety, to oni bezpośrednio tworzą zagrożenie dla Ukrainy, Polski, Litwy i Łotwy. W styczniu 2022 r., kiedy była już okupowana Białoruś, pojawiły się u nas głosy, których nikt nie chciał słyszeć. Mówiliśmy o tym, że będzie atak na Ukrainę. Agentura rosyjska intensywnie pracowała także w Stanach Zjednoczonych. Teraz zachodni analitycy, politycy krytykują Rosję za próbę aneksji Ukrainy, ale nie zauważyli zajęcia Białorusi. Przewodniczący Rady Bezpieczeństwa Ukrainy Oleksiy Danilov wypowiedział się dla prasy, że nie przewidzieli, iż atak może pójść ze strony Białorusi. Tak pracowała rosyjska dezinformacja.

J.Ch.: Wojsko rosyjskie zaatakowało Ukrainę od białoruskiej strony.

Z.P.: Wojsko rosyjskie było i jest na Białorusi. Niestety wielu analityków na Zachodzie i na Ukrainie dało się zwieść uspokajającym narracjom agentury  Mińska i Moskwy. Mówiło się o przygotowaniach Białorusi na wypadek ataku ze strony państw NATO. Informowano o jakichś manewrach, czasowo wysyłanych na te manewry rosyjskich żołnierzach.

Słuchajcie, jakie to niby były manewry? 45 tys. żołnierzy z czołgami z Chabarowska , ze wschodu Rosji sprowadzili. Wy tego nie widzieliście, nie zrozumieliście, co się szykuje? I takie przekonanie o jakichś manewrach było nawet rozpowszechnione wśród Ukraińców. Ja twierdzę, że Europa była przez trzy dni tak zaskoczona rosyjską inwazją i sparaliżowana strachem, że zapadło po prostu milczenie. Gdyby ze strony Ukraińców nie było tak silnego i skutecznego oporu, to państwa zachodnie sprzedałyby Ukrainę bez mrugnięcia okiem. Potem byłaby Polska w kolejce. Białoruś sprzedali już wcześniej. No i przyszedł czas na Ukrainę, ale i Polska nie może czuć się bezpieczna. 

Putin mógłby przekonać Zachód, aby zaakceptowali nowy tzw. układ warszawski. Myśmy zostali pierwszą ofiarą Kremla. Kiedy prosiliśmy Polskę o reakcję, to Polska musiała jakoś uzgodnić formę wsparcia z UE. Ja rozumiem, dlaczego Polska też milczy w sprawie de facto okupacji Białorusi. 

M.P.: Co w tej sytuacji powinna zrobić Polska?

Z.P.: Rozumiem jak bardzo trudno Polsce zrozumieć to, co powiem.

Trzeba znieść sankcje przeciwko Białorusi. Co spowodowały sankcje ekonomiczne? Spowodowały to, że Łukaszenko stał się prawdziwie uzależniony od Rosji, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz tylko Rosja może dać Łukaszence pieniądze. Rosja, dając pieniądze, całkowicie uzależniła Białoruś. Nigdzie nie można pojechać, wszystko zablokowane. Z Europą Łukaszenko rozmawiać nie może, Chiny też go nie wesprą. Rosja wzięła go na krótką smycz i teraz Łukaszenko jest marionetką, tzn. sankcje spowodowały to, że jeszcze bardziej zbliżył się do Rosji. On nie ma teraz żadnej możliwości manewru. 

Z drugiej strony te sankcje doprowadzą to tego, że rosyjski kapitał, rosyjska gospodarka wchłania teraz białoruskie przedsiębiorstwa. Nasza gospodarka jest już podporządkowana rosyjskiemu kapitałowi. I to skutek sankcji. 

I kolejny ważny aspekt. Naród białoruski bardzo zbiedniał. Nie ma pracy. Sankcje ekonomiczne stają się ciężarem głównie dla prostych ludzi. Jakie są argumenty za sankcjami?

Słyszałem wystąpienie deputowanego w Parlamencie Europejskim, który twierdził, że aby wygrać tę wojnę, trzeba przydusić reżim Łukaszenki, żeby on nie mógł oddychać, żeby nie było transportu ani kolejowego, ani żadnego innego. Trzeba wprowadzić sankcje, a wtedy upadnie ten reżim i będzie to dla Rosji klęska. 

Czy jest jakaś w tym racja, jakaś logika? Tak, ale czy ktoś policzył, jaki to będzie koszt społeczny? To zwycięstwo będzie kosztem istnienia naszego państwa, naszej gospodarki i naszego narodu. Ja rozumiem, że wy w końcu wygracie z Kremlem, ale co będzie z nami? Jest taka anegdota, która opowiada, jak walczyć z plagą myszy. Dużo jest myszy w stodole, tak? I jak się ich pozbyć? Można spalić stodołę i wszystko, co w niej jest, także myszy. Panowie, wy chcecie spalić Białoruś?

 

Wybory

M.P.: Za rok na Białorusi odbędą się kolejne wybory prezydenckie. Jak Pan myśli, co Białorusini powinni zrobić? Jakie błędy wziąć pod uwagę, żeby nie powtórzyło się to, co było w 2020 r.? Czy w ogóle jest jakaś możliwość?

Z.P.: Pytanie retoryczne. Jakie wybory? To jest przecież  okupacja! Toczy się wojna. Moskwa zagraża Ukrainie z terytorium Białorusi. Wybory na Białorusi w tych okolicznościach to komedia. W tych wyborach nie powinniśmy uczestniczyć; tylko bojkot – nie uznawać w ogóle tej komedii.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Kłopot w Pałacu Buckingham. Chodzi o księcia Harry'ego z ostatniej chwili
Kłopot w Pałacu Buckingham. Chodzi o księcia Harry'ego

Informacje o chorobie nowotworowej księżnej Kate i króla Karola III spędzają sen z powiek Brytyjczykom. W mediach nie brakuje nowych informacji związanych ze stanem zdrowia arystokratów. Pojawiły się również doniesienia dotyczące księcia Harry'ego, który już niedługo ma zjawić się w Wielkiej Brytanii.

Burza w Pałacu Buckingham. Lekarz zabrał głos ws. króla Karola III z ostatniej chwili
Burza w Pałacu Buckingham. Lekarz zabrał głos ws. króla Karola III

Temat choroby króla Karola III wciąż rozgrzewa media. O monarchę martwią się zarówno członkowie rodziny królewskiej, jak i poddani. W sprawie pojawiły się nowe informacje.

Katastrofa budowlana w Małopolsce. Jest ofiara śmiertelna i osoby ranne z ostatniej chwili
Katastrofa budowlana w Małopolsce. Jest ofiara śmiertelna i osoby ranne

Jedna osoba zginęła, a trzy zostały ranne w wyniku zawalenia się ściany budynku gospodarczego w miejscowości Dębno (Małopolskie).

Katastrofa amerykańskiego myśliwca F-16 z ostatniej chwili
Katastrofa amerykańskiego myśliwca F-16

W pobliżu bazy sił powietrznych Holloman w stanie Nowy Meksyk doszło do katastrofy. Chodzi o amerykański myśliwiec F-16.

Nie żyje znany pisarz z ostatniej chwili
Nie żyje znany pisarz

Media obiegła informacja o śmierci znanego pisarza. Paul Auster miał 77 lat.

Za dostarczenie do Niemiec, migranci zapłacili przemytnikom potężne pieniądze. Są zatrzymania Wiadomości
Za dostarczenie do Niemiec, migranci zapłacili przemytnikom potężne pieniądze. Są zatrzymania

Setki tysięcy jak nie miliony ludzi na tej planecie chciałoby żyć w Europie. Dla wielu z nich spełnieniem marzeń i krajem docelowym są Niemcy. Dotarcie do tego kraju jest jednak trudne, niebezpieczne i w większości przypadków po prostu nierealne.

Ten moment... . Dramat gwiazdy M jak miłość z ostatniej chwili
"Ten moment... ". Dramat gwiazdy "M jak miłość"

Aktorka Anna Mucha podzieliła się z fanami informacją o przykrym incydencie, jaki miał miejsce w jej domu. Wszystko stało się po tym, jak gwiazda wyjechała na krótki urlop.

Ks. Janusz Chyła: Europy nie można zrozumieć i ocalić bez Chrystusa Wiadomości
Ks. Janusz Chyła: Europy nie można zrozumieć i ocalić bez Chrystusa

Kultura, w której zostaliśmy wychowani, uczy szacunku wobec starszych. Europa nazywana jest „starym kontynentem”, co budzi zrozumiały respekt. Przywilejem starszych jest prawo do zmęczenia. I chyba jesteśmy świadkami zadyszki, jakiej doznaje nasz kontynent zarówno w swoich instytucjach, jak i w świadomości wielu mieszkańców. Może to powodować zniechęcenie i prowadzić do odżywania starych lub tworzenia nowych ideologicznych uproszczeń. Postawa bardziej wyważona, wskazuje jednak na potrzebę wdzięczności za przekazane dziedzictwo i gotowości twórczego zaangażowania w jego pomnażanie.

Prezydent Duda: potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy z ostatniej chwili
Prezydent Duda: potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy

Potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy – mówił w środę w Poznaniu prezydent Andrzej Duda. Podkreślił, że koleje szybkich prędkości, wielki transport lotniczy, potężna, rozwijająca się polska gospodarka to nasze wyzwanie na kolejne 20 lat w UE.

To robi wrażenie. Von der Leyen o Polsce w UE z ostatniej chwili
"To robi wrażenie". Von der Leyen o Polsce w UE

- Powinniśmy byli bardziej słuchać tego, co mówią kraje Europy Środkowej w sprawie Rosji i wcześniej podjąć zdecydowane działania - powiedziała w środę na konferencji prasowej w Brukseli przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen przy okazji 20. rocznicy rozszerzenia UE m.in. o Polskę.

REKLAMA

Legendarny białoruski opozycjonista Zianon Pazniak dla Tysol.pl: Niemcy pomogły Kremlowi utrzymać kontrolę nad nami. Znacie to w Polsce

- Największą siłą demokratyczną i narodową, która przywróciła demokrację i niepodległość Białorusi, był Front Narodowy. Front Narodowy jest bardziej konserwatywny, bardziej chrześcijański, ma świadomość, że narodowość, język to są wartości ważne dla Białorusi. Zachód tego się boi - mówi w rozmowie z Jadwigą Chmielowską i Mariuszem Pateyem Zianon Pazniak, legendarny białoruski opozycjonista, założyciel Białoruskiego Frontu Narodowego i odkrywca masowych grobów ofiar NKWD w Kuropatach.
Zianon Pazniak Legendarny białoruski opozycjonista Zianon Pazniak dla Tysol.pl: Niemcy pomogły Kremlowi utrzymać kontrolę nad nami. Znacie to w Polsce
Zianon Pazniak / Wikipedia CC0 Bladyniec

Mariusz Patey: Jak to się stało, że został Pan białoruskim aktywistą Ruchu Odrodzenia Narodowego?

Zianon Pazniak: Pochodzę z rodziny o białoruskich tradycjach patriotycznych. Dziadek mój był przewodniczącym białoruskiej partii chrześcijańskiej. W latach 30. XX w. był redaktorem białoruskiego katolickiego pisma „Krynica”. W naszej rodzinie wiedzieliśmy o jego działalności. Potem bolszewicy aresztowali dziadka i ślad po nim zaginął. Nie wiadomo, gdzie dziadek zginął i czy to było już w 1939 r. 
Podczas wojny cała rodzina została  zamordowana, przeżyły  tylko mama i babcia. Ja byłem świadkiem tego wszystkiego. Miałem świadomość zbrodni bolszewików. Dlatego nie miałem dylematu, po jakiej jestem stronie, kim jestem i co muszę robić. Od dzieciństwa to wszystko rozumiałem w przeciwieństwie do ludzi, którzy dorastali w Związku Radzieckim, zwłaszcza ze wschodniej Białorusi, z Rosji. W sowieckiej szkole nie uczono prawdziwej historii, ludzie nic nie wiedzieli o swojej historii, nie wiedzieli o prawdziwym obliczu bolszewików. A ja wyniosłem z domu wiedzę, co to było Księstwo Litewskie, kim jesteśmy my, Białorusini. 

Czytaj również: "Finansowana przez USA rosyjskojęzyczna sekcja Radia Wolna Europa atakuje Polskę"

Kandydatka KO mówi wprost o zabijaniu dzieci "bez względu na czas trwania ciąży" [VIDEO]

 

Korzenie

M.P.: Pewnie już w dzieciństwie przekonał się Pan, co to reżim?

Z.P.: Kiedy byłem dzieckiem – a dziecko jak to dziecko, jeszcze nienauczone kłamać i nieświadome konsekwencji – w klasie trzeciej na lekcji powiedziałem, że Bóg istnieje. Zostałem na dwa tygodnie wyrzucony ze szkoły. Na szczęście nikt nie doniósł na moich rodziców.

Potem, gdy już Stalina nie było, powiedziałem prawdę o Woroszyłowie. Od razu przyszło KGB. Mama powiedziała po latach, gdy byłem już dorosły, że gdybyśmy nie byli rodziną tak doświadczoną przez Niemców (bo zginął ojciec, zginęli wujkowie, a nawet krewni), to wysiedliliby nas na Syberię.

M.P.: A jak wspomina Pan czasy stalinizmu?

Z.P.: Pamiętam czas, gdy żył Stalin, jak zapędzali ludzi do kołchozów. Za Stalina czuło się strach, chociaż to była Białoruś Zachodnia, ludzie nie byli tak zastraszeni jak na wschodzie, ale jednak; dużo ludzi wywieziono na Syberię i także na zachodzie ludzie się bali.

Kiedy była Wigilia, zasłanialiśmy okno kocem, żeby nie widać było światła z zewnątrz, żeby nikt nie zauważył, co tam za stołem się robi.

Pamiętam, w drugiej klasie siedziałem razem ze swoją koleżanką niedaleko nauczycielki. A na każdej stronie Stalin, Lenin, Stalin, Lenin… No a ja taki mądry byłem i patrząc na tego Stalina z ilustracji, powiedziałem do koleżanki: „Patrz, co ja mu zrobię!” i pokazałem temu Stalinowi „figę”. A ona mówi nauczycielce: „Niech pani zobaczy, co on robi”. Nauczycielka popatrzyła i stanęła  blada, blada jak płótno, i milczy. Milczy. A ja nie rozumiałem dlaczego. Czy ja coś niedobrego zrobiłem? Nikt o tym na szczęście się nie dowiedział. Gdyby ona powiedziała gdzieś tam, że jej uczeń coś takiego zrobił, to może ona sama by znalazła się na Syberii. Wtedy jeszcze Stalin żył.

 

Rusyfikacja

M.P.: Pamięta Pan, w jakich okolicznościach zaczęto wprowadzać do szkół naukę języka rosyjskiego?

Z.P.: Atmosfera była bardzo ciężka. W naszym miasteczku nikt nie przyjmował bolszewików. Wszyscy byli antybolszewiccy, antyrosyjscy, języka rosyjskiego nie rozumieli. Dorastałem w takiej atmosferze. Przyszli bolszewicy i od drugiej klasy zaczęli wprowadzać naukę języka rosyjskiego, jak niemiecki podczas okupacji niemieckiej. W dzieciństwie nie rozumieliśmy tych języków. Na wschodzie proces rusyfikacji postępował wcześniej. Wschód Białorusi należał do ZSRR jeszcze przed II wojną światową. Tam już problemów z rosyjskim nie było. U nas panowała zupełnie inna atmosfera. 

M.P.: Jak wyglądała reakcja Białorusinów na taką rusyfikację?

Z.P.: Nie musiałem robić jakiejś rewizji swoich poglądów. Od razu wszystko było jasne. Potem, kiedy dostałem się do Instytutu, nazywającego się teraz Akademia Sztuk, to robiliśmy studenckie spotkania z białoruską historią. Tworzyliśmy sieć powiązań, polegających na tym, że ja rozmawiam z tobą i opowiadam tobie, czego się dowiedziałem, bo miałem książkę białoruską, później ty rozmawiasz z kolegą, koleżanką, a ten kolega, ta koleżanka – z kolejnymi osobami. Studenci tak to zorganizowali, że wszystko zaczęło działać. 

M.P.: I co się później stało z tą inicjatywą?

Z.P.: Kiedy zmarł Józef Stalin, przyszła tzw. odwilż chruszczowowska. Pojawiło się troszeczkę swobody. Trwało to krótko, ale wystarczyło; by całe nasze pokolenie studenckie mogło się zorganizować. Potem znów przyszło nam żyć takich w realiach, że trzeba było się ukrywać ze swoimi poglądami. Wszystko było zabronione, ale jakoś potrafiliśmy to przetrwać, a kontakty z czasów studenckich nie zostały zerwane. Po 20 latach, kiedy miałem 46 lat, nadszedł czas pierestrojki Gorbaczowa. 

Kiedy ZSRR runął, nasze pokolenie było przygotowane. To bardzo ważne, że pokolenie odwilży lat 60. przetrwało do lat 80.–90., bo zdążyło ukształtować się podczas krótkiego czasu chruszczowowskiej odwilży i to ono podjęło dzieło odrodzenia narodowego.

Miałem kontakty z wileńskimi Białorusinami, którzy byli w partii dziadka. Oni wiedzieli o realiach politycznych wszystko. Wracali ludzie z gułagów. Rozmawiałem z osobami, które były na Magadanie. Opowiadali, jak było.

 

Groby w Kuropatach

M.P.: Niech Pan opowie o odkryciu grobów w Kuropatach.

Z.P.: W latach 70. mieszkałem na rogatkach Mińska. Poznałem ludzi, którzy zdradzili mi, że w tym lesie, gdzie teraz są Kuropaty, były groby, że tam bolszewicy rozstrzeliwali ludzi.

Poszedłem tam i odkryłem zasypane rowy. Zrozumiałem (a to było prawdopodobnie około roku ’74), że jeśli o tym wszystkim nawet nie napisać, ale zacząć opowiadać, to można narazić się na aresztowanie. Starałem się, żeby nikt się nie dowiedział, że ja już wiem. Moi niektórzy koledzy też wiedzieli, ale milczeli, dlatego że gdyby władze dowiedziały się, że prawda przenika do świadomości publicznej, to zrobiłyby tam jezioro albo stadion.

Jest w Mińsku wielki stadion Dynamo. Władze zbudowały go na żydowskich cmentarzach. Dla bolszewików to prosta sprawa. Teraz łukaszenkowcy tak robią na Białorusi.

I wtedy, kiedy ta straszna tajemnica już była mi znana, zostało tylko marzenie, że kiedyś nastanie taki czas, że można będzie o tym opowiedzieć, napisać. Postawiłem tam krzyże i marzyłem, jak to będzie wyglądało, kiedy odzyskamy wolność. I w końcu się udało. Marzyłem, że będą przez cały Mińsk szły tysiące ludzi, niosąc krzyże, które postawią tam na tych grobach, i to się stało. 

M.P.: Kiedy zatem pojawiły się sprzyjające okoliczności ku temu?

Z.P.: Pojawiły się one pod koniec lat 80., kiedy Michaił Gorbaczow podjął próbę wprowadzenia swoich reform. Byłem archeologiem, dostałem zezwolenie na prowadzenie prac archeologicznych od Akademii Nauk Białorusi. Zrobiłem w Kuropatach pierwsze wykopaliska archeologiczne.

Przed podjęciem prac przeprowadzaliśmy wywiady z ludźmi mieszkającymi w wioskach otaczających Kuropaty. Robiliśmy zapiski, notatki. Podczas rozmów nic nie pisałem. Ludzie byli bardzo nieufni, jeśli zaczęlibyśmy coś pisać, to ludzie nic by nie powiedzieli. Wychodziłem z domów i od razu pisałem ołówkiem, żeby nic nie zapomnieć.

Magnetofonu wtedy nie było, ale gdyby był magnetofon, to i tak byłby bezużyteczny. Nagrywany człowiek nic by nie powiedział. Zdobyliśmy świadectwa 50 świadków. 

M.P.: Jak to można było zrobić w tajemnicy przed komunistami? 

Z.P.: Komuniści w Związku Radzieckim uaktywniali się od plenum do plenum, od zjazdu do zjazdu, co 5 lat, co 3 lata. Był plan, że będzie w Moskwie 19. konferencja partyjna KPZR i nikt nie wiedział z tych lokalnych komunistów, co tam może się stać. Może będzie tak, może inaczej – nie wiadomo. Ale oni wszyscy bali się zrobić coś nie po linii, dlatego że można było sporo stracić. 

Wykorzystałem też w mojej pracy poszukiwawczej te relacje. Mogłem napisać wiarygodny artykuł o grobach, powołując się na świadectwa tych ludzi i fotografie. Potem poznałem się z Wasilem Bykauem, który był znanym pisarzem. Napisał przedmowę do mojej pracy. Artykuł z przedmową Bykaua zaniosłem do redakcji tygodnika “Literatura i mastactwa”.

To była ważna rzecz, był on bowiem laureatem Nagrody Leninowskiej, miał autorytet wśród Białorusinów i liczyła się z nim partia  komunistyczna. 

I wtedy stała się dziwna rzecz. Jest ten Związek Radziecki, redaktorzy chodzili wokół tych komunistów, wszyscy byli uzależnieni od KPB (Komunistyczna Partia Białorusi - przyp. red.), wszystkiego się bali, ale kiedy przeczytali ten artykuł, to cała redakcja, co do jednego człowieka, uznała, że trzeba drukować. Coś się przełamało, przestali się bać.

W Związku Radzieckim było tak, że kiedy robiono korektę wydania jakiejś gazety, nieważne jakiej, to korektę przeglądał Komitet Centralny Komunistycznej Partii Białorusi.. Tam człowiek z Wydziału Kultury sprawdzał, co napisano, tak działał system cenzury partyjnej. I tylko kiedy była pisemna akceptacja Komitetu Centralnego, można było dopiero gazetę wydawać. Redakcja wysłała artykuł do tego Komitetu Centralnego, tam popatrzyli i odpowiedzieli, że nie można tego opublikować. 

M.P.: Jak na to zareagowała redakcja?

Z.P.: Wie pan, cała redakcja się sprzeciwiła Komitetowi Centralnemu.

Do wszystkich dotarło, że to jest bardzo ważny temat, że prawda jest ważna. Ci niegdyś zastraszeni ludzie, gotowi na różne kompromisy, by przeżyć, wszyscy oni powiedzieli, że jeśli nie będzie wydrukowany ten artykuł, to oni w ogóle rzucają pracę w gazecie.

Jadwiga Chmielowska: Ludzie nie zatracili zatem do końca godności. Potrafili zaryzykować dla sprawy. Który to był rok?

Z.P.: 1988. Trwała wielka walka z komunistami. Jakoś udało się troszeczkę zmienić tekst, by obejść zakaz cenzury, i gazeta z artykułem poszła do drukarni. Artykuł wydrukowany, ale znów wtrącił się Komitet Centralny i zabronił dystrybucji. 

Zaczęła się więc kolejna walka. Cały skład redakcji znów zagroził rzuceniem pracy. No i powstał skandal. A władza nie chciała skandalu. Dojdzie do Moskwy! Ktoś tam już w Moskwie zaczął pisać. Potem znaleźli się jacyś ludzie w drukarni, którzy coś rozumieli. W końcu artykuł pojawił się w kioskach..  

Komitet Centralny już sobie z tymi nastrojami w tamtym czasie  poradzić nie mógł. No i ja zrozumiałem, że to będzie bomba, ale nie wiedziałem, że wydźwięk będzie na taką skalę. Eksplozja na miarę bomby atomowej, na całej Białorusi. Wszyscy przeczytali ten artykuł. Kiedy jechałem przez Białoruś, ludzie pokazywali mi, że nawet na głębokiej prowincji ta gazeta była czytana. Zdarzało się, że przyjeżdżam do jakiegoś małego miasteczka, a tu wychodzi przewodniczący kołchozu, zaprasza do gabinetu i pokazuje tę gazetę, zadaje pytania. 

 

"Nastroje społeczne eksplodowały"

M.P.: Obudził Pan tym artykułem ducha narodu.

Z.P.: W społeczeństwie wszelkie zarzewia buntu zniszczono; ludzie byli na ogół zadowoleni ze swej egzystencji w komunizmie, a tematów zabronionych nie poruszano. Obywateli nauczono milczeć i nie pamiętać.

No i wyszedł ten artykuł, społeczeństwo się dowiedziało, że zabijano setki tysięcy niewinnych ludzi tutaj pod Mińskiem tylko dlatego, że oni byli normalnymi ludźmi, normalnymi Białorusinami. To oznaczało, że naród był żywy, że duch żył, że istniało sumienie.

Nastroje społeczne dosłownie eksplodowały. Ludzie zrozumieli, co się działo za rządów komunistów. Chruszczow na 22 KPZR. zjeździe powiedział o kulcie jednostki Stalina, ale nie o masowych zbrodniach na setkach tysięcy zwykłych ludzi.

Wiedziano, że Stalin kazał rozstrzeliwać swoich współpracowników, innych komunistów, np. Tuchaczewskiego. Uznawano, że komuniści mogli mieć między sobą jakieś porachunki. Było powszechnie wiadomo, że komunizm może niesprawiedliwie się obchodzić ze swoimi działaczami, ale dawał stabilizację i bezpieczeństwo tzw. zwykłym ludziom. Nikt nie wiedział, że setki, miliony niewinnych ludzi rozstrzeliwano. Prace wykopaliskowe w Kuropatach to wszystko pokazały. Odkryte i pokazane zostały zbiorowe groby, w grobach leżały przestrzelone czaszki.

I co to oznaczało dla komunistów? Dla członków NKWD? To niezaprzeczalne świadectwo, że komuniści tworzyli ludobójczy system, że zabijali i są namacalne, materialne dowody tych zbrodni. Ludzie zaczęli mówić: „Ja widziałam to…”, „On wiedział…”. Jeśli jednak nie ma ciała, to jest problem w pokazaniu niezaprzeczalnych dowodów. A tutaj leżą ciała, proszę. Te ciała wskazały, kto to zrobił. W Kuropatach znaleźliśmy wszystko: łuski, kule i pomordowanych.

M.P.: No to jeszcze takie pytanie: czy Kuropaty to jedyne miejsce masowych zbrodni sowieckich na Białorusi, czy też są ich setki?

Z.P.: Oj nie, były takich miejsc setki w całej Białorusi.

Wokół samego Mińska takich miejsc znalazłem sześć. Największe to Kuropaty, tam leżało bowiem od 200 do 250 tys. rozstrzelanych ludzi.

Jest taki las, komuniści nazwali go parkiem Czeluskińców. Czeluskin był NKWD-zistą, jego nazwiskiem nazwano różne miejsca. Dowodził okrętem, który zatonął, a załoga składała się z NKWD-zistów. No i zrobiono z nich bohaterów. Ten park w 1934 r. nazwali Czeluskińców i niestety ta nazwa utrzymała się do czasów współczesnych. W tym parku, jak w Kuropatach, rozstrzelano bardzo dużo ludzi, ale ciała wymieszano z ziemią, posadzono krzewy, drzewa. Wiele razy starałem się coś tam znaleźć, ale komuniści dobrze zacierali ślady. Nie trafiłem tam na masowe groby. 

Potrzebne są być może jakieś bardziej zaawansowane narzędzia, które pomogą „wejrzeć” w głąb gruntu. To bardzo wielki obszar. Zabito tam nie mniej ludzi niż w Kuropatach. Zrodziła się taka hipoteza, że być może właśnie tam rozstrzelano Polaków. Są listy ludzi przeznaczonych na śmierć, ale nie wiadomo, gdzie ich zakopano. W Kuropatach ich nie ma. Kopałem tam dwa razy, a potem jeszcze Łukaszenka stwierdził, że ja nieprawidłowo prowadziłem prace odkrywkowe i zarządził kolejne.

Ludzie od Łukaszenki kopali cztery razy. Ostatni raz w roku ’99. I kiedy im ukazały się te masowe groby, to uznali, że wszystko jedno, to ma być na zawsze „особо секретно” („ściśle tajne” – M.P.). Wyniki badań objęli tajemnicą, dlatego że tam było jeszcze więcej ciał, i poszlak wskazujących na sprawców niż myślałem. Potem znajdowano ciała rozstrzelanych w Magilowie, Pińsku, Brześciu…

W twierdzy brzeskiej było więzienie NKWD, tam zabito dużo ludzi. Obrona tej twierdzy była prowadzona przez NKWD-zistów. W czasach Związku Radzieckiego nikt tego nie wiedział. Ja poznałem szczegóły dotyczące obrony Brześcia, dlatego że ojciec mojego kolegi z Frontu Narodowego siedział w więzieniu usytuowanym w twierdzy brzeskiej. Przeżył i opowiedział, co się stało, kiedy weszli bolszewicy w 1939 r. Mogę do tego zaliczyć jego osobistą opowieść o Kuropatach. Z zasłyszanych, niesprawdzonych historii, plotek zdobyłem poszlaki, które umożliwiły mi znaleźć dowody niesłychanych masowych zbrodni na narodzie białoruskim, i tą wiedzą udało mi się podzielić ze społeczeństwem. 

M.P.: Odkrycie grobów w Kuropatach to zatem bardzo ważny punkt w historii białoruskich zmagań niepodległościowych.

Z.P.: Historia Kuropat to dla nas, dla całego narodu białoruskiego, dowód, że prawda historyczna zwycięży kłamstwo, manipulację, przemilczenie.

Próbowano zabić naszego ducha narodowego, ale właśnie dzięki przywróceniu pamięci o ofiarach z Kuropat utworzono Front Narodowy, zaczęliśmy walczyć przeciwko komunizmowi. Doszło do tego, że partia komunistyczna została zdelegalizowana. Wywalczyliśmy niepodległość Białorusi. To wszystko zaczęło się w Kuropatach. Białoruskie ofiary symbolicznie wróciły do świadomości narodu. Ich śmierć nie była bez sensu.

M.P.: Czy pamięć o Białorusinach walczących w powstaniu styczniowym, organizujących Białoruską Republikę Ludową, biorących udział w antykomunistycznym powstaniu w ramach Białoruskiej Armii Wyzwoleńczej ma trwałe miejsce w białoruskim etnosie narodowym? Czy też próba przepisania białoruskiej historii na modłę rosyjską, podjęta przez obecny reżim, niesie realne zagrożenie dla białoruskiej tożsamości narodowej?

Z.P.: Działania propagandowe, zmiany programów oświatowych niosą realne zagrożenie dla świadomości i tożsamości narodowej. Widzimy owoce tej polityki. Na szczęście jest cały czas dostęp do internetu. Młodzież tam szuka informacji. I trudniej jest ukryć prawdę. W obszarze polityki historycznej komuniści rzeczywiście bardzo dużo zrobili szkód, ale w rzeczywistości nie udało się im ukryć wszystkiego.

Kiedy w 2019 r. na cmentarzu Na Rossie w Wilnie był pogrzeb powstańców styczniowych, których zamordowano na Wzgórzu Giedymina, przyjechało bardzo dużo młodych Białorusinów. W 2016 r. Litwini wykarczowali drzewa i pousuwali krzaki ze wzgórza. No i z tej to góry zaczęła się obsuwać ziemia i ukazały się kości powstańców, ich groby. Oni do nas po latach przyszli, żebyśmy wykonali ich testament. Kiedy wydawało się, że my o nich już zapomnieliśmy, to oni symbolicznie sami do nas przyszli. 

I kiedy w 2019 r. był ten pogrzeb wszystkich pomordowanych powstańców, to z Białorusi przyjechały tysiące młodzieży, tysiące ludzi z flagami narodowymi, nie oglądając się na Łukaszenkę. Ci wszyscy rządzący w Mińsku kolaboranci Kremla to widzieli i dla nich była to klęska propagandowa. Duch narodu wygrał z dziesiątkami propagandystów i milionami rubli wkładanych w indoktrynację Białorusinów.

Komuniści zrozumieli, jaka to wielka siła jest w Białorusinach. Ta pamięć o Kalinowskim broni dusze białoruskie przed ostateczną rusyfikacją. W Wilnie Białorusini, wspierani duchem Kalinowskiego, pokazali swoją moc. 

Wielu z tych, którzy przyjechali upamiętnić białoruskich i polskich powstańców styczniowych i wrócili na Białoruś, teraz przebywa więzieniach. Albo… Pan rozumie, że i wielu z nich już nie żyje…

Zatem w 2019 r. reżim zobaczył, że jego polityka historyczna, która próbuje zamazać pamięć o Powstaniu Styczniowym, bagatelizować jego wagę, się nie powiodła. Wśród młodzieży pamięć o bohaterach jest wciąż żywa. W szkole młodzież się nie uczy prawdy historycznej, szkoła odwrotnie wszystko robi, by ją ukryć, zafałszować, ale jest internet. Oni starają się ograniczyć dostęp do internetu. Zdarza się coraz częściej, że za jakiś tam postawiony like wsadzają do więzienia, by zastraszyć innych. Makabryczne to wszystko, ale dzisiaj jest niemożliwe, by wszystkich skutecznie kontrolować. Tak że polityka Łukaszenki zbiera swoje owoce, ale naród nie zgłupiał do reszty…

 

"Białoruska młodzież szuka wsparcia w Polsce"

M.P.: Jest w Panu dużo optymizmu – skąd on się bierze mimo tylu przeciwności? 

Z.P.: Tak, wierzę w możliwość zmian na Białorusi.

Młodzież się nie poddaje. Szuka wsparcia w Polsce. Sto tysięcy Białorusinów mieszka w samej Warszawie. Starają się oni otwierać szkoły białoruskie, teatry. Odwiedziłem niedawno takie środowiska. Wszystko robią tak cichutko, starają się podtrzymywać język białoruski.

No, tak że kiedy wrócimy, to już będzie jakiś potencjał. Polska jest najbardziej przyjaznym krajem dla Białorusinów i Białorusi. Ma stare tradycje wolnościowe i republikańskie, a także ugruntowaną, coraz lepiej działającą demokrację.

To muszę otwarcie powiedzieć, dlatego że bywam w wielu krajach. Także w Niemczech. 

M.P.: A jak to się stało, że po latach względnej demokracji, przywracania należnego miejsca białoruskiej kulturze, białoruskiemu językowi Białorusini wybrali na swojego prezydenta zrusyfikowanego obywatela sowieckiego – Aleksandra Łukaszenkę?

Z.P.: Tutaj przyczyna (a raczej dwie przyczyny) jest bardzo prosta. Pierwsza taka, że niepodległa Białoruś istniała trzy lata. I bardzo dobrze. Wydaliśmy podręczniki i otworzyliśmy teatry białoruskie. Wszystko dobrze poszło, ale władza pozostała stara, komunistyczna. Ograniczenia były, ale nie tak wielkie, żeby szkoła nie była białoruska. Zadbaliśmy, by szkoły białoruskie powstały w Mińsku, we wszystkich miastach w kraju. Wszystko to było tworzone w warunkach kryzysu ekonomicznego. 

Rosja już wtedy prowadziła taką politykę, żeby niepodległa Białoruś kojarzyła się mieszkańcom z biedą i korupcją, by zechcieli dobrowolnie wrócić pod skrzydła Kremla. Jednym z narzędzi uderzających w białoruskie finanse był rosyjski rubel, funkcjonujący jako środek płatniczy. Komuniści wykorzystali wielką inflację spowodowaną dodrukuem pustych pieniędzy przez emisyjny bank Rosji. Wzbogacili się na tym. Naród zaś zbiedniał. Nie było podstawowych artykułów w sklepach; nie było nawet chleba.

Komuniści z satysfakcją oznajmiali: „No patrzcie, przyszli demokraci, macie niepodległą Białoruś, a nie ma co jeść”. Ta propaganda niestety trafiała do ludzi. I wtedy Kreml znalazł Łukaszenkę, młodego, ambitnego obywatela sowieckiego z przekonania. Kiedy przyprowadzili Łukaszenkę, to propaganda bardzo sprawnie połączyła „demokratów” z kryzysem. A ludzie? Większość prostych ludzi pozostało sowieckimi obywatelami jak Łukaszenka. 

M.P.: Zatem mentalność pozostała taka sama jak za ZSRR. 

Z.P.: Żebyśmy dostali choć 10 lat, choć 8, to może zdążylibyśmy ukształtować tych ludzi, ale nam dano tylko 3 lata… Troszeczkę młodzież coś chwyciła. I kiedy były te wybory, to propaganda oczerniająca nas, „demokratów”, niestety przyniosła efekty.

Wmówiono ludziom, że trzeba wybrać człowieka, który tych wszystkich „złodziei” odpowiedzialnych za kryzys posadzi do więzienia. Taki „silny przywódca” i z korupcją też sobie poradzi. Wszystkim da po lodówce, po telewizorze. No, taka wulgarnie prosta propaganda. 

Wszystko to było inspirowane i popierane przez Moskwę. Z Moskwy przybyło dużo ludzi, którzy uczestniczyli w tych wyborach, potem przyszły wielkie pieniądze, potem KGB podporządkowało się też z powrotem Moskwie. KGB pracowało wedle radzieckich wzorców… Był tam na przykład taki wyspecjalizowany oddział rozpowszechniający różne plotki. Byłem osobiście świadkiem, jak pracowali. Obserwowałem kolejkę w sklepie. Po jakimś czasie pojawił się człowiek z gazetą. Ludzie oczywiście poddenerwowani: kto lubi stać godzinami przed sklepem? – No dobrze – rzecze człowiek z gazetą. – A co Pan na to? A na wybory pan pójdzie? – No tak, ale nie wiem… – A wie Pan, jest taki chłopak Łukaszenka, to bardzo przyzwoity człowiek… Ja to wszystko słyszałem. Ci faceci, KGB-iści, aktywnie wpływali na nastroje. Takie rozmowy odbywały się w wielu miejscach… 

 

Niemcy. UE. Pan Wick

M.P.: A jaką rolę odegrały w tej sytuacji Niemcy?

Z.P.: Niemcy pomagały Kremlowi utrzymać kontrolę nad republikami.

Wszystkie ulotki Łukaszenkowskie były drukowane w Niemczech. Przypadkowo milicja zatrzymała samochód tych od Łukaszenki, nie dogadali się między sobą pracownicy służb, no i na granicy samochód stanął. Zawsze było tak, że Niemcy i Rosja konsultowały politykę przeciwko niezależnej Białorusi.

Wy o tym dobrze wiecie, bo przeciwko Polsce też były takie rosyjsko-niemieckie działania. Zanim podjęto decyzję o przyjęciu Polski do UE i NATO, wtedy też padały różne propozycje. 

Tak że Niemcy pomagały Kremlowi utrzymać władzę w tzw. przestrzeni poradzieckiej i na Białorusi. Może byli wdzięczni za zgodę na zjednoczenie Niemiec.

Organizowali na przykład szkolenia OMON-u (Oddziału Mobilnego Specjalnego Przeznaczenia – M.P.), zbrodniczej organizacji używanej przeciwko pokojowym demonstracjom. W tym wspieraniu struktur siłowych uczestniczyli Niemcy nawet w szóstym roku rządów Łukaszenki. Niemcy przeszkolili 500 osób z OMON-u. Wyposażyli ich, nauczyli, sprofesjonalizowali tych okrutników. Pomogli rozbijać Front Narodowy. 

Półtora miliona marek przeznaczono na działania operacyjne prowadzone przez  Hansa Georga Wicka. On był szefem wywiadu niemieckiego; kiedy już był na emeryturze, został przewodniczącym misji ОBWE (tj. Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – M.P.). Była to końcówka lat 90. 

Agentury rosyjskie powołały organizację konkurencyjną do Białoruskiego Frontu Narodowego, która skupiła się głównie na walce z innymi białoruskimi patriotami. Ta organizacja dostała wsparcie od UE przy aktywnym współudziale właśnie pana Wicka. Nie wiem, na ile to świadome działanie, a na ile – naiwność i głupota. Pan Wick, choć się odżegnywał od bezpośrednich kontaktów z reżimem w Mińsku, to przyznał, że był świadomy, że wniosek o grant był zaakceptowany przez KGB…

M.P.: Jak do tego doszło?

Z.P.: W wywiadzie dla «Беларускай газэты» pan Wick o tym otwarcie powiedział.

W  tym samym  czasie były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder poszedł pracować dla Gazpromu. Pan Wick, który widocznie wiedział, że Gerhard Schroeder współpracował z KGB i że zaczyna  się skandal wokół osoby byłego kanclerza, mógł się obawiać że sprawa jakimś rykoszetem  może  uderzyć  także w niego.

Postarał się w wywiadzie dla gazety jakoś tłumaczyć swoją  działalność, żeby w razie czego osłabić ewentualne oskarżenia i pretensje. W Niemczech  to mu się udało,  na Białorusi – nie.  

Zdominowany przez Niemcy  Zachód chciał wtedy jakimiś działaniami wykazać, że nie był zainteresowany rozbijaniem jedności ZSRR, i często wspierał prokremlowskie inicjatywy w tzw. przestrzeni postsowieckiej.

Na dezintegrację Białoruskiego Frontu Narodowego od UE zostało wyasygnowane półtora miliona marek (dokładnie 1 mln. 700 tys.)  Nikt nie dał niepodległości narodom zniewolonym przez Kreml. To narody same upomniały się o wolność, a Zachód się przestraszył katastroficznych scenariuszy. 

M.P.: Niech Pan rozwinie ten temat.

Z.P.: Łukaszenko był popierany przez Moskwę.

Moskwa wykorzystała sytuację ekonomiczną na Białorusi. Wykorzystała sentyment części społeczeństwa do ZSRR i sowiecką mentalność; mieli pieniądze, media, bo wszystkie media były w rękach komunistów. I wyborcy wybrali Łukaszenkę na prezydenta.

Łukaszenka przekonywał, że zła sytuacja gospodarcza wynika głównie ze złodziejstwa i korupcji Wiaczasłaua Kiebicza, który od 19 września 1991 r. do 21 lipca 1994 r. był premierem. 

 

Próby

M.P.: Czy Rada Najwyższa wiedziała, że Kiebicz był oficerem KGB? 

Z.P.: Nie. O wszystkich innych członkach parlamentu wiele wiedzieliśmy, ale nie o nim. A że pracował dla służb sowieckich, przyznał się otwarcie w swoich wspomnieniach, kiedy już był na emeryturze.

Wydał swoje pamiętniki i tam wręcz stwierdził, że był oficerem KGB i że razem z Łukaszenką walczyli o niedopuszczenie Frontu Narodowego do władzy. A jego walka z Łukaszenką była pozorowana, by zmylić przeciwnika, który chciał oderwać Białoruś od Rosji. I z dumą KGB-isty ten sowiet wierny Kremlowi spuentował, że nie wiadomo, kto więcej zrobił dla niedopuszczenia kandydata Frontu Narodowego (to znaczy mnie) do władzy prezydenckiej, Łukaszenko czy on. 

Moskwa wykorzystała wszystkie aktywa, które miała na Białorusi, a sprzyjała im sytuacja społeczna, sowiecka mentalność, struktury władzy oparte na postkomunistycznym aparacie, osobiście Kiebicz, który pełnił funkcję premiera, no i Kreml uruchomił wreszcie projekt z Łukaszenką. Pierwsza jego decyzja po dojściu do władzy, jeszcze latem 1994 r., to spalenie podręczników białoruskich. Po prostu spalono je, nie ma. Potem przywrócił rosyjskie szkoły.

J.Ch.: A dlaczego nie udało się wam od razu wprowadzić waluty białoruskiej? Bo Ukraina przeszła niemal od razu na hrywny.

Z.P.: Z walutą była taka historia, że komuniści w Radzie Najwyższej byli przeciwni, żeby wprowadzić walutę. To była bardzo ciężka walka. Doszło do tego, że nie było na Białorusi żadnych artykułów. Wszystko wyjechało do Rosji. Nawet butelek już nie było. Przyczyną było trzymanie rubla. Przyjeżdżali spekulanci z Litwy, z Łotwy i kupowali za pieniądze rosyjskie, które nic nie były nic warte. Rosjanie także przywozili swoje papierowe ruble, Białoruś była dosłownie zarzucona tym  bezwartościowym  papierem. 

My tłumaczyliśmy komunistom: „Słuchajcie, przyjdzie koniec. Trzeba coś robić”. I kiedy już zrobiło się zupełnie źle, udało mi się porozmawiać z Kibiczem, ówczesnym premierem,  Powiedziałem: „Słuchajcie, myślicie, że będziecie bogacić się przy tej inflacji w nieskończoność? Ta inflacja i was w końcu pociągnie do grobu. Co wy robicie?”. 

On troszeczkę się przestraszył i mówi: – No dobra, wypuścimy talony. – Talony nie mają żadnej wartości, to tylko papier odpowiedziałem . – Ale zrobimy tak, że będą z ochroną i zabezpieczeniem jak pieniądze. Daj człowieka. I ja z frakcji Frontu Narodowego zarekomendowałem  pana Siarhieja Słabczenkę, deputowanego do parlamentu, by on tym problemem się zajął. 

Wypuścili te talony, które ludzie nazywali „zajczykami”. A to stąd, że na tych talonach były nadrukowane: żubr, zając, lis, wilk. Cały ogród zoologiczny był. To jednak były pieniądze chronione, zabezpieczone, nie zwykły papier. One funkcjonowały przez długi czas i odegrały swoją rolę.

Jak mówią Polacy: mądry Polak po szkodzie. Tak i u nas to wyglądało. Jest prawdą, że zbyt późno wprowadziliśmy swój pieniądz.

M.P.: Dzisiaj większość młodych Białorusinów mówi między sobą po rosyjsku. Czy język białoruski ma szansę się odrodzić? Czy działacze białoruscy mają jakiś plan?

Z.P.: Łukaszenko zrobił straszną rzecz.

Zamknął szkoły białoruskie, gazety, czasopisma, telewizję, radio – wszystko zamknięte. Wszystko teraz działa w języku rosyjskim. Nawet w Związku Radzieckim tego nie było. Telewizja i radio były białoruskie. Łukaszenko wyrządził ogromne szkody. Najgorsze jednak jest to, że zniszczył wieś. A wieś to był nasz etniczny fundament.

Z drugiej strony mamy literaturę, bogatą kulturę. Wszystko w języku białoruskim, zaczynając od Wielkiego Księstwa Litewskiego. I teraz można z tym dorobkiem zapoznać się w Internecie. Nie udało się Łukaszence zrusyfikować nas tak, żeby nie było już narodu. Ludzie rozmawiają w języku rosyjskim, ale uważają siebie za Białorusinów i mają jakiś taki patriotyzm Białoruski.

Teraz, kiedy zaczęła się wojna z Ukrainą, bardzo dużo ludzi wystąpiło przeciwko Rosji. W ogóle to jakieś 70 procent społeczeństwa nie popiera rosyjskiej agresji. Tak że nie udało się z Białorusinów zrobić Rosjan. Nadal istnieje możliwość odrodzenia języka, narodu. Ta wojna zmobilizowała młodzież. Oni wyjechali, część walczy po stronie Ukrainy. Kiedyś wrócą i przywiozą ze sobą język, wiedzę, doświadczenie.

 

Wojna. Szansa. Zagrożenie

M.P.: No właśnie, toczy się wojna Rosji z Ukrainą. To szansa czy zagrożenie dla niepodległości Białorusi?

Z.P.: To szansa, oczywiście, że szansa, tylko trzeba zwyciężyć.

Trzeba zwyciężyć u siebie, żeby nie było okupacji. Trzeba, żeby zwyciężyła Ukraina. I teraz Białorusini jadą na Ukrainę pomagać. Tam dużo jest jednostek takich jak pułk Kastusia Kalinowskiego, roty, bataliony. Około 2 tysięcy Białorusinów walczy w różnych jednostkach na Ukrainie i walczą dobrze. 

W pułku Kalinowskiego często bywam. Niedawno przyjechałem i byłem wśród tych młodych ludzi, patriotów. Oni wiedzą, że jak coś zacznie się sypać w Rosji, to pójdą na Białoruś i ją wyzwolą, obalą Łukaszenkę i przywrócą demokrację. Tak że ta wojna jest naszą szansą.

 

Białoruski Front Narodowy

J.Ch.: Proszę mi powiedzieć, bo tego nigdy do końca nie rozumiałam – dlaczego Zachód popierał jako kandydata na prezydenta pana Milinkiewicza, i cały czas, jak Zachód kogoś proponuje na prezydenta Białorusi, to potem się okazuje, że przeszłość tych ludzi jest dziwna, a działania takich kandydatów – kontrowersyjne?

Z.P.: Największą siłą demokratyczną i narodową, która przywróciła demokrację i niepodległość Białorusi, był Front Narodowy.

Front Narodowy jest bardziej konserwatywny, bardziej chrześcijański, ma świadomość, że narodowość, język to są wartości ważne dla Białorusi. Zachód tego się boi. Starał się nas nie uznawać, bo my dla Zachodu byliśmy konserwatystami, wierzącymi w Boga, narodowcami.

I kiedy przyjechał starszy prezydent Bush do Kijowa, powiedział, żeby Ukraina i Białoruś nie odłączały się od Związku Radzieckiego. Wszyscy przywódcy państw europejskich oprócz Polski byli przeciwni niepodległości Białorusi i Ukrainy. To jest udokumentowane. 

J.Ch.: Dlaczego tak to wszystko wyglądało? 

Z.P.: Byli przekonywani i uwierzyli, że bomba atomowa będzie w niepewnych rękach.

Dobrze, ale moim zdaniem największy problem, że na Zachodzie przeniknęły do mainstreamu politycznego lewackie idee. Ludzie na Zachodzie są uzależnieni od konsumpcji, łatwego życia i są nastawieni pacyfistycznie. Władza, która będzie narodowa, która będzie rozwijać państwa narodowe, chrześcijańskie, to dla nich zagrożenie.

Kiedy rozbito Białoruski Front Narodowy, ten Wick próbował stworzyć „swoją opozycję”, która miała kontrolować Łukaszenkę, a Zachód miał mieć na nią większy wpływ. Dawano im pieniądze i oni stali się jakby ambasadorem tej zachodniej polityki. Milinkiewicz był właśnie twarzą tej „nowej opozycji”.

Zachód spodziewał się, że jak będzie Milinkiewicz albo ktoś podobny o „nowoczesnych” poglądach (pojawiało się tam więcej chętnych kandydatów na liderów), to wtedy można będzie spokojnie realizować liberalną światopoglądowo agendę (de facto niewiele się różniącą od bolszewickiej moralności promowanej przez Aleksandrę Kołłontaj).

Symbolem tych „przemian” jest George Soros i jego fundacje. Do moralności sowieckiej miał być dodany komponent „mniejszości seksualnych”. Idea narodowa była niepotrzebna. 

A Front Narodowy był przeciwny tego typu eksperymentom społecznym. Jak to bywa ze sztucznymi projektami politycznymi, nie zdobyły szerszego uznania, ale posłużyły do rozbicia patriotycznej, narodowej siły, jaką był BFN. KGB wykorzystało złudzenia Zachodu do własnych celów. 

J.Ch.: Pamiętam, że doszło do pęknięcia w BFN na tle jakichś sporów z Wiaczorką… O co chodziło w tym sporze?

Z.P.: Sprawa wyglądała trochę bardziej skomplikowanie.

W 1996 r. musiałem udać się na emigrację. Dostałem informację, że zostanę zabity. Łukaszenka powołał tzw. szwadron śmierci. Miałem być jego pierwszą ofiarą. Wysoki oficer KGB skontaktował się z moimi kolegami i przekazał, że Pazniak będzie zabity. Tyle że KGB nie jest zaangażowana w tę sprawę. Potem zabili Wiktora Gonczara, Juryja Zacharankę, zabili jeszcze parę osób.

Ja zdawałem sobie sprawę, co oznacza reżim Łukaszenki. Zabije mnie, jeśli nie dzisiaj, to jutro. I wyjechałem. Przez cały czas to ja jednak kierowałem Frontem zza granicy. Wszystko było dobrze.

Niestety na Białoruś został wysłany na stanowisko przedstawiciela OBWE pan Wick, o którym wspominałem, i wtedy poczuliśmy, że chciano stworzyć „swoją opozycję”, a wszystko było co najmniej pod kontrolą KGB. 

Ta opozycja zorientowała się ideologicznie na Zachód, to znaczy na postulaty zachodnioeuropejskiej lewicy, która wtedy dominowała na Zachodzie i dlatego nie mogła znaleźć akceptacji i zrozumienia u zwykłych Białorusinów, nawet tych niechętnych Łukaszence. Oni znaleźli we Froncie ludzi, którym zaproponowano sfinansowanie biura, środki finansowe na działania, wydatki dla działaczy, komputery, tylko jeden warunek: ma nie być Zenona Pazniaka.

Będziecie mogli walczyć o Białoruś, o demokrację. I oni poszli na to, dostali duże pieniądze. I zniszczyli Front, jakim był. Może z 40 procent członków poszło do Wiaczorka. On był pierwszy, który na ten układ poszedł. No i jakie były konsekwencje? Opozycja jako całość osłabła. 

J.Ch.: Dlaczego o to pytam? Bo rozmawiałam z Ireną Lasotą, z którą myśmy bardzo blisko współpracowały. Ona jako przedstawicielka Instytutu Europy Wschodniej popierała  Wiaczorkę. Ja tego nie mogłam zrozumieć. Ona twierdziła, że to są tylko ambicjonalne sprawy. Miałam wątpliwości, dlatego o to pytam. Jak to było dokładnie?

Z.P.: Ludzie nie są idiotami.

Zorientowali się, co się stało. Pozostała dalej w agendzie wolna Białoruś, ale oni nie walczyli o władzę. Dostawali dużo pieniędzy. Przedstawiciele różnych instytucji z Zachodu przeprowadzali tam różne pogadanki, zaczęli organizować różne wydarzenia. A polityka nie polega na performensach. Trzeba coś innego robić.

Zachód, Niemcy, zwłaszcza w osobie np. wspomnianego już wcześniej Wicka, miały złudzenie, że z Łukaszenką (tzn. de facto z Kremlem) można wygrać za pomocą kartki wyborczej. Była to naiwność granicząca z głupotą. Być może Niemcom nie tyle zależało na niepodległej Białorusi, ile na bezpieczeństwie korytarzy transportowych Niemiec do Rosji i odwrotnie. Mieli złudzenie, że Łukaszenka takie bezpieczeństwo zapewni.

Nad wszystkim czuwały służby rosyjskie. Wybory były Kremlowi potrzebne do legitymizacji władzy, ale po 1994 r. to była atrapa, nic nieznaczący ceremoniał. W ruskim mirze nieważne, jak się głosuje, ale kto liczy głosy. Nie rozumieli tego. Zachodnia mentalność. Łukaszenki tak się nie odsunie od władzy, on prędzej umrze, niż odda władzę. Na Zachodzie tego nie rozumieją. 

Putin może by się bał użyć broni atomowej, ale nie Łukaszenka. Być może Irena Lasota także dała się zwieść demokratycznej iluzji. Stąd jej dobre stosunki z „demokratą” Wieczorką. On opowiedział się za demokratyczną drogą odsunięcia Łukaszenki od władzy. Środki, które płynęły na Białoruś z Zachodu na budowę społeczeństwa obywatelskiego, na „demokratyczną opozycję”, były kontrolowane faktycznie przez KGB. I agentura KGB te pieniądze spożytkowała dla siebie. Ktoś, kto analizował operację Trust, wie, co mam na myśli. 

 

Polska pomoc

M.P.: Mimo różnych polsko-białoruskich zaszłości historycznych, trudnych epizodów w naszej historii, niewątpliwie trwałym elementem współczesnej polskiej polityki powinna być pomoc w umacnianiu białoruskiej niepodległości i białoruskiej kultury i języka. To leży bowiem poza kwestią moralnej słuszności, także w interesie Polski – lepiej graniczyć z niepodległą, demokratyczną Białorusią niż z Rosją. Co Polska może zrobić dla ocalenia białoruskiego etnosu, dla ocalenia białoruskiego państwa?

Z.P.: Muszę powiedzieć, że Polska dużo przyjmuje uchodźców białoruskich, daje możliwość pracy i zamieszkania. Działa Dom Białoruski, jest Centrum Białoruskie. Istnieje jednak problem polityczny w związku z Białorusią.

Głównie chodzi o to, żeby Polska uznała Białoruś za państwo okupowane. W rzeczywistości tak jest. Rozumiem, że jest to jakiś problem dla polskich polityków, dlatego że Zachód nie chce tego uznać i po prostu milczy. Mam wrażenie, że oni nie widzą, co się dzieje. Rzecz w tym, że dopóki nie była okupowana Białoruś, nie mogło być ataku na Ukrainę. 

Nie byłoby wojny, gdyby nie była okupowana Białoruś. To jest bardzo ważne strategicznie terytorium. Kiedy tutaj są rosyjscy żołnierze, ich czołgi i rakiety, to oni bezpośrednio tworzą zagrożenie dla Ukrainy, Polski, Litwy i Łotwy. W styczniu 2022 r., kiedy była już okupowana Białoruś, pojawiły się u nas głosy, których nikt nie chciał słyszeć. Mówiliśmy o tym, że będzie atak na Ukrainę. Agentura rosyjska intensywnie pracowała także w Stanach Zjednoczonych. Teraz zachodni analitycy, politycy krytykują Rosję za próbę aneksji Ukrainy, ale nie zauważyli zajęcia Białorusi. Przewodniczący Rady Bezpieczeństwa Ukrainy Oleksiy Danilov wypowiedział się dla prasy, że nie przewidzieli, iż atak może pójść ze strony Białorusi. Tak pracowała rosyjska dezinformacja.

J.Ch.: Wojsko rosyjskie zaatakowało Ukrainę od białoruskiej strony.

Z.P.: Wojsko rosyjskie było i jest na Białorusi. Niestety wielu analityków na Zachodzie i na Ukrainie dało się zwieść uspokajającym narracjom agentury  Mińska i Moskwy. Mówiło się o przygotowaniach Białorusi na wypadek ataku ze strony państw NATO. Informowano o jakichś manewrach, czasowo wysyłanych na te manewry rosyjskich żołnierzach.

Słuchajcie, jakie to niby były manewry? 45 tys. żołnierzy z czołgami z Chabarowska , ze wschodu Rosji sprowadzili. Wy tego nie widzieliście, nie zrozumieliście, co się szykuje? I takie przekonanie o jakichś manewrach było nawet rozpowszechnione wśród Ukraińców. Ja twierdzę, że Europa była przez trzy dni tak zaskoczona rosyjską inwazją i sparaliżowana strachem, że zapadło po prostu milczenie. Gdyby ze strony Ukraińców nie było tak silnego i skutecznego oporu, to państwa zachodnie sprzedałyby Ukrainę bez mrugnięcia okiem. Potem byłaby Polska w kolejce. Białoruś sprzedali już wcześniej. No i przyszedł czas na Ukrainę, ale i Polska nie może czuć się bezpieczna. 

Putin mógłby przekonać Zachód, aby zaakceptowali nowy tzw. układ warszawski. Myśmy zostali pierwszą ofiarą Kremla. Kiedy prosiliśmy Polskę o reakcję, to Polska musiała jakoś uzgodnić formę wsparcia z UE. Ja rozumiem, dlaczego Polska też milczy w sprawie de facto okupacji Białorusi. 

M.P.: Co w tej sytuacji powinna zrobić Polska?

Z.P.: Rozumiem jak bardzo trudno Polsce zrozumieć to, co powiem.

Trzeba znieść sankcje przeciwko Białorusi. Co spowodowały sankcje ekonomiczne? Spowodowały to, że Łukaszenko stał się prawdziwie uzależniony od Rosji, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz tylko Rosja może dać Łukaszence pieniądze. Rosja, dając pieniądze, całkowicie uzależniła Białoruś. Nigdzie nie można pojechać, wszystko zablokowane. Z Europą Łukaszenko rozmawiać nie może, Chiny też go nie wesprą. Rosja wzięła go na krótką smycz i teraz Łukaszenko jest marionetką, tzn. sankcje spowodowały to, że jeszcze bardziej zbliżył się do Rosji. On nie ma teraz żadnej możliwości manewru. 

Z drugiej strony te sankcje doprowadzą to tego, że rosyjski kapitał, rosyjska gospodarka wchłania teraz białoruskie przedsiębiorstwa. Nasza gospodarka jest już podporządkowana rosyjskiemu kapitałowi. I to skutek sankcji. 

I kolejny ważny aspekt. Naród białoruski bardzo zbiedniał. Nie ma pracy. Sankcje ekonomiczne stają się ciężarem głównie dla prostych ludzi. Jakie są argumenty za sankcjami?

Słyszałem wystąpienie deputowanego w Parlamencie Europejskim, który twierdził, że aby wygrać tę wojnę, trzeba przydusić reżim Łukaszenki, żeby on nie mógł oddychać, żeby nie było transportu ani kolejowego, ani żadnego innego. Trzeba wprowadzić sankcje, a wtedy upadnie ten reżim i będzie to dla Rosji klęska. 

Czy jest jakaś w tym racja, jakaś logika? Tak, ale czy ktoś policzył, jaki to będzie koszt społeczny? To zwycięstwo będzie kosztem istnienia naszego państwa, naszej gospodarki i naszego narodu. Ja rozumiem, że wy w końcu wygracie z Kremlem, ale co będzie z nami? Jest taka anegdota, która opowiada, jak walczyć z plagą myszy. Dużo jest myszy w stodole, tak? I jak się ich pozbyć? Można spalić stodołę i wszystko, co w niej jest, także myszy. Panowie, wy chcecie spalić Białoruś?

 

Wybory

M.P.: Za rok na Białorusi odbędą się kolejne wybory prezydenckie. Jak Pan myśli, co Białorusini powinni zrobić? Jakie błędy wziąć pod uwagę, żeby nie powtórzyło się to, co było w 2020 r.? Czy w ogóle jest jakaś możliwość?

Z.P.: Pytanie retoryczne. Jakie wybory? To jest przecież  okupacja! Toczy się wojna. Moskwa zagraża Ukrainie z terytorium Białorusi. Wybory na Białorusi w tych okolicznościach to komedia. W tych wyborach nie powinniśmy uczestniczyć; tylko bojkot – nie uznawać w ogóle tej komedii.




Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe