Olimpijska burza. Czy sport kobiecy przetrwa?
Kibice, media społecznościowe i politycy reagują oburzeniem. Temat jest wybuchowy, bo dotyczy płci. A o płeć toczy się na Zachodzie kulturowa wojna.
Czytaj również: Stan zdrowia Zbigniewa Ziobry. Nowe informacje
Potężny cios w niemiecką gospodarkę. Tesla wstrzymuje budowę fabryki
Tym razem to nie transpłciowość!
One nigdy nie zmieniły płci, nie są transpłciowe, ale zarówno Imane Khelif z Algierii jak i Lin Yu-ting z Tajwanu mają - według informacji Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu - męskie chromosomy XY. Prawdopodobnie (!) są to przypadki zbliżone do sytuacji słynnej przedwojennej lekkoatletki Stanisławy Walasiewiczówny. Ich status pozostaje niejasny, a Międzynarodowy Komitet Olimpijski faryzejsko zasłania się formalnymi argumentami (wpisy w paszportach zawodniczek, ich wieloletnie kariery) bez przeprowadzenia testów. MKOl jest skłócony z MSB z przyczyn finansowych, dlatego nie uznał jego decyzji i zakwalifikował obie zawodniczki na podstawie starych przepisów, które obowiązywały na igrzyskach w 2016 roku. Nie wyjaśnia to wątpliwości. I to się może źle skończyć, bo nie są to biegi, czy skoki, ale ciosy w twarz.
Dwa rodzaje zagrożeń
W kobiecym sporcie uczciwość rywalizacji jest zagrożona w dwóch przypadkach związanych z płcią.
Po pierwsze, gdy uczestniczą w niej kobiety, które mają w znacznym stopniu nasilone cechy męskie w efekcie poważnych zaburzeń rozwoju płciowego (DSD), gdy genetyczne, hormonalne i anatomiczne cechy płci nie wpisują się w model płci męskiej lub żeńskiej. Zawodniczki z tej grupy są często całkiem niewinnymi ofiarami sytuacji, na którą nie mają wpływu. To może być przypadek Khelif i Yu-ting.
Po drugie, gdy w kobiecych dyscyplinach sportowych rywalizują biologiczni mężczyźni, uważający się za kobiety, którzy poddali się zmianie płci i czerpią korzyści ze swojej - nabytej przed tranzycją - przewagi fizycznej. To zdarza się coraz częściej i bywa komplikowane trwającą wojną kulturową przeciwko wyróżnikowi jakim jest płeć.
Obydwie wymienione grupy nie powinny być dopuszczane do kobiecego współzawodnictwa. Nieważne, jak bardzo jest to dla nich bolesne. Stawką jest ocalenie kobiecego sportu i - co najważniejsze - uczciwość wobec zawodniczek, które wkładają w sport lata wysiłku oraz życiowe ambicje i nadzieje.
Joanna Jóźwik miała rację
Na znakomitą biegaczkę Joannę Jóźwik wylała się fala hejtu wówczas, gdy skrytykowała dopuszczenie do igrzysk w Rio zawodniczek, które miały nieuczciwą przewagę nad konkurentkami. Wynikała ona z faktu, że były bardziej biologicznymi mężczyznami niż kobietami. Po latach okazuje się, że Joanna Jóźwik miała rację i odwagę, protestując. Dziś bowiem najważniejsze sportowe instytucje zaczynają przyznawać jej słuszność, wprowadzając zmiany do reguł obowiązujących w międzynarodowym sporcie. A wcześniej, Sąd Najwyższy Szwajcarii odrzucił skargę, którą pamiętna złota medalistka na 800 metrów w Rio, Caster Semenya kilka lat później złożyła na wykluczenie jej z konkurencji kobiet. Przyczyną wykluczenia był poziom testosteronu, wskazujący, że nie może być uznawana za kobietę. Joanna Jóźwik miała więc rację w każdym aspekcie. Podobnie, jak wtórujące jej sportowe sławy - Caitlyn Jenner (przed zmianą płci mistrz olimpijski Bruce Jenner), Navratilova czy Donna de Varona.
Męskie dojrzewanie decydującym kryterium
Jak jest więc dziś? Wciąż panuje chaos, brakuje konsekwencji, władze olimpijskie boją się podjąć stanowczych decyzji. Międzynarodowy Komitet Olimpijski, który zarządza igrzyskami, schował głowę w piasek i nie ustanowił żadnych reguł, tylko ogłosił 10 zasad przewodnich. Nie mają one mocy prawnej, są jedynie apelem i stwierdzają, że „każda międzynarodowa federacja jest odpowiedzialna za ustalenie zasad kwalifikowania dla swojego sportu, w tym kryteria kwalifikacji do igrzysk olimpijskich”.
World Athletics - największa organizacja sportowa na świecie, zrzeszająca narodowe związki lekkoatletyczne - ogłosiła nowe zasady dotyczące transpłciowych kobiet-sportowców. Jej prezes, Sebastian Coe - niegdyś słynny olimpijczyk - powiedział: „Musimy, ponad wszelkie inne względy, zachować sprawiedliwość dla kobiet-sportowców”. Rewolucyjną decyzją jego organizacji jest wykluczanie transpłciowych kobiet, które przeszły męskie dojrzewanie. Jeżeli sportowiec przeszedł proces dojrzewania jako chłopiec, wówczas ukształtowały się cechy fizyczne, dające mu trwałą przewagę nad zawodniczkami. Gdy później zmieni płeć, już nie utraci tej przewagi, dlatego jego udział w sporcie kobiecym nie będzie fair wobec kobiet. Musi być wykluczony z kobiecego sportu. Decyzja WA jest więc ogromnym krokiem we właściwym kierunku.
Podobne zasady wprowadziły także federacje podnoszenia ciężarów, pływania i kolarstwa. Wykluczają one kobiety transpłciowe, które przeszły okres dojrzewania jako mężczyźni. Inne sporty nadal uzależniają kwalifikację jedynie od poziomu testosteronu. To błąd. Są także dyscypliny (np. rugby), które całkowicie wykluczyły kobiety transpłciowe z udziału.
Najważniejszą grupą w kobiecym sporcie muszą być zawodniczki, które po prostu są kobietami. Czyli grupa większościowa. One muszą być chronione, celem powinno być zapewnienie im uczciwych zasad współzawodnictwa. Kwestie płci powinny być traktowane nie mniej stanowczo niż kontrola antydopingowa. Co przeszkadza w osiągnięciu tego - wydawałoby się, oczywistego - celu? Co powoduje, że sam temat wzbudza wielkie emocje?
Wyłącznie procesy, które przebiegają w kulturze.
Im mniejsza mniejszość tym ważniejsza
Po pierwsze, w naszej epoce fetyszem są prawa mniejszości. Reguła jest taka: im mniejsza ta mniejszość, tym bardziej muszą przed jej prawami ustępować prawa liczniejszych mniejszości. Dlatego przestają być ważne prawa kobiet, gdy wchodzą w konflikt z prawami transkobiet. Krzywdzi się większość, żeby spełnić żądania mniejszości. Na wielkich obszarach sportu dochodzi więc do sytuacji patologicznych. Np. Joe Biden, natychmiast po objęciu stanowiska prezydenta, podpisał rozporządzenie, które zmusiło szkoły i uniwersytety otrzymujące państwową pomoc finansową do akceptowania biologicznych chłopców i mężczyzn w sportowych konkurencjach kobiecych, gdy tylko oświadczą, że "czują się" dziewczynami lub kobietami. Rozporządzenie objęło także dostęp do toalet, pryszniców, szatni itd. Po prostu, ktokolwiek uważa, że jego rzeczywisty "gender" jest inny niż jego płeć biologiczna, ma wszelkie prawa należne tej płci, do której sam się zaliczył. Nierespektowanie jego woli to przejaw "dyskryminacji" i "transfobia". Krytykowanie - to "mowa nienawiści". Każdy, kto oskarżony jest o takie przestępstwa, nie ma żadnych szans.
Wojna z płcią
Po drugie, jednak nie tylko o obronę praw mniejszości tu chodzi. Tu jest także atak. Obiektem ataku w kulturowej wojnie jest płeć, a - precyzyjniej - jej dualizm. Dlaczego? Bo naturalny podział na dwie płci stanowi kulturowy fundament naszego świata społecznego. Unieważnienie znaczenia płci lub wprowadzenie w ten obszar chaosu jest warunkiem zniszczenia "starego świata". A to jest właśnie celem tych, którzy głoszą "postęp".
Jednak kobiecy sport obrywa tu wyłącznie rykoszetem. Jest ofiarą przypadkową. Tu nie o sport kobiecy chodzi. Prawdziwa wojna toczy się tam, gdzie lewica atakuje obowiązującą od tysięcy lat w świecie Zachodu wizję człowieka, według której istnieją tylko dwie płci, jakich człowiek nie wybiera. "Koniec z tym!" - wykrzykuje "postępowe myślenie", przekonując, że człowiek nie ma do wyboru "zaledwie" dwóch płci, ale całe ich mnóstwo, oraz że powinien sam swobodnie wybierać płeć. Tego jeszcze nie wolno oficjalnie mówić, więc chemiczne i chirurgiczne kastracje oraz okaleczenia uniemożliwiające dzieciom ich naturalne dojrzewanie płciowe, określane są łagodnie zabiegami "potwierdzającymi" (a nie "zmieniającymi") płeć. Niestety, najczęściej "potwierdzają" one jedynie iluzję, jakiej pod wpływem mody i indoktrynacji ulegają młodzi ludzie z problemami psychologicznymi. Obecne możliwości medyczne pozwalają na brutalne - przy zastosowaniu skalpela i strzykawki - zapanowanie nad istotą ludzkiej fizyczności płciowej wtedy, gdy "tożsamość" ulega rozchwianiu pod wpływem środowiska, które to rozchwianie ceni, pochwala i kultywuje.
Co jest celem tego narastającego szaleństwa?
Chaos jest tu celem i zarazem narzędziem.
Ta wojna kulturowa propaguje kłamstwa, że mężczyźni mogą stać się kobietami, a kobiety - mężczyznami. I stara się zniszczyć każdego, kto sprzeciwia się twierdzeniu, że ludzie mogą wybierać płeć. Ta wojna kulturowa wymaga, by dzieciom podającym się za płeć przeciwną umożliwiać dostęp do leków blokujących hormony i popiera zezwalanie dziewczętom, które podają się za chłopców, na amputację piersi.
W USA w ciągu ostatnich 10 lat liczba przypadków „niezgodności płci odczuwanej z płcią biologiczną” wzrosła wśród ludzi młodych o 1000%. To nie przypadek, ale dowód kulturowych zmian. Fanatyczne dążenie do braku jakichkolwiek ograniczeń jest tu najważniejszym elementem tej narastającej iluzji. Naprawdę chodzi nie o zmianę płci, ale o przemianę świata. A najpierw pogrzebanie tego, który znamy.
To także ta wojna kulturowa wymaga atakowania kobiecego sportu, by umożliwić w nim udział każdemu mężczyźnie, który twierdzi, że jest kobietą. Bo sport ze swoim tradycyjnym, sztywnym podziałem na dwie płcie, staje się dla "postępowców" twierdzą zacofania. Co oznacza, że tak naprawdę jest twierdzą normalności.
Od stanowczych decyzji władz światowego sportu - przede wszystkim MKOl-u - zależy, czy normalność i uczciwość w sporcie ocaleją, a z nimi - czy ocaleje kobiecy sport.