[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Autosamicyzm
![[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Autosamicyzm](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/33482.jpg)
Stąd autosamice popierają skrajne formy wyzwolenia seksualnego, które służą jako tętniący rządzą płciową lodołamacz wobec urobionej przez dwa tysiąclecia moralności chrześcijańskiej. A w miejsce zmiażdżonych i wyśmianych reguł, takich jak czystość czy monogamia, stawiają swoje mechanizmy kontrolujące ludzkie zachowanie, takie jak walka z „seksizmem” czy „dyskryminacją”. Feministki radykalne mają bowiem pretensję, aby karać tych, którzy naruszają wytyczone przez autosemice granice rozwiązłości. Rozwiązłość jest w tym kontekście dobra, jak niszczy chrześcijaństwo, a przestaje być użyteczna, jeśli zagraża autosamiczej dominacji.
Na drodze radykalnych feministek stoi jednak natura. Największym wrogiem są ich własne ciała. Stąd obsesja na temat aborcji na życzenie. Autosamice nie muszą się kontrolować w akcie seksualnym, bo to sprawia przyjemność, muszą jednak kontrolować skutki tego aktu, stąd chcą skrobać się, kiedy im wygodnie. I w związku z tym wszystkim nienawiść do chrześcijaństwa i tradycji. A w tym kontekście przede wszystkim do mężczyzn, czyli „patriarchatu”, który ich rzekomo prześladuje. Nienawidzą też normalnych kobiet, szczególnie takich, które chcą spełniać się w swoich rodzinach. Ale również i takich, które tradycyjną rodzinę godzą z pracą zawodową. Z tych wszystkich źródeł wypływają autosamicze preferencje dla lesbianizmu.
W końcu autosamice czerpią z rozmaitych radykalizmów, w tym marksizmu. Podkreślmy, że autosamicom nie chodzi o równość. Chodzi im o dominację. Slogany równości służą tylko celom taktycznym. Interpretują swoją walkę jako zrównanie kobiecości z męskością. I nie chodzi tutaj o równość wobec Boga czy prawa. Chodzi o identyczność. W tym sensie wygląda na to, że chcą albo zagłady kobiecości jako osobnego zjawiska (bo jak kobieta może pozostać wyjątkową istotą, jeśli jest taka sama jak mężczyzna?), albo chcą zmiażdżyć zjawisko męskości systemem urawniłowki, spychając ją do poziomu, na jakim same autosamice mogą operować i współzawodniczyć. Taka systemowa kastracja mężczyzn.
Propozycje ideowe autosamic często są pełne sprzeczności. Z jednej strony popierają ekstremalny indywidualizm, aby się wyzwalać z okowów biologii i tradycji. Z drugiej strony preferują kolektywną akcję, aby w imię kolektywu kobiecego za pomocą państwa narzucić nowe prawa, które stawiają autosamice w pozycji dominującej nad resztą społeczeństwa jako rzekome reprezentantki płci pięknej. Ponadto z jednej strony twierdzą, że natura nie determinuje ich tożsamości (czyli kobiecość jest względnym, relatywnym, płynnym zjawiskiem), a z drugiej strony domagają się specjalnych przywilejów jako właśnie kobiety. Czy rzekome kobiety, jeśli weźmiemy pod uwagę podpisujące się pod autosamicyzmem transgenderowe odwrotki, czyli biologicznych mężczyzn czujących się w danym momencie jako kobiety – bez względu na zażywanie czy też nie odpowiednich lekarstw hormonalnych oraz bez względu na wykonanie czy niewykonanie operacji chirurgicznych masakrujących odpowiednio oryginalne narządy płciowe, aby stworzyć wrażenie „zmiany płci”, co jest przecież niewykonalne.
Autosamicyzm to feminizm tzw. drugiej fali. Pierwsza fala to tzw. sufrażystki. Słusznie walczyły o równouprawnienie, o „własne miejsce”, o możliwość prowadzenia własnych finansów, w tym dziedziczenia majątkowego, a w końcu o czynne i bierne prawo wyborcze. Feminizm wyrósł z rewolucji we Francji. Dotknął jednak głównie kraje protestanckie, gdzie pozycja kobiet była wyjątkowo podła. Prawa germańskie i im pokrewne (począwszy od prawa salickiego z X w.) zabraniały kobietom dziedziczyć na równi z ich męskimi krewnymi (o ile w ogóle) oraz sprawować autonomiczną kontrolę nad swoją własnością. Ponadto rewolucja protestancka XVI i XVII w. wykluczyła kobiety z hierarchii wiary, eliminując wszystkie święte niewiasty na czele ze św. Panną Marią. Upośledzenia rozmaite dotykały kobiety w zachodnich krajach protestanckich do początku XX w.
W polskim kontekście mówimy o „emancypantkach” czy „Siłaczce”, ale pamiętajmy, że na kwestie kobiece nakładały się też ogólnospołeczne, jak również najwyższa sprawa niepodległości i wolności kraju. Wyzwania były inne, stąd feminizm polski był inny niż na Zachodzie. Zwykle był narodowy, a przynajmniej patriotyczny.
Tak było od zawsze, a w XX w. zaznaczyło się to najbardziej u kobiet sanitariuszek u dowborczyków, pań z logistyki u hallerczyków, dziewczyn-wywiadowczyń peowiaczek u piłsudczyków. A potem wybijały się w walce jeszcze liczniej kobiety i dziewczyny z AK, BCh i NSZ. W PRL mamy dysydentki wszelkiej maści od KOR przez ROPCiO, a przede wszystkim miliony kobiet w Solidarności. To wszystko było zupełnie inną bajką niż na Zachodzie. Pisze o tych sprawach kobiet patriotek najwięcej dr Jolanta Mysiakowska-Muszyńska, na której badaniach opieram się poniżej.
W polskim kontekście patriotycznego feminizmu działaczki – nie tylko narodowe – zwykle bazowały się na Kościele i tradycji. Było to zupełnie naturalne, automatyczne, taka była bowiem esencja polskości. Jak to ujęła Irena księżna Puzynianka, przewodnicząca Narodowej Organizacji Kobiet, w 1928 r.: „Służyłyśmy Prawdzie – Polskiej Prawdzie, według myśli Bożej. Tej prawdzie, której wyrazem niezniszczalnym jest Idea Narodowa i Polska myśl dziejowa, niezmienna od czasów Chrobrego. Pojęcie Polski jako strażnicy kultury zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej oraz jako ośrodka promieniowania tych najwyższych wartości”. Nie trzeba było być księżną, aby wyrażać tak potężne i odpowiedzialne sentymenty narodowe i obywatelskie. Tak pisały dziewczyny z narodówki na poziomie powiatu opoczyńskiego w 1918 r.: „Pamiętajmy: żony, matki, dziewczęta, że w tej ważnej dla Ojczyzny ukochanej chwili dzień wyborów to dzień, w którym będziemy miały sposobność pierwszy raz pokazać Polsce naszej, umiłowanej i całemu światu, że nie tylko umiemy pracować jak dotąd, w domu – ale że potrafimy jako obywatelki Kraju służyć mu uczciwym wyborem posłów, którzy sercem gorącem, szerokim umysłem – dla dobra Ojczyzny i współbraci z pożytkiem pracować potrafią”. A w 1924 r. o samorządności tak pisała działaczka narodowa z Podlasia Maria Holder-Eggerowa: „Kobieta polska winna wnieść ten pierwiastek dobra, piękna, duchowej siły i wiary w każdą pracę swoją i dlatego udział jej w gospodarce samorządowej jest nieodzowny, jest konieczny!”.
Naturalnie istniały postępowe działaczki, ale część z nich wchłonęła komuna, a więc zdradziły i wyalienowały się z polskości. Niektóre – często instrumentalnie – powróciły w szeregi polskie, jak je wywalono z szeregów kompartii. A inne postępówki – częściowo przynajmniej pozostając patriotkami – dryfowały w kręgach elitarnych oderwanych od szerokich dołów narodu, co było ewidentne zarówno w czasie II wojny światowej, jak i w okresie Solidarności – przed i po karnawale. To właśnie w Solidarności należy szukać podświadomych wzorców idei i praktyki działaczek kobiecych z okresu zaborów, międzywojnia i wojen. A te ostatnie trzeba odgrzebać, aby służyły nam przykładem.
Niestety obecnie, od 1989 r., mamy sztuczne klonowanie autosamic zachodnich z przeszczepami na grunt nadwiślański. Rezultaty dla mnie są śmieszne i przewidywalne. Tubylcze autosamice nie potrafią się wznieść ponad plagiaty swych radykalnych „sióstr” z Zachodu. Obserwuję je bowiem w USA od niemal 40 lat. I w związku z tym nic mnie w Polsce nie zaskakuje na polu radykalnego feminizmu, czyli autosamicyzmu. Ale mam dla nich wieści: Autosamice! Kobiety i mężczyźni są stworzeni na podobieństwo boskie, stąd mają się dopełniać, a nie zwalczać. Dla dobra wspólnego i solidarności narodowej.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 3 czerwca 2019 r.
www.iwp.edu
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (24/2019) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.