Marcin Królik: Zasada „show, don’t tell” w literaturze i w życiu

Zamiast własną postawą pokazywać bliskie nam wartości, bez przerwy o nich tylko paplamy. Ciągle spieramy się, jak ma być urządzony świat, ale brakuje nam już czasu, chęci lub woli, żeby po prostu to pokazać.
 Marcin Królik: Zasada „show, don’t tell” w literaturze i w życiu
/ pixabay.com
Skąd mi się wziął taki temat? Trochę z przysłowiowego tyłka, a trochę dlatego, że od dawna mnie on nurtuje. To jedna z tych rzeczy, na poruszenie których nigdy nie ma stosownej okazji, więc równie dobrze mogę to uczynić w zupełnie przypadkowy czwartkowy wieczór. Chociaż może pretekst by się i znalazł. No ale powiedzmy, że nie chcę akurat tego wątku zbyt mocno rozwijać, żywiąc nadzieję, że moi szanowni, nadprzeciętnie inteligentni czytelnicy wyłuskają go między tak zwanymi wierszami. I nie, to nie będzie jeden z tych poradnikowych tekstów w stylu "Jak zostać Hemingwayem - 5 łatwych kroków".

A o papie Erneście wspominam tu nieprzypadkowo, gdyż to między innymi jego uważa się za mistrza tej techniki. Anglojęzyczna Wikipedia w poświęconym jej artykule przytacza krótki cytat ze "Śmierci popołudniu", w którym Hemingway rozwija swoją tak zwaną teorię góry lodowej, dotyczącą właśnie "show, don't tell". Teoria ta zakłada w największym skrócie, że pisarz zamiast rozwlekle relacjonować zdarzenia, powinien ujmować je jak najkrócej, a do tego tak, by czytelnik sam odkrył sedno tego, co mu się opowiada. Czyli innymi słowy: pisarz, zamiast podawać wszystko na talerzu, ma tak kierować słowem, by to jego odbiorca, a nie on, stworzył sobie obraz historii.

Okej, to chyba wciąż trochę zawiłe. Ujmijmy zatem rzecz jeszcze prościej. Wyobraźcie sobie jakiegoś Ryśka czy tam innego Cześka idącego pospiesznie ulicą. Co w takiej sytuacji może zrobić pisarz, chcąc o tym opowiedzieć? Może napisać: "Rysiek czy jakiś tam inny Czesiek szedł pospiesznie ulicą. I to jest "tell", czyli zreferowanie tego, co robił Rysiek czy tam inny Czesiek. Jeśli jednak pisarz zamieni "tell" na "show", jego relacja może brzmieć na przykład tak: "Rysiek czy tam inny Czesiek szedł sobie ulicą. Nagle zatrzymał się, by powąchać kwiatek. Kilka kroków dalej ponownie przystanął, bo zaciekawiła go smyrgająca między liśćmi mijanego drzewa wiewiórka."

Czujecie różnicę? No właśnie! Możemy też po prostu napisać, że Mariola była smutna. Ale czemu nie pokazać tego smutku? Czemu nie użyć takich środków wyrazu, by przymiotnik "smutna" w ogóle się nie pojawił, a mimo to czytelnik wpadnie w ową przepaść łez i cierpienia wraz z Mariolą? A księżyc? Czy musi tak zwyczajnie, nudno i prozaicznie świecić? Czy nie lepiej pokazać błysk jego zwodniczego światła na potłuczonej szybie? Nie referuj, nie opisuj tego, nie mnóż przymiotników. Po prostu pokaż to. Spraw, by twój czytelnik poczuł, jakby faktycznie tam był.

Wiem, wiem - wymądrzam się, zupełnie jakbym był jakimś wirtuozem tej metody. Nie jestem. Zresztą w ogóle większość ludzi, którzy się na jej temat wypowiadają, twierdzi, że choć teoretycznie łatwo ją pojąć, to o wiele trudniej zastosować w praktyce. I to jest święta prawda. Ja wcale nie jestem w tym dobry, choć próbuję. Z pozoru w takim rodzaju pisarstwa, jaki uprawiam najczęściej, czyli eseistyce, a więc dziedzinie z zasady bardziej dyskursywnej niż proza narracyjna, "show, don't tell" nie ma nazbyt wielkiego zastosowania. No bo przecież esej albo felieton de facto opiera się na wykładaniu kawy na ławę. A jednak wcale niekoniecznie. Tutaj też trzeba dać czytelnikowi spore pole do samodzielności.

Nie pamiętam już, gdzie ani w jakich okolicznościach po raz pierwszy usłyszałem o tej technice. Mogło to być na którejś z facebookowych grup dla aspirujących autorów. A może w jakimś artykule? To bez znaczenia. Oczywiście każdy, kto dostatecznie długo dłubie w pisaniu - o czytaniu nie wspominając - intuicyjnie wie, o co chodzi, nawet jeśli nie potrafi znaleźć na to nazwy. Natomiast muszę wyznać, że  dla mnie poznanie tych założeń expressis verbis było pod pewnymi względami jak olśnienie. Nie tylko bowiem unaoczniło mi naturę błędów popełnianych przeze mnie w pisarstwie, ale też pokazało, jak postępować w życiu. Dokładnie tak.

Bo w życiu często zachowujemy się identycznie jak w pisarstwie. Zamiast własną postawą pokazywać bliskie nam wartości, bez przerwy o nich tylko paplamy. Zauważyliście, jak ostatnio namnożyło się na przykład ekspertów od wolności? Na YouTube i Twitterze ich pełno. Tyle że tak wiele czasu zabiera im opowiadanie, czym ta wolność jest, a czym nie jest, że już nie mają kiedy jej praktykować, pokazywać, jak nią żyć. Albo ci wszyscy niezwykle zatroskani o stan języka debaty publicznej. Wiecznie debatują i debatują, debatują o debacie, zamiast, nie oglądając się na siewców nawozu, pokazywać na własnym przykładzie, że inny język naprawdę jest możliwy.

W pewnym momencie doprowadza to w niektórych przypadkach do swoistej dwulicowości. I tak oto niektórzy, deklarując na wszelkie możliwe sposoby miłość, mają pięści zaciśnięte z nienawiści. Ci zaś, którzy na prawo i lewo rozgłaszają swoją wielką otwartość, w rzeczywistości utopiliby w łyżce wody każdego, kto się w czymkolwiek z nimi nie zgadza. No i tak mógłbym jeszcze wyliczać i wyliczać bez końca.

Zastosowałem pierwszą osobę liczby mnogiej, bo przecież ja też mam z tym problem. Też ciągle się na tym przyłapuję. Też za często, zamiast pokazywać, tylko gadam i gadam. Przez wiele lat dzień w dzień tokowałem, gdzie tylko się dało, co mi się w świecie nie podoba i jakie wartości według mnie powinny stanowić jego fundament, a nie stanowią, ale w którymś momencie poczułem… pustkę. I zacząłem się zastanawiać, na ile to, co głoszę, rzeczywiście ze mnie emanuje. I nawet sęk nie w tym, że zarzucałem sobie jakiś fałsz. Po prostu… tyle czasu zabierało mi mówienie, jak powinno być, że już zabrakło mi go na wdrażanie własnych konstatacji.

Kiedy tak sobie teraz, stukając w klawisze, dumam, zdaję sobie sprawę, że w życiowej wersji zasady "show, don't tell" kryje się coś głęboko ewangelicznego. Tak, dokładnie - ewangelicznego. W końcu realny wymiar wszelkich ludzkich działań poznaje się nie po tym, co sami o nich mówimy, lecz po ich owocach, czyż nie? I podobno to z czynów będziemy przez Boga Wszechmogącego sądzeni, a nie ze słów, choćby i najbłyskotliwszych. Nie chcę tu zanadto uderzać w tony religijne, bo nie czuję się tego godny, ale mniej więcej tak to odbieram. Może i lekko naciągam, doszukuję się drugiego dna. Jeśli tak - trudno.

Miałem nie zdradzać, co mnie do tych refleksji skłoniło, ale chyba jednak trochę zdradzę. Otóż nie tak dawno, skrolując Twittera, trafiłem na wpis pewnego mocno politycznie zaangażowanego rysownika. Pozwolił sobie w nim na chwilę szczerości, wyznając, że tak naprawdę marzył o ilustrowaniu książek i ma ochotę prasnąć to wszystko w cholerę, a potem nagle coś się wydarza i do niego znów dociera, że jednak nie może się wycofać. Nie twierdzę, że jest nieszczery, ani też nie zamierzam mu radzić, jak ma postępować, natomiast kto wie, czy gdyby jednak nie zajął się tym ilustratorstwem, zamiast walczyć z wiatrakami, nie osiągnąłby, paradoksalnie, dużo więcej.

Tak, to jest rzeczywiście problem. Problem, który przerobiłem na własnej skórze. Ciągle spieramy się, jak ma być urządzony świat, ale brakuje nam już czasu, chęci lub woli, żeby po prostu to pokazać. Bo łatwiej walnąć z grubej rury, że księżyc świeci, niż ciut się wysilić i sprawić, by drugi człowiek sam to zobaczył. Łatwiej wymachiwać takimi czy innymi flagami, wlepkami i czym tam jeszcze, niż pokazać, jak wygląda kryjące się za nimi życie. Wiem, co mówię, bo… też nie jestem w tym dobry. Ale pracuję nad sobą.

Marcin Królik

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje z ostatniej chwili
Prokuratura umorzyła sprawę Duszy, Pytla i Noska. Prof. Cenckiewicz komentuje

Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo przeciwko byłym szefom Służby Kontrwywiadu Wojskowego - gen. Januszowi Noskowi, gen. Piotrowi Pytlowi oraz pułkownikowi Krzysztofowi Duszy.

Ostatnie Pokolenie zapowiada: Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo z ostatniej chwili
Ostatnie Pokolenie zapowiada: "Rozpoczynamy akcje, które będą łamały prawo"

– Rozpoczynamy cykl akcji, które będą łamały prawo, będą alarmistyczne, dyskomfortowe, być może radykalne (...). Żądamy nagłej, radykalnej zmiany – zapowiada Łukasz Stanek, ekoaktywista z Ostatniego Pokolenia.

Mówił o religii i męskim organie, teraz się tłumaczy, że chodziło o... mózg [WIDEO] z ostatniej chwili
Mówił o religii i "męskim organie", teraz się tłumaczy, że chodziło o... mózg [WIDEO]

– Religia jest jak pewien męski organ (...) Jeśli ktoś wyciąga go na zewnątrz i macha nim przed nami nosem, to już mamy pewien problem – mówił poseł KO Marcin Józefaciuk

Majówka tuż, tuż. Jest prognoza pogody z ostatniej chwili
Majówka tuż, tuż. Jest prognoza pogody

Majówka zapowiada się ciepło i słonecznie. W poniedziałek temperatura maksymalna w Polsce wyniesie od 23 st. C do 24 st. C - poinformowała synoptyczka Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ilona Śmigrocka.

Minister rolnictwa Ukrainy wyszedł z aresztu po wpłaceniu kaucji. Podano kwotę z ostatniej chwili
Minister rolnictwa Ukrainy wyszedł z aresztu po wpłaceniu kaucji. Podano kwotę

Sąd zwolnił z aresztu ministra rolnictwa Ukrainy Mykołę Solskiego po wpłaceniu przez niego kaucji w wysokości 75,7 mln hrywien (1,9 mln dolarów) – poinformowała w piątek służba prasowa resortu rolnictwa. Solski nadal wykonuje obowiązki ministra – dodano w komunikacie.

Burza w Polsacie. Wydano oświadczenie z ostatniej chwili
Burza w Polsacie. Wydano oświadczenie

W mediach wrze wokół osoby Dagmary Kaźmierskiej, która w ostatnim czasie wystąpiła w popularnym programie Polsatu "Taniec z gwiazdami". Wydano oświadczenie w tej sprawie.

Kate Middleton poważnie chora. Książę William wydał nowy komunikat z ostatniej chwili
Kate Middleton poważnie chora. Książę William wydał nowy komunikat

Księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu księcia Williama, poinformowała niedawno, że jej styczniowy pobyt w szpitalu i przebyta operacja jamy brzusznej były związane z wykrytym u niej rakiem. Książę Walii wydał nowy komunikat.

Prof. Miodek: Udowadnianie, że śląszczyzna jest odrębnym językiem, to nonsens z ostatniej chwili
Prof. Miodek: Udowadnianie, że śląszczyzna jest odrębnym językiem, to nonsens

– Proszę ode mnie nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem, nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens. Naiwność połączona z fanatyzmem. (…) Kapitałem dialektu śląskiego jest jego mozaikowość. Na ten dialekt śląski składa się kilkadziesiąt gwar. Próba kodyfikacji będzie zawsze z krzywdą dla którejś z tych gwar. Nie dajmy się zwariować – twierdzi językoznawca prof. Jan Miodek.

Prezydent Duda: Rozszerzenie Nuclear Sharing byłoby adekwatną odpowiedzią na działania prowadzone od lat przez Rosję z ostatniej chwili
Prezydent Duda: Rozszerzenie Nuclear Sharing byłoby adekwatną odpowiedzią na działania prowadzone od lat przez Rosję

– Rosja od lat łamie porozumienia ws. rozprzestrzeniania broni nuklearnej, relokuje tę broń na Białoruś, stwarza zagrożenie, w związku z tym program Nuclear Sharing powinien być rozszerzony na wschodnią flankę NATO – uważa prezydent Andrzej Duda. – Byłaby to adekwatna odpowiedź na działania Rosji – ocenił.

Te słowa Hołowni PiS nagrodził brawami. A Koalicja 13 grudnia nie [WIDEO] z ostatniej chwili
Te słowa Hołowni PiS nagrodził brawami. A Koalicja 13 grudnia nie [WIDEO]

Podczas przemówienia marszałka Sejmu Szymona Hołowni doszło do niecodziennej sytuacji.

REKLAMA

Marcin Królik: Zasada „show, don’t tell” w literaturze i w życiu

Zamiast własną postawą pokazywać bliskie nam wartości, bez przerwy o nich tylko paplamy. Ciągle spieramy się, jak ma być urządzony świat, ale brakuje nam już czasu, chęci lub woli, żeby po prostu to pokazać.
 Marcin Królik: Zasada „show, don’t tell” w literaturze i w życiu
/ pixabay.com
Skąd mi się wziął taki temat? Trochę z przysłowiowego tyłka, a trochę dlatego, że od dawna mnie on nurtuje. To jedna z tych rzeczy, na poruszenie których nigdy nie ma stosownej okazji, więc równie dobrze mogę to uczynić w zupełnie przypadkowy czwartkowy wieczór. Chociaż może pretekst by się i znalazł. No ale powiedzmy, że nie chcę akurat tego wątku zbyt mocno rozwijać, żywiąc nadzieję, że moi szanowni, nadprzeciętnie inteligentni czytelnicy wyłuskają go między tak zwanymi wierszami. I nie, to nie będzie jeden z tych poradnikowych tekstów w stylu "Jak zostać Hemingwayem - 5 łatwych kroków".

A o papie Erneście wspominam tu nieprzypadkowo, gdyż to między innymi jego uważa się za mistrza tej techniki. Anglojęzyczna Wikipedia w poświęconym jej artykule przytacza krótki cytat ze "Śmierci popołudniu", w którym Hemingway rozwija swoją tak zwaną teorię góry lodowej, dotyczącą właśnie "show, don't tell". Teoria ta zakłada w największym skrócie, że pisarz zamiast rozwlekle relacjonować zdarzenia, powinien ujmować je jak najkrócej, a do tego tak, by czytelnik sam odkrył sedno tego, co mu się opowiada. Czyli innymi słowy: pisarz, zamiast podawać wszystko na talerzu, ma tak kierować słowem, by to jego odbiorca, a nie on, stworzył sobie obraz historii.

Okej, to chyba wciąż trochę zawiłe. Ujmijmy zatem rzecz jeszcze prościej. Wyobraźcie sobie jakiegoś Ryśka czy tam innego Cześka idącego pospiesznie ulicą. Co w takiej sytuacji może zrobić pisarz, chcąc o tym opowiedzieć? Może napisać: "Rysiek czy jakiś tam inny Czesiek szedł pospiesznie ulicą. I to jest "tell", czyli zreferowanie tego, co robił Rysiek czy tam inny Czesiek. Jeśli jednak pisarz zamieni "tell" na "show", jego relacja może brzmieć na przykład tak: "Rysiek czy tam inny Czesiek szedł sobie ulicą. Nagle zatrzymał się, by powąchać kwiatek. Kilka kroków dalej ponownie przystanął, bo zaciekawiła go smyrgająca między liśćmi mijanego drzewa wiewiórka."

Czujecie różnicę? No właśnie! Możemy też po prostu napisać, że Mariola była smutna. Ale czemu nie pokazać tego smutku? Czemu nie użyć takich środków wyrazu, by przymiotnik "smutna" w ogóle się nie pojawił, a mimo to czytelnik wpadnie w ową przepaść łez i cierpienia wraz z Mariolą? A księżyc? Czy musi tak zwyczajnie, nudno i prozaicznie świecić? Czy nie lepiej pokazać błysk jego zwodniczego światła na potłuczonej szybie? Nie referuj, nie opisuj tego, nie mnóż przymiotników. Po prostu pokaż to. Spraw, by twój czytelnik poczuł, jakby faktycznie tam był.

Wiem, wiem - wymądrzam się, zupełnie jakbym był jakimś wirtuozem tej metody. Nie jestem. Zresztą w ogóle większość ludzi, którzy się na jej temat wypowiadają, twierdzi, że choć teoretycznie łatwo ją pojąć, to o wiele trudniej zastosować w praktyce. I to jest święta prawda. Ja wcale nie jestem w tym dobry, choć próbuję. Z pozoru w takim rodzaju pisarstwa, jaki uprawiam najczęściej, czyli eseistyce, a więc dziedzinie z zasady bardziej dyskursywnej niż proza narracyjna, "show, don't tell" nie ma nazbyt wielkiego zastosowania. No bo przecież esej albo felieton de facto opiera się na wykładaniu kawy na ławę. A jednak wcale niekoniecznie. Tutaj też trzeba dać czytelnikowi spore pole do samodzielności.

Nie pamiętam już, gdzie ani w jakich okolicznościach po raz pierwszy usłyszałem o tej technice. Mogło to być na którejś z facebookowych grup dla aspirujących autorów. A może w jakimś artykule? To bez znaczenia. Oczywiście każdy, kto dostatecznie długo dłubie w pisaniu - o czytaniu nie wspominając - intuicyjnie wie, o co chodzi, nawet jeśli nie potrafi znaleźć na to nazwy. Natomiast muszę wyznać, że  dla mnie poznanie tych założeń expressis verbis było pod pewnymi względami jak olśnienie. Nie tylko bowiem unaoczniło mi naturę błędów popełnianych przeze mnie w pisarstwie, ale też pokazało, jak postępować w życiu. Dokładnie tak.

Bo w życiu często zachowujemy się identycznie jak w pisarstwie. Zamiast własną postawą pokazywać bliskie nam wartości, bez przerwy o nich tylko paplamy. Zauważyliście, jak ostatnio namnożyło się na przykład ekspertów od wolności? Na YouTube i Twitterze ich pełno. Tyle że tak wiele czasu zabiera im opowiadanie, czym ta wolność jest, a czym nie jest, że już nie mają kiedy jej praktykować, pokazywać, jak nią żyć. Albo ci wszyscy niezwykle zatroskani o stan języka debaty publicznej. Wiecznie debatują i debatują, debatują o debacie, zamiast, nie oglądając się na siewców nawozu, pokazywać na własnym przykładzie, że inny język naprawdę jest możliwy.

W pewnym momencie doprowadza to w niektórych przypadkach do swoistej dwulicowości. I tak oto niektórzy, deklarując na wszelkie możliwe sposoby miłość, mają pięści zaciśnięte z nienawiści. Ci zaś, którzy na prawo i lewo rozgłaszają swoją wielką otwartość, w rzeczywistości utopiliby w łyżce wody każdego, kto się w czymkolwiek z nimi nie zgadza. No i tak mógłbym jeszcze wyliczać i wyliczać bez końca.

Zastosowałem pierwszą osobę liczby mnogiej, bo przecież ja też mam z tym problem. Też ciągle się na tym przyłapuję. Też za często, zamiast pokazywać, tylko gadam i gadam. Przez wiele lat dzień w dzień tokowałem, gdzie tylko się dało, co mi się w świecie nie podoba i jakie wartości według mnie powinny stanowić jego fundament, a nie stanowią, ale w którymś momencie poczułem… pustkę. I zacząłem się zastanawiać, na ile to, co głoszę, rzeczywiście ze mnie emanuje. I nawet sęk nie w tym, że zarzucałem sobie jakiś fałsz. Po prostu… tyle czasu zabierało mi mówienie, jak powinno być, że już zabrakło mi go na wdrażanie własnych konstatacji.

Kiedy tak sobie teraz, stukając w klawisze, dumam, zdaję sobie sprawę, że w życiowej wersji zasady "show, don't tell" kryje się coś głęboko ewangelicznego. Tak, dokładnie - ewangelicznego. W końcu realny wymiar wszelkich ludzkich działań poznaje się nie po tym, co sami o nich mówimy, lecz po ich owocach, czyż nie? I podobno to z czynów będziemy przez Boga Wszechmogącego sądzeni, a nie ze słów, choćby i najbłyskotliwszych. Nie chcę tu zanadto uderzać w tony religijne, bo nie czuję się tego godny, ale mniej więcej tak to odbieram. Może i lekko naciągam, doszukuję się drugiego dna. Jeśli tak - trudno.

Miałem nie zdradzać, co mnie do tych refleksji skłoniło, ale chyba jednak trochę zdradzę. Otóż nie tak dawno, skrolując Twittera, trafiłem na wpis pewnego mocno politycznie zaangażowanego rysownika. Pozwolił sobie w nim na chwilę szczerości, wyznając, że tak naprawdę marzył o ilustrowaniu książek i ma ochotę prasnąć to wszystko w cholerę, a potem nagle coś się wydarza i do niego znów dociera, że jednak nie może się wycofać. Nie twierdzę, że jest nieszczery, ani też nie zamierzam mu radzić, jak ma postępować, natomiast kto wie, czy gdyby jednak nie zajął się tym ilustratorstwem, zamiast walczyć z wiatrakami, nie osiągnąłby, paradoksalnie, dużo więcej.

Tak, to jest rzeczywiście problem. Problem, który przerobiłem na własnej skórze. Ciągle spieramy się, jak ma być urządzony świat, ale brakuje nam już czasu, chęci lub woli, żeby po prostu to pokazać. Bo łatwiej walnąć z grubej rury, że księżyc świeci, niż ciut się wysilić i sprawić, by drugi człowiek sam to zobaczył. Łatwiej wymachiwać takimi czy innymi flagami, wlepkami i czym tam jeszcze, niż pokazać, jak wygląda kryjące się za nimi życie. Wiem, co mówię, bo… też nie jestem w tym dobry. Ale pracuję nad sobą.

Marcin Królik


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe