Jakub Pacan: Trudny dzień Schetyny. Upokorzył się publicznie przed swoimi działaczkami
Grzegorz Schetyna ogłosił w końcu listy kandydatów PO w wyborach do Sejmu na jesieni. Niestety sztabowcy partii nie zadbali o to, by zrobić z tego wydarzenie medialne. Po pierwsze informacja została ogłoszona późnym popołudniem, a nazwiska pierwszych trójek we wszystkich 41 okręgach zostały opublikowane nie przez sztab PO, ale przez Onet i Wirtualną Polskę, i to wieczorem. Czy Platforma wstydziła się tych list, czy bała się negatywnych głosów po opublikowaniu? W efekcie nie było żadnego show, które zazwyczaj towarzyszy ogłaszaniu list wyborczych. Po drugie reakcje niezadowolonych kandydatów z dalszych miejsc pokazały, że wielomiesięczne wewnętrzne pertraktacje przy układaniu list nie odbywały się w sposób przejrzysty i obnażyły słabość organizacyjną Platformy jako partii
- pisze na łamach najnowszego "Tygodnika Solidarność" red. Jakub Pacan. Publicysta wskazuje, że skutkiem tych działań na pierwszych stronach najpopularniejszych portali internetowych nie pojawiły się nazwiska „lokomotyw” PO, ale zdjęcie niezadowolonej prezydent Łodzi i, co warto podkreślić, szefowej Platformy Obywatelskiej w Łódzkiem, Hanny Zdanowskiej. Swoje pretensje wyraziła też Iwona Hartwich, bohaterka protestów sejmowych z niepełnosprawnym synem.
Przekaz z ogłoszenia tych list dla wyborców z punktu widzenia PR wyglądał tak: Nie mamy kadr, listy były układane w sposób nietransparentny, nasz sztab jest skłócony i nie ma w nim jedności, a tak naprawdę wszystko „wisi na włosku” – taki jest odbiór. Poziom desperacji Grzegorza Schetyny pokazała też jego postawa wobec deklaracji Zdanowskiej (...) Lider opozycji nie tylko posypał publicznie głowę popiołem przed swoją partyjną podwładną, ale na dodatek przyznał się, że dał się pani prezydent mocno zaskoczyć. Ba, kilka godzin później obiecał Iwonie Hartwich, że jednak da jej trzecie miejsca na liście wyborczej
- komentuje Jakub Pacan. W jego opinii z list ogłoszonych przez PO dwa nazwiska wydają się naprawdę mocne: Paweł Kowal, który dostał jedynkę w Krakowie i zmierzy się z tej pozycji z jedynką PiS, Małgorzatą Wassermann, oraz popularny dziennikarz sportowy Tomasz Zimoch, jedynka w Łodzi. Reszta nazwisk raczej nie rozpala wyobraźni dziennikarzy. No chyba że „lokomotywa” PO w Nowym Sączu, czyli Jagna Marczułajtis-Walczak, była sportsmenka odpowiedzialna za olimpiadę w Zakopanem, która nigdy się nie odbyła. Poza tym stare, zgrane twarze. Tomasz Siemoniak w Wałbrzychu, Małgorzata Kidawa-Błońska we Wrocławiu, Krzysztof Brejza w Bydgoszczy, Joanna Mucha w Lublinie, Marcin Kierwiński w Płocku, Joanna Kluzik-Rostkowska w Radomiu i Sławomir Neumann w Gdańsku.
Ci politycy PO niemal na pewno znajdą się w przyszłym Sejmie. Przeczy to trochę idei „poszerzania PO o centrum i zapraszania na listy samorządowców i aktywistów społecznych”, jak zapewniali sztabowcy PO. Dawanie miejsc na listach od czwartego w dół mało rozpoznawalnemu społecznikowi lub samorządowcowi, który konkurować ma z nazwiskiem znanym w Sejmie od kilku kadencji, to tak naprawdę sprowadzenie tych ludzi do poziomu „zapełniaczy” list
- tłumaczy publicysta.
– Te listy PO są antydemokratyczne i nierozwojowe. Dlaczego? Ponieważ dużo tam spadochroniarzy, którzy z miejscem, z którego startują, mają niewiele wspólnego. Poza tym te nazwiska nie zapisały się złotymi zgłoskami w polskiej polityce. Zamiast wystawiać kandydatów rodzimych, żeby umacniali partię i rozbudowywali lokalne struktury, przysyła się obcych polityków, którzy będą się pojawiać w okręgu raz w miesiącu. To nie buduje autorytetu partii wśród lokalnych działaczy, ponieważ muszą robić kampanię komuś, kogo mało znają i nie są z nim związani. Przysyłanie obcych nazwisk dotyczy oczywiście też innych partii, w tym PiS, ale na tak ogromna skalę robi to Platforma Obywatelska. Widać, że dramatycznie brakuje im ludzi. Stąd te desperackie ruchy – mówi „Tygodnikowi Solidarność” politolog, prof. Kazimierz Kik.
Zdaniem Jakuba Pacana najbardziej emocjonujące będą jednak wyniki tuż po wyborach, gdy będzie można zmierzyć wskaźnik personalizacji partyjnej i wskaźnik personalizacji wyborczej.
Ten pierwszy pokazuje poparcie kandydata w skali własnej listy wyborczej, z której kandyduje. Innymi słowy ilość oddanych głosów na danego lidera listy zbuduje lub osłabi jego pozycję wewnątrz partii
- tłumaczy redaktor.
„Omawiana zmienna ma również znaczenie w ramach budowania pozycji w partii politycznej, gdyż kandydaci charakteryzujący się wysokim poziomem personalizacji partyjnej, dzięki ujawnionemu poparciu wewnętrznemu, będą posiadali dodatkowy atut w prowadzonych negocjacjach wewnątrzpartyjnych” – twierdzi dr hab. Waldemar Wojtasik z Uniwersytetu Śląskiego, autor tej koncepcji. - Z kolei wskaźnik personalizacji wyborczej bada poziom poparcia dla kandydata w skali całego okręgu wyborczego w perspektywie wszystkich oddanych głosów. Ten wskaźnik informuje o „poparciu kandydata w skali okręgu i umożliwia m.in. przeprowadzenie uśrednionego porównywania z wynikami uzyskanymi w innych okręgach, co może być szczególnie pomocne w sytuacji występujących dużych różnic w ich wielkości. Dlatego wielkość tego wskaźnika (w przeciwieństwie do personalizacji partyjnej) może być (przede wszystkim w przypadku liderów list) determinowana poparciem całej partii w okręgu i jako wielkość zależna wykazywać z nią dodatnią korelację – im większe poparcie dla listy, tym lepszy wynik lidera” – twierdzi dr hab. Wojtasik.
Te informacje to kopalnia wiedzy dla sztabów wyborczych i specjalistów od politycznego PR, którzy układają listy, bazując właśnie na takich danych i znając historię poprzednich głosowań w danym okręgu na wyrywki. Obecny układ nazwisk w Koalicji Obywatelskiej także powstawał w oparciu o wyżej wymienione wskaźniki
- komentuje Jakub Pacan.
#REKLAMA_POZIOMA#