[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Niewolnik to nie kolaborant

Niedawno pomogłem trochę przyjacielowi z IPN, który pisze pracę o Polakach w Rosji w czasie I wojny światowej, rewolucji, przewrotu bolszewickiego oraz wojny domowej. Jest to niejako uzupełnienie jego wyśmienitego albumu „Białe Legiony”, o Wojsku Polskim na Wschodzie.
 [Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Niewolnik to nie kolaborant
/ Pochód na Sybir, obraz Artura Grottgera, Wikipedia - domena publiczna
Przy tej okazji wydębiłem od rodziny fotografię mego pradziadka, Witolda Cieszewskiego, oraz podrzuciłem jego krótką notę biograficzną. Mój pradziadek, Witold Cieszewski, pracował na Kolejach Nadwiślańskich przed I wojną światową. Odbębnił też zasadniczą służbę w rosyjskich wojskach kolejowych. W międzyczasie maturę zdał w Korpusie Kadetów w Moskwie, potem studiował na Politechnice Moskiewskiej.

Pod koniec 1915 r. wraz z całym personelem został ewakuowany w głąb imperium carskiego. Kontynuował pracę jako specjalista od logistyki oraz przeładunku, był kontrolerem, a potem starszym inspektorem Wydziału Zaopatrzenia Dróg Frontu w Moskwie. Jeździł po całym imperium.  
Po przewrocie bolszewickim w listopadzie 1917 r. zatrzymany na stanowisku jako tzw. burżuazyjny specjalista (spets) w Zarządzie Gospodarczym Ludowego Komisariatu Komunikacji w Moskwie (Ministerstwie Transportu). Komuniści utrzymali militaryzację kolei oraz wprowadzili nakaz pracy. Zgodnie ze swoim zwyczajem bolszewicy traktowali rodzinę WJC jako zakładników.

Na stanowisku starszego inspektora w Komisariacie Komunikacji pozostawał do sierpnia 1921 r. Wtedy wraz z rodziną i innymi Polakami został wymieniony na jeńców bolszewickich oraz odesłany do kraju ostatnim eszelonem (nr. 3) z Moskwy. 

Przybył do Wilna we wrześniu 1921 r. i natychmiast podjął pracę w DOKP (Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych). Odbudowywał koleje na Kresach. Działacz chrześcijańskich związków zawodowych kolejnictwa, sympatyk Narodowej Demokracji.

Przy zbieraniu materiałów było trochę gderania w rodzinie, że wstyd, bo pradziadek u bolszewików pracował 3 lata. Jest to raczej typowa reakcja. Wynika ona z niemal powszechnej nieznajomości warunków życia naszych rodaków pod władzą komunistów w byłym imperium carów. Zanim o pradziadku, trzeba więc ogólnie o Polakach na Wschodzie.

Było kilka kategorii Polaków w imperium rosyjskim. Niekiedy kategorie te nachodziły się na siebie. Jednym ze sposobów rozróżniania był poziom rusyfikacji. Zwykle odzwierciedlał on długość pobytu wewnątrz imperium. Niektórzy Polacy po prostu wchłonęli mentalność rosyjską, przejęli język i kulturę. Naturalnie część to zaprzańcy i zdrajcy polskości, wręcz nienawistnicy i polonofobowie, tacy jak Dostojewski, który z naszej szlachty podolskiej się wywodził, choć już jego dziadowie byli zupełnie zmoskalizowani. Ale w większości wypadków mieliśmy do czynienia ze stopniowym, nieuniknionym zanikiem polskości poprzez utracenie z nią kontaktu. Im wcześniej jednostka czy rodzina trafiała do Rosji, tym większy poziom rusyfikacji, choć niekoniecznie zanik czy nawet negacja polskości.

Na przykład, po powstaniu listopadowym zesłano do Ałtajskiego Kraju naszych przyjaciół pp. Jacewiczów z Nowogródczyzny, lekarza z rodziną. Żadnego kościoła katolickiego tam nie było w okolicy, a więc dzieci trzeba było w cerkwi chrzcić. I do cerkwi uczęszczać. Byli inwigilowani za krnąbrność, choćby nieuhonorowanie należyte śmierci cara Aleksandra III, byli karani administracyjnie. Na początku XX w. Jacewicze już nie mówili po polsku. Ale po rewolucji 1905 r. głowa rodziny została wybrana na marszałka szlachty, udzielali się w lokalnym samorządzie (zemstwie). Jeden z nich wyjechał nawet przed 1914 r. do USA, skończył studia na Harvardzie, wrócił na Ałtaj, a potem brał udział w rewolucji i wojnie domowej, naturalnie po stronie Białych. Następnie udało mu się dobić do Kijowa, a po wojnie polsko-bolszewickiej przejść z żoną i dziećmi przez zieloną granicę do Polski. Zresztą nie mógł znaleźć w spauperyzowanym kraju pracy, więc przyjął ofertę pracy na Harvardzie i wyemigrował do Ameryki. Rodzina do dziś podkreśla, że jest polska, dumnie pokazuje swój herb: Kościesza. Ale nie zna polskiego (ani rosyjskiego). 

Takich wtopionych w rosyjskość osób polskiego pochodzenia było wiele. Trudno szacować jednak ilu oraz na ile poczuwali się do polskości. Pod względem mentalnościowym można było zauważyć u nich powrót do polskości pod wpływem ekscesów rewolucji. W Rosji nie dało się żyć, chcieli więc do Polski. Nawet osoby z rodzin od kilku pokoleń już w imperium zasiedziałych, a w tym i wojskowi carscy.

Ogólnie możemy rozróżnić kilka głównych grup Polaków i osób polskiego pochodzenia w imperium rosyjskim w czasie I wojny światowej i potem:

Po pierwsze, na zachodnich kresach Rosji, a szczególnie na terenie pierwszego zaboru: na Smoleńszczyźnie, Mścisławszczyźnie, Witebszczyźnie, na wschodnich ziemiach ukrainnych pozostały po Rzeczypospolitej nie tylko majątki wielkomagnackie, ale cały szereg zaścianków, choćby nadberezyńcy. Tam tkwiła polskość u siebie. Miejscami od Rzeczpospolitej odcięta już w pierwszej połowie XVII w., chociaż większość po pierwszym zaborze w 1772 r. Ale trwała ostro w morzu Moskali i prawosławia.

Po drugie, zawsze przy dworze w Petersburgu, a do mniejszego stopnia w Moskwie mieliśmy zastępy arystokratów – Polaków. Część z nich to lojaliści, a inni realiści. Utrzymywali obecność na carskich pokojach, gdzie – czasami rzeczywiście – udawało im się uzyskiwać rozmaite ulgi i koncesje dla Polaków (e.g., amnestie, zwrot majątków czy pozwolenia na przyjazdy, wyjazdy oraz działalność charytatywną i kulturową – wbrew oficjalnej polityce często). Część pięła się po szczeblach kariery w wojsku czy dyplomacji oraz innych urzędach, gdzie protegowali często innych Polaków.

Po trzecie, w imperium byli więźniowie i zesłańcy polityczni, często katorżnicy. Pewnej kategorii nie pozwalano na powrót do ziem polskich po odbyciu kary.  Zostawali, zakładali rodziny, czasami rodziny do nich dołączały. Świeżo zesłani trzymali się mocno polskości. Osiedleni na Sybirze i gdzie indziej czasami doświadczali złagodzenia kary, a nawet pozwolenia na powrót w strony rodzinne, chociaż częściej amnestie umożliwiały im przeniesienie się do europejskiej części imperium, najchętniej do Petersburga czy Moskwy, gdzie zasilali szeregi inteligencji, urzędników, naukowców czy przedsiębiorców. To zwykle dotyczyło dobrze wykształconych, urodzonych czy ustosunkowanych. Zwykli, przeciętni patrioci dalej tkwili na Sybirze. Na przykład nasz krewny, ks. Jan Chodakiewicz, którego wywieziono z Wileńszczyzny za wspomaganie powstania styczniowego, gnił potem na zesłaniu jeszcze dwadzieścia lat.

Po czwarte, w Rosji funkcjonowała grupa Polaków, którzy pozostawali tam z powodów ekonomicznych. Część z nich to zesłańcy, choćby por. Piotr Wysocki, który po odbyciu wyroku za powstanie listopadowe stał się wziętym producentem mydła. To samo dotyczy rodziny byłych zesłańców Balińskich, których wnuk stał się profesorem i twórcą rosyjskiej psychologii. Zresztą podobnie było z Bronisławem Piłsudskim, słynnym etnografem i antropologiem (a prywatnie bratem Marszałka), choć ten się nie zrusyfikował.

Jednak większość w imperium znalazła się w poszukiwaniu zarobków, zysków oraz szansy na polepszenie swego bytu. I działali oni na rozmaitych poziomach. Na przykład pp. Koziełł-Poklewscy z sukcesem prowadzili na Uralu i Kaukazie poszukiwania cennych minerałów, posiadali kopalnie, stali się zamożnymi przemysłowcami. Oczko niżej funkcjonował cały zastęp technokratów, inżynierów oraz innych wysokiej klasy specjalistów. Na przykład dyrektorem słynnej Putiłówki w Petersburgu – jednego z największych zakładów przemysłowych Rosji – był inż. Jabłoński, polski patriota i społecznik, którego na stanowisku utrzymał nawet zakładowy Sowiet w 1905 r.  

Największą grupą wśród migrantów ekonomicznych bezsprzecznie byli ludzie prości i biedni poszukujący chleba w dynamicznie rozwijającym się przemyśle imperium. Na przykład do fabryk Donbasu z zaścianka Januki na Witebszczyźnie emigrował dziadek, a z Warszawy babcia przyszłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza (Janukowicza). Wydaje się, że robotników Polaków, czy też polskiego pochodzenia w przemyśle rosyjskim było dość dużo, choć brak solidnych badań.

W ramach emigracji gospodarczej w głębi państwa carów osiedlali się  też głodni ziemi chłopi-koloniści. Działo się to szczególnie po mądrych reformach stołypinowskich na początku XX w. W taki sposób powstawały całe osady, na przykład słynny Białystok na Syberii. Takich kolonistów-rolników należy rozpatrywać odrębnie od robotników przemysłowych, choć powody były podobne: za chlebem.

Po piąte, całkiem pokaźna grupa Polaków studiowała w całej Rosji na rozmaitych uniwersytetach. Najbardziej wzięte były w Dorpacie (system niemiecki) oraz w Petersburgu i Moskwie. Pełno rodaków znalazło się na uczelniach w Kijowie,  Kazaniu i w wielu innych miastach. Wielu z nich po studiach dostawało pracę w imperium, część wracała na ziemie polskie.

Po szóste, około milion Polaków powołano do wojska carskiego w 1914 i 1915 r. Znakomita większość służyła w oddziałach rosyjskich. Tylko garstka znalazła się w szeregach Legionu Puławskiego oraz jego spadkobierczych jednostkach, które szybko starano się pozbawić narodowego charakteru polskiego. Zresztą właśnie z takich oddziałów powstał później korpus gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego.

Po siódme, do wojskowych Polaków należy doliczyć żołnierzy Legionów Polskich, którzy przeszli przez front na stronę rosyjską, na przykład mjr. Waleriana Czumę. Do tego dochodzi dużo więcej Polaków-żołnierzy państw centralnych, szczególnie armii habsburskich, którzy dostali się w niewolę rosyjską. Były ich co najmniej dziesiątki tysięcy.

Po ósme, pod koniec 1915 r. w Rosji pojawiła się masa uchodźców z zachodnich guberni, a w tym Królestwa Polskiego oraz Ziemi Zabranych. Najwięcej wśród pędzonych na Wschód mas było prawosławnych, głównie białoruskich chłopów. Kozacy przymusili też do ewakuacji wielu Żydów. Mniej wśród tych uchodźców było chłopów polskich, a najwięcej wśród Polaków było urzędników rozmaitych biur, w tym kolei.

Wszyscy oni jak jeden mąż znaleźli się w paszczy bolszewii, która w zamachu stanu z listopada 1917 r. przejęła władzę w Rosji. Mała część Polaków przyłączyła się do Czerwonych. Duża część z nimi walczyła. Większość ich nienawidziła, ale została złapana w sidła rewolucji. Część Polaków, która miała szczęście albo przyłączyć się do polskich jednostek wojskowych, albo znaleźć się pod ich opieką – miała szczęście. Było jakieś jedzenie, ubranie, pomoc. Przynajmniej tak długo, jak funkcjonowały wojska polskie, tak długo, jak nie zostały rozbite przez bolszewików. 
Większość Polaków jednak znalazła się w pożodze rewolucji. W większości miejsc panowała anarchia. Bandytyzm przewijał się z walką klas. Szła rzeź „białoruczkich”. Szalał głód, brakowało wszystkiego. 

Tam, gdzie bolszewicy zaprowadzili swoje rządy – w wielkich miastach Rosji Północnej i Centralnej – miała miejsce depopulacja. Ludność uciekała do rodzin na wsi w poszukiwaniu jedzenia i spokoju. Pod bolszewickim pejczem zostawali ci, którzy nie mieli gdzie uciekać.

Bolszewicy wprowadzili stan wyjątkowy. Utrzymali militaryzację głównych instytucji oraz narzucili wszystkim przymus pracy. Skonfiskowali większość własności prywatnej, nie tylko nieruchomości, ale również wkłady bankowe. Jednocześnie zdelegalizowali stopniowo wszelkie niekomunistyczne organizacje, a w tym publiczne i prywatne związki charytatywne i samopomocy. Oznaczało to koniec pomocy dla potrzebujących. „Kto nie pracuje, ten nie je”. Komuniści wprowadzili kartki na żywność. Dostawali je – zresztą w minimalnych ilościach – tylko ludzie zatrudnieni w bolszewickich (a więc upaństwowionych i upartyjnionych) biurach, zakładach i przedsiębiorcach.

Ponieważ wszędzie panowała zapaść, Lenin, Trocki i towarzysze nakazali, aby tzw. burżuazyjni speccy stawili się do pracy. Za „sabotaż” – czyli za cokolwiek, co podpadało bolszewikom – kara śmierci. W razie ucieczki takiego „specca” z miejsca pracy płaciła rodzina życiem. System ten stosowano wszędzie: od wojska przez fabryki do urzędów. Tylko praca dla bolszewików była sposobem na otrzymanie kartek na żywność, na przeżycie. W ten sposób setki tysięcy antykomunistów zostało zapędzonych do służby u bolszewików. Wśród nich dziesiątki tysięcy Polaków, w tym mój pradziadek Witold Cieszewski.  

Przeżył, wrócił, miał szczęście. Po II wojnie znów dostał nakaz pracy i znów dla komuny pracował. Tak jak wszystkie inne nieszczęsne ofiary systemu. Miał wybór? Jasne, mógł wraz z rodziną zdechnąć z głodu.

Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 30 sierpnia 2019
www.iwp.edu
Intel z DC



#REKLAMA_POZIOMA#

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Dlaczego Niemcy są bogate, a Niemcy stosunkowo biedni? z ostatniej chwili
Dlaczego Niemcy są bogate, a Niemcy stosunkowo "biedni"?

Choć Niemcy są czwartą [wg. innych źródeł nawet trzecią – red.] największą gospodarką świata i jednym z najbardziej bogatych krajów na świecie, obywatele tego kraju nie są zbyt zamożni. Dlaczego tak jest? 

LNG z Rosji zostanie objęte sankcjami? z ostatniej chwili
LNG z Rosji zostanie objęte sankcjami?

Komisja Europejska przedstawi w środę propozycje dotyczące 14. pakietu sankcji wobec Rosji, wśród których prawdopodobnie znajdą się obostrzenia obejmujące handel rosyjskim gazem skroplonym (LNG) – podał w poniedziałek portal Politico.

Rośnie liczba ofiar izraelskiego ataku na miasto Rafah z ostatniej chwili
Rośnie liczba ofiar izraelskiego ataku na miasto Rafah

Co najmniej 22 osoby, w tym pięcioro dzieci, zginęły w niedzielę w wyniku ataku powietrznego izraelskiej armii na miasto Rafah na południu Strefy Gazy – poinformował w poniedziałek prowadzony przez Hamas resort zdrowia tego terytorium.

Zbigniew Kuźmiuk: Rządzący skonsternowani słowami Hołowni z ostatniej chwili
Zbigniew Kuźmiuk: Rządzący skonsternowani słowami Hołowni

Sejm przyjął jednogłośnie uchwałę przygotowaną przez prezydium Sejmu na 100-lecie wprowadzenia w Polsce złotego, będącą najważniejszą częścią reformy ówczesnego premiera Grabskiego.

Były wiceprezydent Gdańska oskarżony o wykorzystanie małoletniego. Sąd wydał wyrok z ostatniej chwili
Były wiceprezydent Gdańska oskarżony o wykorzystanie małoletniego. Sąd wydał wyrok

Były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji i usług społecznych Piotr K. został w poniedziałek skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata za seksualne wykorzystanie małoletniego. Wyrok jest nieprawomocny.

Nuclear Sharing. Państwo NATO popiera umieszczenie broni nuklearnej w Polsce z ostatniej chwili
Nuclear Sharing. Państwo NATO popiera umieszczenie broni nuklearnej w Polsce

– Ten pomysł rzeczywiście jest istotny, odstrasza i w naturalny sposób budzi niepokój kremlowskich polityków – mówił w rozmowie z dziennikarzami Gitanas Nauseda. Prezydent Litwy pozytywnie ocenia pomysł umieszczenia w Polsce broni nuklearnej sił NATO.

Lasek: „Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS” z ostatniej chwili
Lasek: „Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS”

– Nasi poprzednicy próbowali zrobić wszystko, by nie można się było z projektu CPK wycofać. Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS – mówi w „Rz"” Maciej Lasek. Wg pełnomocnika rządu ds. CPK „jeśli zostanie wybudowane lotnisko w Baranowie, dalsza eksploatacja Lotniska Chopina nie ma sensu”.

Wojna wybuchnie w ciągu godziny. Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika z ostatniej chwili
"Wojna wybuchnie w ciągu godziny". Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika

Jeśli przywódcy Republiki Serbskiej - większościowo serbskiej części Bośni i Hercegowiny - ogłoszą secesję, w ciągu godziny wybuchnie w kraju wojna - ostrzega niemiecki dziennik "Die Welt".

Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry’ego z ostatniej chwili
Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry’ego

Media obiegły informacje dotyczące księcia Harry’ego, który podjął ważną decyzję. Arystokrata pojawi się w Wielkiej Brytanii, jednak wizyta ta może nie spełnić oczekiwań wielu osób.

Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty z ostatniej chwili
Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty

Zarzuty fizycznego znęcania się nad trzyletnią dziewczynką usłyszał 23-latek, który w piątek został zatrzymany przez policję w Wejherowie po tym, gdy dziecko trafiło do szpitala. Prokuratura przygotowuje wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny.

REKLAMA

[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Niewolnik to nie kolaborant

Niedawno pomogłem trochę przyjacielowi z IPN, który pisze pracę o Polakach w Rosji w czasie I wojny światowej, rewolucji, przewrotu bolszewickiego oraz wojny domowej. Jest to niejako uzupełnienie jego wyśmienitego albumu „Białe Legiony”, o Wojsku Polskim na Wschodzie.
 [Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Niewolnik to nie kolaborant
/ Pochód na Sybir, obraz Artura Grottgera, Wikipedia - domena publiczna
Przy tej okazji wydębiłem od rodziny fotografię mego pradziadka, Witolda Cieszewskiego, oraz podrzuciłem jego krótką notę biograficzną. Mój pradziadek, Witold Cieszewski, pracował na Kolejach Nadwiślańskich przed I wojną światową. Odbębnił też zasadniczą służbę w rosyjskich wojskach kolejowych. W międzyczasie maturę zdał w Korpusie Kadetów w Moskwie, potem studiował na Politechnice Moskiewskiej.

Pod koniec 1915 r. wraz z całym personelem został ewakuowany w głąb imperium carskiego. Kontynuował pracę jako specjalista od logistyki oraz przeładunku, był kontrolerem, a potem starszym inspektorem Wydziału Zaopatrzenia Dróg Frontu w Moskwie. Jeździł po całym imperium.  
Po przewrocie bolszewickim w listopadzie 1917 r. zatrzymany na stanowisku jako tzw. burżuazyjny specjalista (spets) w Zarządzie Gospodarczym Ludowego Komisariatu Komunikacji w Moskwie (Ministerstwie Transportu). Komuniści utrzymali militaryzację kolei oraz wprowadzili nakaz pracy. Zgodnie ze swoim zwyczajem bolszewicy traktowali rodzinę WJC jako zakładników.

Na stanowisku starszego inspektora w Komisariacie Komunikacji pozostawał do sierpnia 1921 r. Wtedy wraz z rodziną i innymi Polakami został wymieniony na jeńców bolszewickich oraz odesłany do kraju ostatnim eszelonem (nr. 3) z Moskwy. 

Przybył do Wilna we wrześniu 1921 r. i natychmiast podjął pracę w DOKP (Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych). Odbudowywał koleje na Kresach. Działacz chrześcijańskich związków zawodowych kolejnictwa, sympatyk Narodowej Demokracji.

Przy zbieraniu materiałów było trochę gderania w rodzinie, że wstyd, bo pradziadek u bolszewików pracował 3 lata. Jest to raczej typowa reakcja. Wynika ona z niemal powszechnej nieznajomości warunków życia naszych rodaków pod władzą komunistów w byłym imperium carów. Zanim o pradziadku, trzeba więc ogólnie o Polakach na Wschodzie.

Było kilka kategorii Polaków w imperium rosyjskim. Niekiedy kategorie te nachodziły się na siebie. Jednym ze sposobów rozróżniania był poziom rusyfikacji. Zwykle odzwierciedlał on długość pobytu wewnątrz imperium. Niektórzy Polacy po prostu wchłonęli mentalność rosyjską, przejęli język i kulturę. Naturalnie część to zaprzańcy i zdrajcy polskości, wręcz nienawistnicy i polonofobowie, tacy jak Dostojewski, który z naszej szlachty podolskiej się wywodził, choć już jego dziadowie byli zupełnie zmoskalizowani. Ale w większości wypadków mieliśmy do czynienia ze stopniowym, nieuniknionym zanikiem polskości poprzez utracenie z nią kontaktu. Im wcześniej jednostka czy rodzina trafiała do Rosji, tym większy poziom rusyfikacji, choć niekoniecznie zanik czy nawet negacja polskości.

Na przykład, po powstaniu listopadowym zesłano do Ałtajskiego Kraju naszych przyjaciół pp. Jacewiczów z Nowogródczyzny, lekarza z rodziną. Żadnego kościoła katolickiego tam nie było w okolicy, a więc dzieci trzeba było w cerkwi chrzcić. I do cerkwi uczęszczać. Byli inwigilowani za krnąbrność, choćby nieuhonorowanie należyte śmierci cara Aleksandra III, byli karani administracyjnie. Na początku XX w. Jacewicze już nie mówili po polsku. Ale po rewolucji 1905 r. głowa rodziny została wybrana na marszałka szlachty, udzielali się w lokalnym samorządzie (zemstwie). Jeden z nich wyjechał nawet przed 1914 r. do USA, skończył studia na Harvardzie, wrócił na Ałtaj, a potem brał udział w rewolucji i wojnie domowej, naturalnie po stronie Białych. Następnie udało mu się dobić do Kijowa, a po wojnie polsko-bolszewickiej przejść z żoną i dziećmi przez zieloną granicę do Polski. Zresztą nie mógł znaleźć w spauperyzowanym kraju pracy, więc przyjął ofertę pracy na Harvardzie i wyemigrował do Ameryki. Rodzina do dziś podkreśla, że jest polska, dumnie pokazuje swój herb: Kościesza. Ale nie zna polskiego (ani rosyjskiego). 

Takich wtopionych w rosyjskość osób polskiego pochodzenia było wiele. Trudno szacować jednak ilu oraz na ile poczuwali się do polskości. Pod względem mentalnościowym można było zauważyć u nich powrót do polskości pod wpływem ekscesów rewolucji. W Rosji nie dało się żyć, chcieli więc do Polski. Nawet osoby z rodzin od kilku pokoleń już w imperium zasiedziałych, a w tym i wojskowi carscy.

Ogólnie możemy rozróżnić kilka głównych grup Polaków i osób polskiego pochodzenia w imperium rosyjskim w czasie I wojny światowej i potem:

Po pierwsze, na zachodnich kresach Rosji, a szczególnie na terenie pierwszego zaboru: na Smoleńszczyźnie, Mścisławszczyźnie, Witebszczyźnie, na wschodnich ziemiach ukrainnych pozostały po Rzeczypospolitej nie tylko majątki wielkomagnackie, ale cały szereg zaścianków, choćby nadberezyńcy. Tam tkwiła polskość u siebie. Miejscami od Rzeczpospolitej odcięta już w pierwszej połowie XVII w., chociaż większość po pierwszym zaborze w 1772 r. Ale trwała ostro w morzu Moskali i prawosławia.

Po drugie, zawsze przy dworze w Petersburgu, a do mniejszego stopnia w Moskwie mieliśmy zastępy arystokratów – Polaków. Część z nich to lojaliści, a inni realiści. Utrzymywali obecność na carskich pokojach, gdzie – czasami rzeczywiście – udawało im się uzyskiwać rozmaite ulgi i koncesje dla Polaków (e.g., amnestie, zwrot majątków czy pozwolenia na przyjazdy, wyjazdy oraz działalność charytatywną i kulturową – wbrew oficjalnej polityce często). Część pięła się po szczeblach kariery w wojsku czy dyplomacji oraz innych urzędach, gdzie protegowali często innych Polaków.

Po trzecie, w imperium byli więźniowie i zesłańcy polityczni, często katorżnicy. Pewnej kategorii nie pozwalano na powrót do ziem polskich po odbyciu kary.  Zostawali, zakładali rodziny, czasami rodziny do nich dołączały. Świeżo zesłani trzymali się mocno polskości. Osiedleni na Sybirze i gdzie indziej czasami doświadczali złagodzenia kary, a nawet pozwolenia na powrót w strony rodzinne, chociaż częściej amnestie umożliwiały im przeniesienie się do europejskiej części imperium, najchętniej do Petersburga czy Moskwy, gdzie zasilali szeregi inteligencji, urzędników, naukowców czy przedsiębiorców. To zwykle dotyczyło dobrze wykształconych, urodzonych czy ustosunkowanych. Zwykli, przeciętni patrioci dalej tkwili na Sybirze. Na przykład nasz krewny, ks. Jan Chodakiewicz, którego wywieziono z Wileńszczyzny za wspomaganie powstania styczniowego, gnił potem na zesłaniu jeszcze dwadzieścia lat.

Po czwarte, w Rosji funkcjonowała grupa Polaków, którzy pozostawali tam z powodów ekonomicznych. Część z nich to zesłańcy, choćby por. Piotr Wysocki, który po odbyciu wyroku za powstanie listopadowe stał się wziętym producentem mydła. To samo dotyczy rodziny byłych zesłańców Balińskich, których wnuk stał się profesorem i twórcą rosyjskiej psychologii. Zresztą podobnie było z Bronisławem Piłsudskim, słynnym etnografem i antropologiem (a prywatnie bratem Marszałka), choć ten się nie zrusyfikował.

Jednak większość w imperium znalazła się w poszukiwaniu zarobków, zysków oraz szansy na polepszenie swego bytu. I działali oni na rozmaitych poziomach. Na przykład pp. Koziełł-Poklewscy z sukcesem prowadzili na Uralu i Kaukazie poszukiwania cennych minerałów, posiadali kopalnie, stali się zamożnymi przemysłowcami. Oczko niżej funkcjonował cały zastęp technokratów, inżynierów oraz innych wysokiej klasy specjalistów. Na przykład dyrektorem słynnej Putiłówki w Petersburgu – jednego z największych zakładów przemysłowych Rosji – był inż. Jabłoński, polski patriota i społecznik, którego na stanowisku utrzymał nawet zakładowy Sowiet w 1905 r.  

Największą grupą wśród migrantów ekonomicznych bezsprzecznie byli ludzie prości i biedni poszukujący chleba w dynamicznie rozwijającym się przemyśle imperium. Na przykład do fabryk Donbasu z zaścianka Januki na Witebszczyźnie emigrował dziadek, a z Warszawy babcia przyszłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza (Janukowicza). Wydaje się, że robotników Polaków, czy też polskiego pochodzenia w przemyśle rosyjskim było dość dużo, choć brak solidnych badań.

W ramach emigracji gospodarczej w głębi państwa carów osiedlali się  też głodni ziemi chłopi-koloniści. Działo się to szczególnie po mądrych reformach stołypinowskich na początku XX w. W taki sposób powstawały całe osady, na przykład słynny Białystok na Syberii. Takich kolonistów-rolników należy rozpatrywać odrębnie od robotników przemysłowych, choć powody były podobne: za chlebem.

Po piąte, całkiem pokaźna grupa Polaków studiowała w całej Rosji na rozmaitych uniwersytetach. Najbardziej wzięte były w Dorpacie (system niemiecki) oraz w Petersburgu i Moskwie. Pełno rodaków znalazło się na uczelniach w Kijowie,  Kazaniu i w wielu innych miastach. Wielu z nich po studiach dostawało pracę w imperium, część wracała na ziemie polskie.

Po szóste, około milion Polaków powołano do wojska carskiego w 1914 i 1915 r. Znakomita większość służyła w oddziałach rosyjskich. Tylko garstka znalazła się w szeregach Legionu Puławskiego oraz jego spadkobierczych jednostkach, które szybko starano się pozbawić narodowego charakteru polskiego. Zresztą właśnie z takich oddziałów powstał później korpus gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego.

Po siódme, do wojskowych Polaków należy doliczyć żołnierzy Legionów Polskich, którzy przeszli przez front na stronę rosyjską, na przykład mjr. Waleriana Czumę. Do tego dochodzi dużo więcej Polaków-żołnierzy państw centralnych, szczególnie armii habsburskich, którzy dostali się w niewolę rosyjską. Były ich co najmniej dziesiątki tysięcy.

Po ósme, pod koniec 1915 r. w Rosji pojawiła się masa uchodźców z zachodnich guberni, a w tym Królestwa Polskiego oraz Ziemi Zabranych. Najwięcej wśród pędzonych na Wschód mas było prawosławnych, głównie białoruskich chłopów. Kozacy przymusili też do ewakuacji wielu Żydów. Mniej wśród tych uchodźców było chłopów polskich, a najwięcej wśród Polaków było urzędników rozmaitych biur, w tym kolei.

Wszyscy oni jak jeden mąż znaleźli się w paszczy bolszewii, która w zamachu stanu z listopada 1917 r. przejęła władzę w Rosji. Mała część Polaków przyłączyła się do Czerwonych. Duża część z nimi walczyła. Większość ich nienawidziła, ale została złapana w sidła rewolucji. Część Polaków, która miała szczęście albo przyłączyć się do polskich jednostek wojskowych, albo znaleźć się pod ich opieką – miała szczęście. Było jakieś jedzenie, ubranie, pomoc. Przynajmniej tak długo, jak funkcjonowały wojska polskie, tak długo, jak nie zostały rozbite przez bolszewików. 
Większość Polaków jednak znalazła się w pożodze rewolucji. W większości miejsc panowała anarchia. Bandytyzm przewijał się z walką klas. Szła rzeź „białoruczkich”. Szalał głód, brakowało wszystkiego. 

Tam, gdzie bolszewicy zaprowadzili swoje rządy – w wielkich miastach Rosji Północnej i Centralnej – miała miejsce depopulacja. Ludność uciekała do rodzin na wsi w poszukiwaniu jedzenia i spokoju. Pod bolszewickim pejczem zostawali ci, którzy nie mieli gdzie uciekać.

Bolszewicy wprowadzili stan wyjątkowy. Utrzymali militaryzację głównych instytucji oraz narzucili wszystkim przymus pracy. Skonfiskowali większość własności prywatnej, nie tylko nieruchomości, ale również wkłady bankowe. Jednocześnie zdelegalizowali stopniowo wszelkie niekomunistyczne organizacje, a w tym publiczne i prywatne związki charytatywne i samopomocy. Oznaczało to koniec pomocy dla potrzebujących. „Kto nie pracuje, ten nie je”. Komuniści wprowadzili kartki na żywność. Dostawali je – zresztą w minimalnych ilościach – tylko ludzie zatrudnieni w bolszewickich (a więc upaństwowionych i upartyjnionych) biurach, zakładach i przedsiębiorcach.

Ponieważ wszędzie panowała zapaść, Lenin, Trocki i towarzysze nakazali, aby tzw. burżuazyjni speccy stawili się do pracy. Za „sabotaż” – czyli za cokolwiek, co podpadało bolszewikom – kara śmierci. W razie ucieczki takiego „specca” z miejsca pracy płaciła rodzina życiem. System ten stosowano wszędzie: od wojska przez fabryki do urzędów. Tylko praca dla bolszewików była sposobem na otrzymanie kartek na żywność, na przeżycie. W ten sposób setki tysięcy antykomunistów zostało zapędzonych do służby u bolszewików. Wśród nich dziesiątki tysięcy Polaków, w tym mój pradziadek Witold Cieszewski.  

Przeżył, wrócił, miał szczęście. Po II wojnie znów dostał nakaz pracy i znów dla komuny pracował. Tak jak wszystkie inne nieszczęsne ofiary systemu. Miał wybór? Jasne, mógł wraz z rodziną zdechnąć z głodu.

Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 30 sierpnia 2019
www.iwp.edu
Intel z DC



#REKLAMA_POZIOMA#


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe