[Tylko u nas] Jerzy Klistała: Urodziła syna w Auschwitz. Na nóżce wytatuowano mu numer 189678...
![[Tylko u nas] Jerzy Klistała: Urodziła syna w Auschwitz. Na nóżce wytatuowano mu numer 189678...](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44133.jpg)
Po zwolnieniu na blok, dzięki pomocy współwięźniarek udało jej się dziecko utrzymać przy życiu, lecz i tak było narażone na niepewną reakcję służb obozowych, mógł przecież zostać zabity, jak miało to miejsce w przypadku innych noworodków. Wzruszające jest zdanie wypowiedziane z jakąż wielką matczyną czułością przez Bronisławę:
Gdy uznano mnie za zdrową, wróciłam na blok nr 8, podejmując ciężką pracę i żyjąc życiem obozowym, ukrywając jednak mojego synka przed służbą obozową. Nauczyłam go nawet po cichu płakać, nie chcąc by jego płacz kogoś zdenerwował, gdyż było to zabronione i groziło jego śmiercią. Odczuwam wielką wdzięczność dla obozowej położnej Stanisławy Leszczyńskiej, która bardzo serdecznie się mną zaopiekowała – a miała wielkie uznanie także u niemieckiej służby medycznej. Gdy dostawałam się dzięki niej na blok rewirowy ze względu na mój zły stan zdrowia, pomagałam jej jak mogłam w opiece nad matkami z dziećmi które się tam także znajdowały – a przez to miałam możliwość większego opiekowania się moim synkiem.
W nawiązania do strachu matek o swoje dzieci, muszę przy okazji dopowiedzieć dla uzmysłowienia wielkości tego strachu, bólu i cierpienia jakie matki przeżywały. Matki te, niejednokrotnie były świadkami makabrycznych scen jakie rozgrywały się w obozie, kiedy zwyrodniałe bestie w mundurach SS, wyrywały bezsilnym matkom ich dzieci i zabijały uderzeniem o ściany baraku, lub zadawały śmierć w inny sposób ….
Bronisława wytrwała ze swoim maleństwem do stycznia 1945 r., w różnych warunkach obozowej egzystencji – złych czy gorszych i do czasu, gdy z oddali słychać było odgłosy zbliżającego się frontu.
Niemiecka obsługa obozu niemal „topniała’ z dnia na dzień. SS-owscy oprawcy opuszczali w pośpiechu obóz, a pozostali w nim tylko niższej rangi wartownicy. Pozostawali jednak w obozie ci z więźniów, których nie wyprowadzono w marszu ewakuacyjnym, a więc chorzy, kalecy i matki z dziećmi. Wówczas to, dosyć pospiesznie zaczęła się pojawiać w obozie ludność z terenów przyobozowych, by nieść pomoc więźniom. Uległa wraz z kilkoma innych matek namowom, by opuścić teren obozu. Załadowawszy na obozową rolwagę dzieci i jakieś zdobyczne zapasy chleba czy dostarczone przez ową okoliczną ludność produkty spożywcze, wyjechały poza bramy tak znienawidzonego miejsca oraz cmentarzyska tylu milionów ludzi. Niestety, radość ich trwała dosyć krótko, gdyż na którymś odcinku drogi ku wolności, uchodźcy owi natrafili na „zabłąkanych” SS-manów, którzy przekopawszy bagaże na rolwadze, zaczęli także sprawdzać ich tożsamość, podejrzewając (słusznie) że są uchodźcami z obozu. Dzięki przytomności umysłów znajdujących się między nimi osób z poza obozu – to oni odsłaniali przedramienia rąk, udowadniając że nie są więźniami, gdyż nie mają wytatuowanych numerów. Uznając więc tę grupkę osób za „miejscową ludność”, wyrazili zgodę na dalszą ewakuację, zabrali jednak wszystkie zapasy produktów spożywczych. W ten sposób więźniarki dotarły do miejscowości Brzeszcze, skąd tamtejszy wójt w geście dobroci spowodował odwiezienie ich wozem konnym do Krakowa, a stamtąd każda matka ze swoim maleństwem udała się w rodzinne strony.
W ten oto sposób Bronisława dostała się do rodzinnej wioski Pakoszówka w pow. sanockim, odnalazła ojca i rodzeństwo i …. rozpoczęła przystosowywanie do życia na wolności, chociaż przychodziło to bardzo trudno, ze względu na stale tkwiący w świadomości bagaż przeżyć obozowych.
Jerzy Klistała




