Marcin Królik: Jak Kościół powinien wtrącać się do polityki

Z kolei w grudniowym numerze kojarzonego z tzw. "katolicyzmem otwartym" miesięcznika "Znak" córka legendarnego szefa "Tygodnika Powszechnego" Jerzego Turowicza zarzuciła twórcy Radia Maryja, że to przez jego działalność zdecydowała się porzucić Kościół po… siedemdziesięciu latach praktykowania.
O. Rydzyk - jako się rzekło - urósł już w zasadzie do rangi symbolu, czy wręcz zwierciadła, w którym przeglądają się wszystkie antyklerykalne i antynarodowe fobie lewicowców i liberałów. Niemniej sama kwestia tego, na ile, i czy w ogóle w jakikolwiek sposób, Kościół powinien "wtrącać się" do polityki, pozostaje cały czas aktualna. Dość powiedzieć, że w Polsce rozgorączkowanej kampanią prezydencką na nowo odżyła za sprawą głośnej deklaracji słynnego dominikańskiego kaznodziei i vlogera o. Adama Szustaka, który ogłosił, że zamierza poprzeć nie kogo innego jak właśnie Hołownię.
Pierwszą rzeczą, jaka się od razu nasuwa, jest nieunikniona konkluzja, że to, iż Kościół bez przerwy pojawia się w politycznych przepychankach jako a to chłopiec do bicia, a to znów sprzymierzeniec, świadczy, paradoksalnie, nie o jego sile - jak próbuje od zawsze przekonywać lewica - lecz o słabości. Znaczy bowiem, że nie jest on w stanie narzucić żadnej własnej narracji. Pozostaje w gruncie rzeczy reaktywny, a nie proaktywny.
Poza tym ostatnie lata udowodniły, że jak najbardziej bywa on zblatowany z rozmaitymi władzami świeckimi w dość dwuznaczny, a nawet - można rzec - korupcjogenny sposób. To, czy bywa za to potępiany, czy chwalony, zależy właściwie jedynie od tego, kto w danej chwili formułuje osąd i do których obozów przyklejają się najbardziej rozpolitykowani księża.
Jak bowiem inaczej ocenić homilię arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia na pogrzebie zamordowanego w styczniu zeszłego roku Pawła Adamowicza, podczas której hierarcha opiewał zasługi zmarłego dla Gdańska, tak jakby w ogóle zapomniał o jego zaangażowaniu choćby w propagowanie sprzecznej z nauczaniem Kościoła tęczowej ideologii? A jakby i tego nie było dość, obecny na tej samej mszy o. Ludwik Wiśniewski zmienił swoje przemówienie w antyprawicową tyradę w "najlepszym" duchu "Gazety Wyborczej", wpisując się idealnie w panujący wokół tej śmierci polityczny klimat.
Nie inaczej rzecz ma się z kard. Kazimierzem Nyczem i jego peanami ku czci odchodzącej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Można tylko próbować sobie wyobrażać, co wtedy czuły ofiary dzikiej reprywatyzacji, której twarzą stała się poprzedniczka Rafała Trzaskowskiego.
Czy po przeciwnej stronie sprawy mają się lepiej? Czy słyszymy jakieś zdecydowane głosy episkopatu w kwestii moralnej labilności, jaką PiS od dawna wykazuje się w temacie kompromisu aborcyjnego, raz za razem odsyłając do kosza obywatelskie projekty zmierzające do jego zniwelowania? Politycy mają swoje kalkulacje, to fakt. Muszą liczyć się z nastrojami społecznymi, sondażami itp. Czy jednak ta sama reguła powinna obowiązywać hierarchów?
A warto tu przypomnieć, że tę dziwną spolegliwość polskiego Kościoła, jeśli idzie o aborcję, wytknęła podczas swojej niedawnej wizyty u nas Abby Johnson.
Opinię publiczną do czerwoności co prawda rozgrzewają wypowiedzi części hierarchów krytykujących klimatyzm czy roszczenia środowisk LGBT, tak się jednak składa, że akurat te tematy figurują na agendzie obecnej władzy, więc można powiedzieć, że w pewnym sensie są "bezpieczne", zgodne z oczekiwaniami prawej strony. Wszystko to mieści się więc, ujmując ciut żartobliwie, w paradygmacie kultu największego świętego polskiego Kościoła - św. Spokoju.
Tymczasem w zakamarkach Internetu wyrosło nowe pokolenie młodych katolików, którzy coraz śmielej zadają niewygodne pytania o sens trwania PiS przy kompromisie aborcyjnym, jak też i o brak jasnych deklaracji w tej materii ze strony duszpasterzy. Za przykład niech znów posłuży o. Szustak, który w jednym ze swoich niedawnych vlogów pokrętnie przekonywał, że katolik może popierać rzeczony kompromis, za co został "upomniany" przez Weronikę Kostrzewę i Tomasza Samołyka - dwójkę zasięgowych, a przy tym przyznających się do pozostawania pod jego wpływem youtuberów.
Owszem, burza po prohołowniowym coming oucie Szustaka pokazuje, że "upartyjnianie" księży nie jest dobrze widziane, ale jednocześnie da się wyraźnie wyczuć, że występuje narastające oczekiwanie na jakiś głos metapolityczny ze strony Kościoła. Że księża i biskupi przestaną się zapisywać do tych czy innych obozów, a w zamian zaczną diagnozować rzeczywistość polityczną i społeczną z perspektywy Magisterium, któremu przecież sami służą.
Tego typu "upolitycznienie" mogłoby uczynić z Kościoła naprawdę silnego gracza. Być może nawet takiego, jakim był w swoim heroicznym okresie u schyłku Peerelu. Pytanie tylko, czy współczesny Kościół na to stać. Czy drążony różnymi wewnętrznymi procesami, nie do końca pewny, czym chce być, potrafi wybić się na taką autonomię.
Na razie chyba ciężko udzielić na nie twierdzącej odpowiedzi. A szkoda, bo im głębiej Polskę drąży cicha laicyzacja, tym bardziej potrzebny jest jasny i bezkompromisowy przekaz, który nie będzie się oglądał na mody, strefy wpływów czy przywileje.
Marcin Królik