ks. Janusz Chyła: Koronawirus karą za grzechy?

Jest w Ewangelii św. Jana scena, kiedy uczniowie pytają Jezusa o niewidomego: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?” (J 9,2). Pomimo tego, że już Stary Testament zmierzył się z problemem zła i cierpienia niezawinionego – w przypadku Hioba – to jednak pytanie o osobistą odpowiedzialność za chorobę wciąż się pojawia. Odpowiedź nie jest prosta. Dobro i zło czynione przez człowieka ma bowiem nie tylko indywidualne, ale także społeczne odniesienie. Możemy nosić w sobie – pomijając odpowiedzialność moralną – somatyczne skutki grzechu innych osób. Dzieci alkoholików, narkomanów, osób palących tytoń są obciążone słabością własnych rodziców. Osoby, które prowadzą rozwiązły tryb życia, poza duchowym spustoszeniem spowodowanym grzechem, muszą liczyć się z różnymi zagrożeniami dla zdrowia własnego i swoich bliskich.
Nie za każdą jednak chorobą musi kryć się czyjś grzech. Stąd odpowiedź Jezusa na postawione pytanie: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże” (J 9,3). W ten sposób odczytuje znaki czasu człowiek wierzący. Choroby to nie zemsta Boga. Mogą one jednak być – podobnie jak inne formy cierpienia – konsekwencjami ludzkiego grzechu. Odrzucenie Bożego prawa zawsze jest krzywdzeniem siebie i innych. Ale ważne, że także wówczas Bóg jest naszym sprzymierzeńcem. Chce nas wyprowadzić z zagubienia i autodestrukcji. Nawet zło, grzech, cierpienie i choroby mogą być szansą na spotkanie z Bogiem. Tak było w przypadku niewidomego z Ewangelii.
Ważną sprawą jest opanowanie rozprzestrzeniania się różnych wirusów. Warto jednak pomyśleć, zwłaszcza w Wielkim Poście, o grzechu – „wirusie”, który odbiera nam Boże życie. Ludzie ciała mogą być wyleczone przez różnych specjalistów. Ale tylko Jezus Chrystus jest skutecznym lekarzem naszych dusz.