[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Z boku o „rewolucji”
![apokalipsa [Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Z boku o „rewolucji”](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16042564491d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b37211437103fcbca7c74620badeb982aa92.jpg)
Spoglądam na profile moich znajomych z „drugiej strony” i widzę tam rewolucyjne wzmożenie. Jedni wypisują obok siebie kolejne daty 1956, 1968, 1981, 1989 i wreszcie 2020, inni oznajmiają, że to już koniec patriarchatu, Kościoła i PiS w „tym kraju”, inni wieszczą prawdziwy przełom, a jeszcze inni zrobienie porządku z katolami. Nad wszystkim królują pioruny i powracające, jako slogan wobec każdego, kto się z nimi nie zgadza krótkie, ale dosadne: „wyp…dalaj”, które - jak wyjaśniają językoznawcy czy esteci w tym wypadku wcale nie jest wulgarne, ale celne. Spoglądam i jestem zupełnie spokojny. Nie, nie dlatego, że nic się nie zmieniło, ani nawet nie dlatego, że nie widzę politycznej zmiany, ale przede wszystkim dlatego, że już teraz widać, że zmiana ta wcale nie musi być tak radykalna, a jej przewidzenie było od dawna czymś oczywistym.
O laicyzacji, o tym, że Kościół stracił (nie traci, ale właśnie stracił) młodzież, i że większość także starszego pokolenia straciła więź - wprawdzie nie z instytucją, ale z tym, co ona przekazuje - z Kościołem pisałem (nie tylko zresztą ja) od dawna. To, co widzimy na ulicach jest tylko bolesnym i naocznym, ale potwierdzeniem tej diagnozy. Jeśli ktoś jeszcze sądził, że to pokolenie jest w Kościele, to teraz ma dowód na to, że nie jest. Obecność i wsparcie przez celebrytów (także tych, którzy jeszcze niedawno „nie wstydzili się Jezusa”), a także przez znaczącą część średniego pokolenia też szczególnie nie zaskakuje. Katolicyzm od dawna - i na prawicy i w centrum - nie był postawą, nie był religią, ale elementem tożsamości kulturowej, tradycji. Jeśli więc nasza tożsamość się zmienia, a ten element zaczyna przeszkadzać, to rezygnuje się z tego, co jest trudniejsze i bardziej wymagające, a mniej zakorzenione w naszym myśleniu. Jeśli do tego dodać obiektywne czynniki laicyzacyjne i błędy samego Kościoła: brak rozliczenia z przeszłością, brak realnej troski o ofiary, sprowadzenie religijności do emocji, tożsamości czy dobroludzizmu, rezygnację z ewangelizacji dorosłych i pozostawienie ewangelizacji młodych na barkach niewydolnej katechezy czy wreszcie brak walki o kulturę - to obraz staje się pełny. Obecne protesty są tylko skutkami tego wszystkiego i unaocznieniem tego, czego nie chcieliśmy od dawna dostrzegać.
Wyrok TK nie jest bynajmniej przyczyną tego, co widzimy, a jedynie zapalnikiem, który je zdetonował. I każdy, kto śledził wcześniejsze protesty parasolek musiał mieć świadomość, że do nich dojdzie. Ich ostrość bierze się zaś z dwóch powodów. Pierwszym jest czas, w jakim do nich dochodzi - to pandemia, wielka niewiadoma, co będzie dalej - która w całej Europie wywołuje ostre reakcje, a w Polsce nałożyła się na ostry, światopoglądowy spór. Drugim jest kompletny brak przygotowania na to, co się dzieje obozu władzy. To, jaki będzie ten wyrok były absolutnie pewne. Poprzednie orzeczenia TK nie pozostawiały, co do tego wątpliwości, a skoro tak, to trzeba było albo przełożyć jego ogłoszenie, albo przygotować pakiety ustaw dotyczących opieki na rodzinami osób niepełnosprawnych, pomocy dla nich czy nawet doprecyzowania wyroku, które zostałyby wrzucone w momencie jego ogłoszenia. Nic takiego nie zrobiono, co sprawia wrażenie, jakby nikt tego nie kontrolował. I to być może jest obecnie główny problem, bo to nie pierwsza taka akcja w tym rządzie. Wcześniej wrzucono piątkę dla zwierząt, a zaraz potem wbrew własnym zapowiedziom zamknięto cmentarze (i to w sytuacji, gdy obok nich trwają masowe protesty). To wygląda, jakby w obliczu pandemii, rządząca w Polsce prawica straciła sterowność, zdolność do czytania emocji społecznych. I to właśnie to może doprowadzić ją do katastrofy, a nie protesty czy sam wyrok.
Same protesty, choć niewątpliwie ostre i liczne, a do tego grupujące młodzież, nie są - wbrew wciąż powtarzanej przez ich zwolenników mantrze - materiałem na przewrót. Marta Lempart to wielki dar dla władzy, jako szefowa Rady Konsultacyjnej, która ma negocjować z rządem warunki jego ustąpienia, raczej śmieszy, niż straszy, i nawet wśród medialnych zwolenników rewolty na ulicach wywołuje często odruch zażenowania. Program polegający na gromkim „wyp…dalać” nie jest czymś, z czym można cokolwiek zbudować, a uczestnicy protestów mają nie tylko różne poglądy, ale i różne cele. Impet protestów będzie słabł, jak każdych, szczególnie jeśli władza nie będzie nadal (to słuszna strategia) stosować przemocy i łagodzić atmosferę, a szalejący COVID także nie sprzyja protestującym. Oczywiście wiele zależy od tego, jak zachowa się prawica, czy odzyska sterowność, czy będzie sobie radzić z pandemią (na razie wygląda to gorzej niż na wiosnę) i wreszcie czy odzyska słuch na inne, niż protestujące grupy.
Gdy przyjdą wybory (z perspektywy prawicy trzeba powiedzieć, im później, tym lepiej, najlepiej zaś w terminie) to głosy protestujących podzielą się między Hołownię, PO, Lewicę, PSL, a część (pewnie niewielką) dostanie również Konfederacja i PiS. W wyborach ludzie bowiem nie tylko protestują, nie tylko kierują się emocjami, ale i swoimi interesami, a te niekoniecznie utożsamiają się wyłącznie z tym, co głosi się na protestach. Agresja, a ona też występuje, wzmocni też stronę drugą, konserwatywną i religijną, która w nadchodzących wyborach będzie widzieć wybór własnego bezpieczeństwa, ochrony status quo, i to także będzie ją motywować. Oczywiście skutki gospodarcze kryzysu nie będą działały na korzyść władzy, a doświadczenie protestów jako formujące ruch polityczny będzie wpływać na te wybory, ale nie musi ich rozstrzygnąć. Wiele zależy od tego, co będzie się działo w przyszłości politycznej i Polski i świata. Istnieje oczywiście także scenariusz rozpadu Zjednoczonej Prawicy, a może i PiS, ale - i to powtórzę znowu - nie z powodu owego wyroku, ale z powodu utraty słuchu społecznego, a także coraz lepiej widocznych podziałów wewnątrz obozu władzy. Prawica może podzielić się na tę bardziej społecznościową i bardziej pragmatyczną (co już widać) i oddać władzę, ale wynikać to będzie z wewnętrznych procesów na prawicy, a nie z samych protestów. One nie mają potencjały rewolucyjnego, bo też nie widać wspólnoty wartości i interesów politycznych wśród ich uczestników.
To wszystko sprawia, że akurat protestów, jakie widzimy specjalnie się nie obawiam. Nie jest jednak tak, że nic nie budzi mojego niepokoju. Z niepokojem i to rosnącym spoglądam na samą pandemię i jej potencjalne skutki. Rząd Mateusza Morawickiego z trudem porusza się między koniecznością lockdownu, który zdemoluje gospodarkę (a co za tym idzie życie społeczne), a zapaścią systemu zdrowotnego. I to właśnie skutki (życzę i sobie, i konserwatywnej prawicy i Polsce, jak najlepszych efektów tych prób) dobre lub złe tego niuansowania będą kluczowe dla przyszłości Polski. Nie mniej istotne jest to, co wydarzy się poza Polską. Głęboki kryzys ekonomiczny zawsze pociąga za sobą zmiany społeczne, a w naszej sytuacji wzmocnienie populizmów lewicowych i prawicowych. Wszelkie przewidywanie, co może się zmienić są w takich sytuacjach ryzykowne, bo niemal nigdy się one nie sprawdzają, ale z dużą dozą pewności możemy powiedzieć, że zmieni się sporo. Od konserwatystów, od katolików, od naszych obecnych decyzji - osobistych i wspólnotowych - zależy, jak głębokie będą to zmiany, czy niektórych z procesów nie da się odwrócić, i czym kryzys jeszcze osłabi Kościół czy też może rozpocznie proces odbudowy Jego znaczenia.