[Tylko u nas] Simon Bulmer: Niemiecki dyktat w Europie nie skończy się 31 grudnia, ale przybywa jego przeciwników

– Koniec niemieckiej prezydencji w Radzie UE nie oznacza niestety końca niemieckiej hegemonii w Europie. Niemcy na lata podporządkowały sobie wszystkie instytucje unijne – wyjaśnia prof. Simon Bulmer, brytyjski politolog i niemcoznawca, w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
 [Tylko u nas] Simon Bulmer: Niemiecki dyktat w Europie nie skończy się 31 grudnia, ale przybywa jego przeciwników
/ fot. zasoby Simona Bulmera

– Czy Niemcy przejęły przywództwo w Europie "mimowolnie", jak twierdzą jej rządzący? Czy ich dominacja w instytucjach unijnych została im naprawdę narzucona?

Niemieccy politycy twierdzą, że RFN przejęła tę rolę "mimowolnie", choć jednocześnie przyznają, że w obliczu "nieuchronnego" przebiegu wydarzeń kiedyś musiała to uczynić. Prezydent Frank-Walter Steinmeier powiedział jakiś czas temu, że Niemcy tej przywódczej roli w Europie sobie same nie wybrały. Jego zdaniem zawdzięczają ją temu, że w niepewnych czasach kryzysowych pozostały jako jedyne niezmiennie stabilne. Tak czy inaczej, jedno jest pewne - Niemcy w istocie od lat grają w Unii pierwsze skrzypce i co najmniej od dziesięciu lat są politycznym i gospodarczym hegemonem Europy.

– Czy mógłby pan wskazać dokładny okres, w którym Niemcy faktycznie przejęły przywództwo w Europie?

Trudno wskazać dokładną datę przejęcia przez Niemcy nieformalnego przywództwa w Europie, choć wiadomo, że nie nastąpiło ono z miesiąca na miesiąc. Prawdopodobnie należy się cofnąć aż do 2005 r., kiedy Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję UE w referendach, wywoławszy poważny kryzys we Wspólnocie. Potem nastąpiła najpierw dwuletnia faza "konsternacji", zanim Niemcy - podczas swojego przewodnictwa w UE w pierwszym półroczu 2007 r. - przygotowali raport na temat 'możliwych przyszłych rozwiązań', co z kolei utorowało drogę do przyjęcia Traktatku Lizbońskiego. Nie wchodząc w szczegóły, które opisałem gdzie indziej, odrzucenie 15 lat temu przez Paryż unijnej konstytucji zadało cios niezachwianemu dotąd filarowi UE, jakim była oś niemiecko-francuska. Następnym wydarzeniem, przygotowującym grunt pod "mimowolne" przywództwo Niemiec w UE, był zapoczątkowany w 2009 r. kryzys strefy euro. Kiedy nad Grecją zawisło widmo bankructwa, Berlin już całkiem świadomie przejął inicjatywę w szukaniu rozwiązania tego problemu. Opierało się to na przekonaniu, że gospodarkę niemiecką czekają "tłuste lata", co dla graczy jak Wolfgang Schäuble stanowiło argument do zarządzania polityką europejskich finansów. Przy czym należy też przyznać, że niektóre państwa wspierały wtedy rząd federalny i popychały go wręcz do podjęcia samodzielnych działań antykryzysowych. Z czasem niektórym partnerom w Europie ta niemiecka dominacja zaczęła się jednak coraz mniej podobać.

– Chyba najpóźniej wtedy, gdy Niemcy przestały ukrywać, że chcą budować swoją dominację w UE na "poprawnych" stosunkach z Rosją.

Budowanie dobrych stosunków z Moskwą wpędziło Berlin w pewien dylemat. Wszystko bowiem wskazuje na to, że Rosja nie zrezygnuje ze stosowania swoich dotychczasowych praktyk szantażu. Niemcy nie wiedzieli, jak mają się zachować w 2014 r. po aneksji Krymu. W znacznie w większym stopniu stracili jednak swoją wiarygodność rok później, kiedy kanclerz Angela Merkel, już w pełni świadoma swojej władzy w Europie, zawiesiła konwencję dublińską, otwierając granice i uruchamiając kryzys migracyjny. Rzesze migrantów zalewających Europę Zachodnią pogłębiły kontrowersyjne opinie o przywódczej roli Niemiec w UE. Powracające niczym mantra zdanie kanclerz Merkel "Wir schaffen das" ("Damy radę") utwierdziło wielu europejskich polityków w przekonaniu, że rząd niemiecki stracił kontakt z rzeczywistością i że rola lidera RFN w tej kwestii nie została już przyjęta "mimowolnie", lecz aktywnie i apodyktycznie, za plecami partnerów. Decyzja Brytyjczyków o wyjściu z Unii była wyraźnym wyrazem odrzucenia formy przywództwa narzuconego przez Niemcy. A jednak odejście tak silnego gracza ze Wspólnoty paradoksalnie wzmocniło niemiecką dominację w instytucjach unijnych, bo tym samym spadło więcej odpowiedzialności na "niemieckie barki". Te zaś, zamiast przemyśleć, dlaczego Brytyjczycy postanowili wycofać się ze wzniosłego niegdyś projektu, zaczęły wzmacniać swoją przywódczą funkcję w oparciu na coraz głębszej integracji.

– Dziś prezydent Francji Emmanuel Macron i Angela Merkel znów występują w zgodnym tandemie. Czy Berlin podzieli się znów swoją dominacją w Europie z Paryżem?

Mimo swojej silnej roli w ONZ, Francja jest już dziś właściwie tylko cieniem swojej dawnej potęgi. W okresie pandemii wskaźniki ekonomiczne nie wyglądają najlepiej, a niezadowolenie społeczne rośnie. To już nie będzie ten sam niemiecko-francuski tandem jak kiedyś. Zresztą może trudno to sobie dziś wyobrazić, ale jeszcze za prezydentury Jacques'a Chiraca Francja oceniała forsowaną przez socjaldemokratyczne Niemcy integrację w UE za wielki błąd. Odrzuceniem w 2005 r. unijnej konstytucji Paryż pokazał, że wątpi w rosnący w siłę neoliberalizm. Jednocześnie, podobnie jak ostatnio w przypadku Wielkiej Brytanii i brexitu, ten opór osłabił pozycję Francji w Brukseli, gdzie lewicowo-liberalni urzędnicy ostatnią nadzieję na utrzymanie status quo upatrywali w Niemczech. Bo akurat w tym kontekście trzeba przyznać rację Steinmeierowi - niemieckie elity pozostały w swoim neoliberalizmie "stabilne". Co ciekawe, te ówczesne podskórne niemiecko-francuskie animozje odbijały się też w rozwoju gospodarczym obu krajów. Niemcy w pewnym sensie zemściły się na Francji za jej brak pokory, doprowadzając do osłabienia jej sytuacji na rynkach finansowych. Obniżenie francuskich obligacji państwowych przez agencje ratingowe zwiastowało, kto już niebawem przejmie niepodzielne przywództwo w Europie.

– Czyli w pewnym okresie Niemcy nie chciały się już z nikim podzielić swoją dominacją?

Tak, choć temu kryzysowi w niemiecko-francuskich stosunkach towarzyszył rzeczywiście też brak alternatywnych partnerów dla Niemiec. Włochy miały i mają wystarczająco wiele własnych problemów. Mój kraj kłóci się obecnie z całą Unią. A pomiędzy Polską a Niemcami też nie układa się najpomyślniej, przy czym nie chodzi jedynie o insynuacje dotyczące polskiej praworządności, lecz także o pojawiającą się często na linii Berlin-Warszawa różnicę zdań w relacjach z Rosją. Słowem - pogarszające się stosunki Niemiec z innymi państwami UE paradoksalnie wzmocniły ich hegemonię, choć nie ociepliły oczywiście ich wizerunku.

– Polska nie zgdaza się w pełni z niemiecką domminacją w Unii, choć nie zamierza jej opuścić. Pytanie tylko, jak bardzo np. państwa Grupy Wyszehradzkiej są w ogóle jeszcze w stanie ograniczyć rosnącą siłę Niemiec w instytucjach unijnych? Czy jest to w ogóle jeszcze możliwe?

Faktem jest, że Niemcy od lat bez większych zahamowań wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekomomiczną. O tym świadczą choćby ostatnie opinie niektórych niemieckich polityków, którzy po wyborach prezydenckich w USA z miejsca zażądali kontynuacji budowy Nord Stream 2. Odrzucenie przez Francję konstytucji unijnej, kryzys strefy euro oraz fala imigrantów wzmocniły hegemonię Niemiec, które tym samym odebrały unijnym instytucjom autorytet i stosowne narzędzia, jakimi mogłyby same zarządzać kryzysami. Zanim powstały takie inicjatywy jak Grupa Wyszechradzka, w Unii brakowało alternatywy dla jej hegemonii. Po francuskim buncie nikt nie chciał podzielić się z Niemcami dominacją, co stworzyło pewien klimat przyzwolenia na ich przywództwo. Ale to Niemcy same stopniowo wykorzystały ją dla swoich potrzeb, zdając sobie sprawę z rosnącej przewagi.

– Silna waluta euro oraz rosnąca potęga eksportowa dostarczają Niemcom kolejnych argumentów do wypełnienia tej roli.

To prawda, właściwie od wprowadzenia przez kanclerza Gerharda Schrödera Agendy 2010 Niemcy odnotowywały corocznie nadwyżki i coraz mniejsze długi. Wzmocniły swoją dominację, uzależniając gospodarki innych państw od swojego eksportu. Choć z drugiej strony wiele państw UE chwali sobie też stosunki handlowe z RFN. Niemcy uchodzą za godnego zaufania partnera, co więcej za dostarczyciela najwyższej próby towarów.
 


– No dobrze, ale mówiliśmy też o niemieckiej hegemonii w sensie politycznym.

Zgoda, ale wspomnieliśmy także już, że inne państwa członkowskie na to pozwalały. Jeśli dobrze pamiętam, to np. były szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski kiedyś w Berlinie wskazywał wręcz na 'konieczność' niemieckiej dominacji w Europie. Twierdził, że mniej obawia się niemieckiego przywództwa niż niemieckiej 'bezczynności'. Można uznać, że tego rodzaju wypowiedzi umacniały tylko niemiecki rząd w przekonaniu, że ta rola im się należy. Ale trzeba też przyznać, że nie wszystkim niemieckim politykom ona się podoba. O tym, że ta rola jest w pewnym stopniu mimowolna, świadczą głosy sprzeciwiające się zbyt dużej odpowiedzialności Niemiec za procesy zachodzące w UE. Ale koniec końców decyzje podejmuje i tak Angela Merkel. Przy czym w przeszłości nie interesowały jej rządu ani opinie zarządu Bundesbanku, ani sędziów Trybunału Konstytucyjnego w sprawie polityki pieniężnej EBC. I tak już prawdopodobnie pozostanie do jej abdykacji w roku wyborczym 2021. Przy czym akurat w kwestiach finansów oraz strefy euro wiodącą rolę Niemcy przejęły już od początku istnienia wspólnej waluty. Nikt jej im nie narzucił, do głównych architektów eurozony należą głównie niemieccy politycy i to oni od początku chcieli ustalić jej zasady. Choć na pewno wtedy jeszcze nie myśleli o uwspólnotowieniu długów. Ale dziś, już w pełni świadomi swojej rozbudowanej hegemonii, mogą wprowadzać rozmaite 'konieczne' zmiany, jak choćby obecnie w kwestii mechnizmu warunkowości.

– Niektórzy twierdzą, że dzięki ożywieniu osi Paryż-Berlin prezydent Francji ograniczy niemiecką hegemonię.

Obecna prezydencja RFN w Unii oraz postawa niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen są wyraźnymi sygnałami, że w najbliższej przyszłości Niemcy nie oddadzą swoich wpływów. Oczywiście wiele zależy też od tego, kto jesienią 2021 r. zostanie następcą Angeli Merkel na fotelu kanclerskim. Poglądy Friedricha Merza na temat odpowiedzialności Niemiec za UE różnią się zasadniczo od tego, co głosi nadreński premier Armin Laschet, który uchodzi raczej za kontynuatora polityki pani kanclerz. Poza tym wbrew głośnym zapewnieniom Macrona pozycja Francji w UE jest coraz słabsza. W ostatnich latach w Pałacu Elizejskim kręciła się karuzela personalna, podczas gdy lokatorka Urzędu Kanclerskiego pozostawała ta sama, ugruntowując swoją władzę w Europie. I to dlatego Merkel dziś może sobie pozwolić na zdania typu "Jeśli upadnie euro, to upadnie cała Europa".

– Z jednej strony mówi się o rosnącej hegemonii, z drugiej o pewnej 'opieszałości' kanclerz Angeli Merkel, która - tak jak np. teraz w kwestii Nord Stream 2 - woli 'przeczekać' kryzys, zanim podejmie szybką decyzję. A może to tylko polityczne wyrachowanie? Jeśli tak, na ile przyczyniła się ta strategia do wzmocniania niemieckiej hegemonii w Europie?

Na początku kryzysu w strefie euro to 'wyczekiwanie' było uzasadnione tym, że Niemcy jako największy kredytodawca nie chciały od razu przelewać środków państwom, które być może nie chcą spełniać stawianych im warunków. Na pewno zwlekanie szefowej niemieckiego rządu z podjęciem niektórych decyzji jest też obliczone na to, by inne państwa miały czas oswoić się z przywódczą rolą Niemiec. Niektórzy mówią już nawet o tzw. "merkiawelizmie", czyli "świadomym czekaniu", które ma być skutecznym narzędziem wymuszania na innych państwach afirmacji dezycji Berlina. Jednocześnie Niemcy chcą być "hegemonem zdemilitaryzowanym", wzdragającym się przed osiągnięciem minimalnych nawet celów ustalonych w ramach NATO. Natomiast we wszystkich innych kwestiach nie dadzą sobie odebrać roli lidera. I ta bezwględna "soft-power" jest oczywiście zauważana w krajach jak Włochy czy Grecja, gdzie w niektórych kręgach określa się Niemcy już mianem "Czwartej Rzeszy". Nie zawsze było też łatwo rozegrać Niemcom swoją dominację jak choćby w przypadku unii bankowej. W Niemczech mnożą się zresztą głosy, zarzucające Berlinowi 'dyktatorskie' zapędy. W okresie kryzysu euro wybitny socjolog Jürgen Habermas mocno skrytykował ówczesnego ministra finansów Wolfganga Schäublego, który w mediach stosował politykę zastraszania, zapowiadając nieuchronność wyrzucenia Grecji ze wspólnoty walutowej w razie nieprzestrzegania przez nią nowych przepisów 'zaciskania pasa'.

– Ale w obliczu kryzysu migracyjnego nie zauważyliśmy u Angeli Merkel żadnej opieszałości.

Wtedy Merkel rzeczywiście nie czekała, podejmując swoje decyzje pochopnie, wbrew napomnieniom doradców i ekspertów. Tu jej polityczny instynkt całkowicie odmówił posłuszeństwa. Szefowa rządu liczyła chyba na to, że imigranci zasilą niemiecką gospodarkę. Kolejne miesiące oczywiście zadały kłam tym założeniom, jako że nowi przybysze zaczęli obciążać kasy fiskalne. Jednocześnie Merkel zauważyła, że niemiecka dominacja w Unii była już na tyle rozwinięta, że w sprawie relokacji uchodźców została w Europie sama jak palec. Niemiecka kanclerz się rozgalopowała i zapomniała po raz pierwszy o pewnej niepisanej zasadzie: aby utrzymać swoją polityczną hegemonię, trzeba być pewnym wsparcia innych państw. Odkąd zauważyła, że tak nie jest, zaczęła brnąć w nieracjonalne zapewnienia o konieczności europejskiej integracji. Potem dolała oliwy do ognia uporczywym przykrywaniem wszelkich wątpliwości groźbami sankcji wobec 'niepokornych' państw.

– Myśli pan, że w 'roku wyborczym' 2021 Niemcy zdobędą się na odrobinę refleksji?

Z racji swojego położenia geograficznego i wkładu w cywilizację europejską Niemcy pewnie mają prawo do odegrania 'szczególnej' roli w UE. A jednak teraz powiększa się armia przeciwników ich hegemonii. Jeśli Niemcy nie zrezygnują z narzucania innym państwom swoich "wartości", w nieodległej przyszłości sens europejskiego projektu stanie pod znakiem zapytania.

Rozmawiał: Wojciech Osiński

 


 

POLECANE
Dramatyczne odkrycie w Częstochowie. Trwa akcja policji z ostatniej chwili
Dramatyczne odkrycie w Częstochowie. Trwa akcja policji

Makabryczne odkrycie w zbiorniku Michalina w Częstochowie. Odnaleziono zwłoki około 55-letniego mężczyzny – informuje Dziennik Zachodni.

W niedzielę wybory prezydenckie. Jest apel prezydenta Andrzeja Dudy z ostatniej chwili
W niedzielę wybory prezydenckie. Jest apel prezydenta Andrzeja Dudy

Prezydent Andrzej Duda wzywa Polaków, by 18 maja tłumnie poszli do urn, podkreślając, że wysoka frekwencja da nowemu prezydentowi silny mandat i wzmocni pozycję Polski.

Dramatyczne sceny na ulicach Berlina: Tłum zaatakował policjantów. Jest wielu rannych Wiadomości
Dramatyczne sceny na ulicach Berlina: Tłum zaatakował policjantów. Jest wielu rannych

Jedenastu policjantów rannych, w tym jeden ciężko - to efekt demonstracji Palestyńczyków i zamieszek na ulicach Berlina w czwartek. „To nie ma absolutnie nic wspólnego z wolnością zgromadzeń. Potrzebujemy w końcu politycznych odpowiedzi na to szaleństwo - komentował rzecznik berlińskiej policji.   

Niemcy odsyłają do Polski imigrantów. Nowy raport Bundespolizei z ostatniej chwili
Niemcy odsyłają do Polski imigrantów. Nowy raport Bundespolizei

W czwartek dwóch Syryjczyków zostało zatrzymanych pod Bismarkiem przez niemiecką policję. Zostali odesłani do Polski – informuje Bundespolizei.

Wyłączenia prądu w Warszawie. Ważny komunikat z ostatniej chwili
Wyłączenia prądu w Warszawie. Ważny komunikat

Mieszkańcy Warszawy muszą przygotować się na planowane przerwy w dostawie prądu. Sprawdź, gdzie 16 i 17 maja 2025 r. nastąpią wyłączenia.

Najnowszy sondaż: Karol Nawrocki ma się z czego cieszyć. Notowania rosną z ostatniej chwili
Najnowszy sondaż: Karol Nawrocki ma się z czego cieszyć. Notowania rosną

Dziś ostatni dzień przed ciszą wyborczą i tym sam możliwość publikowania ostatnich sondaży prezydenckich. W badaniu United Surveys dla Wirtualnej Polski potwierdza się ogólny trend zauważalny w ostatnich tygodniach. Rafał Trzaskowski pozostaje na pozycji lidera, ale jego notowania maleją. Z kolei u Karola Nawrockiego widać duży wzrost poparcia. 

Globalne zakłócenia radiowe. NASA nie ma wątpliwości, co się stało Wiadomości
Globalne zakłócenia radiowe. NASA nie ma wątpliwości, co się stało

W środę, 14 maja 2025 roku, Słońce wygenerowało najpotężniejszy rozbłysk od początku roku. O godzinie 10:25 czasu polskiego doszło do emisji promieniowania o sile X2.7, którego źródłem był aktywny obszar plam słonecznych oznaczony jako AR 4087. Zjawisko zostało zarejestrowane przez Solar Dynamics Observatory – należące do NASA.

Dzieciom kazano się przebrać za przeciwną płeć. Miesiąc różnorodności we wrocławskiej podstawówce Wiadomości
Dzieciom kazano się przebrać za przeciwną płeć. "Miesiąc różnorodności" we wrocławskiej podstawówce

W ramach "Miesiąca różnorodności" psycholog jednej z wrocławskich podstawówek kazała uczniom przebrać się za płeć przeciwną. Akcja miała być obowiązkowa. O planowanej "zabawie" nie powiadomiono rodziców.

Nieoczekiwana dymisja w rosyjskiej armii. Putin odwołał ważnego generała Wiadomości
Nieoczekiwana dymisja w rosyjskiej armii. Putin odwołał ważnego generała

Przywódca Rosji Władimir Putin odwołał gen. Olega Salukowa z funkcji dowódcy rosyjskich Wojsk Lądowych - poinformowały w czwartek rosyjskie media. Generał, który odbierał niedawną defiladę wojskową na Placu Czerwonym 9 maja, został skierowany do Rady Bezpieczeństwa.

Ujawniono 169 nielegalnie zatrudnionych cudzoziemców Wiadomości
Ujawniono 169 nielegalnie zatrudnionych cudzoziemców

Funkcjonariusze Straży Granicznej z Sosnowca zakończyli kontrolę legalności zatrudnienia jednej z firm działających w Katowicach – przekazał w czwartek Śląski Oddział Straży Granicznej. Okazało się, że pracodawca zatrudnił nielegalnie 169 osób.

REKLAMA

[Tylko u nas] Simon Bulmer: Niemiecki dyktat w Europie nie skończy się 31 grudnia, ale przybywa jego przeciwników

– Koniec niemieckiej prezydencji w Radzie UE nie oznacza niestety końca niemieckiej hegemonii w Europie. Niemcy na lata podporządkowały sobie wszystkie instytucje unijne – wyjaśnia prof. Simon Bulmer, brytyjski politolog i niemcoznawca, w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
 [Tylko u nas] Simon Bulmer: Niemiecki dyktat w Europie nie skończy się 31 grudnia, ale przybywa jego przeciwników
/ fot. zasoby Simona Bulmera

– Czy Niemcy przejęły przywództwo w Europie "mimowolnie", jak twierdzą jej rządzący? Czy ich dominacja w instytucjach unijnych została im naprawdę narzucona?

Niemieccy politycy twierdzą, że RFN przejęła tę rolę "mimowolnie", choć jednocześnie przyznają, że w obliczu "nieuchronnego" przebiegu wydarzeń kiedyś musiała to uczynić. Prezydent Frank-Walter Steinmeier powiedział jakiś czas temu, że Niemcy tej przywódczej roli w Europie sobie same nie wybrały. Jego zdaniem zawdzięczają ją temu, że w niepewnych czasach kryzysowych pozostały jako jedyne niezmiennie stabilne. Tak czy inaczej, jedno jest pewne - Niemcy w istocie od lat grają w Unii pierwsze skrzypce i co najmniej od dziesięciu lat są politycznym i gospodarczym hegemonem Europy.

– Czy mógłby pan wskazać dokładny okres, w którym Niemcy faktycznie przejęły przywództwo w Europie?

Trudno wskazać dokładną datę przejęcia przez Niemcy nieformalnego przywództwa w Europie, choć wiadomo, że nie nastąpiło ono z miesiąca na miesiąc. Prawdopodobnie należy się cofnąć aż do 2005 r., kiedy Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję UE w referendach, wywoławszy poważny kryzys we Wspólnocie. Potem nastąpiła najpierw dwuletnia faza "konsternacji", zanim Niemcy - podczas swojego przewodnictwa w UE w pierwszym półroczu 2007 r. - przygotowali raport na temat 'możliwych przyszłych rozwiązań', co z kolei utorowało drogę do przyjęcia Traktatku Lizbońskiego. Nie wchodząc w szczegóły, które opisałem gdzie indziej, odrzucenie 15 lat temu przez Paryż unijnej konstytucji zadało cios niezachwianemu dotąd filarowi UE, jakim była oś niemiecko-francuska. Następnym wydarzeniem, przygotowującym grunt pod "mimowolne" przywództwo Niemiec w UE, był zapoczątkowany w 2009 r. kryzys strefy euro. Kiedy nad Grecją zawisło widmo bankructwa, Berlin już całkiem świadomie przejął inicjatywę w szukaniu rozwiązania tego problemu. Opierało się to na przekonaniu, że gospodarkę niemiecką czekają "tłuste lata", co dla graczy jak Wolfgang Schäuble stanowiło argument do zarządzania polityką europejskich finansów. Przy czym należy też przyznać, że niektóre państwa wspierały wtedy rząd federalny i popychały go wręcz do podjęcia samodzielnych działań antykryzysowych. Z czasem niektórym partnerom w Europie ta niemiecka dominacja zaczęła się jednak coraz mniej podobać.

– Chyba najpóźniej wtedy, gdy Niemcy przestały ukrywać, że chcą budować swoją dominację w UE na "poprawnych" stosunkach z Rosją.

Budowanie dobrych stosunków z Moskwą wpędziło Berlin w pewien dylemat. Wszystko bowiem wskazuje na to, że Rosja nie zrezygnuje ze stosowania swoich dotychczasowych praktyk szantażu. Niemcy nie wiedzieli, jak mają się zachować w 2014 r. po aneksji Krymu. W znacznie w większym stopniu stracili jednak swoją wiarygodność rok później, kiedy kanclerz Angela Merkel, już w pełni świadoma swojej władzy w Europie, zawiesiła konwencję dublińską, otwierając granice i uruchamiając kryzys migracyjny. Rzesze migrantów zalewających Europę Zachodnią pogłębiły kontrowersyjne opinie o przywódczej roli Niemiec w UE. Powracające niczym mantra zdanie kanclerz Merkel "Wir schaffen das" ("Damy radę") utwierdziło wielu europejskich polityków w przekonaniu, że rząd niemiecki stracił kontakt z rzeczywistością i że rola lidera RFN w tej kwestii nie została już przyjęta "mimowolnie", lecz aktywnie i apodyktycznie, za plecami partnerów. Decyzja Brytyjczyków o wyjściu z Unii była wyraźnym wyrazem odrzucenia formy przywództwa narzuconego przez Niemcy. A jednak odejście tak silnego gracza ze Wspólnoty paradoksalnie wzmocniło niemiecką dominację w instytucjach unijnych, bo tym samym spadło więcej odpowiedzialności na "niemieckie barki". Te zaś, zamiast przemyśleć, dlaczego Brytyjczycy postanowili wycofać się ze wzniosłego niegdyś projektu, zaczęły wzmacniać swoją przywódczą funkcję w oparciu na coraz głębszej integracji.

– Dziś prezydent Francji Emmanuel Macron i Angela Merkel znów występują w zgodnym tandemie. Czy Berlin podzieli się znów swoją dominacją w Europie z Paryżem?

Mimo swojej silnej roli w ONZ, Francja jest już dziś właściwie tylko cieniem swojej dawnej potęgi. W okresie pandemii wskaźniki ekonomiczne nie wyglądają najlepiej, a niezadowolenie społeczne rośnie. To już nie będzie ten sam niemiecko-francuski tandem jak kiedyś. Zresztą może trudno to sobie dziś wyobrazić, ale jeszcze za prezydentury Jacques'a Chiraca Francja oceniała forsowaną przez socjaldemokratyczne Niemcy integrację w UE za wielki błąd. Odrzuceniem w 2005 r. unijnej konstytucji Paryż pokazał, że wątpi w rosnący w siłę neoliberalizm. Jednocześnie, podobnie jak ostatnio w przypadku Wielkiej Brytanii i brexitu, ten opór osłabił pozycję Francji w Brukseli, gdzie lewicowo-liberalni urzędnicy ostatnią nadzieję na utrzymanie status quo upatrywali w Niemczech. Bo akurat w tym kontekście trzeba przyznać rację Steinmeierowi - niemieckie elity pozostały w swoim neoliberalizmie "stabilne". Co ciekawe, te ówczesne podskórne niemiecko-francuskie animozje odbijały się też w rozwoju gospodarczym obu krajów. Niemcy w pewnym sensie zemściły się na Francji za jej brak pokory, doprowadzając do osłabienia jej sytuacji na rynkach finansowych. Obniżenie francuskich obligacji państwowych przez agencje ratingowe zwiastowało, kto już niebawem przejmie niepodzielne przywództwo w Europie.

– Czyli w pewnym okresie Niemcy nie chciały się już z nikim podzielić swoją dominacją?

Tak, choć temu kryzysowi w niemiecko-francuskich stosunkach towarzyszył rzeczywiście też brak alternatywnych partnerów dla Niemiec. Włochy miały i mają wystarczająco wiele własnych problemów. Mój kraj kłóci się obecnie z całą Unią. A pomiędzy Polską a Niemcami też nie układa się najpomyślniej, przy czym nie chodzi jedynie o insynuacje dotyczące polskiej praworządności, lecz także o pojawiającą się często na linii Berlin-Warszawa różnicę zdań w relacjach z Rosją. Słowem - pogarszające się stosunki Niemiec z innymi państwami UE paradoksalnie wzmocniły ich hegemonię, choć nie ociepliły oczywiście ich wizerunku.

– Polska nie zgdaza się w pełni z niemiecką domminacją w Unii, choć nie zamierza jej opuścić. Pytanie tylko, jak bardzo np. państwa Grupy Wyszehradzkiej są w ogóle jeszcze w stanie ograniczyć rosnącą siłę Niemiec w instytucjach unijnych? Czy jest to w ogóle jeszcze możliwe?

Faktem jest, że Niemcy od lat bez większych zahamowań wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekomomiczną. O tym świadczą choćby ostatnie opinie niektórych niemieckich polityków, którzy po wyborach prezydenckich w USA z miejsca zażądali kontynuacji budowy Nord Stream 2. Odrzucenie przez Francję konstytucji unijnej, kryzys strefy euro oraz fala imigrantów wzmocniły hegemonię Niemiec, które tym samym odebrały unijnym instytucjom autorytet i stosowne narzędzia, jakimi mogłyby same zarządzać kryzysami. Zanim powstały takie inicjatywy jak Grupa Wyszechradzka, w Unii brakowało alternatywy dla jej hegemonii. Po francuskim buncie nikt nie chciał podzielić się z Niemcami dominacją, co stworzyło pewien klimat przyzwolenia na ich przywództwo. Ale to Niemcy same stopniowo wykorzystały ją dla swoich potrzeb, zdając sobie sprawę z rosnącej przewagi.

– Silna waluta euro oraz rosnąca potęga eksportowa dostarczają Niemcom kolejnych argumentów do wypełnienia tej roli.

To prawda, właściwie od wprowadzenia przez kanclerza Gerharda Schrödera Agendy 2010 Niemcy odnotowywały corocznie nadwyżki i coraz mniejsze długi. Wzmocniły swoją dominację, uzależniając gospodarki innych państw od swojego eksportu. Choć z drugiej strony wiele państw UE chwali sobie też stosunki handlowe z RFN. Niemcy uchodzą za godnego zaufania partnera, co więcej za dostarczyciela najwyższej próby towarów.
 


– No dobrze, ale mówiliśmy też o niemieckiej hegemonii w sensie politycznym.

Zgoda, ale wspomnieliśmy także już, że inne państwa członkowskie na to pozwalały. Jeśli dobrze pamiętam, to np. były szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski kiedyś w Berlinie wskazywał wręcz na 'konieczność' niemieckiej dominacji w Europie. Twierdził, że mniej obawia się niemieckiego przywództwa niż niemieckiej 'bezczynności'. Można uznać, że tego rodzaju wypowiedzi umacniały tylko niemiecki rząd w przekonaniu, że ta rola im się należy. Ale trzeba też przyznać, że nie wszystkim niemieckim politykom ona się podoba. O tym, że ta rola jest w pewnym stopniu mimowolna, świadczą głosy sprzeciwiające się zbyt dużej odpowiedzialności Niemiec za procesy zachodzące w UE. Ale koniec końców decyzje podejmuje i tak Angela Merkel. Przy czym w przeszłości nie interesowały jej rządu ani opinie zarządu Bundesbanku, ani sędziów Trybunału Konstytucyjnego w sprawie polityki pieniężnej EBC. I tak już prawdopodobnie pozostanie do jej abdykacji w roku wyborczym 2021. Przy czym akurat w kwestiach finansów oraz strefy euro wiodącą rolę Niemcy przejęły już od początku istnienia wspólnej waluty. Nikt jej im nie narzucił, do głównych architektów eurozony należą głównie niemieccy politycy i to oni od początku chcieli ustalić jej zasady. Choć na pewno wtedy jeszcze nie myśleli o uwspólnotowieniu długów. Ale dziś, już w pełni świadomi swojej rozbudowanej hegemonii, mogą wprowadzać rozmaite 'konieczne' zmiany, jak choćby obecnie w kwestii mechnizmu warunkowości.

– Niektórzy twierdzą, że dzięki ożywieniu osi Paryż-Berlin prezydent Francji ograniczy niemiecką hegemonię.

Obecna prezydencja RFN w Unii oraz postawa niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen są wyraźnymi sygnałami, że w najbliższej przyszłości Niemcy nie oddadzą swoich wpływów. Oczywiście wiele zależy też od tego, kto jesienią 2021 r. zostanie następcą Angeli Merkel na fotelu kanclerskim. Poglądy Friedricha Merza na temat odpowiedzialności Niemiec za UE różnią się zasadniczo od tego, co głosi nadreński premier Armin Laschet, który uchodzi raczej za kontynuatora polityki pani kanclerz. Poza tym wbrew głośnym zapewnieniom Macrona pozycja Francji w UE jest coraz słabsza. W ostatnich latach w Pałacu Elizejskim kręciła się karuzela personalna, podczas gdy lokatorka Urzędu Kanclerskiego pozostawała ta sama, ugruntowując swoją władzę w Europie. I to dlatego Merkel dziś może sobie pozwolić na zdania typu "Jeśli upadnie euro, to upadnie cała Europa".

– Z jednej strony mówi się o rosnącej hegemonii, z drugiej o pewnej 'opieszałości' kanclerz Angeli Merkel, która - tak jak np. teraz w kwestii Nord Stream 2 - woli 'przeczekać' kryzys, zanim podejmie szybką decyzję. A może to tylko polityczne wyrachowanie? Jeśli tak, na ile przyczyniła się ta strategia do wzmocniania niemieckiej hegemonii w Europie?

Na początku kryzysu w strefie euro to 'wyczekiwanie' było uzasadnione tym, że Niemcy jako największy kredytodawca nie chciały od razu przelewać środków państwom, które być może nie chcą spełniać stawianych im warunków. Na pewno zwlekanie szefowej niemieckiego rządu z podjęciem niektórych decyzji jest też obliczone na to, by inne państwa miały czas oswoić się z przywódczą rolą Niemiec. Niektórzy mówią już nawet o tzw. "merkiawelizmie", czyli "świadomym czekaniu", które ma być skutecznym narzędziem wymuszania na innych państwach afirmacji dezycji Berlina. Jednocześnie Niemcy chcą być "hegemonem zdemilitaryzowanym", wzdragającym się przed osiągnięciem minimalnych nawet celów ustalonych w ramach NATO. Natomiast we wszystkich innych kwestiach nie dadzą sobie odebrać roli lidera. I ta bezwględna "soft-power" jest oczywiście zauważana w krajach jak Włochy czy Grecja, gdzie w niektórych kręgach określa się Niemcy już mianem "Czwartej Rzeszy". Nie zawsze było też łatwo rozegrać Niemcom swoją dominację jak choćby w przypadku unii bankowej. W Niemczech mnożą się zresztą głosy, zarzucające Berlinowi 'dyktatorskie' zapędy. W okresie kryzysu euro wybitny socjolog Jürgen Habermas mocno skrytykował ówczesnego ministra finansów Wolfganga Schäublego, który w mediach stosował politykę zastraszania, zapowiadając nieuchronność wyrzucenia Grecji ze wspólnoty walutowej w razie nieprzestrzegania przez nią nowych przepisów 'zaciskania pasa'.

– Ale w obliczu kryzysu migracyjnego nie zauważyliśmy u Angeli Merkel żadnej opieszałości.

Wtedy Merkel rzeczywiście nie czekała, podejmując swoje decyzje pochopnie, wbrew napomnieniom doradców i ekspertów. Tu jej polityczny instynkt całkowicie odmówił posłuszeństwa. Szefowa rządu liczyła chyba na to, że imigranci zasilą niemiecką gospodarkę. Kolejne miesiące oczywiście zadały kłam tym założeniom, jako że nowi przybysze zaczęli obciążać kasy fiskalne. Jednocześnie Merkel zauważyła, że niemiecka dominacja w Unii była już na tyle rozwinięta, że w sprawie relokacji uchodźców została w Europie sama jak palec. Niemiecka kanclerz się rozgalopowała i zapomniała po raz pierwszy o pewnej niepisanej zasadzie: aby utrzymać swoją polityczną hegemonię, trzeba być pewnym wsparcia innych państw. Odkąd zauważyła, że tak nie jest, zaczęła brnąć w nieracjonalne zapewnienia o konieczności europejskiej integracji. Potem dolała oliwy do ognia uporczywym przykrywaniem wszelkich wątpliwości groźbami sankcji wobec 'niepokornych' państw.

– Myśli pan, że w 'roku wyborczym' 2021 Niemcy zdobędą się na odrobinę refleksji?

Z racji swojego położenia geograficznego i wkładu w cywilizację europejską Niemcy pewnie mają prawo do odegrania 'szczególnej' roli w UE. A jednak teraz powiększa się armia przeciwników ich hegemonii. Jeśli Niemcy nie zrezygnują z narzucania innym państwom swoich "wartości", w nieodległej przyszłości sens europejskiego projektu stanie pod znakiem zapytania.

Rozmawiał: Wojciech Osiński

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe