[Felieton "TS"] Waldemar Biniecki: Emigracyjne sny o Polsce…
Przyjechałem do Stanów Zjednoczonych w 2000 roku nie jako emigrant ekonomiczny, lecz rodzinny. W Polskim Centrum w Wisconsin spoglądało na mnie z portretów dwóch polskich liderów: Piłsudski i Haller. Miałem dużo szczęścia, gdyż w trakcie jednej z moich radiowych audycji na antenę zadzwonił Kamil Dziewanowski, który potem stał się moim mentorem i drogowskazem. To On pokazał mi drogę, jak pomóc Polsce na emigracji. To On zetknął mnie z weteranami, a oni zweryfikowali moją wiedzę o Polsce. Prof. Kamil Dziewanowski był i jest w dalszym ciągu moim autorytetem. Wykształcony na Harvardzie, mający koneksje na najwyższym poziomie nie w wyniku układów koleżeńskich, ale w wyniku swojej ciężkiej pracy organicznej. Wielu z nas nie ma takich drogowskazów. Obserwując polską rzeczywistość, widzę, że dla wielu z nas rolę autorytetów pełnią celebryci, bardzo często mentalnie zbudowani na postaci antybohatera Ryszarda Ochódzkiego, dla którego: Bóg, Honor, Ojczyzna nie odgrywały żadnej roli i nie były nigdy żadnym moralnym drogowskazem. Polska w dalszym ciągu toczy wojnę o suwerenność i zachowanie swojej tożsamości zbudowanej nie w wyniku ostatnich liberalno-lewicowych dekad, ale na solidnym tysiącletnim fundamencie, którego podstawą jest dekalog, wiara Ojców i bezgraniczna miłość do Ojczyzny. Nie wykreowano medialnie takiego bohatera, aby pokazać go światu, choć wzorców dostarcza często zakłamana polska historia. Nie nakręcono filmu o rotmistrzu Pileckim ani nie pokazano obiektywnej prawdy o Polsce, pomimo że od 2015 wyborcy wskazali kierunek, w jakim ma się rozwijać. Zawsze jednak gdzieś tam wychodzi postać Ochódzkiego. Najjaskrawiej pokazuje ten proces red. Mazurek, pozwalając gwiazdom obozu rządzącego ośmieszać się u siebie na antenie. Innym negatywnym aspektem dla kreowania polskich elit jest „festiwal patriotyzmu”, gdzie o tym, kto jest „największym patriotą”, decydują gremia rozmaitych salonów warszawskich. Tam zapadają decyzje, kto powinien być wykreowany na „eksperta od spraw amerykańskich”, a kto nie. W rozmowie z zaprzyjaźnionym dyplomatą usłyszałem niedawno: „Ale nie wszystkie Twoje artykuły są przychylne obecnemu rządowi”. Odpowiedziałem wtedy, że nie jestem propagandystą, tylko dziennikarzem, i na tym polega moja rola, aby pokazywać, że nie wszystko, co wymyślą w Warszawie, jest dobre dla Polski, szczególnie że ostatnio wcale nie musimy daleko szukać takich przykładów. Dla wszystkich samodzielnie myślących jest oczywiste, że od 2015 r. droga do reformowania Polski jest określona. Jest ona jednak tak kręta i wyboista, że po prostu wywołuje irytację, a narracja i tłumaczenie postępowania rządzących jest czasami nie do przyjęcia. Na koniec mam takie pragnienie, aby wszystkie profesjonalne instytucje zajmujące się kreowaniem wizerunku Polski usprawniły i skoordynowały swoje działania; czekamy tutaj, za oceanem, na profesjonalną, anglojęzyczną narrację asertywnie opisującą polską rację stanu, promującą Polskę, jej bohaterów, myśl intelektualną i produkty o kodzie 590.