[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Przygotować drogę? Ale o co chodzi?
„Drogę Panu przygotujcie (…) Wtedy się chwała Pańska objawi…”, mówi prorok Izajasz. Przyznam, że zwykle, gdy słyszałam o przygotowaniu drogi dla Pana lub o nawracaniu się i wierzeniu w Ewangelię, to moja pierwsza myśl „brzmiała” - trzeba wytrzebić grzech, wyspowiadać się i czynić dobrze. I tak, to znaczy także i to, ale - i jest to „ale” pisane z wielkiej litery - to podejście od odwrotnej strony, bo rezygnacja z grzechu i dobre uczynki to skutek nawrócenia i wyprostowania drogi, nie ich przyczyna.
Nawrócenie
Mamy dwa główne pojęcia związane z nawróceniem. Pierwsze, to „epistrefo” [z gr. ἐπιστρέφω], które znaczy tyle, co zmiana kierunku, w grece słowo to funkcjonowało nie tylko w znaczeniu duchowym, ale także dosłownym - idę w jakąś stronę, ale ponieważ okazuje się, że to droga zamknięta lub wiodąca w złym kierunku, to zawracam i ruszam gdzieś indziej. Drugim terminem jest „metanoia” [z gr. μετάνοια], czyli przemiana umysłu. Właściwie oba te słowa i stojące za nimi rzeczywistości wskazują na wydarzenia daleko szersze niż odrzucenie uczynków złych a realizowanie dobrych.
Jak przekonywał sam Jezus, nie jesteśmy niewolnikami. Zatem trwanie w religijnych działaniach z przyzwyczajenia, stosowanie się do zasad moralnych wypływających chrześcijaństwa w ramach zachowywania zewnętrznej formy lub trzymanie się pewnych „wytycznych” ze strachu, czy to przed Bogiem czy przed oceną jakiejś społeczności, ma może takie plusy, że jest na świecie mniej przestępczości, ale to wszystko dalekie jest od chrześcijaństwa, czyli związku człowieka z Chrystusem jako Osobą.
Przemiana
Nawrócenie zaczyna się od przemiany wnętrza, od uzmysłowienia sobie, w jakim tkwię głodzie i pragnieniu, od zatęsknienia za bliskością Boga, od chęci powrotu i wiary w to, że zostanę przyjęty/-a. Jest ono jak ocknięcie się w pustym, chłodnym pomieszczeniu i uznanie, że chcę i mogę wstać i podejść do drzwi, a potem uchylić jest i wpuścić do środka światło.
Stoi i kołacze
Któż z nas nie zna obrazu, na których Jezus stoi i puka do drzwi?. „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”, mówi Chrystus do Kościoła w Laodycei (Ap 3, 20). To otwarcie drzwi można by nazwać także „prostowaniem drogi Panu”, pozwoleniem Mu na działanie, na okazywanie miłości. W otwierającym owe drzwi muszą jednak zaistnieć dwie okoliczności - chęć i tęsknota bliskości oraz wiara w to, że Bóg jest inny, że zawsze mogę wrócić, że nie ma takiego bagna, z którego nie mogę Go zawołać, z którego On mnie nie podniesie. Ta druga okoliczność, czyli wiara odróżniała od siebie dwóch grzeszników znanych nam dobrze z kart Biblii - Judasza i św. Piotra, obaj zdradzili Jezusa, obaj tego żałowali, ale tylko jeden uniósł własną słabość, bo wiedział, że Bóg jest kimś innym, większym niż ludzka logika sprawiedliwości „oko za oko”. Ta wiara wymaga wysiłku, zmiany myślenia, ale też odpuszczania sobie pychy.
Otwarcie to nie koniec
Otwarcie drzwi to krok bardzo ważny, ale na nim nie koniec. Jeśli się komuś otwiera, to trzeba go jeszcze wpuścić, a wpuszczając Jezusa, by uczynił z nas nowego człowieka, potrzeba pozwolić Mu działać, bo to On, Jego łaska, Jego Duch, czyni nas zdolnymi do przemiany ogarnięcia przez miłość. Jeden z moich znajomych w swoim nauczaniu mówił, że można Jezusa wpuścić do mieszkania, ale bronić Mu dostępu do niektórych jego części, on ujął to dosadnie, że można Jezusa chwalić, zapraszać, ale jak wejdzie to - przepraszam za dosłowność, ale to cytat - „trzymać Go w kiblu własnego życia”, bronić dostępu do spraw, które naprawdę bolą.
Łaska
Pierwsza strofa cytowanego na początku hymnu brewiarzowego jest prośbą o otwarcie nieba i zejście Pana z obłoków, bo Jego przyjście jest jak „deszcz ożywczy, co zwilży pustynię każdego serca”. To On działa, my możemy wyprostować Mu ścieżki, otworzyć drzwi, pozwolić na posprzątanie, umeblowanie i pozostanie gospodarzem domu naszego serca. To praca na całe życie, ale Bóg jest cierpliwy. A kiedy już nasze serce pełne będzie Ducha Świętego, wtedy porzucenie grzechu i pragnienie naśladowania Jezusa będzie naturalną konsekwencją tego, kim się staliśmy albo raczej kim wciąż od nowa się stajemy.