Marek Budzisz: O tym, jak Rosja organizując ćwiczenia wojskowe o pokój się troszczy

W piątek rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow przyjechał do Niemiec. Formalnym powodem ku temu było zakończenie roku rosyjsko – niemieckiego partnerstwa regionalnego i municypalnego oraz poinformowanie opinii publicznej o rozpoczęcia nowego „roku”, tym razem partnerstwa w zakresie kultury i nauki. Z tego też powodu, wizyta zaczęła się od uczestnictwa w oficjalnych obchodach polegających na celebrowaniu rozmaitego rodzaju projektów o charakterze lokalnym, których celem jest pokazanie, jak powiedział sam Ławrow, że „Rosja i Niemcy przyjaźnią się przez lata, a spierają tylko czasem”. Ławrow spotkał się też w jednym z berlińskich hoteli (Adlon) z uczestnikami forum niemiecko – rosyjskiego oraz prowadził rozmowy z szefem niemieckiej dyplomacji Maasem. Jeśli zostawić na boku prawienie sobie wzajemnych duserów (zwracanie się do siebie po imieniu etc.) oraz zapewnienia o potrzebie współpracy, to wspólna konferencja prasowa obydwu ministrów pokazała więcej różnic niźli punktów wspólnych.
 Marek Budzisz: O tym, jak Rosja organizując ćwiczenia wojskowe o pokój się troszczy
/ YT, print screen
Po co jednak rosyjski minister przyjechał do Berlina? Trochę światła na cel jego podróży rzuca wywiad, którego udzielił niemieckiej agencji DPA. Mówiąc o antyrosyjskich sankcjach, które wprowadziła Unia Europejska stwierdził, że są one efektem presji tych kręgów w Unii Europejskiej, które Moskwa z upodobaniem określa mianem „rusofobów”. Ich działania, jak powiedział rosyjski minister, zostały wzmocnione presją Waszyngtonu, a „Brukseli nie starczyło siły i wytrwałości, aby powstrzymać spiralę sankcyjną wprawioną w ruch przez Waszyngton”. Nie jest to wątek w moskiewskiej narracji nowy. Te rusofobskie siły, to oczywiście Bałtowie, Warszawa, Skandynawowie oraz Rumunia. Ale nowa jest sytuacja, w której deklaracja ta jest powtórzona. Po pierwsze coraz silniej rysuje się rozdźwięk między Berlinem i Paryżem a Waszyngtonem i Londynem. Ostatnie deklaracje prezydenta Makrona o potrzebie zbudowania niezależnego od Stanów Zjednoczonych systemu rozliczeń walutowych są Moskwie bardzo na rękę, o czym od lat otwarcie mówi. Ostatnio prezes rosyjskiego państwowego banku WTB Kostin zaproponował przejście w transakcjach handlowych z państwami kupującymi rosyjskie surowce na rozliczenia w innych niźli dolar walutach, ale Chińczycy, bo o nich tu chodzi, zaraz sprowadzili Rosjan na właściwe miejsce bez większych oporów odrzucając tę propozycję. Już po upublicznieniu stanowiska Pekinu zdystansował się od propozycji Kostina rzecznik Kremla, Pieskow mówiąc, że Rosja nigdy nie miała takich planów, co jest oczywistą nieprawdą, bo mówił o tym sam prezydent Putin w trakcie spotkania państwa BRIKS w RPA. Chiny nie mają zamiaru budować alternatywnego systemu rozliczeń walutowych, Rosja jest na to zbyt słaba, musi się też liczyć z zagrożeniami tzw. okresu przejściowego, bo już można przeczytać, że niektóre chińskie banki wstrzymują w obawie przed amerykańskimi restrykcjami transakcje rozliczeniowe z rosyjskimi dostawcami. Ale jeśli taki system niezależny od Waszyngtonu stworzy Europa, pod egidą Berlina i Paryża, to Rosja z pewnością na tym skorzysta, bo jej rozliczenia z głównymi odbiorcami własnej produkcji staną się bezpiecznymi.
Może to właśnie z tego względu Ławrow na spotkaniu w hotelu Adlon przypomniał wypowiedziane w tym samym miejscu w 2010 roku słowa Putina, iż Rosja i Europa, muszą się zbliżyć, „jeśli chcą przetrwać, jako cywilizacja”. Te historiozoficzne motywy, nie wprost wróciły w deklaracjach Ławrowa podczas konferencji prasowej, kiedy zaproponował on Berlinowi strategiczne partnerstwo we wszystkich obszarach, nie tylko gospodarczych i kulturalnych, ale również politycznych. I to w wymiarze ponadregionalnym, a nawet światowym. Media odnotowały, że Ławrow omawiał z Maasem kwestie związane z Syrią, Iranem oraz procesem mińskim, zauważając, prócz przyjaznego tonu również istnienie różnic. Dotyczą one przede wszystkim kwestii Donbasu oraz Syrii. Niemiecki minister spraw zagranicznych akcentując potrzebę kontynuowania rozmów pokojowych zaznaczył, że pierwszym krokiem winno być rzeczywiste przestrzeganie zawieszenia broni na linii rozgraniczenia walczących. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że niemiecki rząd nie mówi jednym głosem. W tym samym czasie niemiecka, ale wywodząca się z chadecji minister obrony, nie wykluczyła, że niemieckie lotnictwo włączy się w działania zbrojne w Syrii, jeśli reżim Asada użyje broni chemicznej, a o planach likwidacji bazy wojskowej, jaką Niemcy mają w Jordanii, na razie nie ma powodów mówić.
Jeśli idzie o kwestie Donbasu, to Ławrow o to, że rozmowy utknęły w martwym punkcie oskarżył Kijów. Jak niedawno powiedział w wywiadzie prasowym były ukraiński prezydent Kuczma, też uczestnik „mińskiego formatu”, polityka Rosji ma obecnie na celu doprowadzenie do sytuacji, aby o ewentualne niepowodzenie negocjacji oskarżyć Kijów i w ten sposób skłonić Europę, do zmiany polityki w zakresie antyrosyjskich sankcji. Informacje, które dopływają z Doniecka zdają się potwierdzać tę ocenę. Otóż pełniący obowiązki szefa „republiki ludowej” Puszilin jednym z pierwszych swoich posunięć doprowadził do dymisji tamtejszego ministra obrony i generalnie do likwidacji resortu, a teraz zaczął rozformowywać ochotnicze oddziały i wcielać je w struktury kontrolowane przez rząd, czyli przez tamtejsze MSW. Idzie o to, aby trudne w kontroli i kierowane przez lokalnych watażków, powiązane też bardzo często ze światem przestępczym albo wręcz same trudniące się bandyterką, formacje zlikwidować, wprowadzając w to miejsce jednostki regularne. Bez tego, jak można przypuszczać przestrzeganie rozejmu jest zadaniem niewykonalnym. A ten ruch wskazuje na to, że patron Puszilina – Surkow dąży do uzyskania bezpośredniej kontroli nad sytuacją „w terenie”. Sądząc po słowach Ławrowa wypowiedzianych w Berlinie, zamiarem Moskwy jest pokazanie światu, że jeśli idzie o porozumienie z Mińska, to separatyści, pod wpływem swych kuratorów dotrzymują obietnic. I teraz ruch po stronie Kijowa.
W poniedziałek prezydent Putin zaskoczył światową opinię publiczną propozycją, skierowaną pod adresem Japonii, aby nie czekając do rozstrzygnięcia sporów granicznych (chodzi o cztery wyspy z Archipelagu Kurylskiego) doprowadzić do zawarcia traktatu pokojowego kończącego II wojnę światową. Obserwatorzy wojskowi zwracają też uwagę, że w trakcie właśnie zakończonych, a przy tym największych od 1981, ćwiczeń wojskowych pod kryptonimem Wschód 2018, Rosjanie dbali o to, aby w żadnym wypadku Japonia nie uznała, że manewry skierowane są przeciwko niej. Premier Abe propozycję Putina odrzucił, a w trakcie niedawnej przedwyborczej debaty telewizyjnej powiedział jeszcze, że osobiście nie wierzy w to, „aby to była spontaniczna propozycja, jak powiedział Putin. Jestem pewien, że było to wszystko wcześniej zaplanowane”.
Podążając tokiem rozumowania premiera Japonii należy zastanowić się, jaki to plan może chcieć realizować Rosja? Obserwatorzy polityki międzynarodowej zwracają uwagę, że zakończone na Syberii manewry miały pokazać Amerykanom, że alians z Chinami jest silny i w gruncie rzeczy mamy obecnie do czynienia z odwróconym planem Kissingera, tylko, że teraz to Stany Zjednoczone znalazły się w osamotnieniu. Ale jest też możliwe i wyjaśnienie uzupełniające. Należałoby zacząć od postawienia pytania, w jakim celu Rosja zdecydowała się zorganizować manewry, w których, jak oświadczył minister Szojgu wzięło udział 300 tys. żołnierzy, czyli 1/3 sił zbrojnych, którymi Rosja dysponuje. Eksperci zwracają uwagę na to, że w sporej części ćwiczenia te są pozorowane – ani rosyjska armia nie była w stanie przerzucić w ten region takiej liczby sprzętu jak deklarowała (mówiło się o 36 tys. jednostkach), ani też w ćwiczeniach nie wzięło udział tylu żołnierzy – niektóre jednostki po prostu wykonały, bo taki był scenariusz ćwiczeń, oderwane od całości zadania na poligonach w bezpośrednim sąsiedztwie miejsc swej dyslokacji. Zresztą i chęć wprowadzenia w błąd, co do ich skali miał być jednym z powodów, dla których wybrano odległy teren. W Europie działa Porozumienie Wiedeńskie, które nakazuje zaprosić obserwatorów, w tym i z państw NATO, a na Syberii, Rosja ma wolną rękę, nikogo nie musi zapraszać, i bez możliwości naocznej weryfikacji przez nikogo może deklarować ściągnięcie dziesiątek tysięcy czołgów. Zdaniem Aleksandra Golca, wojennego analityka Nowoje Wriemia, to ewidentna mówiąc po rosyjsku pokazucha, czyli mistyfikacja, bo gdyby rosyjskie siły zbrojne rzeczywiście chciały przerzucić w rejon ćwiczeń taką liczbę sprzętu, to na tygodnie zapchałyby wszystkie szlaki komunikacyjne, a nic takiego nie miało miejsca. Po co zatem to wszystko? Otóż wydaje się, że zamierzeniem Moskwy było poinformowanie świata, że rozpoczęta przed kilku laty reforma sił zbrojnych jest właściwie zakończona. Jej jądrem był plan polegający na utworzeniu samodzielnych Batalionowych Grup Bojowych. Już w 2016 roku generał Gierasimow, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego, autor projektu, ale też i autor scenariusza manewrów Wostok 2018, informował o planach powołania 66 takich grup. Miały się one liczyć po 800 – 900 żołnierzy, głównie kontraktowych, dysponujących najnowocześniejszymi systemami łączności, i systemami kierowania ogniem. Zostały one też wzmocnione jednostkami pancernymi, miotaczy min, haubicami etc. Wkrótce potem poinformowano, że Rosja zwiększyła ich liczbę do 126. Cechą szczególną tych jednostek jest to, że mogą one działać samodzielnie oraz w większych, w razie potrzeby, grupach i być w stanie szybko przemieszczać się na większe odległości. Jak argumentują analitycy RAND, jednym z zasadniczych zadań ćwiczeń Wostok 2018 było, sprawdzenie tempa, w jakim mogą się one mobilizować.
Warto wiedzieć, że NATO do tej pory, głównie w państwach bałtyckich, było w stanie stworzyć 4 (słownie cztery) podobnego rodzaju jednostki, które miałyby odpierać ewentualną rosyjską agresję. Putin i Ławrow w języku dyplomacji sformułowali przy okazji ćwiczeń to, o czym wprost na łamach Niezawisimej Gaziety napisał, Aleksandr Chramczichin, zastępca szefa Instytutu Analiz Wojennych i Strategicznych. Otóż jego zdaniem dysproporcja sił między Rosją a NATO w Europie jest tak wielka, że gdyby Moskwa chciała, to bez wielkiego wysiłku w ciągu kilku dni połknęłaby obszar aż do Lyonu. O państwach bałtyckich nie mówiąc. Bo po to, aby zniwelować różnice potencjałów Zachód musiałby dyslokować na ten obszar, który strategicznie jest nie do obrony, wszystkie siły, jakimi dziś dysponuje. Ale nawet to nie dałoby Zachodowi przewagi, bo Rosja dysponuje nowoczesna, sprawdzoną w boju armią, której żołnierze chcą walczyć, a siły zbrojne Zachodu, są jego zdaniem „po prostu tchórzem podszyte”. Z Ameryką jest inaczej, ale, po co Waszyngton miałby bronić marginalnych z jego punktu widzenia pozycji? Bajanie o różnicy potencjałów gospodarczych między Rosją a Unią nie ma sensu, bo w realiach współczesnej i bardzo krótkiej wojny, te przewagi nie mają znaczenia. Rosja nie zajmuje państw Bałtyckich, bo tego nie chce, nie połknęła Donbasu, bo do niczego nie jest on jej potrzebny, podobnie zresztą, z tych samych powodów nie zdecydowała się na przyłączenie Abchazji i Osetii. Ale ma takie możliwości i ma takie siły, woli jej też w razie, czego nie zabraknie. Próba zastraszenia? Oczywiście. I po to Putin i Ławrow nawołują do współpracy – mówiąc, nie dawajcie posłuchu waszym rusofobom, bo jak zagnacie nas w uliczkę bez wyjścia to będziecie za to płacić. Lepiej współpracujcie z Moskwą, bo różnica potencjałów militarnych jest tak duża, że w razie konfliktu bez Waszyngtonu sobie nie poradzicie. A co będzie, jeśli Waszyngton nie będzie chciał przyjść z pomocą. Wy macie swoich „rusofobów”, my mamy swoich jastrzębi w stylu Gierasimowa i Szojgu. Ale mamy też zwolenników współpracy i partnerstwa, choćby Władimira Władimirowicza Putina, który dosłownie na dniach zgłosił kolejną inicjatywę pokojową.
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Wojna wybuchnie w ciągu godziny. Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika z ostatniej chwili
"Wojna wybuchnie w ciągu godziny". Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika

Jeśli przywódcy Republiki Serbskiej - większościowo serbskiej części Bośni i Hercegowiny - ogłoszą secesję, w ciągu godziny wybuchnie w kraju wojna - ostrzega niemiecki dziennik "Die Welt".

Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry'ego z ostatniej chwili
Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry'ego

Media obiegły informacje dotyczące księcia Harry'ego, który podjął ważną decyzję. Arystokrata pojawi się w Wielkiej Brytanii, jednak wizyta ta może nie spełnić oczekiwań wielu osób.

Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty z ostatniej chwili
Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty

Zarzuty fizycznego znęcania się nad trzyletnią dziewczynką usłyszał 23-latek, który w piątek został zatrzymany przez policję w Wejherowie po tym, gdy dziecko trafiło do szpitala. Prokuratura przygotowuje wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny.

Strajk na największym lotnisku w Wielkiej Brytanii z ostatniej chwili
Strajk na największym lotnisku w Wielkiej Brytanii

Jutro rozpocznie się czterodniowy strajk na najbardziej ruchliwym i popularnym lotnisku w Wielkiej Brytanii. Swoje niezadowolenie dotyczące warunków pracy wyrazić mają funkcjonariusze Straży Granicznej. O szczegółach poinformował związek zawodowy PCS.

Siatkarze Jastrzębskiego Węgla mistrzami Polski z ostatniej chwili
Siatkarze Jastrzębskiego Węgla mistrzami Polski

Siatkarze Jastrzębskiego Węgla wywalczyli czwarty w historii i drugi z rzędu tytuł mistrza Polski. W niedzielę pokonali u siebie Aluron CMC Wartę Zawiercie 3:1 25:19, 21:25, 25:23, 25:18) w trzecim decydującym meczu finałowym i wygrali tę rywalizację 2-1.

Dużo się dzieje. Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham z ostatniej chwili
"Dużo się dzieje". Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham

Ostatnie tygodnie w Pałacu Buckingham nie należały do spokojnych. Zarówno członkowie rodziny królewskiej, jak i poddani martwią się o księżną Kate i króla Karola III, którzy zmagają się z chorobą nowotworową. W sprawie żony księcia Williama pojawiły się nowe informacje.

To byłaby rewolucja. Deklaracja premier Włoch przed wyborami do PE z ostatniej chwili
"To byłaby rewolucja". Deklaracja premier Włoch przed wyborami do PE

Premier Włoch Giorgia Meloni ogłosiła w niedzielę, że będzie "jedynką" na wszystkich listach swej macierzystej partii Bracia Włosi w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu.

Rekord sprzedaży. Chodzi o przedmiot z Titanica z ostatniej chwili
Rekord sprzedaży. Chodzi o przedmiot z Titanica

W Anglii odbyła się licytacja, na której pojawił się złoty zegarek kieszonkowy, który niegdyś należał do Johna Jacoba Astora, jednego z najbogatszych pasażerów Titanica. Zegarek, który przetrwał katastrofę, został odnowiony, a następnie sprzedany za rekordową sumę - aż sześciokrotność ceny wywoławczej.

Padłem. Znany aktor w szpitalu z ostatniej chwili
"Padłem". Znany aktor w szpitalu

Media obiegła niepokojąca informacja dotycząca znanego aktora Macieja Stuhra. Na swoim profilu na Instagramie poinformował, że trafił na SOR.

Szydło: Tusk powie Polakom to, co chcą teraz usłyszeć z ostatniej chwili
Szydło: Tusk powie Polakom to, co chcą teraz usłyszeć

– Tusk nie będzie teraz wprost popierał paktu migracyjnego czy pomysłów z opodatkowaniem państw członkowskich, a w tym kierunku to wszystko zmierza – uważa była premier, a obecnie europoseł PiS Beata Szydło.

REKLAMA

Marek Budzisz: O tym, jak Rosja organizując ćwiczenia wojskowe o pokój się troszczy

W piątek rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow przyjechał do Niemiec. Formalnym powodem ku temu było zakończenie roku rosyjsko – niemieckiego partnerstwa regionalnego i municypalnego oraz poinformowanie opinii publicznej o rozpoczęcia nowego „roku”, tym razem partnerstwa w zakresie kultury i nauki. Z tego też powodu, wizyta zaczęła się od uczestnictwa w oficjalnych obchodach polegających na celebrowaniu rozmaitego rodzaju projektów o charakterze lokalnym, których celem jest pokazanie, jak powiedział sam Ławrow, że „Rosja i Niemcy przyjaźnią się przez lata, a spierają tylko czasem”. Ławrow spotkał się też w jednym z berlińskich hoteli (Adlon) z uczestnikami forum niemiecko – rosyjskiego oraz prowadził rozmowy z szefem niemieckiej dyplomacji Maasem. Jeśli zostawić na boku prawienie sobie wzajemnych duserów (zwracanie się do siebie po imieniu etc.) oraz zapewnienia o potrzebie współpracy, to wspólna konferencja prasowa obydwu ministrów pokazała więcej różnic niźli punktów wspólnych.
 Marek Budzisz: O tym, jak Rosja organizując ćwiczenia wojskowe o pokój się troszczy
/ YT, print screen
Po co jednak rosyjski minister przyjechał do Berlina? Trochę światła na cel jego podróży rzuca wywiad, którego udzielił niemieckiej agencji DPA. Mówiąc o antyrosyjskich sankcjach, które wprowadziła Unia Europejska stwierdził, że są one efektem presji tych kręgów w Unii Europejskiej, które Moskwa z upodobaniem określa mianem „rusofobów”. Ich działania, jak powiedział rosyjski minister, zostały wzmocnione presją Waszyngtonu, a „Brukseli nie starczyło siły i wytrwałości, aby powstrzymać spiralę sankcyjną wprawioną w ruch przez Waszyngton”. Nie jest to wątek w moskiewskiej narracji nowy. Te rusofobskie siły, to oczywiście Bałtowie, Warszawa, Skandynawowie oraz Rumunia. Ale nowa jest sytuacja, w której deklaracja ta jest powtórzona. Po pierwsze coraz silniej rysuje się rozdźwięk między Berlinem i Paryżem a Waszyngtonem i Londynem. Ostatnie deklaracje prezydenta Makrona o potrzebie zbudowania niezależnego od Stanów Zjednoczonych systemu rozliczeń walutowych są Moskwie bardzo na rękę, o czym od lat otwarcie mówi. Ostatnio prezes rosyjskiego państwowego banku WTB Kostin zaproponował przejście w transakcjach handlowych z państwami kupującymi rosyjskie surowce na rozliczenia w innych niźli dolar walutach, ale Chińczycy, bo o nich tu chodzi, zaraz sprowadzili Rosjan na właściwe miejsce bez większych oporów odrzucając tę propozycję. Już po upublicznieniu stanowiska Pekinu zdystansował się od propozycji Kostina rzecznik Kremla, Pieskow mówiąc, że Rosja nigdy nie miała takich planów, co jest oczywistą nieprawdą, bo mówił o tym sam prezydent Putin w trakcie spotkania państwa BRIKS w RPA. Chiny nie mają zamiaru budować alternatywnego systemu rozliczeń walutowych, Rosja jest na to zbyt słaba, musi się też liczyć z zagrożeniami tzw. okresu przejściowego, bo już można przeczytać, że niektóre chińskie banki wstrzymują w obawie przed amerykańskimi restrykcjami transakcje rozliczeniowe z rosyjskimi dostawcami. Ale jeśli taki system niezależny od Waszyngtonu stworzy Europa, pod egidą Berlina i Paryża, to Rosja z pewnością na tym skorzysta, bo jej rozliczenia z głównymi odbiorcami własnej produkcji staną się bezpiecznymi.
Może to właśnie z tego względu Ławrow na spotkaniu w hotelu Adlon przypomniał wypowiedziane w tym samym miejscu w 2010 roku słowa Putina, iż Rosja i Europa, muszą się zbliżyć, „jeśli chcą przetrwać, jako cywilizacja”. Te historiozoficzne motywy, nie wprost wróciły w deklaracjach Ławrowa podczas konferencji prasowej, kiedy zaproponował on Berlinowi strategiczne partnerstwo we wszystkich obszarach, nie tylko gospodarczych i kulturalnych, ale również politycznych. I to w wymiarze ponadregionalnym, a nawet światowym. Media odnotowały, że Ławrow omawiał z Maasem kwestie związane z Syrią, Iranem oraz procesem mińskim, zauważając, prócz przyjaznego tonu również istnienie różnic. Dotyczą one przede wszystkim kwestii Donbasu oraz Syrii. Niemiecki minister spraw zagranicznych akcentując potrzebę kontynuowania rozmów pokojowych zaznaczył, że pierwszym krokiem winno być rzeczywiste przestrzeganie zawieszenia broni na linii rozgraniczenia walczących. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że niemiecki rząd nie mówi jednym głosem. W tym samym czasie niemiecka, ale wywodząca się z chadecji minister obrony, nie wykluczyła, że niemieckie lotnictwo włączy się w działania zbrojne w Syrii, jeśli reżim Asada użyje broni chemicznej, a o planach likwidacji bazy wojskowej, jaką Niemcy mają w Jordanii, na razie nie ma powodów mówić.
Jeśli idzie o kwestie Donbasu, to Ławrow o to, że rozmowy utknęły w martwym punkcie oskarżył Kijów. Jak niedawno powiedział w wywiadzie prasowym były ukraiński prezydent Kuczma, też uczestnik „mińskiego formatu”, polityka Rosji ma obecnie na celu doprowadzenie do sytuacji, aby o ewentualne niepowodzenie negocjacji oskarżyć Kijów i w ten sposób skłonić Europę, do zmiany polityki w zakresie antyrosyjskich sankcji. Informacje, które dopływają z Doniecka zdają się potwierdzać tę ocenę. Otóż pełniący obowiązki szefa „republiki ludowej” Puszilin jednym z pierwszych swoich posunięć doprowadził do dymisji tamtejszego ministra obrony i generalnie do likwidacji resortu, a teraz zaczął rozformowywać ochotnicze oddziały i wcielać je w struktury kontrolowane przez rząd, czyli przez tamtejsze MSW. Idzie o to, aby trudne w kontroli i kierowane przez lokalnych watażków, powiązane też bardzo często ze światem przestępczym albo wręcz same trudniące się bandyterką, formacje zlikwidować, wprowadzając w to miejsce jednostki regularne. Bez tego, jak można przypuszczać przestrzeganie rozejmu jest zadaniem niewykonalnym. A ten ruch wskazuje na to, że patron Puszilina – Surkow dąży do uzyskania bezpośredniej kontroli nad sytuacją „w terenie”. Sądząc po słowach Ławrowa wypowiedzianych w Berlinie, zamiarem Moskwy jest pokazanie światu, że jeśli idzie o porozumienie z Mińska, to separatyści, pod wpływem swych kuratorów dotrzymują obietnic. I teraz ruch po stronie Kijowa.
W poniedziałek prezydent Putin zaskoczył światową opinię publiczną propozycją, skierowaną pod adresem Japonii, aby nie czekając do rozstrzygnięcia sporów granicznych (chodzi o cztery wyspy z Archipelagu Kurylskiego) doprowadzić do zawarcia traktatu pokojowego kończącego II wojnę światową. Obserwatorzy wojskowi zwracają też uwagę, że w trakcie właśnie zakończonych, a przy tym największych od 1981, ćwiczeń wojskowych pod kryptonimem Wschód 2018, Rosjanie dbali o to, aby w żadnym wypadku Japonia nie uznała, że manewry skierowane są przeciwko niej. Premier Abe propozycję Putina odrzucił, a w trakcie niedawnej przedwyborczej debaty telewizyjnej powiedział jeszcze, że osobiście nie wierzy w to, „aby to była spontaniczna propozycja, jak powiedział Putin. Jestem pewien, że było to wszystko wcześniej zaplanowane”.
Podążając tokiem rozumowania premiera Japonii należy zastanowić się, jaki to plan może chcieć realizować Rosja? Obserwatorzy polityki międzynarodowej zwracają uwagę, że zakończone na Syberii manewry miały pokazać Amerykanom, że alians z Chinami jest silny i w gruncie rzeczy mamy obecnie do czynienia z odwróconym planem Kissingera, tylko, że teraz to Stany Zjednoczone znalazły się w osamotnieniu. Ale jest też możliwe i wyjaśnienie uzupełniające. Należałoby zacząć od postawienia pytania, w jakim celu Rosja zdecydowała się zorganizować manewry, w których, jak oświadczył minister Szojgu wzięło udział 300 tys. żołnierzy, czyli 1/3 sił zbrojnych, którymi Rosja dysponuje. Eksperci zwracają uwagę na to, że w sporej części ćwiczenia te są pozorowane – ani rosyjska armia nie była w stanie przerzucić w ten region takiej liczby sprzętu jak deklarowała (mówiło się o 36 tys. jednostkach), ani też w ćwiczeniach nie wzięło udział tylu żołnierzy – niektóre jednostki po prostu wykonały, bo taki był scenariusz ćwiczeń, oderwane od całości zadania na poligonach w bezpośrednim sąsiedztwie miejsc swej dyslokacji. Zresztą i chęć wprowadzenia w błąd, co do ich skali miał być jednym z powodów, dla których wybrano odległy teren. W Europie działa Porozumienie Wiedeńskie, które nakazuje zaprosić obserwatorów, w tym i z państw NATO, a na Syberii, Rosja ma wolną rękę, nikogo nie musi zapraszać, i bez możliwości naocznej weryfikacji przez nikogo może deklarować ściągnięcie dziesiątek tysięcy czołgów. Zdaniem Aleksandra Golca, wojennego analityka Nowoje Wriemia, to ewidentna mówiąc po rosyjsku pokazucha, czyli mistyfikacja, bo gdyby rosyjskie siły zbrojne rzeczywiście chciały przerzucić w rejon ćwiczeń taką liczbę sprzętu, to na tygodnie zapchałyby wszystkie szlaki komunikacyjne, a nic takiego nie miało miejsca. Po co zatem to wszystko? Otóż wydaje się, że zamierzeniem Moskwy było poinformowanie świata, że rozpoczęta przed kilku laty reforma sił zbrojnych jest właściwie zakończona. Jej jądrem był plan polegający na utworzeniu samodzielnych Batalionowych Grup Bojowych. Już w 2016 roku generał Gierasimow, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego, autor projektu, ale też i autor scenariusza manewrów Wostok 2018, informował o planach powołania 66 takich grup. Miały się one liczyć po 800 – 900 żołnierzy, głównie kontraktowych, dysponujących najnowocześniejszymi systemami łączności, i systemami kierowania ogniem. Zostały one też wzmocnione jednostkami pancernymi, miotaczy min, haubicami etc. Wkrótce potem poinformowano, że Rosja zwiększyła ich liczbę do 126. Cechą szczególną tych jednostek jest to, że mogą one działać samodzielnie oraz w większych, w razie potrzeby, grupach i być w stanie szybko przemieszczać się na większe odległości. Jak argumentują analitycy RAND, jednym z zasadniczych zadań ćwiczeń Wostok 2018 było, sprawdzenie tempa, w jakim mogą się one mobilizować.
Warto wiedzieć, że NATO do tej pory, głównie w państwach bałtyckich, było w stanie stworzyć 4 (słownie cztery) podobnego rodzaju jednostki, które miałyby odpierać ewentualną rosyjską agresję. Putin i Ławrow w języku dyplomacji sformułowali przy okazji ćwiczeń to, o czym wprost na łamach Niezawisimej Gaziety napisał, Aleksandr Chramczichin, zastępca szefa Instytutu Analiz Wojennych i Strategicznych. Otóż jego zdaniem dysproporcja sił między Rosją a NATO w Europie jest tak wielka, że gdyby Moskwa chciała, to bez wielkiego wysiłku w ciągu kilku dni połknęłaby obszar aż do Lyonu. O państwach bałtyckich nie mówiąc. Bo po to, aby zniwelować różnice potencjałów Zachód musiałby dyslokować na ten obszar, który strategicznie jest nie do obrony, wszystkie siły, jakimi dziś dysponuje. Ale nawet to nie dałoby Zachodowi przewagi, bo Rosja dysponuje nowoczesna, sprawdzoną w boju armią, której żołnierze chcą walczyć, a siły zbrojne Zachodu, są jego zdaniem „po prostu tchórzem podszyte”. Z Ameryką jest inaczej, ale, po co Waszyngton miałby bronić marginalnych z jego punktu widzenia pozycji? Bajanie o różnicy potencjałów gospodarczych między Rosją a Unią nie ma sensu, bo w realiach współczesnej i bardzo krótkiej wojny, te przewagi nie mają znaczenia. Rosja nie zajmuje państw Bałtyckich, bo tego nie chce, nie połknęła Donbasu, bo do niczego nie jest on jej potrzebny, podobnie zresztą, z tych samych powodów nie zdecydowała się na przyłączenie Abchazji i Osetii. Ale ma takie możliwości i ma takie siły, woli jej też w razie, czego nie zabraknie. Próba zastraszenia? Oczywiście. I po to Putin i Ławrow nawołują do współpracy – mówiąc, nie dawajcie posłuchu waszym rusofobom, bo jak zagnacie nas w uliczkę bez wyjścia to będziecie za to płacić. Lepiej współpracujcie z Moskwą, bo różnica potencjałów militarnych jest tak duża, że w razie konfliktu bez Waszyngtonu sobie nie poradzicie. A co będzie, jeśli Waszyngton nie będzie chciał przyjść z pomocą. Wy macie swoich „rusofobów”, my mamy swoich jastrzębi w stylu Gierasimowa i Szojgu. Ale mamy też zwolenników współpracy i partnerstwa, choćby Władimira Władimirowicza Putina, który dosłownie na dniach zgłosił kolejną inicjatywę pokojową.
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe