Marek Budzisz: Po zestrzeleniu rosyjskiego Ił-20. Lekki, anty-irański dryf Moskwy w Syrii.

W rozmowie telefonicznej, którą Szojgu odbył ze swym izraelskim kolegą Liebermanem (najprawdopodobniej rozmawiali po rosyjsku, bo Lieberman urodził się w Mołdawii, z której wyemigrował dopiero w 1978 roku, w wieku 22 lat) rosyjski minister powiedział, że „działania Izraele nie odpowiadają duchowi partnerstwa rosyjsko – izraelskiego” i oczywiście zarezerwował sobie prawo podjęcia „działań odwetowych”. Izraelczycy z kolei nie czują się niczemu winni, bo ich zdaniem syryjskie oddziały obrony rakietowej oddały salwę już w chwili, kiedy F 16 znajdowały się nad przestrzenią powietrzną Izraela. Czyli jednym słowem za incydent trzeba raczej winić bałagan w wojskach syryjskich, szkolonych przecież przez Rosjan. Chyba w rozmowie nie przypomniał, a mógł, ministrowi Szojgu jak to w ubiegłym roku Syryjczycy stracili znacznie nowocześniejsze wyrzutnie rakietowe, bo zamiast przygotować rakiety do odpalenia po prostu na wieść o nalocie, ich obsługa dała nogę, co by wskazywało, że z „poziomem wyszkolenia” w syryjskich oddziałach nie jest najlepiej. Od tego czasu zrobiły one spory krok naprzód, czego dowodem jest choćby to, że zaczęły ostrzeliwać izraelskie samoloty atakujące cele w Syrii, czego kilkanaście miesięcy temu nie robiły, ale mimo to „wypadki przy pracy” mogą mieć miejsce. Złośliwi mogliby zapytać, co to za zwiad elektroniczny, skoro o ataku rosyjscy wojskowi dowiedzieli się dopiero z telefonu z izraelskiego sztabu, ale zostawmy kwestię na boku, bo znacznie ciekawszy jest wymiar polityczny tego, co się stało.
Po tym jak rzecznik prasowy rosyjskiego Ministerstwa Obrony Igor Konaszenkow powiedział, że izraelscy lotnicy nie mogli nie zauważyć rosyjskiego Ił-a i zrobili to najprawdopodobniej z premedytacją, co należałoby traktować jak zabójstwo, w Dumie się zagotowało. Deputowany Żelezniak, z Jednej Rosji (członek Komisji ds. Międzynarodowych) wezwał do przeprowadzenia oficjalnego śledztwa, kto personalnie z izraelskiego kierownictwa stoi za tym incydentem i zażądał ukarania winnych. Również w Radzie Federacji rozległy się głosy mówiące, że to, co się stało jest „aktem agresji Izraela” i wzywające rosyjskie władze do dania stanowczej odpowiedzi. Pierwsza reakcja Kremla też była niejednoznaczna. Rzecznik Pieskow komentując całą sprawę powiedział, że rosyjskie władze analizują sytuację i są rozwojem wydarzeń „skrajnie zaniepokojone”. Na wspólnej z przebywającym właśnie w Moskwie premierem Węgier konferencji prasowej rosyjski prezydent powiedziała, oczywiście obok wyrazów współczucia rodzinom poległych, że wszystko na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zbiegu nieszczęśliwych okoliczności, ale Rosja, dodał, i zabrzmiało to groźnie, zwiększy ochronę swoich obiektów i sił zbrojnych znajdujących się w Syrii. Jak zapowiedział „będą to takie kroki, które z pewnością wszyscy zauważą”.
Niedługo potem odbyła się rozmowa telefoniczna Putin – Netanjahu i po niej ton wypowiedzi rosyjskiego przywódcy był już znacznie spokojniejszy. Mówił on o całym łańcuchu nieszczęśliwych okoliczności. Nadal podtrzymywana jest narracja o tym, że Rosja podejmie działania, „które wszyscy zauważą”, ale jak mówi cytowany przez Kommiersanta anonimowy rosyjski wojskowy nie chodzi o to, że Rosjanie uderzą, ale raczej trzeba się liczyć z sytuacją polegająca na tym, że teraz po prostu nie będą Izraelczykom, jak wcześniej, pomagać.
Niedawno Izrael informował, że od początku 2017 roku jego siły powietrzne atakowały 202 cele zlokalizowane w Syrii, dla zniszczenia, których wystrzelono 800 rakiet. Moskwa na te rajdy lotnicze przymykała oczy, co zresztą wywoływało falę nieżyczliwych komentarzy w arabskim internecie. Teraz spekuluje się, że być może Rosja nie zadowoli się wyrazami ubolewania, które znalazły się w oficjalnym komunikacie izraelskiego ministerstwa obrony, i zmieni swoje postępowanie. Jednak niewiele na to wskazuje, bo jak argumentują rosyjscy komentatorzy Moskwa właśnie lekko dryfuje, przynajmniej, jeśli idzie o linię postepowania w Syrii, w stronę umownego Zachodu.
Aby ocenić czy taka sytuacja ma rzeczywiście miejsce, trzeba wrócić do rozmów Putin – Erdogan w Soczi. Było to już drugie spotkanie w ostatnim czasie (w poprzednim uczestniczyli również przedstawiciele Iranu) w trakcie, którego dyskutowano sytuację ostatniej enklawy znajdującej się w rękach syryjskich powstańców, czyli Idlibu (Kurdowie to inna historia). W tej strefie deeskalacji, utworzonej pod rosyjsko – tureckim patronatem schroniło się, jak się przyjmuje 3 mln uchodźców z innych, odbitych już przez armię Asada rejonów kontrolowanych wcześniej przez powstańców. Od końca sierpnia padały zapowiedzi o szykującym się lada moment decydującym natarciu sił reżimowych, nawet media informowały o tym, że Rosjanie przygotowując atak rozpoczęli naloty na linie obrony powstańców. Ale teraz, wobec stanowczego sprzeciwu Turcji, ale również zaniepokojonego powtórzeniem kryzysu z uchodźcami, Zachodu, przyjęto w trakcie rozmów Putin – Erdogan, inne rozwiązanie. Nie będzie ataku sił zbrojnych Asada. Zostanie za to utworzona strefa, o szerokości 25 km, rozgraniczenia. Pokoju pilnowały będą wspólnie siły zbrojne Turcji oraz rosyjskie oddziały policyjne. Obie też strony doprowadzą do rozbrojenia jednostek formacji uznawanych za ekstremistyczne.
Z politycznego punktu widzenia decyzje te, jak się uważa, oznaczają, że z dwóch możliwości – jednej preferowanej przez Asada i Iran, czyli rozwiązania problemu manu militari, oraz drugiej, bez eskalacji konfliktu, Moskwa wybrała drugi wariant. Może to oznaczać pewien przechył w stronę umownego Zachodu oraz słabnięcie pozycji, zarówno Iranu, jak i Asada. Dla tego ostatniego każda formuła politycznego uregulowania konfliktu, zwłaszcza w sytuacji, kiedy druga strona nie rezygnuje ze swego podstawowego stanowiska, iż „Asad musi odejść”, nie jest rozwiązaniem optymalnym. Jeszcze przed rozmowami w Soczi, okazało się, że wbrew wcześniejszym informacjom, w ataku po stronie wojsk syryjskich, nie wezmą udziału jednostki kurdyjskie. Miały one w ten sposób odegrać się na Turcji, za zajęcie kurdyjskiej enklawy Afrin, ale wyrównanie wzajemnych rachunków Kurdowie pozostawili na przyszłość.
Zdaniem obserwatorów, pozycja Iranu, który dość niechętnie poparł ustalenie z Soczi, wyraźnie słabnie. Przede wszystkim z tego powodu, że amerykańskie sankcje zaczynają działać. Jak informuje Bloomberg, mimo, iż do wejścia w życie sankcji pozostało jeszcze niemal 50 dni, eksport tamtejszej ropy naftowej już spadł o 35 %.
W całej historii, Turcy, mimo frazesów o przyjaźni i partnerstwie też grają twardo. Niedawno odbyły się rozmowy tureckiego i ukraińskiego ministrów obrony (Awakowa i Kendira). Dotyczyły one współpracy wojskowej w basenie Morza Czarnego, ale przede wszystkim tureckiej pomocy dla Ukrainy, jeśli idzie o Morze Azowskie. Kijów chce nie tylko wzmocnić swą wojskową obecność na tym akwenie (kilka dni temu podpisano umowę z Danią o zakupie trzech kutrów patrolowych), ale również doprowadzić do stworzenia bazy morskiej, najprawdopodobniej w Bierdiańsku. Dowództwo ukraińskich sił zbrojnych już poinformowało, że otrzyma od Stanów Zjednoczonych w prezencie dwa dodatkowe kutry patrolowe. Ale spekuluje się też, że rozmowy mogły dotyczyć zaangażowania się Turcji. I to nie tylko na Morzu Azowskim, ale na całym akwenie Morza Czarnego.
Te działania Turków nie mogły pozostać niezauważone w Moskwie. W podobnych kategoriach trzeba też postrzegać relacje Rosji z Izraelem, ostatnim zachodnim sojusznikiem, jak piszą rosyjscy dziennikarze. Waga tego aliansu, zarówno w wymiarze gospodarczym, militarnym, ale przede wszystkim tzw. historycznym (warto zwrócić uwagę, że rosyjskim kandydatem do Oscara jest film Sobibór) jest dla Moskwy na tyle istotna, że raczej woli wybrać wersję „splotu nieszczęśliwych okoliczności” niźli „adekwatnej odpowiedzi”.