[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Polskę czeka infantylizacja debaty, czyli jak lewackie slogany gwałcą język
![jednorożec [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Polskę czeka infantylizacja debaty, czyli jak lewackie slogany gwałcą język](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16345870106fc2e706a569bb421d558af99af8a4499beb04cef59a8e03536399a53d21f447.jpg)
Też kiedyś byłem lewakiem. Tylko kiedy ja byłem lewakiem, polska i zachodnia lewicowość były zupełnie inne. Ponad dekadę temu, w internetowej anglosferze, która mnie fascynowała i pomagała w nauce języków obcych, królował duch buntu przeciwko mainstreamowi. Popularne były ruchy sekularne oparte o wiedzę historyczną, logikę, krytykowany był feminizm, popularyzowany zdrowy egalitaryzm, a na YouTubie furorę robił „Everybody Draw Mohammed Day”, czyli Dzień Rysowania Mahometa, walczący o wolność słowa. Dodatkowo dojrzewający dopiero internet opierał się na forach, na których szczegółowo można było dyskutować różne tematy i nikt nie był obrażony. A jeżeli już ktoś urażony się poczuł, to mógł sprawcę obrazy zablokować. Nikt jednak nie tracił tworzonego przez lata konta za to, że użył niepoprawnego politycznie słowa. Miało się wrażenie, że lewicowcy to wolnościowcy.
To jednak zmieniło się kilka lat temu, kiedy lewicowy liberalizm zaczął być dominowany przez progresywizm. Rysowanie Mohameta, krytykowanie islamu stało się tematem tabu. Jego miejsce zajęła prymitywna krytyka wszystkiego, co chrześcijańskie. Miejsce egalitaryzmu zajął wyśmiewany dotąd feminizm, a na miejscu forów dyskusyjnych wyrosły media socjalne, pełne wulgarnej reklamy i influencerek, które twierdziły, że aborcja to prawo człowieka, a odśnieżanie dróg dyskryminuje kobiety. Ostateczną zmianę kierunku zachodniej i polskiej myśli lewicowej przypieczętowała cenzura takich platform jak Facebook i Twitter, które pozwoliły na banowanie za „obrazę uczuć” i słowa niepoprawne politycznie. Dyskusje w internecie stały się płytkie, dziecinne i – co najgorsze – zaczęły też wpływać na życie „w realu”.
Teraz, kiedy już po latach sam nie jestem lewakiem i patrzę na kierunek, w którym rozwija się tzn. dyskurs społeczny, odczuwam żal. Nie tak miało być – mówię sam sobie, kiedy przeglądam mój feed na socjalach i raz po raz czytam kolejne kretyńskie argumenty, jakie robi dzisiaj lewica. Ten poziom infantylizacji politycznych rozmów, jaki osiągnęliśmy, to jednak jeszcze nie koniec. Będzie o wiele gorzej. Szczególnie widać to na przykładach sloganów używanych przez lewicę.
Nikt nie jest nielegalny
Lewica od dawna promuje globalizm, dopiero jednak od kilku lat jesteśmy świadkami bezwstydnej narracji antypaństwowej i popularyzacji nielegalnej migracji. Trend ten, podobnie pewnie jak wszystkie opisane niżej, przyszedł do nas z Zachodu i nawet w USA jest zjawiskiem ostatnich dekad.
Jeżeli bowiem posłuchamy przemówień takich demokratów jak Bill Clinton, czy nawet Barack Obama, trudno będzie nam znaleźć pochwałę nielegalnej migracji. Dopiero gdy do władzy doszedł Trump i postanowił ograniczyć napływ migrantów ekonomicznych z Meksyku i Ameryki Południowej, amerykańska lewica postanowiła postawić mu się w dziecinnym buncie. „Skoro Trump jest przeciwko nielegalnej migracji, to musi ona być dobra!” - tak, zdaje się, pomyśleli Demokracji kilka lat temu. Polska lewica, małpująca ślepo Zachód, zaczęła argumentować tak samo.
Dlatego dzisiaj, gdy czytamy postępowe publikacje, dowiadujemy się, że Polska MUSI przyjąć wszystkich nielegalnych imigrantów. Dlaczego musi? „Bo tego wymaga zwykła ludzka przyzwoitość!” - odpowiadają lewicowi aktywiści i politycy, na co dzień zwalczający koncept tradycyjnej przyzwoitości. Oprócz tego słyszymy nagle, że Polska jednak jest krajem katolickim i musi imigrantów przyjmować w duchu katolickiego współczucia. A jeżeli kogoś to nagłe, pozorne nawrócenie lewicy nie przekonuje, ten słyszy, że polska granica nie jest bezpieczna. A czemu nie jest? Bo „bezpieczna granica, to taka, na której nikt nie umiera”!
Tym samym wypaczony zostaje sam koncept narodowej granicy: z osłony, legislacyjnego i/lub rzeczywistego muru, który chronić ma integralność państwa, narodowa granica zamienia się w coś, co ma być miłe na intruzów. Ma być tam fajnie, przyjaźnie, nikomu nie może stać się tam krzywda, nawet gdy jako przestępca próbuje granicę Polski nielegalnie przekroczyć.
Po co więc taka granica państwa? Czy państwo ma w ogóle prawo bronić się przed wtargnięciem obcych? Czemu nagle granica ma być strefą komfortu dla przestępców?
Te pytania są ignorowane, bo nowa, infantylna definicja „bezpiecznej granicy” nie pozwala na taki rozsądek. „Nikt nie jest nielegalny!” - krzyczy lewak, kiedy ktoś przypomina, jakie są funkcje granic.
Tylko co to dokładnie znaczy? Bo jasnym jest, że „nielegalne” są rzeczy, a nie ludzie. Nielegalny może być, na przykład, narkotyk, posiadanie go i dystrybucja, ale sam narkoman nie jest nielegalny. Nikt jednak mówiący o „nielegalnych imigrantach”, nie ma na myśli tego, że sprzeczne z prawem jest ich człowieczeństwo. W przypadku nielegalnego imigranta to jego pobyt w danym kraju jest nielegalny, nie on sam. To jednak już lewaków nie interesuje: im nie chodzi o detale, ale o sygnalizowanie cnoty.
Trans women are women
Mimo że zjawisko transseksualizmu jest zjawiskiem marginalnym, dotyczącym ułamka procenta populacji, to temat „trans kobiet” wałkowany jest na lewicy non stop. Każdy więc już pewnie słyszał, że „płeć jest tylko społecznym konstruktem” i że ten konstrukt trzeba obalić. Co to dokładnie oznacza? Trudno powiedzieć.
Bo z jednej strony postępowa lewica żyje zjawiskiem płci, bez której nie byłoby feminizmu. To właśnie ukochane przez lewicę feministki karmią nas od dawna hasłami o „równości płci”, której jako społeczeństwo jeszcze rzekomo nie osiągnęliśmy — mimo że kobiety w Polsce prawo głosu mają od ponad stu lat i mimo że prawo traktuje obie płcie identycznie. No, może za wyjątkiem kodeksu pracy, który dla kobiet przewiduje m.in. niższe normy dźwigania.
„Obie płcie” - w tym jednak kryje się problem płciowości dla współczesnej lewicy. Bo lewica z jednej strony potrzebuje mitu patriarchatu, który rzekomo prześladuje płeć żeńską (to na konflikcie płci oparty jest neomarksistowski dogmat tworzący sedno feminizmu), ale z drugiej strony twierdzi, że płeć nie ma żadnego związku z biologią, i kobietą może być każdy, a płci jest... nieograniczona liczba!
Stąd też bierze się popularne obecnie hasło postępowej lewicy: trans kobiety to kobiety! Jakie jest jego dokładne przesłanie? Nie wiadomo!
Bo trans kobiety to mężczyźni, którzy twierdzą, że są kobietami. Są to więc osoby, które mają męskie ciało, męskie geny, które urodziły się i wychowały jako mężczyźni, a jednak twierdzą, że są kobietami. Co więcej! Że są na tyle kobietami, że nie ma między nimi, a kobietami różnic! To zaś założenie prowadzi do takich absurdalnych wniosków, jak ten, że „mężczyzna może zajść w ciążę” (pomysł uporczywie promowany wielokrotnie przez posłankę Żukowską) i że istnieje coś takiego, jak „kobiecy penis” (hasztag popularyzowany od dawna m.in. na Instagramie).
Jak mężczyzna może być kobietą? Dlaczego w całej historii ludzkości nikt tego nie spostrzegł? Skoro nie ma różnicy między „trans women” i „women”, to dlaczego istnieją na obie kategorie osobne określenia? Dlaczego też na pierwszy rzut oka da się rozpoznać „trans kobietę”, skoro jest ona tylko „normalną” kobietą?
Wszystkie te i inne logiczne pytania nie interesują agentów postępu. Ktokolwiek powtarza bowiem, że „trans kobiety to kobiety” nie jest zainteresowany rzeczywistością. Jest zainteresowany tylko i wyłącznie wypowiadaniem mantry, kłamstwa, które – powtarzane w nieskończoność – ma zastąpić oczywistą prawdę.
Miłość nie wyklucza praw człowieka
Środowiska trans nie są jedynymi z tych tęczowych, które chętnie udziecinniają rozmowy polityczne za pomocą sloganów. Aktywiści LGB też chętnie ferują w każdej dyskusji mgliście zdefiniowanymi terminami. Ulubionym sloganem aktywistów LGB jest więc hasełko: miłość nie wyklucza. Pojawia się ono wszędzie tam, gdzie tęczowym aktywistom brak jest argumentów, ale gdzie łatwo uderzyć w ckliwość.
Większość Polaków nie chce wprowadzenia małżeństw tej samej płci? Tak nie może być, bo miłość nie wyklucza! Polacy nie chcą samozwańczych seks-edukatorów w państwowych szkołach? To niedobrze, bo miłość nie wyklucza! Ktoś nie zgadza się z żądaniami tęczowych aktywistów? Pewnie jest homofobem, a poza tym: miłość nie wyklucza!
Nadużywanie przez lewicowych działaczy i polityków takich idei jak „miłość” wpisuje się w szerszy trend: w rzucanie na prawo i lewo (sic!) konceptem „praw człowieka”. Bo podczas gdy i miłość, i prawa człowieka są czymś pozytywnym i przydatnym, to lewica dokonuje swoistego ich wypaczenia.
Miłością staje się więc wszystko, co reprezentuje lewica, a Gazeta Wyborcza nie pisze potem, że w Warszawie trwają parady LGBT – Wyborcza pisze, że „na ulicę wyszła miłość. O wiele jednak bardziej szkodliwym przekręceniem jest nazywanie wszystkiego „prawem człowieka”.
Podstawowe prawa ludzi mnożą się więc w nieskończoność: dowiadujemy się, że „trans rights are human rights” (czymkolwiek jakieś osobne prawa transseksualistów dokładnie miałyby być), że prawem człowieka jest też darmowe mieszkanie i dostęp do nieodpłatnych środków antykoncepcyjnych i higieny osobistej. Na koniec, jakby w perwersyjnym zaprzeczeniu samego konceptu niezbywalności praw jednostki, okazuje się, że i „aborcja to prawo człowieka”. Tylko nie tego zabijanego, oczywiście.
Językowe szaleństwo
Moi czytelnicy pytają mnie często, jaka jest granica lewicowego szaleństwa. Możliwe, że jest jakaś lepsza odpowiedź, której nie znam, a możliwe, że to u mnie zboczenie zawodowe (z wykształcenia jestem lingwistą), ale zawsze odpowiadam wtedy, że granice szaleństwa wyznacza nasz język. Jesteśmy bowiem zwierzętami o wyjątkowych zdolnościach komunikacyjnych i bez sprawnego języka nie możemy porozumiewać się nie tylko z innymi, ale też z samym sobą. Język służy nam bowiem nie tylko do przekazywania innym własnych pomysłów, ale do porządkowania myśli i przeżyć we własnej głowie. Kiedy więc słowa – te najbardziej podstawowe – tracą wszelkie znaczenie, w naszym życiu zaczyna dominować chaos.
„Każdy ma takie same prawa wszędzie, niezależnie od obywatelstwa. Granica państwa jest po to, żeby była fajną kreską na mapie. Kobieta jest mężczyzną, jeżeli tak się identyfikuje, a mężczyźni mogą zachodzić w ciążę. Każdy postępowy pomysł to czysta miłość, a każdy opór wobec lewicy to faszyzm. A prawem człowieka jest zabić drugiego, niewinnego człowieka!” – wszystkie te pomysły to właśnie przykłady chaosu językowego, który wprowadza postępowa lewica i które czynią komunikację niemożliwą. Te absurdalne slogany Fałszywego Postępu to posmak świata, w którym przyszłoby nam żyć, gdyby lewica miała u nas więcej do powiedzenia.
A co leży za granicą językowego chaosu? Nie wiem, ale obawiam się, że możemy się wszyscy niedługo przekonać na własnej skórze.