„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Nie żyje były trener Liverpool FC Wiadomości
Nie żyje były trener Liverpool FC

Świat piłki kobiecej w Anglii pogrążył się w żałobie. W wieku 47 lat zmarł Matt Beard - jeden z najbardziej cenionych trenerów żeńskich drużyn, który w swojej karierze prowadził m.in. Liverpool, Chelsea czy West Ham.

Rosyjskie Migi na Estonią. Jest reakcja z ostatniej chwili
Rosyjskie Migi na Estonią. Jest reakcja

Prośba Estonii została uwzględniona – w poniedziałek odbędzie się nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Powodem są działania Rosji, której myśliwce w piątek naruszyły estońską przestrzeń powietrzną. Incydent wywołał międzynarodowe reakcje i ożywił dyskusję na temat tego, jak Zachód powinien reagować na agresywne prowokacje Moskwy.

Wybory w Nadrenii Północnej-Westfali politycznym testem przed wyborami do Bundestagu gorące
Wybory w Nadrenii Północnej-Westfali politycznym testem przed wyborami do Bundestagu

Największy niemiecki land wybrał nowy parlament. CDU utrzymała pozycję lidera, AfD znacząco poprawiła wynik, a socjaldemokraci i Zieloni osłabili swoje notowania. Jednak wynik AfD rozczarował zolenników.

Drony nad Polską. Odnaleziono nowe obiekty z ostatniej chwili
Drony nad Polską. Odnaleziono nowe obiekty

W niedzielę rano w miejscowości Wodynie w pow. siedleckim w lesie grzybiarze odnaleźli części obiektu przypominającego drona - podała mazowiecka policja. Dodała, że również szczątki podobnego obiektu odnaleziono w lesie w powiecie białobrzeskim.

Awantura na X z udziałem rzecznika MSZ. Jest komunikat rzecznika Prezydenta RP z ostatniej chwili
Awantura na "X" z udziałem rzecznika MSZ. Jest komunikat rzecznika Prezydenta RP

Karol Nawrocki składa wraz z pierwszą damą wizytę w USA, podczas której weźmie udział w debacie generalnej 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku. Szef Biura Polityki Międzynarodowej Prezydenta RP poinformował przed wylotem, że wraz z szefem MSZ "będą stanowić jedną delegację".

Tysiące ludzi w Marszu dla życia w Niemczech. „Godność ludzka nie zna wieku” Wiadomości
Tysiące ludzi w Marszu dla życia w Niemczech. „Godność ludzka nie zna wieku”

W Berlinie i Kolonii tysiące uczestników wyszły na ulice, aby wziąć udział w „Marszu dla życia”, którego celem było wsparcie zaostrzenia regulacji dotyczących aborcji. W niemieckiej stolicy zgromadziło się około 2,5 tysiąca osób, jak podała policja. W Kolonii było kilka tysięcy osób. Na transparentach można było przeczytać m.in. hasła: „Aborcja jest złem”, „Godność ludzka nie zna wieku” oraz „Integracja zaczyna się przed narodzinami”.

 GDDKiA wydała ważny komunikat dla podróżujących do Zakopanego z ostatniej chwili
GDDKiA wydała ważny komunikat dla podróżujących do Zakopanego

W nocy z poniedziałku na wtorek oraz z wtorku na środę kierowcy muszą liczyć się z czasowym zamknięciem tunelu im. Marii i Lecha Kaczyńskich na zakopiance – poinformowała w komunikacie GDDKiA. Powodem utrudnień będą prace serwisowe oraz przegląd systemów bezpieczeństwa.

PKP Intercity wydało pilny komunikat z ostatniej chwili
PKP Intercity wydało pilny komunikat

Od 1 października PKP Intercity uruchamia dodatkową parę połączeń, a na tory wyruszy pociąg IC „Słowacki”. Skład rozpocznie kurs w stolicy Dolnego Śląska, przejedzie przez m.in. Łódź, Warszawę i Białystok, by zakończyć trasę w Giżycku. 

Pogrzeb Charliego Kirka. Może pojawić się ponad 100 tys. ludzi z ostatniej chwili
Pogrzeb Charliego Kirka. Może pojawić się ponad 100 tys. ludzi

Dziś, w niedzielę 21 września, w Arizonie odbędzie się publiczny pogrzeb zamordowanego konserwatywnego działacza Charliego Kirka. W uroczystości wezmą udział prezydent USA Donald Trump, wiceprezydent JD Vance oraz inni czołowi republikanie.

Kancelaria prezydenta jasno o funkcji ambasadora Polski w USA. Im szybciej zrozumie to MSZ, tym lepiej z ostatniej chwili
Kancelaria prezydenta jasno o funkcji ambasadora Polski w USA. "Im szybciej zrozumie to MSZ, tym lepiej"

Bogdan Klich nigdy nie zostanie ambasadorem RP w Stanach Zjednoczonych i im szybciej szef MSZ się z tym pogodzi, tym lepiej - powiedział w Nowym Jorku szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta RP Marcin Przydacz. Prezydent Karol Nawrocki przybył do USA, by wygłosić przemówienie podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ

REKLAMA

„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe