prof. Marek Chodakiewicz dla "TS": Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon

Obudziłem się o 5:30 rano czasu warszawskiego. Nie mogłem spać (jet lag – zespół nagłej zmiany strefy czasowej – dop. red.). Dwa tygodnie temu i miesiąc temu byłem w Polsce po jednym dniu. Teraz aż na cztery dni, bo była konferencja polonijna organizowana przez MSZ oraz wyszło w kraju w końcu moje Intermarium – (Transactions, 2012) czyli Międzymorze (Biblioteka Wolności, 2016).
 prof. Marek Chodakiewicz dla "TS": Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon
/ Pixabay.com/CC0
Obudziłem się i zaraz do pracy. Trzeba odpowiedzieć na akumulowane w skrzynce mejlowej prośby i pytania. Moje hobby to Polska, a jest to hobby kosztowne, bo przecież trzeba do niego dopłacać, a na życie zarabiać w Ameryce, czyli obowiązki są podwójne w stosunku do osoby bez rozdwojonego życia. Warunkiem zabawy w Kraju jest wykonywanie zadań w USA, co jest możliwe tylko dzięki internetowi.

 Na godzinę 10 mieliśmy iść do ambasady amerykańskiej głosować. Umawiałem się z rodziną, z Avą i Adamem. Nagle dostaję telefon od Avy. Wściekła. Nie pozwalają nam głosować. „Co???” – pytam zdumiony. „A to sam sprawdź”. Gdy ponad 20 lat temu byłem w Polsce na stypendium badawczym podczas studiów doktoranckich, na wybory chodziłem do ambasady. Teraz miałem zamiar zrobić to samo. Nie mogłem zagłosować przez absentee ballot (formularz dla nieobecnych), dlatego że żona sprzedała nasz dom w Wirginii. Aby absentee ballot dostać, trzeba podać adres pocztowy, pod którym jest się zarejestrowanym do głosowania. A my właśnie wyprowadziliśmy się tymczasowo do Maryland, czyli w innym stanie. Gdybym nie jechał do Polski, to po prostu wróciłbym do siebie na wieś w Wirginii i zagłosował tam, gdzie jeszcze chwilę temu mieszkałem.

W Polsce to powinna być ambasada. A tutaj – niet! Trzeba być zarejestrowanym. Ja na to, że nie mieszkam w Polsce, a jestem przejazdem, zresztą na współorganizowany przez MSZ zjazd polonijny, oraz – przy okazji – aby promować Międzymorze. Chcę wziąć udział w głosowaniu. Przecież to moje prawo. A jakaś pani mówi mi uprzejmie: „Jasne, przyjdź, głosuj. Ale twój głos i tak nie będzie się liczyć, bowiem wyślemy go do centrali dopiero za dwa-trzy tygodnie”. Fajnie, co?

Czyli kiszka. Tragedia, bo mamy tylko jedną strzałę w kołczanie demokracji i zawsze trzeba ją wystrzelić. Moja rodzina wściekła odjechała do Krakowa, a ja trochę zdołowany zająłem się innymi sprawami. Miałem umówione spotkania na cały dzień. Omawiałem sprawy wydawnicze i inne z Tomkiem Sommerem oraz przedstawicielem nieformalnym IWP w Polsce, czyli Sebastianem Bojemskim. Przyszedł znajomy z IPN, spiskowaliśmy o tym, jakie książki tłumaczyć na angielski i – odwrotnie – na polski. I naturalnie przyszli dziennikarze: z Tysola i Radia Wnet. Omawialiśmy wybory i Intermarium. A jak, to zapraszam Państwa do posłuchania i poczytania.

Potem zapadłem w drzemkę, a następnie poleciałem do telewizji, do programu pana red. Rachonia. I znów o wyborach. Wszelkie prawie sondaże wskazywały, że wygrywa Clintonowa. Ale przecież jeszcze rozgrywki się nie skończyły. Wróciłem do domu, czyli do warszawskiej kwatery moich kalifornijskich opiekunów, zacząłem się pakować. Potem odwiedziłem moich polskich rodziców. Pogadaliśmy znów o sprawach naszych i o wyborach, a grubo po północy poleciałem z powrotem do domu, bo miałem dwa wywiady w Polskim Radio 24. Naturalnie na temat amerykańskiego wyścigu o prezydenturę – po 1:00 w nocy i przed 4:00 nad ranem. Pogadałem krótko z redaktorem. Po pierwsze, wybory w USA należy traktować jako zawody sportowe. Ekscytujące, jedni wygrywają, inni przegrywają, aż do następnego razu. Potem karta się odwraca. Albo i nie. Po drugie, nie trzeba ufać tzw. mainstremowym mediom. Od kontrkulturowej rewolucji 1968 r. media zawsze są przeciwne kandydatom republikańskim.

Zaśmiałem się, bo redaktor powiedział, że właśnie słyszał, że w sztabie wyborczym Trumpa było wielkie poruszenie, śmiech i szczęście. A ja odparłem, że właśnie przeczytałem, że sztab Trumpa wchodził w głosowanie w depresji i ponuractwie. W „The New York Times” naturalnie. Stąd konserwatyści nazywają tę gazetę „The New York Tass” (TASS to rosyjska agencja prasowa ZSRS i Federacji Rosyjskiej – dop. red.). A jej waszyngtoński odpowiednik – „The Washington Compost” (odpadki – dop. red.), zamiast Post. Czego się po zadufanych w sobie tolerancjonistach spodziewać? Zresztą znacie państwo ten mechanizm doskonale z nadwiślańskiej autopsji

W każdym razie gdyby mainstreamowym mediom w Polsce zależało na wieściach z wnętrza sztabu Trumpa, to zwróciliby się do mojej dobrej znajomej, dr Łucji Świątkowskiej-Cannon (skończyła doktorat w tej samej uczelni co ja), która szefuje organizacji Polish Americans for Trump. Zresztą próbowałem się z nią skontaktować, ale telefon był wyłączony. W związku z tym odezwałem się do innej koleżanki, amerykańskiej dyplomatki, która w Hotelu Westin oczekiwała wraz z Donaldem Trumpem na wieści. Ta mi odpisała: „Wow!”.
Całą noc śledziłem przebieg głosowania. Nie mogłem iść spać nawet po wywiadach. Stale sprawdzałem wyniki federalne, stanowe, dystryktowe. Gdy Trump zdobył Ohio, wiedziałem, że jest dobrze. Potem poszła Północna Karolina, Floryda, sprawa wyglądała dla niego świetnie.

Gdzieś o 5:00 nad ranem dostałem wieści z Południowej i Północnej Kalifornii, od rodziny i kolegów, potem gadałem z przyjaciółmi, pp. Yatsevichami w Pennsylvanii, którzy pilnowali, aby fałszowania nie było. Oznajmili szok: w ich stanie wygrał Trump! Chyba po raz pierwszy od Ronalda Reagana stan Pennsylvania zagłosował na Republikanów. Jeszcze wcześniej, o 1:30 nad ranem odezwał się z podobną wieścią mój miły dr Peter Penherski, czyli Piotreczek, ordynator szpitala psychiatrycznego przy The University of Alabama w Birmingham. Trump zwyciężał tam też. Miałem jeszcze kilkanaście takich błyskawicznych wymian. No i naturalnie Matt Tyrmand – który, tak jak pp. Yatseviche – przewidział doskonale triumf Trumpa, zadzwonił do mnie triumfalnie. Był zaangażowany osobiście w kampanię. Ciekawe, czy MSZ warszawski ma jakiekolwiek wtyczki u Trumpa? Hmm. Wyjawiam prawdę: Nie!

Zresztą MSZ ma też kłopoty z Polonią. Legendarne „10 milionów Polaków” w USA. Podkreślmy, że Polonia nie głosuje jako blok, tak jak robią to w większości w bardzo zdyscyplinowany sposób amerykańscy Żydzi. Polonia nie głosuje na sprawy polskie. Amerykańscy Polacy i Amerykanie polskiego pochodzenia w większości głosują na sprawy amerykańskie, takie jakie dotyczą nas na co dzień. Proszę pamiętać, że dla nas Polska to sentyment, wspomnienia, sympatia. Ale nie rzeczywistość. Rzeczywistość jest amerykańska. Najlepiej to może wytłumaczyć profesor Thaddeus Radziłowski, prezes Piast Institute w Detroit, Michigan. On bada to na wielu poziomach, w tym statystycznie. I tego polonijnego potencjału MSZ nie potrafi wykorzystać.

Jeszcze rano na lotnisku w Warszawie gmerałem w I Phone, porównując rozmaite statystyki i wyniki. Republikanie wzięli prezydenturę, Senat, niższą izbę kongresu. Mają większość gubernatorskich urzędów. Poprawiły im się wyniki w legislaturach stanowych, w powiatach. Teraz pytanie, co z tym wszystkim zrobią.

Przemiła stewardesa SAS powitała mnie serdecznie, ale zaraz wyraziła strach, że wygrał Trump. Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon. Każdy może mieć epifanię, dla nikogo nie jest za późno. Pożyjemy, zobaczymy. Ja w każdym razie poszedłem spać jak zabity i obudziłem się, gdy samolot lądował w Waszyngtonie. Crazy two days – szalone dwa dni.

Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 8 listopada 2016
www.iwp.edu


Wersja cyfrowa felietonu, który ukazał się w najnowszym numerze "TS" (47/2016). Cały numer do kupienia tutaj

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
CBOS: Rząd Donalda Tuska ma więcej przeciwników, niż zwolenników z ostatniej chwili
CBOS: Rząd Donalda Tuska ma więcej przeciwników, niż zwolenników

W kwietniu 35 proc. badanych opowiedziało się jako zwolennicy rządu Donalda Tuska, 37 proc. jako przeciwnicy, a 25 proc. zadeklarowało obojętność - wynika z najnowszego sondażu CBOS. Oznacza to, że w zeszłym miesiącu nieznacznie obniżyła się zarówno liczba zwolenników, jak i przeciwników rządu.

Zamach na Zełenskiego? Zdrajcy w ochronie prezydenta Ukrainy Wiadomości
Zamach na Zełenskiego? Zdrajcy w ochronie prezydenta Ukrainy

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała o zatrzymaniu dwóch pułkowników Zarządu Ochrony Państwa pod zarzutem przygotowywania zamachu na życie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Według ukraińskiego kontrwywiadu, to była operacja rosyjskich służb. Jak to możliwe, że po ponad dwóch latach pełnoskalowej wojny w otoczeniu Zełenskiego, na tak wysokim szczeblu działają agenci rosyjscy?

Mnie to przeraża. Uczestniczka Tańca z gwiazdami przerwała milczenie z ostatniej chwili
"Mnie to przeraża". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie

Tancerka Agnieszka Kaczorowska w ostatnim wywiadzie z Plejadą powiedziała, co sądzi o "Tańcu z gwiazdami". Padły mocne słowa.

Jarosław Kaczyński napisał do członków PiS list. Apeluje o wsparcie nowego projektu partii z ostatniej chwili
Jarosław Kaczyński napisał do członków PiS list. Apeluje o wsparcie nowego projektu partii

Prezes PiS Jarosław Kaczyński wysłał list do członków Prawa i Sprawiedliwości. Apeluje w nim o wsparcie nowego projektu: Stowarzyszenia i Fundacji Biało-Czerwoni.

Nie żyje znana aktorka z ostatniej chwili
Nie żyje znana aktorka

Media obiegła informacja o śmierci aktorki Susan Buckner. Najlepiej znana była z roli cheerleaderki Patty Simcox w komedii Grease z 1978 roku.

Polska mogłaby pomóc chronić naszą przestrzeń powietrzną. Zaskakująca propozycja Ukrainy z ostatniej chwili
"Polska mogłaby pomóc chronić naszą przestrzeń powietrzną". Zaskakująca propozycja Ukrainy

Gdyby Polska pomogła Ukrainie ochronić przynajmniej część przestrzeni powietrznej na zachodzie kraju, zwiększyłoby to naszą skuteczność w odpieraniu rosyjskich ataków; moglibyśmy dzięki temu przenieść nasze zasoby w bardziej potrzebne miejsca - ocenił we wtorek rzecznik ukraińskich sił powietrznych Illa Jewłasz.

Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim

Od 29 kwietnia na opolskim odcinku Kanału Gliwickiego wyłowiono prawie półtorej tony martwych ryb - poinformowało we wtorek PAP biuro prasowe wojewody opolskiego. Dodano, że służby wojewody prowadzą monitoring wód m.in. pod kątem zakwitu złotej algi.

Dopiero teraz zaczynam rozumieć. Szczere wyznanie Świątek z ostatniej chwili
"Dopiero teraz zaczynam rozumieć". Szczere wyznanie Świątek

Iga Świątek przygotowuje się do turnieju Italian Open, który odbędzie się w dniach 6–19 maja w Rzymie. W jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała, jak mierzy się ze skutkami rosnącej popularności.

Białoruś: Władze ogłosiły nagłą inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej z ostatniej chwili
Białoruś: Władze ogłosiły "nagłą inspekcję" środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej

Białoruskie władze wojskowe ogłosiły we wtorek niespodziewaną inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej, w tym wyrzutni Iskander i samolotów Su-25. Są one przystosowane do przenoszenia rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. "Ma to wymiar propagandowy, bo Mińsk nie ma żadnej kontroli nad rosyjską bronią jądrową na swoim terytorium" - mówi PAP Kamil Kłysiński, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO] z ostatniej chwili
Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO]

7 maja 2024 roku Rafał Trzaskowski został powtórnie zaprzysiężony przed Radą Warszawy. Uroczystość rozpoczęła się o godz. 14:30 w Pałacu Kultury i Nauki.

REKLAMA

prof. Marek Chodakiewicz dla "TS": Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon

Obudziłem się o 5:30 rano czasu warszawskiego. Nie mogłem spać (jet lag – zespół nagłej zmiany strefy czasowej – dop. red.). Dwa tygodnie temu i miesiąc temu byłem w Polsce po jednym dniu. Teraz aż na cztery dni, bo była konferencja polonijna organizowana przez MSZ oraz wyszło w kraju w końcu moje Intermarium – (Transactions, 2012) czyli Międzymorze (Biblioteka Wolności, 2016).
 prof. Marek Chodakiewicz dla "TS": Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon
/ Pixabay.com/CC0
Obudziłem się i zaraz do pracy. Trzeba odpowiedzieć na akumulowane w skrzynce mejlowej prośby i pytania. Moje hobby to Polska, a jest to hobby kosztowne, bo przecież trzeba do niego dopłacać, a na życie zarabiać w Ameryce, czyli obowiązki są podwójne w stosunku do osoby bez rozdwojonego życia. Warunkiem zabawy w Kraju jest wykonywanie zadań w USA, co jest możliwe tylko dzięki internetowi.

 Na godzinę 10 mieliśmy iść do ambasady amerykańskiej głosować. Umawiałem się z rodziną, z Avą i Adamem. Nagle dostaję telefon od Avy. Wściekła. Nie pozwalają nam głosować. „Co???” – pytam zdumiony. „A to sam sprawdź”. Gdy ponad 20 lat temu byłem w Polsce na stypendium badawczym podczas studiów doktoranckich, na wybory chodziłem do ambasady. Teraz miałem zamiar zrobić to samo. Nie mogłem zagłosować przez absentee ballot (formularz dla nieobecnych), dlatego że żona sprzedała nasz dom w Wirginii. Aby absentee ballot dostać, trzeba podać adres pocztowy, pod którym jest się zarejestrowanym do głosowania. A my właśnie wyprowadziliśmy się tymczasowo do Maryland, czyli w innym stanie. Gdybym nie jechał do Polski, to po prostu wróciłbym do siebie na wieś w Wirginii i zagłosował tam, gdzie jeszcze chwilę temu mieszkałem.

W Polsce to powinna być ambasada. A tutaj – niet! Trzeba być zarejestrowanym. Ja na to, że nie mieszkam w Polsce, a jestem przejazdem, zresztą na współorganizowany przez MSZ zjazd polonijny, oraz – przy okazji – aby promować Międzymorze. Chcę wziąć udział w głosowaniu. Przecież to moje prawo. A jakaś pani mówi mi uprzejmie: „Jasne, przyjdź, głosuj. Ale twój głos i tak nie będzie się liczyć, bowiem wyślemy go do centrali dopiero za dwa-trzy tygodnie”. Fajnie, co?

Czyli kiszka. Tragedia, bo mamy tylko jedną strzałę w kołczanie demokracji i zawsze trzeba ją wystrzelić. Moja rodzina wściekła odjechała do Krakowa, a ja trochę zdołowany zająłem się innymi sprawami. Miałem umówione spotkania na cały dzień. Omawiałem sprawy wydawnicze i inne z Tomkiem Sommerem oraz przedstawicielem nieformalnym IWP w Polsce, czyli Sebastianem Bojemskim. Przyszedł znajomy z IPN, spiskowaliśmy o tym, jakie książki tłumaczyć na angielski i – odwrotnie – na polski. I naturalnie przyszli dziennikarze: z Tysola i Radia Wnet. Omawialiśmy wybory i Intermarium. A jak, to zapraszam Państwa do posłuchania i poczytania.

Potem zapadłem w drzemkę, a następnie poleciałem do telewizji, do programu pana red. Rachonia. I znów o wyborach. Wszelkie prawie sondaże wskazywały, że wygrywa Clintonowa. Ale przecież jeszcze rozgrywki się nie skończyły. Wróciłem do domu, czyli do warszawskiej kwatery moich kalifornijskich opiekunów, zacząłem się pakować. Potem odwiedziłem moich polskich rodziców. Pogadaliśmy znów o sprawach naszych i o wyborach, a grubo po północy poleciałem z powrotem do domu, bo miałem dwa wywiady w Polskim Radio 24. Naturalnie na temat amerykańskiego wyścigu o prezydenturę – po 1:00 w nocy i przed 4:00 nad ranem. Pogadałem krótko z redaktorem. Po pierwsze, wybory w USA należy traktować jako zawody sportowe. Ekscytujące, jedni wygrywają, inni przegrywają, aż do następnego razu. Potem karta się odwraca. Albo i nie. Po drugie, nie trzeba ufać tzw. mainstremowym mediom. Od kontrkulturowej rewolucji 1968 r. media zawsze są przeciwne kandydatom republikańskim.

Zaśmiałem się, bo redaktor powiedział, że właśnie słyszał, że w sztabie wyborczym Trumpa było wielkie poruszenie, śmiech i szczęście. A ja odparłem, że właśnie przeczytałem, że sztab Trumpa wchodził w głosowanie w depresji i ponuractwie. W „The New York Times” naturalnie. Stąd konserwatyści nazywają tę gazetę „The New York Tass” (TASS to rosyjska agencja prasowa ZSRS i Federacji Rosyjskiej – dop. red.). A jej waszyngtoński odpowiednik – „The Washington Compost” (odpadki – dop. red.), zamiast Post. Czego się po zadufanych w sobie tolerancjonistach spodziewać? Zresztą znacie państwo ten mechanizm doskonale z nadwiślańskiej autopsji

W każdym razie gdyby mainstreamowym mediom w Polsce zależało na wieściach z wnętrza sztabu Trumpa, to zwróciliby się do mojej dobrej znajomej, dr Łucji Świątkowskiej-Cannon (skończyła doktorat w tej samej uczelni co ja), która szefuje organizacji Polish Americans for Trump. Zresztą próbowałem się z nią skontaktować, ale telefon był wyłączony. W związku z tym odezwałem się do innej koleżanki, amerykańskiej dyplomatki, która w Hotelu Westin oczekiwała wraz z Donaldem Trumpem na wieści. Ta mi odpisała: „Wow!”.
Całą noc śledziłem przebieg głosowania. Nie mogłem iść spać nawet po wywiadach. Stale sprawdzałem wyniki federalne, stanowe, dystryktowe. Gdy Trump zdobył Ohio, wiedziałem, że jest dobrze. Potem poszła Północna Karolina, Floryda, sprawa wyglądała dla niego świetnie.

Gdzieś o 5:00 nad ranem dostałem wieści z Południowej i Północnej Kalifornii, od rodziny i kolegów, potem gadałem z przyjaciółmi, pp. Yatsevichami w Pennsylvanii, którzy pilnowali, aby fałszowania nie było. Oznajmili szok: w ich stanie wygrał Trump! Chyba po raz pierwszy od Ronalda Reagana stan Pennsylvania zagłosował na Republikanów. Jeszcze wcześniej, o 1:30 nad ranem odezwał się z podobną wieścią mój miły dr Peter Penherski, czyli Piotreczek, ordynator szpitala psychiatrycznego przy The University of Alabama w Birmingham. Trump zwyciężał tam też. Miałem jeszcze kilkanaście takich błyskawicznych wymian. No i naturalnie Matt Tyrmand – który, tak jak pp. Yatseviche – przewidział doskonale triumf Trumpa, zadzwonił do mnie triumfalnie. Był zaangażowany osobiście w kampanię. Ciekawe, czy MSZ warszawski ma jakiekolwiek wtyczki u Trumpa? Hmm. Wyjawiam prawdę: Nie!

Zresztą MSZ ma też kłopoty z Polonią. Legendarne „10 milionów Polaków” w USA. Podkreślmy, że Polonia nie głosuje jako blok, tak jak robią to w większości w bardzo zdyscyplinowany sposób amerykańscy Żydzi. Polonia nie głosuje na sprawy polskie. Amerykańscy Polacy i Amerykanie polskiego pochodzenia w większości głosują na sprawy amerykańskie, takie jakie dotyczą nas na co dzień. Proszę pamiętać, że dla nas Polska to sentyment, wspomnienia, sympatia. Ale nie rzeczywistość. Rzeczywistość jest amerykańska. Najlepiej to może wytłumaczyć profesor Thaddeus Radziłowski, prezes Piast Institute w Detroit, Michigan. On bada to na wielu poziomach, w tym statystycznie. I tego polonijnego potencjału MSZ nie potrafi wykorzystać.

Jeszcze rano na lotnisku w Warszawie gmerałem w I Phone, porównując rozmaite statystyki i wyniki. Republikanie wzięli prezydenturę, Senat, niższą izbę kongresu. Mają większość gubernatorskich urzędów. Poprawiły im się wyniki w legislaturach stanowych, w powiatach. Teraz pytanie, co z tym wszystkim zrobią.

Przemiła stewardesa SAS powitała mnie serdecznie, ale zaraz wyraziła strach, że wygrał Trump. Nie ma się co bać. Wygrał bufon, ale nasz bufon. Każdy może mieć epifanię, dla nikogo nie jest za późno. Pożyjemy, zobaczymy. Ja w każdym razie poszedłem spać jak zabity i obudziłem się, gdy samolot lądował w Waszyngtonie. Crazy two days – szalone dwa dni.

Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 8 listopada 2016
www.iwp.edu


Wersja cyfrowa felietonu, który ukazał się w najnowszym numerze "TS" (47/2016). Cały numer do kupienia tutaj


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe