Paweł Jędrzejewski: Zagazowywani ludzie, popiół pod krzaki róż. Oscar dla filmu, który stawia niewygodne pytania

Ludzkość zawsze cechowało naiwne przekonanie, że dobro to norma, a zło to odstępstwo od normy. Jest odwrotnie: zło jest regułą, dobro jest wyjątkiem.
Kadr z filmu
Kadr z filmu "Strefa interesów" / materiały prasowe

Dlatego jedyny człowiek w nagrodzonym Oscarem filmie Jonathana Glazera "Strefa interesów" czyniący dobro - kilkunastoletnia Polka (Aleksandra Bystroń-Kołodziejczyk), zanosząca nocą jabłka dla więźniów - jest postacią na pograniczu realności, zjawą z baśni. Widz nie dowiaduje się z filmu, że to autentyczna postać, którą twórcy filmu spotkali w trakcie jego realizacji i która wkrótce zmarła jako 90-letnia staruszka. Więc widz ma prawo myśleć, że to istota nierealna, bo widziana przez kamerę całkiem inaczej niż wszystkie pozostałe postacie.

Czytaj również: Ujawniono słowa Tuska: „Jeśli do władzy wróci PiS, wszyscy pójdziemy siedzieć”

„To nie jest rolnik, to słup”. Atakował Piotra Dudę, wcześniej popierał Strajk Kobiet

 

Nadzwyczajny morderca jest całkiem zwyczajny

Filmy podejmujące temat obozów koncentracyjnych i obozów śmierci zazwyczaj skupiały się na okrucieństwie i przemocy, jakie rządziły tamtym światem. Władzę sprawowali tam ludzie-potwory - sadyści tacy jak np. komendant obozu w Płaszowie z filmu "Lista Schindlera", strzelający z balkonu do przypadkowych więźniów. To - paradoksalnie - uspokajało i dawało poczucie etycznego ładu. Przekonywało, że ludobójstwo to przecież tylko aberracja, której sprawcami są nie ludzie, ale bestie w ludzkiej skórze.

Pierwsza obserwacja, której dokonuje widz filmu Glazera, dotyczy odpowiedzi na nasuwające się pytanie: "Czy bardziej przeraża mnie fakt, że mordercą jest potwór, jak to było dotąd filmach, czy raczej fakt, że komendant Auschwitz, Rudolf Höss jest w gruncie rzeczy taki jak wszyscy - że jest przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem?"

Bo jeżeli jest taki jak wszyscy, poza istotnym szczegółem, że zarządza największą fabryką śmierci w historii ludzkości, to może prawie każdy mógłby nią zarządzać? Może do kierowania obozem śmierci nie jest potrzebna żadna demoniczna cecha - wystarczy być skrupulatnym zarządcą nie różniącym się od kierownika fermy drobiu?

Nikt w filmie nie formułuje takiego pytania, ale film - jako dzieło sztuki -  stawia je przed nami jak najbardziej. I udziela przerażającej odpowiedzi, choć dość oczywistej od czasów, gdy Hanna Arendt stworzyła pojęcie "banalności zła". Odpowiedź ta brzmi: "tak właśnie jest - do popełniania zbrodni na skalę przemysłową nie są potrzebne kwalifikacje zbrodniarza, ale wystarczą kwalifikacje przeciętnego przemysłowca". 

 

Hedwig Höss nie chce nic wiedzieć

Jednak najważniejszą postacią filmu jest żona komendanta Hössa. Bo o ile Rudolf Höss wchodzi codziennie na teren obozu, wypełniając tam swoje obowiązki skrupulatnego mordercy, to Hedwig Höss nie ma nic wspólnego z mordowaniem. Zajmuje się opieką nad dziećmi, wydawaniem poleceń służącym-Polkom, a przede wszystkim pielęgnacją ukochanego ogrodu i szklarni. Ludzie są gazowani, rozstrzeliwani, torturowani, a ich zwłoki palone tuż obok, a ona o tym wie i udaje, że to nie istnieje. W niczym nie uczestniczy, odnosi tylko "powszednie" korzyści - a to futro po zamordowanej Żydówce, a to popiół z krematorium pod krzaki róż. Jednak fakt, że żyje obok fabryki śmierci, nie ma żadnego wpływu na jej życie, na jej decyzje, na jej nastrój, nie narusza jej spokoju. I znów: na ekranie nikt tego nie werbalizuje, ale film zadaje widzowi kolejne pytanie: "Jak łatwo jest zamknąć się we własnym świecie, odizolować od rzeczywistości na zewnątrz i zachować tak doskonałe pozory normalności, że ich sztuczność jest nie do dostrzeżenia?". Odpowiedź jest znów zatrważająca: "Bardzo łatwo. To jest zjawisko powszechne i my sami postępujemy tak w naszym życiu".

Wyzywająca realistyczność, wręcz pedantyczność szczegółów "Strefy interesów" ujawnia swoją rolę: nawiązuje do realnej rzeczywistości, w której znajduje się widz. Niech te dwa - tak bardzo prawdziwe - światy porozmawiają ze sobą o sobie samych. Logiczne jest postawienie nasuwającego się kolejnego pytania do widza: "Czy ty także nie bronisz swojego spokoju, nie przyjmując do wiadomości prawdy o ludziach umierających z głodu, w trakcie wojen, w rezultacie aktów terroryzmu i ludobójstwa?". Hedwig Höss udawała, że nie słyszy odgłosów zbrodni zza obozowego muru. A może naprawdę już ich nie słyszała, bo tak przyzwyczaiła się do tych dźwięków, że były dla niej ciszą? "Czy widz" - pyta film - "nie robi tego samego, udając, że nie słyszy wiadomości o zbrodniach lub naprawdę ich nie słyszy, bo ich nadmiar zamienia się w nieartykułowany szum informacyjny?".

 

Auschwitz a wojna w Kongo

Odpowiedzmy na jedno, bardzo konkretne pytanie, które nas dotyczy: "Na ile powszechna jest w świecie Zachodu świadomość, że tzw. "druga wojna domowa w Kongu" (1998-2008), będąca konsekwencją ludobójstwa w Rwandzie (którego ofiarą padło około miliona ludzi), pochłonęła około 5.5 miliona ofiar cywilnych? To są cztery Auschwitze razem. Działo się to zaledwie przed kilkunastu laty. Zawiodły wszystkie międzynarodowe instytucje. Świat nie chciał o tym słyszeć. Co więc różni nieprzyjmowanie do wiadomości ludobójstwa w Auschwitz przez żonę komendanta Hössa, od niedopuszczania do świadomości śmierci w Kongu przez mieszkańców np. Europy? Czy ta różnica nie polega jedynie na odległości - w pierwszym przypadku mierzonej w setkach metrów, a w drugim - w tysiącach kilometrów?

Co ma wspólnego Auschwitz z wojną w Kongo? Obydwa wydarzenia są przejawami krańcowego zła i obydwa, gdy się dzieją, dają się z przerażającą łatwością potraktować tak, jakby nie istniały. To tylko obce odgłosy zza muru. Z innego świata. Ofiary Auschwitz i wojny w Kongu poddajemy gorliwie dehumanizacji, żeby móc o nich nie myśleć, by spokojnie uprawiać róże w ogrodzie i wychowywać dzieci.

 

Borowski wiedział to już 80 lat temu

W filmie nie ma żadnego psychologizowania. Czysty behawioryzm. Jak u Tadeusza Borowskiego. Wspominam tu Borowskiego nie przez przypadek. Ten genialny pisarz przed prawie 80 laty, ze świeżym doświadczeniem Auschwitz, zawarł w swoich obozowych opowiadaniach diagnozę "banalności zła", do której filozofowie i kino dochodzili powoli przez te wszystkie dziesięciolecia. Glazer w swoim filmie mówi nam dziś to, co Borowski wiedział już wtedy i co doprowadziło go do samobójczej śmierci parę lat po Auschwitz.

Literatura obozowa stworzyła pojęcie "człowieka zlagrowanego", czyli więźnia, który chce przeżyć za wszelką cenę, a więc rezygnuje z moralności i jest w stanie dopuścić się najpotworniejszego czynu, żeby przetrwać. Glazer w swoim filmie pokazuje podobne zjawisko, ale po drugiej stronie obozowego muru: "zlagrowanie" ludzi, którzy znając prawdę, godzą się z nią i żyją zwyczajnie - jak żona Hössa. Ci ludzie nie robią tego dla ocalenia życia. Chcą zachować swój "święty" spokój, wygodę, status społeczny i materialny, poczucie, że nie są za nic odpowiedzialni, że żyją normalnie, bez jakiegokolwiek poczucia winy. I też odrzucają moralność, bo taka jest cena obojętności. A to okazuje się bardzo łatwe.

 

Solidny manager

W filmie Glazera kamera nigdy nie przekracza obozowej bramy. Widz wie, że mordowani są tam ludzie. Wie spoza rzeczywistości, którą pokazuje mu film, w końcu to powszechna wiedza, ale także z tego, co słychać spoza muru i o czym mówi się na ekranie. Bo do komendanta Hössa przyjeżdżają inżynierowie renomowanej firmy i przedstawiają mu ambitny projekt komór gazowych i pieców krematoryjnych, umożliwiający uzyskanie znacznie lepszej wydajności. Niemiecki zmysł techniczny, innowacyjność i solidność jak zawsze imponują. A Höss w swoim gospodarskim podejściu do mordowania ludzi docenia te zalety i decyduje się podpisać kontrakt. Jest wzorowym managerem. Chce usprawnić Auschwitz. Czyli wymordować więcej ludzi i szybciej. 

 

Przeciętne, zwyczajne życie zwyczajnej rodziny

Film koncentruje się jednak nie na popełnianym ludobójstwie, tylko na Hössie i jego rodzinie - żonie i gromadce dzieci. 

Rzeczywistość przedstawiona w filmie jest taka, jaką była - pilnuje tego staranna scenografia, precyzyjne kostiumy, kamery ustawione tak, żeby niczego nie pominąć, prowadzone w konwencji reality show. Opowieść o rodzinie komendanta obozu wyzbyta jest wszelkiej dramaturgii. Zwyczajne, mieszczańskie życie rodzinne, które nazwalibyśmy normalnym, dla widza wręcz nudne i nie byłoby żadnym materiałem na filmową opowieść, gdyby nie fakt, że dom, w którym mieszkają, sąsiaduje z miejscem mordowania ponad miliona ludzi. Uporczywe napięcie, obecne w filmie, wynika wyłącznie z faktu, że zza muru słychać krzyki, strzały i odgłosy pociągów przywożących ludzi do zagazowania. 

To mądry film, który mówi nam rzeczy ważne, zadając niewygodne pytania. Jego twórca wybrał jednak tak bardzo indywidualną stylistykę, że sale kinowe będą puste, a film - od wczoraj z Oscarem - zyska uznanie jedynie wyjątkowo wyrafinowanych kinomanów.


 

POLECANE
Gratka dla fanów przygód. TVN przypomina legendarny film Wiadomości
Gratka dla fanów przygód. TVN przypomina legendarny film

Widzowie TVN w niedzielny wieczór, 14 grudnia, będą mieli okazję wrócić do jednej z największych legend kina przygodowego. Na antenie pojawi się film „Poszukiwacze zaginionej arki”, który zapoczątkował słynną serię o Indianie Jonesie.

Wybrano nowe władze Nowej Lewicy z ostatniej chwili
Wybrano nowe władze Nowej Lewicy

Po zakończeniu kilkumiesięcznej kampanii wewnętrznej Nowa Lewica wybrała nowe kierownictwo. Decyzję podjęli delegaci podczas wyborczego Kongresu Krajowego.

Zełenski przyjedzie do Warszawy. Jest reakcja Pałacu Prezydenckiego z ostatniej chwili
Zełenski przyjedzie do Warszawy. Jest reakcja Pałacu Prezydenckiego

"Kancelaria Prezydenta RP zaproponowała stronie ukraińskiej spotkanie prezydentów Karola Nawrockiego i Wołodymyra Zełenskiego 19 grudnia w Warszawie. Ustalane są szczegóły planowanej wizyty" – poinformował Rafał Leśkiewicz, rzecznik prezydenta Karola Nawrockiego. Wcześniej prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zapowiedział, że planuje wizytę w Polsce w piątek 19 grudnia.

Nowe informacje o ataku na plaży w Sydney. Napastnika obezwładnił przypadkowy mężczyzna z ostatniej chwili
Nowe informacje o ataku na plaży w Sydney. Napastnika obezwładnił przypadkowy mężczyzna

Władze Australii nie mają wątpliwości - strzelanina na plaży Bondi w Sydney była aktem terroru. Dwaj uzbrojeni napastnicy otworzyli ogień do tłumu liczącego ponad tysiąc osób. Co najmniej 12 osób zginęło, a 29 zostało rannych.

Łukasz Jasina: Dlaczego pośród więźniów politycznych uwolnionych przez białoruski reżim nie ma Andrzeja Poczobuta tylko u nas
Łukasz Jasina: Dlaczego pośród więźniów politycznych uwolnionych przez białoruski reżim nie ma Andrzeja Poczobuta

Kolejna fala uwolnień więźniów politycznych z Białorusi przyniosła ulgę wielu rodzinom, ale w Polsce wywołała jedno zasadnicze pytanie: dlaczego wśród wypuszczonych nie ma Andrzeja Poczobuta. Sprawa symbolu prześladowań polskiej mniejszości odsłania brutalną logikę reżimu Łukaszenki i ograniczone pole manewru Zachodu.

Karol Nawrocki postawił na swoim. Wołodymyr Zełenski przyjedzie do Polski z ostatniej chwili
Karol Nawrocki postawił na swoim. Wołodymyr Zełenski przyjedzie do Polski

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przekazał, że planuje wizytę w Polsce 19 grudnia.

Politico: Europa powinna posłuchać Trumpa polityka
Politico: Europa powinna posłuchać Trumpa

Autor publikacji „Politico” Mathias Döpfner przekonuje, że Europa reaguje na krytykę ze strony Stanów Zjednoczonych w sposób emocjonalny i defensywny, zamiast potraktować ją jako impuls do głębokich reform. Jego zdaniem to nie Ameryka oddala się od Europy, lecz sama Europa od rzeczywistości.

Niemieccy rolnicy protestują przeciwko umowie z Mercosur z ostatniej chwili
Niemieccy rolnicy protestują przeciwko umowie z Mercosur

Rolnicy w Niemczech zapowiadają ogólnokrajowe protesty po akceptacji umowy UE-Mercosur.

Protesty rolników w Kosztowie i pod Kołobrzegiem pilne
Protesty rolników w Kosztowie i pod Kołobrzegiem

Protesty rolników w różnych regionach Polski pokazują narastającą skalę kryzysu. Rolnicy sprzeciwiają się niekontrolowanemu importowi, braku opłacalności produkcji i rosnącej biurokracji, ostrzegając przed upadkiem polskich gospodarstw.

Zapytano o skuteczność Tuska. Polacy podzieleni z ostatniej chwili
Zapytano o skuteczność Tuska. Polacy podzieleni

Polacy są niemal równo podzieleni w ocenie skuteczności Donalda Tuska – wynika z badania pracowni IBRiS na zlecenie Radia ZET.

REKLAMA

Paweł Jędrzejewski: Zagazowywani ludzie, popiół pod krzaki róż. Oscar dla filmu, który stawia niewygodne pytania

Ludzkość zawsze cechowało naiwne przekonanie, że dobro to norma, a zło to odstępstwo od normy. Jest odwrotnie: zło jest regułą, dobro jest wyjątkiem.
Kadr z filmu
Kadr z filmu "Strefa interesów" / materiały prasowe

Dlatego jedyny człowiek w nagrodzonym Oscarem filmie Jonathana Glazera "Strefa interesów" czyniący dobro - kilkunastoletnia Polka (Aleksandra Bystroń-Kołodziejczyk), zanosząca nocą jabłka dla więźniów - jest postacią na pograniczu realności, zjawą z baśni. Widz nie dowiaduje się z filmu, że to autentyczna postać, którą twórcy filmu spotkali w trakcie jego realizacji i która wkrótce zmarła jako 90-letnia staruszka. Więc widz ma prawo myśleć, że to istota nierealna, bo widziana przez kamerę całkiem inaczej niż wszystkie pozostałe postacie.

Czytaj również: Ujawniono słowa Tuska: „Jeśli do władzy wróci PiS, wszyscy pójdziemy siedzieć”

„To nie jest rolnik, to słup”. Atakował Piotra Dudę, wcześniej popierał Strajk Kobiet

 

Nadzwyczajny morderca jest całkiem zwyczajny

Filmy podejmujące temat obozów koncentracyjnych i obozów śmierci zazwyczaj skupiały się na okrucieństwie i przemocy, jakie rządziły tamtym światem. Władzę sprawowali tam ludzie-potwory - sadyści tacy jak np. komendant obozu w Płaszowie z filmu "Lista Schindlera", strzelający z balkonu do przypadkowych więźniów. To - paradoksalnie - uspokajało i dawało poczucie etycznego ładu. Przekonywało, że ludobójstwo to przecież tylko aberracja, której sprawcami są nie ludzie, ale bestie w ludzkiej skórze.

Pierwsza obserwacja, której dokonuje widz filmu Glazera, dotyczy odpowiedzi na nasuwające się pytanie: "Czy bardziej przeraża mnie fakt, że mordercą jest potwór, jak to było dotąd filmach, czy raczej fakt, że komendant Auschwitz, Rudolf Höss jest w gruncie rzeczy taki jak wszyscy - że jest przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem?"

Bo jeżeli jest taki jak wszyscy, poza istotnym szczegółem, że zarządza największą fabryką śmierci w historii ludzkości, to może prawie każdy mógłby nią zarządzać? Może do kierowania obozem śmierci nie jest potrzebna żadna demoniczna cecha - wystarczy być skrupulatnym zarządcą nie różniącym się od kierownika fermy drobiu?

Nikt w filmie nie formułuje takiego pytania, ale film - jako dzieło sztuki -  stawia je przed nami jak najbardziej. I udziela przerażającej odpowiedzi, choć dość oczywistej od czasów, gdy Hanna Arendt stworzyła pojęcie "banalności zła". Odpowiedź ta brzmi: "tak właśnie jest - do popełniania zbrodni na skalę przemysłową nie są potrzebne kwalifikacje zbrodniarza, ale wystarczą kwalifikacje przeciętnego przemysłowca". 

 

Hedwig Höss nie chce nic wiedzieć

Jednak najważniejszą postacią filmu jest żona komendanta Hössa. Bo o ile Rudolf Höss wchodzi codziennie na teren obozu, wypełniając tam swoje obowiązki skrupulatnego mordercy, to Hedwig Höss nie ma nic wspólnego z mordowaniem. Zajmuje się opieką nad dziećmi, wydawaniem poleceń służącym-Polkom, a przede wszystkim pielęgnacją ukochanego ogrodu i szklarni. Ludzie są gazowani, rozstrzeliwani, torturowani, a ich zwłoki palone tuż obok, a ona o tym wie i udaje, że to nie istnieje. W niczym nie uczestniczy, odnosi tylko "powszednie" korzyści - a to futro po zamordowanej Żydówce, a to popiół z krematorium pod krzaki róż. Jednak fakt, że żyje obok fabryki śmierci, nie ma żadnego wpływu na jej życie, na jej decyzje, na jej nastrój, nie narusza jej spokoju. I znów: na ekranie nikt tego nie werbalizuje, ale film zadaje widzowi kolejne pytanie: "Jak łatwo jest zamknąć się we własnym świecie, odizolować od rzeczywistości na zewnątrz i zachować tak doskonałe pozory normalności, że ich sztuczność jest nie do dostrzeżenia?". Odpowiedź jest znów zatrważająca: "Bardzo łatwo. To jest zjawisko powszechne i my sami postępujemy tak w naszym życiu".

Wyzywająca realistyczność, wręcz pedantyczność szczegółów "Strefy interesów" ujawnia swoją rolę: nawiązuje do realnej rzeczywistości, w której znajduje się widz. Niech te dwa - tak bardzo prawdziwe - światy porozmawiają ze sobą o sobie samych. Logiczne jest postawienie nasuwającego się kolejnego pytania do widza: "Czy ty także nie bronisz swojego spokoju, nie przyjmując do wiadomości prawdy o ludziach umierających z głodu, w trakcie wojen, w rezultacie aktów terroryzmu i ludobójstwa?". Hedwig Höss udawała, że nie słyszy odgłosów zbrodni zza obozowego muru. A może naprawdę już ich nie słyszała, bo tak przyzwyczaiła się do tych dźwięków, że były dla niej ciszą? "Czy widz" - pyta film - "nie robi tego samego, udając, że nie słyszy wiadomości o zbrodniach lub naprawdę ich nie słyszy, bo ich nadmiar zamienia się w nieartykułowany szum informacyjny?".

 

Auschwitz a wojna w Kongo

Odpowiedzmy na jedno, bardzo konkretne pytanie, które nas dotyczy: "Na ile powszechna jest w świecie Zachodu świadomość, że tzw. "druga wojna domowa w Kongu" (1998-2008), będąca konsekwencją ludobójstwa w Rwandzie (którego ofiarą padło około miliona ludzi), pochłonęła około 5.5 miliona ofiar cywilnych? To są cztery Auschwitze razem. Działo się to zaledwie przed kilkunastu laty. Zawiodły wszystkie międzynarodowe instytucje. Świat nie chciał o tym słyszeć. Co więc różni nieprzyjmowanie do wiadomości ludobójstwa w Auschwitz przez żonę komendanta Hössa, od niedopuszczania do świadomości śmierci w Kongu przez mieszkańców np. Europy? Czy ta różnica nie polega jedynie na odległości - w pierwszym przypadku mierzonej w setkach metrów, a w drugim - w tysiącach kilometrów?

Co ma wspólnego Auschwitz z wojną w Kongo? Obydwa wydarzenia są przejawami krańcowego zła i obydwa, gdy się dzieją, dają się z przerażającą łatwością potraktować tak, jakby nie istniały. To tylko obce odgłosy zza muru. Z innego świata. Ofiary Auschwitz i wojny w Kongu poddajemy gorliwie dehumanizacji, żeby móc o nich nie myśleć, by spokojnie uprawiać róże w ogrodzie i wychowywać dzieci.

 

Borowski wiedział to już 80 lat temu

W filmie nie ma żadnego psychologizowania. Czysty behawioryzm. Jak u Tadeusza Borowskiego. Wspominam tu Borowskiego nie przez przypadek. Ten genialny pisarz przed prawie 80 laty, ze świeżym doświadczeniem Auschwitz, zawarł w swoich obozowych opowiadaniach diagnozę "banalności zła", do której filozofowie i kino dochodzili powoli przez te wszystkie dziesięciolecia. Glazer w swoim filmie mówi nam dziś to, co Borowski wiedział już wtedy i co doprowadziło go do samobójczej śmierci parę lat po Auschwitz.

Literatura obozowa stworzyła pojęcie "człowieka zlagrowanego", czyli więźnia, który chce przeżyć za wszelką cenę, a więc rezygnuje z moralności i jest w stanie dopuścić się najpotworniejszego czynu, żeby przetrwać. Glazer w swoim filmie pokazuje podobne zjawisko, ale po drugiej stronie obozowego muru: "zlagrowanie" ludzi, którzy znając prawdę, godzą się z nią i żyją zwyczajnie - jak żona Hössa. Ci ludzie nie robią tego dla ocalenia życia. Chcą zachować swój "święty" spokój, wygodę, status społeczny i materialny, poczucie, że nie są za nic odpowiedzialni, że żyją normalnie, bez jakiegokolwiek poczucia winy. I też odrzucają moralność, bo taka jest cena obojętności. A to okazuje się bardzo łatwe.

 

Solidny manager

W filmie Glazera kamera nigdy nie przekracza obozowej bramy. Widz wie, że mordowani są tam ludzie. Wie spoza rzeczywistości, którą pokazuje mu film, w końcu to powszechna wiedza, ale także z tego, co słychać spoza muru i o czym mówi się na ekranie. Bo do komendanta Hössa przyjeżdżają inżynierowie renomowanej firmy i przedstawiają mu ambitny projekt komór gazowych i pieców krematoryjnych, umożliwiający uzyskanie znacznie lepszej wydajności. Niemiecki zmysł techniczny, innowacyjność i solidność jak zawsze imponują. A Höss w swoim gospodarskim podejściu do mordowania ludzi docenia te zalety i decyduje się podpisać kontrakt. Jest wzorowym managerem. Chce usprawnić Auschwitz. Czyli wymordować więcej ludzi i szybciej. 

 

Przeciętne, zwyczajne życie zwyczajnej rodziny

Film koncentruje się jednak nie na popełnianym ludobójstwie, tylko na Hössie i jego rodzinie - żonie i gromadce dzieci. 

Rzeczywistość przedstawiona w filmie jest taka, jaką była - pilnuje tego staranna scenografia, precyzyjne kostiumy, kamery ustawione tak, żeby niczego nie pominąć, prowadzone w konwencji reality show. Opowieść o rodzinie komendanta obozu wyzbyta jest wszelkiej dramaturgii. Zwyczajne, mieszczańskie życie rodzinne, które nazwalibyśmy normalnym, dla widza wręcz nudne i nie byłoby żadnym materiałem na filmową opowieść, gdyby nie fakt, że dom, w którym mieszkają, sąsiaduje z miejscem mordowania ponad miliona ludzi. Uporczywe napięcie, obecne w filmie, wynika wyłącznie z faktu, że zza muru słychać krzyki, strzały i odgłosy pociągów przywożących ludzi do zagazowania. 

To mądry film, który mówi nam rzeczy ważne, zadając niewygodne pytania. Jego twórca wybrał jednak tak bardzo indywidualną stylistykę, że sale kinowe będą puste, a film - od wczoraj z Oscarem - zyska uznanie jedynie wyjątkowo wyrafinowanych kinomanów.



 

Polecane